Czesław Mozil powrócił z kalendarzem adwentowym. — Jest cały mój, jest mną, wrósł we mnie. Ja nim naprawdę żyję [ROZMOWA]

2019-12-04 20:00:00(ost. akt: 2019-12-04 22:01:36)

Autor zdjęcia: Izabela Kossak

Jest artystą nietuzinkowym i bardzo aktywny. Co chwila realizuje swoje nowe pomysły. Jednym z nich jest projekt „Grajkowie Przyszłości”, z którym nagrał w ubiegłym roku... kalendarz adwentowy. A że Święta są co roku teraz postanowił przypomnieć nam smak tych muzycznych czekoladek. O szczegółach niech opowie sam. Przed nami Czesław Mozil.
— Może zacznę od pytania dość banalnego, ale oczywistego: skąd pomysł na taki właśnie kalendarz adwentowy, podany w formie muzycznych „czekoladek”?
— Wychowałem się w Danii, gdzie tradycją jest, że od 1-24 grudnia każda stacja telewizyjna emituje julekalender, czyli kalendarz adwentowy w formie krótkometrażowego serialu. Dzieciom zastępuje on dobranockę, dorosłym — filmy dla dorosłych. Dobrze pamiętam, kiedy w szkole dyskutowaliśmy o kolejnym obejrzanym odcinku julekalender. Moja siostra, która do dzisiaj mieszka w Kopenhadze — mając dwójkę dzieci, które z powodzeniem zaznajamia z tą tradycją — zwróciła mi uwagę, że Duńczycy kończą celebrowanie Świąt Bożego Narodzenia 26 grudnia, tymczasem w naszym polskim domu w Kopenhadze, Święta rozpoczynały się w dzień Wigilijny i kończyły 6 stycznia, kiedy to nasz tato, wyznawca prawosławia, obchodził swoją Wigilię Świąt Bożego Narodzenia.
Mój polski, muzyczny julekalender to swoisty bunt przeciw wszech obecnie panującej muzycznej szmirze rodem z disco-polo.

— Kto był wydawcą tej płyty?

— Płytę „Kiedyś to były Święta” wydałem własnym sumptem, tj. bez pomocy wytwórni muzycznych. Wszystko, począwszy od wyszukania szkół muzycznych, przez kontakt z ich przedstawicielami, po nagranie audio dziecięcych wokali, orkiestr i chórów oraz 24 klipów video, aż do wytłoczenia, dystrybucji i reklamy, sfinansowałem sam, bez niczyjej pomocy. Nie ukrywam, że nie udałoby się to bez pomocy ludzi, którzy równie mocno jak ja wierzyli, że ten projekt ma potencjał.

— Jak przebiegała, przepraszam za słowo, selekcja do kalendarza? Miałeś już upatrzone szkoły, dzieci czy to była intuicja?
— Wszystko przebiegło bardzo naturalnie, płynnie. Pamiętam, jak jakiś czas temu grałem koncert w Cardiff w Wielkiej Brytanii, dla Polonii. Po koncercie podszedł do mnie chłopak i powiedział, że jego młodszy brat, który mieszka w Polsce jest akordeonistą. Młody muzyk ma na imię Eryk i zaczął grać na akordeonie, bo słuchał Czesław Śpiewa. Poprosiłem o numer do ojca, a potem zadzwoniłem do nauczyciela Eryka w Poznaniu. Przyjeżdżam i nagrywam skład: tuba, flet, pianino, skrzypce i …Eryk na akordeonie. Chłopak ma nasze wszystkie płyty, a ja mogę zrobić z nim piosenkę. To naprawdę magiczne.
Innym razem zadzwoniłem do koleżanki, która uczy w Krakowie gry na harfie. Mówię: „Agnieszko, mógłbym zrobić piosenkę z kilkoma twoimi uczniami?”. Na co słyszę: „Mam trzynaście harf i trzynaścioro uczniów”. No i w piosence „A dzieci spać” towarzyszą mi same harfy.
To jak efekt motyla, bo każda z osób biorących udział w powstaniu projektu, to inna opowieść, historia, zdarzenie z przeszłości, które napędza teraźniejszość. Tak było z młodymi: Antkiem, Zuzą, Julią, Malwiną, czy Blanką. Tak było z cudownymi nauczycielami szkół i ognisk muzycznych z całej Polski, ze zdolnymi aranżerami, dźwiękowcami i realizatorami dźwięku, nie wspominając o autorze tekstów — Michale Zabłockim — z którym pracuję od ponad 10 lat. Ten kraj muzyką stoi.

— Z jakim odbiorem się spotkałeś?
— Najlepszym. Co ciekawe, projekt został doskonale odebrany nie tylko przez środowisko około muzyczne. Słyszałem głosy, że „odwalam” robotę za MKiDN (Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego), że w ministerstwie trwają debaty, jak dotrzeć do młodych ludzi, jak zachęcić ich do muzykowania, a ja daję odpowiedź jednym projektem. To mocne słowa, bo moim zamiarem było — przede wszystkim — zwrócenie uwagi społeczeństwa na cudownie zdolnych nerdów, muzykujących — bez pompy i bez nadęcia — młodych ludzi. Moja znajoma z Danii, Bogusia Sochańska z Duńskiego Instytutu Kultury zwróciła mi uwagę, że w Polsce szkoły muzyczne są... elitarne. Nie myślałem wcześniej w ten sposób. Chciałem, żeby dzieci i młodzież mogły grać, mieć do czynienia z muzyką klasyczną, tylko w bardziej wyluzowany sposób.

— Na płycie pojawia się utalentowana młodzież z całej Polski. Czy znajdziemy tu kogoś z terenu Warmii i Mazur?
— Niestety nie, ale mam poczucie, że ten projekt dopiero ruszył. Poza tym, często jestem na Warmii i Mazurach. Tu koncertuję, ale bywam też prywatnie, bo rodzina mojej żony pochodzi z tych rejonów. Lubię iławską Złotą Tarkę i ostródzki Reggae Festival.

— Co intryguje mnie najbardziej to różnorodność utworów, które znalazły się na płycie. Myślę, że każdy, bez wyjątku, znalazłby tu coś dla siebie.
— Zgadzam się, ale to w dużej mierze zasługa tekstów Michała Zabłockiego i świetnych, zaangażowanych aranżerów z całej Polski. Cieszę się, że projekt spodobał się i jestem wzruszony, że spotkała mnie taka otwartość ze strony tych wszystkich ludzi. Czasami było też tak, że słyszałem od nauczycieli: „najpierw to zróbmy, dopiero potem pochwalimy się w szkole”. To była ciężka praca logistyczna, czasochłonna, wiele przebytych kilometrów i godziny rozmów, ale nie mam wątpliwości, że było warto.

— Utwory, które znalazły się na płycie wywołują też w słuchaczu różne nastroje. Od radosnych i dość swawolnych po smutne. I tu wzrusza do łez piosenka, którą zaśpiewała Zuzia Jabłońska. Genialna pod każdym względem.
— „Święta według nas” to piosenka bardzo osobista. Cztery lata temu, zupełnie niespodziewanie umarła moja mama, trzy miesiące później — tata mojej żony. To był dla nas trudny czas, a pierwsze Święta były — dla obu rodzin — bardzo smutne. Tą piosenką zwracam uwagę na tych, dla których — z różnych względów — święta nie są radosne.

— Jak bardzo ten kalendarz adwentowy jest twój, jak bardzo jest dla ciebie osobisty?
— Jest cały mój, jest mną, wrósł we mnie. Ja nim naprawdę żyję.

— Przez wzgląd na twoją „tułaczkę” oraz pochodzenie rodziców miałeś okazję spędzać święta w różnym otoczeniu. One zawsze wyglądały tak samo?
— Zdecydowanie tak. Święta w naszym domu w Danii były bardzo polskie, z karpiem po żydowsku i kutią po ukraińsku na stole. Tata — perfekcjonista, nie pozwalał nam ubierać choinki, o czym opowiadam w piosence „Łańcuchy jak kluchy”.
A w styczniu, ze względu na religię taty, mieliśmy drugie święta: prawosławną Wigilię Świąt Bożego Narodzenia.

— Wiesz już co przyniesie ci Mikołaj?
— Mam nadzieję, że ciepło i odpoczynek z moją żoną Dorotą.

— A czy płyta „Kiedyś to były święta” nadawałaby się jako prezent?
— Oczywiście, ponieważ …za rok też będą święta.

— Dziękuję za rozmowę. Wesołych i spokojnych świąt.

Marek Szymański




2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B