Dlaczego lubimy złe wiadomości?

2020-05-15 08:00:00(ost. akt: 2020-05-15 08:48:59)

Autor zdjęcia: Designed by yanalya / Freepik

W Japonii zakwitły drzewa wiśniowe. Pewien filantrop otworzył kolejną fundację. Otwarto nową szkołę… Kogo to interesuje? Śpieszę z odpowiedzą — nikogo. Co innego, gdy gdzieś wybucha pożar, dochodzi do wypadku czy jest jakiś skandal.

Takie wiadomości nas przyciągają, korcą, nie dają oderwać się od gazety lub monitora. Programy informacyjne dla takich wiadomości zmieniają wręcz ramówkę, natychmiast, zamiast programów publicystycznych wedle raz ustalonej kolejności — jedne po drugim lecą wydania specjalne, a żółte paski biją po oczach i nęcą niczym neony reklamowe. Oczywiście, pojawia się w mojej głowie odwieczne i uporczywe pytanie: dlaczego? Dlaczego wolimy tragedie od komedii i sielanek — przynajmniej w mediach i serwisach informacyjnych?

Wszystko przez mózg!

Z fizjologicznego punktu widzenia rzeczywiście winę ponosi nasz mózg, a konkretnie ukryte w nim głęboko ciało migdałowate. To ono odpowiada za uruchamianie negatywnych emocji, agresji, ale także reakcji obronnych. I to dzięki działaniu tego ciała jako gatunek ludzki przeżyliśmy czasy, gdy mieszkaliśmy w jaskiniach i jamach leśnych — to ono w chwilach dochodzących do nas sygnałów o zagrożeniu podpowiadało, jak konkretnie trzeba się zachować — walczyć czy jednak uciekać.
Dziś, gdy z jaskiń dawno wyszliśmy, ciało migdałowate warunkuje nasze reakcje na wiadomości z serwisów informacyjnych. I skutek jest taki, że dobra wiadomość może i jest ciekawa, a czasem nawet ważna — ale mózg zawsze silniej i gwałtowniej zareaguje na newsa o tragedii, zagrożeniu lub czyjejś porażce. I to pewnie przez ciało migdałowate w naszym mózgu o wiele częściej z pierwszych stron gazet ujrzymy krótkie słowa-hasła typu wypadek, skandal, dramat lub strach. Mocno, dobitnie, krótko i na temat — tak, jak mózg lubi najbardziej!

Świat utopii? Dajcie spokój…

Kilka lat temu najnowocześniejszy sprzęt użyty został w Kalifornii do oceny ryzyka wystąpienia tam trzęsienia ziemi. Wiadomości były dobre: okazało się, że takie kilkumilionowe Los Angeles nie było na wstrząsy narażone aż tak, jak się wydawało. Do mediów poszła informacja — i co? I nikt jej nie zauważył… Gdy jednak jakiś czas później naukowcy zweryfikowali wskaźniki zagrożenia i wyszło im, że LA może czuć się bezpieczne, ale reszta stanu zagrożona jest znacznie bardziej — to właśnie na mieszkańców LA padł najbledszy strach…
Czyli, jakby nie patrzeć — dobre wiadomości, owszem, sprawiają nam przyjemność i poprawiają humor, ale wyłącznie z takimi newsami żyć się nie da. Może dlatego, że wyczuwamy w takim obrazie świata wiele zakłamania, bo przecież w utopijnym, wspaniałym świecie nie żyjemy. A i świat nie może być utopijnie wspaniały, bo my w nim żyjemy. Zaklęte koło. Dlatego i wiadomości, ponieważ są jakimś odbiciem nas samych — zbyt pozytywne być nie mogą. I literatura zna całe tomy opisów cukierkowego świata, który szybko znudził się swoim bohaterom i na dłuższą metę okazał jeszcze gorszy od tego normalnie złego. Bo jako ludzie potrzebujemy agresji i złości, będących podobno nieodłącznymi elementami rozwoju. Nie możemy więc być tymi, którymi jesteśmy, karmiąc się sfałszowanym obrazem rzeczywistości.

— Wiadomo, że taka prawidłowość jest: że ludzie rzeczywiście bardziej koncentrują się na złych wiadomościach, niż na dobrych — przyznaje dr Magdalena Sternicka-Kowalska, socjolog. — Ale pozostaje kwestia — dlaczego? Jako odpowiedź wskazałabym trzy hipotezy. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to fakt, że koncentracja uwagi i większe skupianie się na wiadomościach negatywnych — może wynikać z jakiegoś mechanizmu, który ukształtował się w wyniku ewolucji, a który pozwala nam przetrwać, w odpowiednich momentach wyczuwać zagrożenie. Nasi praprzodkowie, którzy dopiero próbowali ujarzmić naturę, z pewnością musieli mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Musieli szybko nauczyć się rozpoznawać oznaki zagrożenia i odpowiednio je odczytywać — żeby po prostu przetrwać. I my dziś, słysząc złą wiadomość — być może koncentrujemy się na niej, bo zastanawiamy się, czy to nie jest dla nas jakieś ostrzeżenie, czy nie wiąże się z jakimś ryzykiem, bezpośrednio nam nie zagraża. Druga hipoteza jest być może bardziej podyktowana praktycznym podejściem. Moim zdaniem te złe wieści są dla nas zwyczajnie bardziej interesujące. No bo cóż ciekawego jest w fakcie, że dziś nie było żadnego wypadku na drogach? Albo pożaru, albo strzelaniny? Pewne stany, których oczekujemy, a które są jednocześnie jakąś normą — to stany, do których się przyzwyczajamy i traktujemy jak rutynę. Natomiast w przypadku, gdy dzieje się coś z tą normą niezgodnego, coś, co ją zaburza — pojawia się nam nowy, inny bodziec i dodatkowo stwarza możliwość interakcji z innymi ludźmi. Dyskutujemy o tym, a nawet się spieramy — i powstaje jakby koło zamachowe do dalszych działań, ale także do przekazywania dalej tej złej wiadomości. Trzecia moja hipoteza opiera się na wyjaśnieniu tego zjawiska w odwołaniu do społecznego mechanizmu porównywania się do innych, który działa zresztą w różnych sytuacjach. Chodzi w nim, mówiąc w dużym uproszczeniu, o naszą tendencję do budowania własnego dobrostanu psychicznego, poczucia wartości i dobrej samooceny na zasadzie porównywania własnych osiągnięć i sukcesów, poziomu wiedzy, sposobu myślenia i zachowania — do innych. Wracając do tendencji koncentrowania uwagi na złych wiadomościach, być może działa to tak, że nie chcemy na przykład czytać o kobiecie, która osiągnęła oszałamiający sukces biznesowy— podczas, gdy my od lat tkwimy przy tym samym biurku, na podrzędnym stanowisku. A tamta w dodatku jest aktywna w działaniach społecznych, organizuje i z sukcesem przeprowadza jakieś akcje charytatywne i w ogóle wszyscy ją kochają… Takie wiadomości sprawiają, że sami ze sobą zaczynamy czuć się źle — bo nasze życie różni się i to bardzo znacząco. Dlatego lepiej jest nam przeczytać o kobiecie, której spłonął dom w pożarze. Wtedy po pierwsze myślimy, że w takim razie sami nie mamy jeszcze tak najgorzej. A po drugie — możemy tej kobiecie współczuć i tym bardziej poczuć się lepiej. Reasumując: czytając lub słysząc złe wiadomości — usprawiedliwiamy samych siebie i zwyczajnie czujemy się bardziej komfortowo — mówi dr Sternicka-Kowalska.

Skandale i wypadki

Nic nie chcę mówić, ale prędzej czy później — nas to czeka. I już widzę te udręczone miny prezenterów telewizyjnych donoszących, że na stawie gdzieś pod Radomiem pojawiły się łabędzie, o dawno niewidzianych w Łynie rybach lub pięknie zakwitłych kasztanowcach. O nie! My wolimy krew… Skandale w Kościele i wykorzystywane dzieci, katastrofy drogowe, kolejowe, lotnicze — najlepiej takie, gdzie wszyscy zginęli. A najbardziej ze wszystkiego — wciąż jeszcze wprawdzie bezkrwawe, ale jednak zażarte jatki i przepychanki polityków.
Takie czasy. Złe wiadomości są dobre.

Magdalena Maria Bukowiecka



Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. destroyer #2928009 | 37.47.*.* 31 maj 2020 20:37

    jesli ktos potrafi wylamac sie z w/w (nazwijmy to) schematu to znaczy ze nie wiem...nie jest w takim razie tak naprawde czlowiekiem...bo jak sie okazuje kazda k*urwa ludzka musi wrecz jarac sie tym co zlowieszcze...gates to jednak jest kretyn topornego kalibru skoro nie umie tego wykorzystac do swoich celow

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5