Lalki otwierają dzieciom serca
2022-05-10 16:30:00(ost. akt: 2022-05-10 16:40:49)
— Nasz wykładowca mawia, że lalki otwierają dzieciom serca — mówi Sylwia Niekolaas z pochodzenia lidzbarczanka, która zamieszkała w Holandii, ale teraz przyjechała do Polski po to, by swoim spektaklem bawić dzieci uchodźców z Ukrainy. — One najbardziej tego potrzebują.
Tuż przed ostatnim rokiem studiów magisterskich pani Sylwia pojechała do Holandii, aby, jak wielu młodych ludzi, zarobić nieco pieniędzy. Pracowała w szklarniach z gerberami. Tam poznała swojego przyszłego męża - Simona, który, tak jak ona, miał przed sobą jeszcze jeden rok studiów.
Po wakacjach oboje wrócili więc na uczelnie. Rozjechali się do swoich domów, które dzieliły dwie granice, jednak bliską znajomość podtrzymywali, a po studiach zdecydowali, w którym kraju będą wieść wspólne życie.
— Wydawało nam się że Holandia będzie dla naszego związku lepszym rozwiązaniem, dlatego to ja pojechałam do Delft (miasto w zachodniej Holandii - przyp. red.) — opowiada Sylwia Niekolaas. — Muszę jednak przyznać, że początki nie były łatwe. Trudno było mi znaleźć pracę, w której dobrze bym się czuła. Z jednej strony miałam szczęście, że mój mąż pracował i mogłam szukać pracy bez martwienia się o to, że zabraknie mi na życie, ale z drugiej strony przygnębiały mnie trudności w odnalezieniu takiego zajęcia, które dawałoby mi satysfakcję. Brak biegłej znajomości języka holenderskiego, także utrudniał mi skuteczne poszukiwania interesującej posady. Przyznam, że z moim językiem angielskim nie bardzo mogłam rywalizować z Holendrami. Polski system nauczania, to głównie teoria. Zderzyłam się z jego konsekwencjami.
Ponieważ pani Sylwia ma duszę artystyczną i kreatywną, zdecydowała się na studiowanie mody.
— Ten kierunek wydawał mi się atrakcyjny — zwierza się pani Sylwia Niekolaas. — Okazało się jednak, że rzeczywistość odbiega nieco od naszych wyobrażeń na temat świata mody. Kiedy poszłam na staż, bardzo się rozczarowałam, bo oczekiwałam, że będę mogła wykorzystać swoją kreatywność, a tymczasem to, co przyszło mi robić było jak masowa produkcja, pełna powtarzalności. Nie rozwijało wyobraźni i nie było twórcze.
Pani Sylwia zrezygnowała więc z pracy w modzie. Przyszedł moment załamania.
— Zaczynałam wątpić w to, co tak często słyszymy, powinniśmy dążyć do wybranych sobie celów, że jeśli naprawdę czegoś chcesz, to możesz to osiągnąć — przyznaje lidzbarczanka i dodaje, że ten okres był dla niej wyjątkowo trudny, ale podniosła się. Zaczęła wolontariat w miejscowym teatrze.
— To taki niewielki teatr, w którym nie tylko gra się przedstawienia dla dorosłych i dla dzieci, ale odbywają się w nim koncerty, występują kabarety itp. artystyczne działania — mówi pani Sylwia. — Robiłam tam różne rzeczy, między innymi stałam przy barze, pomagałam przy tworzeniu sztuk, robiłam kostiumy sceniczne. Bardzo dobrze mi się tam pracowało. Tam poznałam reżyserkę CézanneTegelberg, której praca niezwykle mi się spodobała. To jest osoba bardzo otwarta na ludzi, potrafi wydobyć z nich to, co mają do zaoferowania, ma też bardzo interesujące spojrzenie na sztukę. Pracowała w naszym teatrze przez rok i kiedy skończyła, zapytała mnie, czy nie zrobiłabym jej lalki do przedstawienia.
Zgodziłam się, mimo że nie wiedziałam jak tego dokonać. Zaczęłam od tego, że zajrzałam w google — śmieje się Sylwia Niekolaas.
Udało się. Lalka była spora, na drewnianej konstrukcji, spodobała się reżyserce. Wystąpiła w przedstawieniu. I w kolejnym, której scenariusz został napisany na podstawie jednej z książek, bo lalka pani Sylwii bardzo pasowała do głównego bohatera opowieści.
