Góry, gitara i marzenia o profesjonalnej płycie [WYWIAD]

2019-08-24 06:55:05(ost. akt: 2019-08-24 08:56:40)
Ze szczytów lepiej widać nowe horyzonty muzyczne

Ze szczytów lepiej widać nowe horyzonty muzyczne

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

ROZMOWA/// — Miłość, empatia, natura, kosmos... taki właśnie ładunek będę chciał przekazać słuchaczowi — mówi Rafał Bohatyrewicz. Znany muzyk z Mikołajek, po 20 latach gry w "podziemiu", szykuje się do nagrania płyty w profesjonalnym studiu.
— Projektów muzycznych, w których brałeś udział na przestrzeni lat, było całkiem sporo...
— Trochę ich było od czasu, gdy w 1990 roku dostałem od mamy na gwiazdkę pierwszą gitarę klasyczną. Pamiętnej marki Defil. Niewiele później z dwoma kolegami i bratem zaczęliśmy myśleć nad założeniem kapeli. A że czasy były przesiąknięte black metalem, to i taką muzykę zaczęliśmy tworzyć. Zespół o nazwie Kruk wypalił się jednak pod koniec lat 90. i ciężkie granie zastąpiłem twórczością akustyczną, głównie instrumentalną. Z przyjacielem założyliśmy wówczas formację Chameleon, z którym skomponowaliśmy niemało materiału i zagraliśmy kilka fajnych koncertów. Po drodze powstał stoner'owy twór o nawie Tapeworm...

— ...którego jeden z najlepszych kawałków nosił nazwę "Where are my friends now". I właśnie: gdzie podziali się wszyscy kumple, że obecnie przyszło ci nagrywać samemu?
— Cóż... (śmiech). Wszyscy jakoś nagle się porozchodzili w swoje strony. Myślę, że zabrakło im determinacji, a przede wszystkim pasji, która mojej muzie towarzyszy od początku. Jest jej priorytetem. Nie oglądam się na innych, robię dalej to co kocham. I mogę robić to sam, co słychać po kolejnych moich nagraniach.

— Tak szczerze: lepiej ci się nagrywa samemu czy w ekipie?
— Granie w pojedynkę jest o tyle dobre, że jesteś sam sobie panem i decydujesz o wszystkim. Od brzmienia, poprzez frazowanie, konstrukcję utworu, długość czy harmonię i melodykę. Chyba bardziej odpowiada mi tak, jak jest obecnie.

— W serwisie "PolakPorafi.pl" ruszyłeś ze zbiórką na nagranie płyty. Pytanie nieco oczywiste, ale muszę zadać: czemu akurat taki krok?
— Decyzja jest podyktowana sprawą również oczywistą i bagatelną... chodzi o kasę, bo bez niej nie da się nagrać płyty w profesjonalnym studiu. Kosztuje także i czas dobrego specjalisty, który poświęciłby się temu projektowi. A gości, którzy - jak ja - nie zajmują się graniem coverów, a tworzeniem własnej muzyki, często po prostu na takie "frykasy" nie stać. Z drugiej strony dodam, pewnie trochę nieskromnie, że po 20 latach tworzenia w "podziemiach" czas najwyższy na to, by dotrzeć z własną twórczością do szerszego grona odbiorców. Kilka osób ze świata muzyki już słyszało nieco próbek i podzielają mój pogląd.

— Od lat znany jesteś jako gitarzysta. Na płycie będziesz grał również na innych instrumentach. Jakich?
— Fundament zostanie zbudowany oczywiście na gitarze akustycznej i elektrycznej, które są moimi najlepszymi sposobami na "komunikowanie ze światem". Nie odważyłbym się jeszcze nazwać samego siebie multiinstrumentalistą, ale w ostatnich czasach zacząłem poszerzać swoje instrumentarium. Na krążku będzie można więc usłyszeć na pewną lirę korbową i lirę harfową oraz elementy perkusyjne, a może i flet navi oraz tagelharfę.

— Brzmi kosmicznie. Jak określić gatunek muzyczny, który będziesz chciał zaserwować słuchaczom?
— Myślę, że nie da się tego zaszufladkować. To będzie eklektyczna mieszanka stylów. Zabrzmi to pewnie nieco patetycznie, ale moje inspiracje pochodzą z głębszych sfer istnienia niż samo osłuchiwanie się w muzyce już przez kogoś stworzonej. Miłość, empatia, natura, kosmos... taki właśnie ładunek będę chciał przekazać słuchaczowi.

— Trudno uwierzyć, by inni artyści nie wywarli na tobie żadnego wpływu.
— Bo i tak nie jest. Ich rozpiętość gatunkowa jest jednak bardzo duża. Zaczynając od mojego mentora Vangelisa, kończąc choćby na ekstremalnej, metalowej kapeli Meshuggah.

— Materiał masz już opracowany? Ile planujesz numerów?
— Materiał, który zgromadziłem, jest już dość pokaźny. To wypadkowa wieloletniego procederu twórczego. Oczywiście wszystkiego nie sposób zmieścić na jednym krążku. Długo nad tym myślałem, rozważałem różne opcje i konfiguracje. Planowo na krążku znajdzie się sześć wysoce energetycznych kompozycji.

Obrazek w tresci

— Wiem, że inną z twoich pasji jest wędrowanie po górach. Ze szczytów lepiej widać nowe horyzonty muzyczne?
— Góry to praktycznie synonim potęgi i majestatu. Bardzo inspirujące miejsca. Będąc w górach, zwłaszcza w pojedynkę, łatwiej "odnajdywać" samego siebie. Często uciekam w te najdalsze, najbardziej niedostępne ostępy, ale nie zawsze po to, by znajdywać tam natchnienie i wenę. Po prostu to kocham. Kilka utworów, a raczej pomysłów, faktycznie jednak zakiełkowało podczas górskich wypraw. Za przykład mogą tu posłużyć utwory takie jak "Rain in the mountains" czy "Wonderers". Można je odsłuchać m.in. w serwisie SoundCloud lub na mojej facebookowej stronie "Pravus".

— Cel zbiórki został określony na 8 tys. zł. Kupa kasy. Na co dokładnie zostaną przeznaczone?
— Wbrew pozorom w dzisiejszych czasach to niewielka kwota za taki projekt. Realizatorzy nagrania każą sobie srogo płacić. Rachując "na kolanie", sama sesja nagraniowa będzie mnie kosztowała ok. 5 tys. zł. I to dlatego, że nie mówimy tu o kompozycjach wielce złożonych (choć niektóre z utworów składać będą się nawet z 16 ścieżek dźwiękowych). Nagranie to dopiero początek. Później nietani mix i mastering... Resztę środków planuję przeznaczyć na projekt okładki, wytłoczenie 500 egzemplarzy płyty i jakąkolwiek promocję, która pomoże przebić się do świadomości słuchaczy.

— Zbiórka ma limit 45 dni. Co jeśli nie uda się zebrać wymaganej kwoty?
— Czas, faktycznie, jest niemiłosiernie ograniczony. Tak działają tego typu portale. Jeśli kwota, którą sobie założyłem, nie osiągnie "punktu krytycznego", zebrane środki zostaną zwrócone darczyńcom. Wówczas zostaję z niczym i mogę startować od nowa, co w zasadzie nie jest dobrym rozwiązaniem. Mam jednak nadzieję, że uda i będę mógł wejść do studia, by spełnić swoje marzenie.

— Planujesz jakieś koncerty w najbliższym czasie?
— Koncertuję bardzo sporadycznie. W świecie opanowanym przez kiczowatą muzykę bardzo trudno zebrać publiczność doceniającą tych, którzy nie idą na łatwiznę. Niestety w obecnych czasach tego typu projekty są typowo niszowe. Jeszcze nie znam dokładnego terminu, ale w najbliższym czasie zawitam z występem na pewno w olsztyńskiej Valhalli, której właściciele od dawna są bardzo przychylni tego typu projektom muzycznym.

— Swego czasu można było spotkać cię grającego na promenadzie w Mikołajkach. Dalej zdarza ci się bawić "ulicznym" graniem?
— Oczywiście. Wciąż często siadam z gitarą na promenadzie mojego rodzinnego miasta. Choć granie "do futerału" nie ma już takiego wydźwięku jak kiedyś. Czasy i ludzie się zmieniają, ja również. Gram wówczas dla czystej przyjemności, zgodnie z moim odwiecznym mottem: "jeśli choć jednej osobie się podobało, to znaczy, że było warto". Nic więcej mi wówczas do szczęścia nie trzeba niż świadomość, że kilka przygodnych dusz udało się nasycić wizją, która drzemie w moim wszechświecie.




2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5