E so alegia, czyli tylko radość

2022-04-11 07:40:00(ost. akt: 2022-04-11 07:40:00)
Marcin Lipski (z prawej) z gościem z Brazylii — Jorge

Marcin Lipski (z prawej) z gościem z Brazylii — Jorge

Autor zdjęcia: Radosław Niemczynowicz

Miał w kieszeni 700 dolarów, bilet na samolot, na który pożyczył pieniądze od siostry i coś, co było dla niego najważniejsze - pragnienie, by nauczyć się jak najwięcej i tę wiedzę przywieźć z Brazylii do Lidzbarka Warmińskiego. Udało się. Dziś uczy capoeiry w swojej szkole.
— Miałem 23 lata, kiedy leciałem do Brazylii do dziewczyny, z którą wymieniłem dwa maile i dwa razy rozmawiałem przez telefon — wspomina Marcin Lipski. — Podziwiam Kasię i jej męża Renato, że przyjęli pod swój dach obcego chłopaka z Polski. Myślę, że siostra Kasi, Tania, która ze mną studiowała, musiała mnie ukazać w dobrym świetle.

Skąd taka determinacja u Marcina?
— Capoeirą najpierw zainteresował się mój kolega, także mieszkaniec Lidzbarka Warmińskiego, Rysiek Dudek — opowiada Marcin. — To on zaraził mnie miłością do tej sztuki. Początki były bardzo amatorskie. Byliśmy samoukami, ale bardzo chcieliśmy się w tej dziedzinie rozwijać. W Polsce to były początki capoeiry. Nie było w okolicy instruktorów. Wiedzieliśmy, że capoeira pochodzi z Brazylii, więc marzyłem o tym, aby tam pojechać.

Nadarzyła się okazja, kiedy Marcin zaczął studia w Olsztynie. Okazało się, że jedna z jego koleżanek na roku, Tania, ma siostrę mieszkającą właśnie w Brazylii, co więcej, jej sąsiad prowadzi warsztaty capoeiry. Marcin więc nie zastanawiał się długo, kiedy siostra Tani zgodziła się go gościć u siebie.

— Nie miałem zbyt dużo pieniędzy, bo prawie wszystkie szły na studia, ale pożyczyłem na bilet od siostry, trochę dostałem. Pamiętam do tej pory, że kosztował 3600 złotych. Kiedy wylatywałem z Polski w portfelu miałem tylko 700 dolarów, a chciałem zostać w Brazylii rok. Co prawda dostałem wizę tylko na trzy miesiące, ale liczyłem na to, że jakoś się uda przedłużyć pobyt.

Rodzina, która go przyjęła pod swój dach, składała się z dwojga małżonków - Kasi i Renato oraz dwóch dziewczynek.

— Kasia jest Polką, bardzo tęskniła za naszym krajem i kontaktami z Polakami, a Renato Brazylijczykiem — mówi Marcin Lipski. — Poznali się w... Niemczech. W ich domu językiem, który najczęściej można było słyszeć, był właśnie niemiecki, ale mówili też po polsku i portugalsku. Dziewczynki mieszały wszystkie te języki czasami w jednym zdaniu. Lecąc do nich nie znałem właściwie dobrze żadnego z tych języków. Oczywiście poza polskim. Przed wylotem trochę poczytałem portugalskiego, ale to była kropla w morzu i przyznam, że trochę się początkowo czułem z tym nieswojo.

Marcin szybko jednak wkradł się w łaski dzieci, a i gospodarze domu go bardzo polubili. Zajął pokoik na poddaszu.

— Mieszkaliśmy w Demetrii, 15 kilometrów od Botucatu, o pracę było raczej trudno, pomagałem więc w domu, w ogrodzie, pilnowałem dziewczynek. Kiedy wychodziłem z młodszą z dziewcząt na spacer, kiedy starsza była w szkole, wyglądaliśmy dość zabawnie i charakterystycznie: mała dziewczynka i wielki, łysy chłopak. Z czasem się do nas mieszkańcy przyzwyczaili — śmieje się Marcin.
Kiedy lidzbarczanin pojawił się w Brazylii, spore wrażenie zrobił na nim czerwony kolor ziemi i "luz" Brazylijczyków. Ciekawe było też to, że w miejscu, do którego trafił była duża mieszanka kultur, a w okolicach prowadzone są gospodarstwa ekologiczne.