— To było już dużo większe przedsięwzięcie — wspomina nasza rozmówczyni. — Do tego przedstawienia reżyser włączyła znakomitą aktorkę i lalkarkę Cat Smits, która wykonuje lalki z pianki. Oczywiście sztukę tworzyły też inne osoby, ale ja od niej nauczyłam się bardzo dużo na temat lalek. W międzyczasie reżyser przysłała mi link do miesięcznego kursu, w którym mogłam się nauczyć tego, jak robić drewniane lalki. Prowadził go jeden z najlepszych na świecie lalkarzy Bernd Ogrodnik. Mieszka w Islandii, w Reykjavíku. Kurs odbywał się online. Byłam nim zachwycona. Został wspaniale zorganizowany, dobrze przemyślany program zajęć — od trzymania dłuta, po najbardziej skomplikowane marionetki. To tak naprawdę była pierwsza na świecie szkoła drewnianych lalek. Nauka trwała rok. Było nas około 100 z całego świata. Atmosfera była wspaniała. Bernd potrafi doskonale pozytywnie motywować do pracy, każdemu z nas dawał wiarę w siebie. Wielu z nas nawet po szkole utrzymuje z nim kontakty.
Jak mówi pani Sylwia w szkole Bernda Ogrodnika nauczyła się technologii tworzenia lalek, a od Cat Smits lalkarki i aktorki tego "czemu lalce wierzymy, a czemu nie".
— Otrzymałam od nich wszystko, czego potrzebuje lalkarz — podsumowuje pani Sylwia i dodaje, że życie bywa przewrotne. — Planujemy sobie życie, a ono samo pisze nam scenariusz i może być zupełnie inny.
Podczas nauki powstały kolejne lalki. Wszystkie zaczęły grać w przedstawieniach.
— Bernd mówił do nas, że nawet kiedy te lalki nie są doskonałe, nie mają najwyższej jakości, to i tak dadzą wielką radość dzieciom, które je pokochają, więc szkoda, żeby leżały — mówi pani Sylwia.
— Bernd mówił do nas, że nawet kiedy te lalki nie są doskonałe, nie mają najwyższej jakości, to i tak dadzą wielką radość dzieciom, które je pokochają, więc szkoda, żeby leżały — mówi pani Sylwia.
W lutym, kiedy Rosja rozpoczęła inwazję i zaczęła wojnę w Ukrainie, pani Sylwia była w Holandii, ale śledziła z przerażeniem wypadki za wschodnią granicą Polski.
— Patrzyłam jak Polacy pomagają Ukraińcom. Byłam przygnębiona tym, że jestem tak daleko i jestem bezradna. Miałam nawet pewien rodzaj poczucia winy.
— Patrzyłam jak Polacy pomagają Ukraińcom. Byłam przygnębiona tym, że jestem tak daleko i jestem bezradna. Miałam nawet pewien rodzaj poczucia winy.
Bezsilność mnie przygnębiała i pomyślałam, że przecież dostałam wielki dar, którym mogę się dzielić, zrobić więcej, niż podarowanie chleba, czy pieniędzy. Nasz wykładowca mawia, że lalki otwierają dzieciom serca. A te dzieci, które przeszły traumę najbardziej tego potrzebują.
W ciągu siedmiu tygodni pani Sylwia z pomocą wolontariuszy przygotowała przedstawienie na podstawie bajki o "Trzech małych świnkach" braci Grimm dla ukraińskich dzieci. Tekst na język ukraiński przetłumaczył kolega pani Sylwii, którego poznała na festiwalu lalek w Reykjavíku. Bajkę dostosowano do widzów i okoliczności.
— Kiedy jechałam do Polski z tym przedstawieniem, zastanawiałam się jak ja znajdę tę moją widownię, czy nie będę chodziła od domu do domu i pytała, czy są w nim dzieci z Ukrainy, które chciałyby obejrzeć sztukę... ale na szczęście moja koleżanka z lat szkolnych Marlena Piotrowska, która mieszka w Lidzbarku Warmińskim i bardzo zaangażowała się w pomoc uchodźcom, szybko podzwoniła gdzie trzeba. Nawiązała kontakt z pracownikami Lidzbarskiego Domu Kultury, którzy zorganizowali plan przedstawień.
Pani Sylwia pokazała swoje "Świnki" w Żegotach oraz w Lidzbarku Warmińskim (w Ośrodku Zacisze Leśne, lokalu Uluru i Hotelu Górecki).
Te chwile zapadły jej w serce, szczególnie jedna, w której troje dzieci po przedstawieniu, kiedy pakowała lalki, przyniosły jej w podziękowaniu cukierka "krówkę", czym wzruszyły panią Sylwię do łez.
— Cieszę się że chociaż przez te kilka chwil dzieci śmiały się serdecznie, zapomniały o tragedii, która ich spotkała i lęku o najbliższych, bo przecież dramat wojny wciąż trwa. Mam nadzieję, że ta wojna szybko się skończy i dzieci będą mogły cieszyć się bezpiecznym dzieciństwem.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez