Z nieczynnego mostu kolejowego w Lidzbarku Warmińskim, wprost do Łyny, skoczył w czwartek rano 55-letni mężczyzna. Życie uratował mu Tomasz Olszewski, lidzbarski strażak, który akurat wracał z ryb.
— Zaniepokoiłem się, kiedy stojący na moście mężczyzna krzyknął do mnie, że jak mam kamerę, to nakręcę dobry film — opowiada strażak. — Zrozumiałem, że to samobójca. Powiedziałem mu, że mam tylko aparat fotograficzny, ale bez kamery i żeby poczekał aż ustawię aparat. Grałem na czas.
Pan Tomasz wyjął telefon i zadzwonił na policję. Jednak mężczyzna na moście kazał mu natychmiast przerwać rozmowę, grożąc, że skoczy. Przeszedł za barierkę. Strażak przerwał połączenie i zaczął rozmawiać z desperatem. Po jakimś czasie wysłał jednak sygnał do żony i kiedy ta zadzwoniła, samobójca pozwolił na chwilę rozmowy, uznając, że pan Tomasz załatwia swoje prywatne sprawy. Ten zaś poinformował małżonkę o sytuacji, a ona zawiadomiła policję. Strażak zagadywał samobójcę. Zrobiło się groźnie, kiedy mężczyzna usłyszał syreny.
— To pewnie po mnie — powiedział i kolejny raz przekroczył barierkę. Wcześniej zrzucił z mostu plecak i drobne przedmioty. Pan Tomasz jeszcze chwilę zagadywał desperata, do chwili pojawienia się policjantów. Kiedy jeden z mundurowych zbliżył się do samobójcy, ten zaczął uciekać schodząc po przęsłach mostu w dół.
- Przez chwilę myśleliśmy, że zrezygnował ze skoku i po prostu ucieka, — opowiada Tomasz Olszewski. — Ale po chwili mężczyzna skoczył do rzeki. Wtedy pan Tomasz, nie namyślając się długo, wskoczył do Łyny i wyłowił nieprzytomnego mężczyznę. — W tym miejscu rzeka jest bardzo płytka — mówi strażak. — Mężczyzna musiał uderzyć o dno. Wypłynął nieprzytomny, twarzą w dół. Miał widoczny uraz głowy. Wiadomo już, że desperat był nietrzeźwy.
Karetka pogotowia zabrała go do lidzbarskiego szpitala. Lekarze nie stwierdzili żadnych złamań, jednak nie wykluczyli wstrząśnienia mózgu, dlatego zdecydowali o obserwacji. Powodem desperackiego skoku były prawdopodobnie problemy rodzinne.
Ewa Lubińska
Pan Tomasz wyjął telefon i zadzwonił na policję. Jednak mężczyzna na moście kazał mu natychmiast przerwać rozmowę, grożąc, że skoczy. Przeszedł za barierkę. Strażak przerwał połączenie i zaczął rozmawiać z desperatem. Po jakimś czasie wysłał jednak sygnał do żony i kiedy ta zadzwoniła, samobójca pozwolił na chwilę rozmowy, uznając, że pan Tomasz załatwia swoje prywatne sprawy. Ten zaś poinformował małżonkę o sytuacji, a ona zawiadomiła policję. Strażak zagadywał samobójcę. Zrobiło się groźnie, kiedy mężczyzna usłyszał syreny.
— To pewnie po mnie — powiedział i kolejny raz przekroczył barierkę. Wcześniej zrzucił z mostu plecak i drobne przedmioty. Pan Tomasz jeszcze chwilę zagadywał desperata, do chwili pojawienia się policjantów. Kiedy jeden z mundurowych zbliżył się do samobójcy, ten zaczął uciekać schodząc po przęsłach mostu w dół.
- Przez chwilę myśleliśmy, że zrezygnował ze skoku i po prostu ucieka, — opowiada Tomasz Olszewski. — Ale po chwili mężczyzna skoczył do rzeki. Wtedy pan Tomasz, nie namyślając się długo, wskoczył do Łyny i wyłowił nieprzytomnego mężczyznę. — W tym miejscu rzeka jest bardzo płytka — mówi strażak. — Mężczyzna musiał uderzyć o dno. Wypłynął nieprzytomny, twarzą w dół. Miał widoczny uraz głowy. Wiadomo już, że desperat był nietrzeźwy.
Karetka pogotowia zabrała go do lidzbarskiego szpitala. Lekarze nie stwierdzili żadnych złamań, jednak nie wykluczyli wstrząśnienia mózgu, dlatego zdecydowali o obserwacji. Powodem desperackiego skoku były prawdopodobnie problemy rodzinne.
Ewa Lubińska