Po trzech pierwszych miesiącach pobytu Marcinowi udało się przedłużyć wizę na kolejne trzy miesiące, ale później unikał kontaktu z urzędem, a bilet przebukował, tak, by powrót do Polski wypadał, tak jak sobie zaplanował, po roku.

— Pomyślałem, "co będzie, to będzie". Jakoś się udało. Dla mnie najważniejsze wtedy było to, by w jak największym zakresie skorzystać z wiedzy i umiejętności tamtejszych nauczycieli capoeiry — zwierza się Marcin. — Trenowałem intensywnie. Miałem po 13 treningów od poniedziałku do piątku. Wiedziałem, że sporo muszę się nauczyć. Nie musiałem płacić za warsztaty. Z czasem zacząłem pomagać Rodrigo (tak ma na imię nauczyciel, który mieszka w sąsiedztwie pani Kasi - przyp. red.). Poznałem innych instruktorów, bo zabierał mnie także do pobliskiej szkoły, gdzie realizował projekt.

Tak minął rok. Marcin Lipski marzył o tym, by w jego rodzinnym mieście - Lidzbarku Warmińskim powstała szkoła capoeiry. Kiedy wyjeżdżał, grupa praktykujących tę sztukę już była. Po jego powrocie zorganizowali pierwszy obóz treningowy, na który zaprosił poznanych w Brazylii nauczycieli.

Grupa się rozrastała. W 2007 roku w Olsztynie zorganizowano pierwsze Batizado. W Lidzbarku Warmińskim w czerwcu tego roku będzie już piąta edycja tego swoistego "chrztu" dla zawodników. Zaplanowano go na 17-19 czerwca.

Odbędzie się też wtedy "troca de corda" (zmiana sznurów). W tych dniach wydarzy się również coś bardzo ważnego dla samego Marcina. Zostanie siódmym w Polsce contra mestre, to wysoki stopień, który można osiągnąć w sztuce capoeiry. Siódmym, bo w Polsce ten stopień ma na razie tylko sześć osób. Na tę uroczystość przylecą do Polski Rodrigo i Budoy, którzy opiekowali się Marcinem w Brazylii.

Co bierze się pod uwagę przy nadawaniu kolejnych stopni w capoeirze?
— Umiejętności, działalność, staż, doświadczenie — wylicza jednym tchem Marcin Lipski.

Pytany o to, czy zawsze lubił aktywność fizyczną, odpowiada, że jeśli chodzi o lekcje wychowania fizycznego, to nie był ani najgorszy, ani najlepszy. Na rozwijanie sprawności fizycznej namówił go kuzyn Paweł, który chodził na zajęcia do Ryszarda Dudka.

— Miałem wtedy 15 lat — wspomina Marcin. — To był survival, combat. Ćwiczyliśmy w kasynie 9 Warmińskiego Pułku Rozpoznawczego, ale też w parku nad Symsarną. Buzował w nas testosteron, chcieliśmy być jak najbardziej sprawni. Przez jakiś czas byliśmy rekonstruktorami średniowiecza i jako rycerze robiliśmy pokazy, między innymi w Rynie. Tym wszystkim zarażał nas Rysiek, byliśmy zgraną grupą. Z czasem każdy z nas poszedł w inną stronę. Ja w kierunku capoeiry, bo to mnie najbardziej wciągnęło i nie żałuję.

Marcin zrealizował swoje marzenie — ma szkołę. Nazwał ją "E so alegia" ("Tylko radość"). Prowadzi zajęcia w Lidzbarku Warmińskim i Olsztynie. Uczy capoeiry, ale też akrobacji osób w różnym wieku. Najwięcej jest wśród nich oczywiście dzieci i młodzieży.

Teraz dołączyli młodzi uchodźcy z Ukrainy. Około 20 z nich mieszka w ośrodku wypoczynkowym "Zacisze Leśne" pod Lidzbarkiem Warmińskim. Marcin szuka sposobu, by znaleźć im transport. Na razie jeżdżą prywatnymi autami, między innymi samochodem Marcina.

On sam nie był uchodźcą, a jedynie gościem w Brazylii, ale wie, jak ważna była życzliwość, gościnność i pomoc, na którą mógł wtedy liczyć. Znajomości z tego okresu ciągle trwają. Jego nauczyciele z Botucatu odwiedzają go w Polsce i dzielą się swoją wiedzą oraz doświadczeniem, tak jak on.
Ewa Lubińska

Fot. Radosław Niemczynowicz




2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5