Na mecie powiedziała "tak"
2023-06-29 07:06:41(ost. akt: 2023-06-29 07:11:39)
Lavaredo Ultra Trail to wydarzenie biegowe organizowane w miejscowości Cortina d'Ampezzo (Włochy). Właśnie tam postanowił pojechać Dawid Osicki, aby spełnić swoje kolejne marzenie.
Dawid Osicki z Lubawy to prawdziwy harpagan. Nie raz na łamach "Głosu Lubawskiego" opisywaliśmy jego mordercze wyczyny, niejednokrotnie pokazał, że jest twardzielem. Ostatnio całkiem niedawno "Ultawysoczyzna", gdzie do wyboru były cztery dystanse, on wybrał ten najdłuższy — 80 km. Teraz Włochy i 120 km, 5800m przewyższeń. Startujących było 1700 osób w tym 145 zawodników z Polski. Dawid wyjazd do Włoch relacjonował w swoich mediach społecznościowych, podzielił się także wrażeniami z tej niezwykłej, biegowej przygody. Z Włoch wrócił, nie tylko bogatszy o kolejne sportowe doświadczenie, ale z narzeczoną. Właśnie tam, wybranka jego serca powiedziała "TAK". Gratulujemy!
"Dziesiątki godzin spędzonych na treningach miesięcznie, mnóstwo wyrzeczeń, prowadzenie się, nie wspominając o nakładach finansowych wszystko to po to, by być w takim miejscu jak te. Dla takich chwil warto żyć i warto się dla nich było poświęcać — tak Dawid Osicki zaczyna swoją opowieść — 4 osobowy skład, w tym ja, wyjechaliśmy w środę wieczorem do Włoch, gdzie miał odbyć się mój start w piątek o 23. Do Cortiny dojeżdżamy w czwartek około południa, po drzemce wychodzę na mały rozruch, robię łącznie 7 km, gdzie wychodzi 216 m przewyższeń. W naszych warunkach jest to raczej niemożliwe. Szkoda, bo pomogłoby mi to w biegach górskich. Połykam widoki i karmie się alpejskim klimatem. Zauważam wodospad, nad który wybieramy się po moim treningu. Tak przeszliśmy do kolejnego dnia, gdzie około godziny 11 jedziemy odebrać pakiet startowy. Był to dla mnie lekko stresujący moment, ponieważ musiałem się dogadać z wolontariuszami w języku angielskim lub włoskim. Nie jestem w tym dobry, ale udało się bez problemu. [...] "
20 godzin i dobra zabawa
Na linii startu zawodnicy mieli się stawić o 22:30, gdzie widowiskowy start będzie o 23. Stanąłem dosyć daleko, bo w drugiej połowie stawki. Masa osób, która wytwarzała ciepło dawała mi do zrozumienia, że jestem stanowczo za ciepło ubrany, ale już nie ma odwrotu, ścisk że ledwo co się można było odwrócić, a gdzie tu rozebrać. Ostatnie kiwanie do mojego supportu, stoję i wiem, że na tym biegu dam z siebie wszystko. Zdaje sobie sprawę ile to wszystko mnie kosztowało, by być tu gdzie jestem. Mam zamiar zmieścić się w czasie 20 godzin i przy tym dobrze się bawić. Zaczyna się odliczanie, nogi chcą już porwać do przodu 3! 2! 1! i dalej stoję - chwile trwa zanim kilkaset osób z się rozproszy. Mija krótka chwila i ja też już poruszam się tym żółwim tempem by po 200 metrach zacząć biec ciut szybciej. Stworzyliśmy jeden ogromny sznur poruszających się latarek. Szczęśliwcy z przodu załapali się na widok wytrzelonych fajerwerków, natomiast dla mnie pozostał już tylko ich smród. Przez kilka pierwszych kilometrów biegliśmy noga w nogę, bark w bark między sobą. Oczywiście nie mogło się obyć, gdyby los nie sprawił małego psikusa w postaci nie działającej latarki czołowej, gdzie dzień wcześniej sprawdzałem i działała. Sprawdzam każdą baterię jaką mam... 4 baterie i żadna nie działa? To chyba nie wina baterii, ale nie popadam w panikę. Biegło tyle ludzi, że było jasno, a w gorszych momentach świeciłem latarką z telefonu. Tak musiałem się bujać przez jakieś 5 godzin.
Na linii startu zawodnicy mieli się stawić o 22:30, gdzie widowiskowy start będzie o 23. Stanąłem dosyć daleko, bo w drugiej połowie stawki. Masa osób, która wytwarzała ciepło dawała mi do zrozumienia, że jestem stanowczo za ciepło ubrany, ale już nie ma odwrotu, ścisk że ledwo co się można było odwrócić, a gdzie tu rozebrać. Ostatnie kiwanie do mojego supportu, stoję i wiem, że na tym biegu dam z siebie wszystko. Zdaje sobie sprawę ile to wszystko mnie kosztowało, by być tu gdzie jestem. Mam zamiar zmieścić się w czasie 20 godzin i przy tym dobrze się bawić. Zaczyna się odliczanie, nogi chcą już porwać do przodu 3! 2! 1! i dalej stoję - chwile trwa zanim kilkaset osób z się rozproszy. Mija krótka chwila i ja też już poruszam się tym żółwim tempem by po 200 metrach zacząć biec ciut szybciej. Stworzyliśmy jeden ogromny sznur poruszających się latarek. Szczęśliwcy z przodu załapali się na widok wytrzelonych fajerwerków, natomiast dla mnie pozostał już tylko ich smród. Przez kilka pierwszych kilometrów biegliśmy noga w nogę, bark w bark między sobą. Oczywiście nie mogło się obyć, gdyby los nie sprawił małego psikusa w postaci nie działającej latarki czołowej, gdzie dzień wcześniej sprawdzałem i działała. Sprawdzam każdą baterię jaką mam... 4 baterie i żadna nie działa? To chyba nie wina baterii, ale nie popadam w panikę. Biegło tyle ludzi, że było jasno, a w gorszych momentach świeciłem latarką z telefonu. Tak musiałem się bujać przez jakieś 5 godzin.
Bez wsparcia ani rusz
Do pierwszego punktu odżywczego na 19 km docieram po upływie 2:40 godz na 990 miejscu. Z trudem udaje mi się dostać do bufetu, biorę banana, jakieś ciastko, uzupełniam wodę i ruszam dalej w trasę. Jest jeszcze ciemno, więc dalej trzymam się zawodników dość blisko by korzystać z ich światła. Do drugiego punktu docieram już jako 775 zawodnik. Wiem, że czas na wyprzedzanie dopiero przyjdzie i trzeba zostawić bardzo dużo siły na drugą połowę biegu. Cierpliwość i chłodna głowa musiały być mocniejsze od zapału. Na 4 punkt docieram i nie wiem jaką mam pozycję, ponieważ wychodzi na to, że bramka pomiarowa została zlikwidowana. W czasie biegu zagaduje do Polaków, lubię nawiązywać kontakt, łączyliśmy się w bólu, czas i kilometry jakoś łagodnie uciekały. Dobiegając do 43 km po prawie 7 godz spotykam mój umówiony support. Mogli się na spokojnie zdrzemnąć, ponieważ to męczy nie tylko biegacza. Asia wyciąga mi miskę bym mógł posilić się szybko zupą, uzupełniam wodę, wciągam jeszcze jakieś przekąski, szybki buziak i ruszam. Punkt na 49 km i jestem na 787 pozycji. Czuję się dobrze, lecz plan mówi by się oszczędzać i dać z siebie wszystko w drugiej połowie. Przepak i punkt odżywczy na 66 km wbiegając słyszę jak ktoś woła Dawid, ktoś krzyczy Polska, byłem mega dumny, że rodacy tak wspierają, a mi to dodawało skrzydeł. Support spisuje się na medal, dziewczyny dostają plecak. Ja biorę miseczkę i lecę jeść. Po jedzeniu pije 2 kubki coli, popijam izotonikiem i biorę w rękę kilka przekąsek. Odbieram od supportu plecak, tam mam już nalaną wodę do softflasków, załadowane żele, batony i wyrzucone śmieci. Obsłużony ruszam w bój o jak najlepszą lokatę. Pogoda dopisuje, cały czas jest moc, choć Alpejskie mozolne podejścia dają w kość. Zdarzało się nader, że 1 km robiłem z czasem 21 min. 82 km i zajmuje 563 msc. Wiem, że wizja ukończenia wyścigu w 20 godzin ucieka, ale i tak jestem zadowolony.
Do pierwszego punktu odżywczego na 19 km docieram po upływie 2:40 godz na 990 miejscu. Z trudem udaje mi się dostać do bufetu, biorę banana, jakieś ciastko, uzupełniam wodę i ruszam dalej w trasę. Jest jeszcze ciemno, więc dalej trzymam się zawodników dość blisko by korzystać z ich światła. Do drugiego punktu docieram już jako 775 zawodnik. Wiem, że czas na wyprzedzanie dopiero przyjdzie i trzeba zostawić bardzo dużo siły na drugą połowę biegu. Cierpliwość i chłodna głowa musiały być mocniejsze od zapału. Na 4 punkt docieram i nie wiem jaką mam pozycję, ponieważ wychodzi na to, że bramka pomiarowa została zlikwidowana. W czasie biegu zagaduje do Polaków, lubię nawiązywać kontakt, łączyliśmy się w bólu, czas i kilometry jakoś łagodnie uciekały. Dobiegając do 43 km po prawie 7 godz spotykam mój umówiony support. Mogli się na spokojnie zdrzemnąć, ponieważ to męczy nie tylko biegacza. Asia wyciąga mi miskę bym mógł posilić się szybko zupą, uzupełniam wodę, wciągam jeszcze jakieś przekąski, szybki buziak i ruszam. Punkt na 49 km i jestem na 787 pozycji. Czuję się dobrze, lecz plan mówi by się oszczędzać i dać z siebie wszystko w drugiej połowie. Przepak i punkt odżywczy na 66 km wbiegając słyszę jak ktoś woła Dawid, ktoś krzyczy Polska, byłem mega dumny, że rodacy tak wspierają, a mi to dodawało skrzydeł. Support spisuje się na medal, dziewczyny dostają plecak. Ja biorę miseczkę i lecę jeść. Po jedzeniu pije 2 kubki coli, popijam izotonikiem i biorę w rękę kilka przekąsek. Odbieram od supportu plecak, tam mam już nalaną wodę do softflasków, załadowane żele, batony i wyrzucone śmieci. Obsłużony ruszam w bój o jak najlepszą lokatę. Pogoda dopisuje, cały czas jest moc, choć Alpejskie mozolne podejścia dają w kość. Zdarzało się nader, że 1 km robiłem z czasem 21 min. 82 km i zajmuje 563 msc. Wiem, że wizja ukończenia wyścigu w 20 godzin ucieka, ale i tak jestem zadowolony.
Współpraca ciała i głowy
Teraz zaczyna się najcięższy etap wyścigu. Gdy w nogach mam już ponad 80 km wyrasta około 13 km podejście, które nazwałbym weryfikatorem charakteru i wytrzymałości. Długa i mozolna współpraca ciała i głowy pozwala na dystansie 8 km wyprzedzić kolejne 20 osób. Czułem się, jakbym miał zamontowany silnik diesla - im dłużej biegłem, tym dla mnie lepiej. Na technicznych zbiegach kamiennych i korzennych, które są moją zmorą, najczęściej traciłem pozycje. Odrabiałem ją wówczas, gdy tylko zrobiło się płasko lub pod górę. 102 km mam już 458 msc. W głowie myśl, że do mety zostało już tylko 20 km, a ja bym chciał więcej i więcej. Cały czas jestem pod telefonem z moim supportem i informowali o mojej pozycji. Kibice na trasie dodają kopa, kolejne techniczne zbiegi, jedna mała gleba, za chwile kolejna mała gleba, ale nie traciłem czasu by się tym przejmować, nie było to nic poważnego. Z piaskiem na rękach i kolanie da się żyć. Ostatnie niekończące się podejścia pod koniec wyścigu, gdzie na mapie wydawały się niezbyt wysokie, dają ostro w kość. 109km zajmuje już 432 miejsce. Pozostaje około 14 km zbieg do Cortiny. Postanawiam przebiec go bez zatrzymania choćby nie wiem co.
Romantyczny finał
W głowie mam tylko to co wydarzy się na mecie, nie dbam o ból, wyobrażam sobie metę. Skupiam się, by jeszcze złapać kilka osób. Widząc Cortine mój uśmiech na twarzy jest wielkości banana. Coraz więcej kibiców, gratulują, dopingują. Na 100 metrów przed metą stoi szwagier, który podaję mi czerwone pudełko. Zadowolony wbiegam na metę, biorę tam łyk wody, podchodzę do mojej dziewczyny i..... tak, klękam na kolano wyciągam pierścionek z tego czerwonego pudełka i ... żyli długo i szczęśliwie. Ludzie bili brawo, gratulowali nam, bez wątpienia był to najlepszy dzień w moim życiu. Plany wykonane.
W głowie mam tylko to co wydarzy się na mecie, nie dbam o ból, wyobrażam sobie metę. Skupiam się, by jeszcze złapać kilka osób. Widząc Cortine mój uśmiech na twarzy jest wielkości banana. Coraz więcej kibiców, gratulują, dopingują. Na 100 metrów przed metą stoi szwagier, który podaję mi czerwone pudełko. Zadowolony wbiegam na metę, biorę tam łyk wody, podchodzę do mojej dziewczyny i..... tak, klękam na kolano wyciągam pierścionek z tego czerwonego pudełka i ... żyli długo i szczęśliwie. Ludzie bili brawo, gratulowali nam, bez wątpienia był to najlepszy dzień w moim życiu. Plany wykonane.
Dziękuję
Odnośnie biegu zająłem ostatecznie 409 msc/1551 z czasem 20:53:27. Na przyszłość wiem, żebym nie ustawiał się aż tak daleko na linii startu, tutaj zapewne sporo straciłem. Patrząc przez pryzmat całego biegu jestem mega zadowolony. Był to mój najlepszy start do tej pory. Widoki cudowne. Kolejny raz dziękuję supportowi, wszystkim, którzy mi kibicują i wspierają. W przyszłości chciałbym wystartować w UTMB - to jest moja droga. Katalpa Producent Domów Drewnianych Andrzej Dudek - również dziękuję za wsparcie cieszę się, że mogę pracować w takiej firmie i mieć tak wspierającego szefa, który rozumie moją pasję i pomaga realizować marzenia.
Gratulujemy serdecznie i dziękujemy za kolejne fantastyczne wspomnienie. Trzymamy kciuki za kolejne starty.
red.
lubawa@gazetaolsztynska.pl
lubawa@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez