Na szczyt po realizację celów. Kętrzynianie zdobywali Mount Everest... w Warszawie

2023-05-09 14:00:00(ost. akt: 2023-05-09 14:17:42)

Autor zdjęcia: fot. lewe - archiwum prywatne / prawe - Paweł Zając (Everest Run)

Skyliner Everest Run to jeden z najbardziej nietypowych biegów w Polsce. Tu niekoniecznie się biegnie, a bardziej... wspina. Po to aby osiągnąć wysokość najwyższego szczytu świata, stawić czoła swoim słabościom i zrealizować indywidualne cele i marzenia.
Organizatorem biegu była Fundacja Wsparcia Ratownictwa RK, która kilka lat temu zainicjowała akcję „Biegamy po schodach”. Są to cotygodniowe treningi na schodach warszawskich wieżowców. Celem Everest Run było zdobycie Dachu Świata, czyli osiągnięcie szczytu Mount Everest (8 849 m n.p.m.). Zawodnicy zamienili jednak himalajską "ścianę" na schody wieżowca Skyliner w Warszawie. Aby osiągnąć wysokość najwyższej góry na Ziemi musieli pokonać 56 razy 41 pięter budynku w ciągu 24 godzin.

Każdy jednak sam sobie wyznaczył cel, jaki chciał osiągnąć. W gronie 149 startujących znaleźli się tacy, którzy w ten sposób postanowili uczcić urodziny. — Postanowiłam wejść 30 razy. Skąd pomysł na 30 a nie 56 wejść? Wejście 56 razy na 41 piętro wydawało mi się wielkim wyczynem. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że nie jestem do tego przygotowana i mam mało czasu na solidne przygotowania więc postanowiłam, że z okazji moich 30 urodziny wejdę 30 razy — mówi Ewelina Ochryniuk z Kętrzyna.

Obrazek w tresci

fot. Adam Jeżewski / Everest Run

Jak sama przyznaje - łatwo nie było. Pierwsze obawy pojawiły się już po pierwszym wejściu. — Nagle uświadomiłam sobie, że weszłam dopiero raz i zostało mi jeszcze 29, a nie jest to wcale takie łatwe. Pojawiły się obawy czy na pewno dam radę i czy się nie poddam, jak zareaguje mój organizm na kolejne wejścia no i oczywiście czy nogi nie odmówią posłuszeństwa. Kolejne zmęczenie i obawy dopadły mnie po 10 wejściu, ale to akurat był mój błąd. Zbyt szybko wystartowałam na początku nie rozkładając swoich sił i weszłam 6 razy pod rząd nie robiąc żadnej przerwy. Później zrobiłam szybką przerwę na uzupełnienie kalorii i kolejne 3 wejścia szybkim tempem dały o sobie znać — opowiada kętrzynianka.

W chwilach zmęczenia i zwątpienia pomagały jej wiadomości od bliskich. — Cały czas mi kibicowali i wierzyli bardziej niż ja sama, że uda mi się osiągnąć zamieszony cel. Każda wiadomość "dasz radę", "trzymam kciuki za Ciebie" była dla mnie tego dnia bardzo ważna i dodawała siły na kolejne wejście. Miałam nawet umowę, że jeśli będę chciała się poddać i nie będę miała już siły, to zadzwonię do bliskiej mi osoby, która nie pozwoli mi zrezygnować. Całe szczęście, aż taki kryzys mnie nie dopadł i nie musiałam do nikogo dzwonić — śmieje się Ewelina.

Obrazek w tresci

fot. archiwum prywatne

Nic więc dziwnego, że kończąc ostatnie podejście czuła satysfakcję i dumę z siebie. — Euforia, która mi towarzyszyła podczas ostatniego wejścia sprawiała, że nie czułam żadnego zmęczenia, a nogi miałam lekkie jak przysłowiowej waty. Wchodząc na ostatnie piętro czułam że wchodzę po moje osobiste zwycięstwo, które sama sobie wyznaczyłam. Dodatkowym skończyłam dużo szybciej niż zakładałam z dużym zapasem siły. Poczułam że te 56 wejść może być w zasięgu moich możliwości jednak postanowiłam zakończyć swoje wyzwanie na 30 wejściach zgodnie z postanowieniem. Jak głoszą słowa jednej ze znanej piosenek "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym". Ja swój cel osiągnęłam i został lekki niedosyt dlatego w przyszłym roku, jeśli tylko będę mogła, chciałabym ukończyć wyzwanie w całości i wejść 56 razy — planuje kętrzynianka.

Inna motywacja przyświecała drugiemu reprezentantowi Kętrzyna, Bartoszowi Kurzątkowskiemu. — Lubię podejmować się nowych rzeczy i sprawdzać siebie podczas różnych zawodów. Doświadczyć na sobie, jak to jest. Kocham góry więc nazwa biegu również mnie skłoniła do wzięcia udziału, a Everest to najwyższa góra świata. Kolejnym powodem było rozpowszechnienie zbiórki pieniędzy na pomoc dla Janka — mówi zawodnik. W ten sposób chciał wesprzeć inicjatywę Walka Janka na rzecz cierpiącego na neuroblastomę 4-latka z Kętrzyna. — Pomysł zrodził się spontanicznie i w ostatniej chwili. Przypomniałem sobie, że podczas różnych uroczystości, zawodów czy wyzwań ludzie zbierają pieniążki i opowiadają o Janku więc pomyślałem, że to wyzwanie i ten bieg mógłby się również do tego przyczynić. Trudno było namówić organizatorów na to, by wywiesić plakat czy wystawić baner o walce Janka ale mogłem chociaż wystartować z koszulce z Jankiem — opowiada.

Obrazek w tresci

fot. Paweł Zając / Everest Run

Jak wspomina swój start? — Litry wylanego potu. Bóle stóp. Od 2500m skurcze w obydwu nogach, które trzeba było pokonać w głowie i te mozolne ciągle wchodzenie do góry. Nie miałem zamierzonego celu. Pierwszy raz uczestniczyłem w czymś takim więc na nic się nie nastawiałem. Oczywiście bardzo chciałem żeby ktoś wsparł walkę Janka i to się udało. Chciałem pokonać dystans 8848m pod górę, jednak z 6-godzinną przerwą nie udało mi się tego zrealizować. Po 24h doszedłem na 7132,5m, co łącznie dało około 1850 pieter. Na koniec wyzwania czułem niedosyt, że zabrakło jeszcze 11 wejść na 41 piętro ale i ogromna ulgę, że to już się skończyło — relacjonuje Kurzątkowski.

Wojciech Caruk



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5