Dawid Osicki pokonał Chudego Wawrzyńca
2022-08-18 08:33:12(ost. akt: 2022-08-19 08:25:23)
Ma być trudno, ciężko, ma boleć, trzeba przekraczać swoje kolejne granice, poznawać je, odkrywać swoje ciało na nowo. Dawid Osicki z Lubawy, niejednokrotnie pokazał, że jest twardzielem. Znów to zrobił! Za nim kolejny trudny, górski bieg.
Jest miłośnikiem biegów górskich, prawdziwy harpagan z Lubawy Dawid Osicki mówi, że ultra biegi to przygoda, chwila, wyzwanie, a może nawet i życie. Kolejny ultra górski bieg ma za sobą. Tym razem jego przeciwnikiem był "Chudy Wawrzyniec" na dystansie 82 kilometrów w Rajczy.
— Start był o godzinie 4, pierwsze około 2 km biegliśmy ulicami, by w końcu wbiec na górskie ścieżki. Już na pierwszych podejściach spodobał mi się bieg z kijkami, z którymi wcześniej nie biegałem — relacjonuje Dawid Osicki — Jak się okazało, robią świetną robotę jeśli umiemy z nimi biegać.
— Start był o godzinie 4, pierwsze około 2 km biegliśmy ulicami, by w końcu wbiec na górskie ścieżki. Już na pierwszych podejściach spodobał mi się bieg z kijkami, z którymi wcześniej nie biegałem — relacjonuje Dawid Osicki — Jak się okazało, robią świetną robotę jeśli umiemy z nimi biegać.
Dalej nie było już tak lekko. Na plecach ciężki plecak, wypełniony jedzeniem i piciem, był sporym balastem. Niestety latarka czołowa już się nie zmieściła.
— Obrałem taktykę trzymać się grupy ludzi z czołówkami do momentu, aż się rozjaśni. Myślałem, że jasno zrobi się w zaledwie pół godziny. Na "cwaniaka" biegłem ponad godzinę, modląc się bym nie uległ kontuzji. Do tego była spora mgła. Na około 15 kilometrze duża grupa kilkudziesięciu osób zaczęła się w tej mgle gubić, a w niej ja. Aura uniemożliwiała rozpoznanie ścieżki i nie było widać szarf znaczących trasę. Do tego wgrana trasa w zegarek nie działała poprawnie, sporo osób pokazywało inną drogę. W końcu po chwili postanowiliśmy pobiec jedną z wybranych dróg, jak się okazało na szczęście widać było szarfę na drzewie i można było napierać dalej.
— Obrałem taktykę trzymać się grupy ludzi z czołówkami do momentu, aż się rozjaśni. Myślałem, że jasno zrobi się w zaledwie pół godziny. Na "cwaniaka" biegłem ponad godzinę, modląc się bym nie uległ kontuzji. Do tego była spora mgła. Na około 15 kilometrze duża grupa kilkudziesięciu osób zaczęła się w tej mgle gubić, a w niej ja. Aura uniemożliwiała rozpoznanie ścieżki i nie było widać szarf znaczących trasę. Do tego wgrana trasa w zegarek nie działała poprawnie, sporo osób pokazywało inną drogę. W końcu po chwili postanowiliśmy pobiec jedną z wybranych dróg, jak się okazało na szczęście widać było szarfę na drzewie i można było napierać dalej.
Po 36 kilometrach biegu, Dawid odpoczywał, aby móc dalej cieszyć się biegiem w trudnych, aczkolwiek pięknych okolicznościach. Ta część biegu była już znacznie bardziej wymagająca, podejścia było czuć już coraz bardziej w nogach.
— Do kolejnego punktu odżywczego na 57 kilometrze musiałem strasznie oszczędzać picie, którego miałem tylko 1L . Nie był to upalny dzień i całe szczęście, bo nie wiem co bym zrobił, gdybym musiał uzupełniać jeszcze więcej płynów — relacjonuje Dawid.
— Do kolejnego punktu odżywczego na 57 kilometrze musiałem strasznie oszczędzać picie, którego miałem tylko 1L . Nie był to upalny dzień i całe szczęście, bo nie wiem co bym zrobił, gdybym musiał uzupełniać jeszcze więcej płynów — relacjonuje Dawid.
A przed nim nie łatwe zadanie - 15 podejść na szczyty.
— Na około 50 kilometrze napotkałem górę, a raczej nie kończącą się ścianę, myślałem że ma z 2 kilometry. Oczywiście nie miała, ale strasznie dała mi w kość. Po wdrapaniu się na nią musiałem minutę odpocząć. Na górze jeden z wolontariuszy powiedział, że za 6 kilometrów czeka na mnie pyszna zupa pomidorowa. Od tej chwili myślałem już tylko o tej zupie, której zjadłem 2 porcje, do tego mnóstwo owoców, uzupełniłem napoje — relacjonuje Dawid.
— Na około 50 kilometrze napotkałem górę, a raczej nie kończącą się ścianę, myślałem że ma z 2 kilometry. Oczywiście nie miała, ale strasznie dała mi w kość. Po wdrapaniu się na nią musiałem minutę odpocząć. Na górze jeden z wolontariuszy powiedział, że za 6 kilometrów czeka na mnie pyszna zupa pomidorowa. Od tej chwili myślałem już tylko o tej zupie, której zjadłem 2 porcje, do tego mnóstwo owoców, uzupełniłem napoje — relacjonuje Dawid.
Zbliżała się meta, żarty się skończyły, włączył się tryb ścigania.
— Ostatnie 10 kilometrów biegłem jak na skrzydłach, w końcu dobiegam do mety, a tam czeka na mnie najlepsza nagroda. Moja dziewczyna, która wskakuje mi w ramiona i składa gratulacje. Bieg ukończyłem z czasem 11 godz 47 min, zajmując 37 miejsce na 191 zawodników. To było prawdziwe ultra! 3650 m przewyższeń na 82 km. W tym tylko dwa punkty odżywcze — podsumowuje Dawid Osicki — Dla mnie to super cenne doświadczenie na przyszłość, które zaowocuje. Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali kibicowali.
— Ostatnie 10 kilometrów biegłem jak na skrzydłach, w końcu dobiegam do mety, a tam czeka na mnie najlepsza nagroda. Moja dziewczyna, która wskakuje mi w ramiona i składa gratulacje. Bieg ukończyłem z czasem 11 godz 47 min, zajmując 37 miejsce na 191 zawodników. To było prawdziwe ultra! 3650 m przewyższeń na 82 km. W tym tylko dwa punkty odżywcze — podsumowuje Dawid Osicki — Dla mnie to super cenne doświadczenie na przyszłość, które zaowocuje. Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali kibicowali.
Biegi górskie charakteryzują się dużym stopniem narażenia na wystąpienie wszelkich urazów, rozgrywane wielokrotnie w obszarach dzikich, posiadające do przebycia wiele ciężkich odcinków, a także wystawione na działanie zmiennych czynników atmosferycznych, stanowią wyzwanie dla każdego biegacza. Dlatego największą radością jest ukończenie tak trudnego zadania bez kontuzji. Kolejny raz Dawidowi Osickiemu z Lubawy to się udało, czego gratulujemy z całych sił.
red.
a.laskowska@gazetaolsztynska.pl
a.laskowska@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez