Wielkanoc to był czas radości i zabawy

2024-03-31 09:00:00(ost. akt: 2024-03-31 09:46:32)
Maria Kaliszewicz zawsze z pasją opowiada o regionalnych zwyczajach

Maria Kaliszewicz zawsze z pasją opowiada o regionalnych zwyczajach

Autor zdjęcia: Wojciech Caruk

Wielkanoc to jedno z najważniejszych świąt w chrześcijańskim kalendarzu. W wielu regionach Polski ma ono znaczenie nie tylko religijne, ale także kulturowe. O warmińsko-mazurskich tradycjach opowiedziała nam Maria Kaliszewicz ze Stowarzyszenia Kulturalnego "Konik Mazurski".
— Nadeszła wiosna, niedługo Wielkanoc. Czy ten okres wiąże się na Warmii i Mazurach z jakimiś szczególnymi zwyczajami?
— Zwyczaje wiosenne w naszym regionie są dosyć ubogie. Te najbardziej znane wiążą się z Wielkanocą. Jednym z symboli wiosny są natomiast ptaki. Według ogólnego przekonania to właśnie one przynoszą wiosnę - jaskółki, wrony, skowronki, bociany, czasem też szpaki lub pliszki, bo rozbijają lód ogonkiem, a także dzikie gęsi.

— A jak wyglądał okres przed Wielkanocą na Warmii i Mazurach?
— Wielki Post zaczynał się znanym nam popielcem. Na Warmii ten dzień nazywany był "suchą środą", a na Mazurach "popielnikiem". Rano katolicy szli na mszę, na której posypywano głowę popiołem. Po powrocie z kościoła szorowano garnki i patelnie popiołem, aby usunąć wszelkie ślady tłuszczu. Nie jedzono mięsa, nawet w niedzielę. Zamiast tego spożywano kapustę z grochem, muzę, olej z siemieniem lnianym, chleb razowy i śledzie. I tak aż do Wielkanocy. W ostatnią niedzielę przed światami na Warmii święcono palmy. Wyglądały one zupełnie inaczej, niż te obecnie nam znane. Przede wszystkim były skromne. Składały się z kitek kończących źdźbła trzciny, gałązek jałowca, zielonych gałązek brzozy oraz bazi. Poświęcone palmy zatykano w domu za święte obrazy. Kotki z palm połykano - miały chronić przed bólem gardła. Na protestanckich Mazurach zwyczaj święcenie palm nie był powszechny. Praktykowali go mieszkający tutaj w mniejszości katolicy.

Przykład tradycyjnej mazurskiej palmy
Fot. Wojciech Caruk
Przykład tradycyjnej mazurskiej palmy

— Czy świąteczne zwyczaje różniły się między sobą? Inne były na Warmii, a inne na Mazurach?
— Wielkanoc, zwana u nas Wielganocą, na Warmii i Mazurach, poza uroczystościami kościelnymi, obchodzona była niemal jednakowo. Przyjęło się, że Warmia jest katolicka, a Mazurzy to luteranie. Tak oczywiście było, ale ludność mieszała się między sobą.

— Jak w takim razie obchodzono same święta?
— W Wielki Piątek jednym ze zwyczajów było bieganie po wsi chłopców, którzy robili hałas drewnianymi kołatkami na znak żałoby po Chrystusie. Palono najstarszy we wsi krzyż. Pozostałe po nim węgielki zabierano ze sobą do domu i stosowano jako okłady na bolące miejsca. Popiół miał zapobiegać chorobom, m.in. bólowi gardła. Smagano też gałązkami tarniny po łydkach. Były to tzw. "boże rany" na pamiątkę męki Chrystusa. Warto tutaj podkreślić, że do 1945 roku na Warmii i Mazurach nie znano tradycji święcenia potraw. Wielka Sobota upływała pod znakiem kościelnych nabożeństw, na których święcono ogień i wodę. Po południu chłopcy chodzili po tzw. “kołaczach”, odwiedzając chałupy i śpiewając “Któryś za nas cierpiał ranny”, za co byli częstowani ciastem zwanym “kuchem” i jajkami.

— Za to pierwszego dnia świąt świętowano już od świtu...
— Tak rzeczywiście było. W Niedzielę Wielkanocną wstawano o świcie, po to, aby zgodnie z przyjętym wierzeniem wraz ze wschodzącym słońcem ujrzeć Zmartwychwstałego Baranka. Następnie jeszcze przed rezurekcją w milczeniu i nie oglądając się za siebie chodzono do płynącej na wschód wody, aby obmyć twarz i ręce. Miało to leczyć choroby i zapewniać zdrowie przez cały rok. Woda nabierała jeszcze większej mocy, jeśli udało się pójść nago i nikogo nie spotkać po drodze. Szczególną uwagę do tego obrzędu przywiązywały dziewczęta, ponieważ miał on im również zapewniać urodę. Przyniesioną do domu wodą opryskiwano śpiących domowników, zwierzęta gospodarskie, a także całe obejście.

Potem była rezurekcja, po której zasiadano do stołu. Po nabożeństwie malowano jajka na jednolite kolory wykorzystując m.in. szyszki olchy (kolor czarny), łuski cebuli (brązowy), źdźbła żyta (zielony). Nie było zwyczaju ozdabiania jajek wzorami. Samo śniadanie było dość ubogie. W menu można było znaleźć jajka na twardo, masło uformowane w figurkę baranka z oczami z ziaren pieprzu i uszami z listków borówek, chleb razowy pieczony w szerokich, płaskich formach, twaróg oraz różnorodne ciasta. Gotowano muzę z pszennej mąki z mlekiem albo ryż z mlekiem. Nie mogło też zabraknąć słonych ciasteczek w kształcie ptaków. Na obiad jadano gęsty ryż z masłem, jaja na twardo oraz gotowane w cukrze suszone śliwki. Kolacja miała charakter bardziej wystawny, a na talerzach można było znaleźć m.in. wędliny, szynki, boczek i pieczony drób. Tego dnia unikano spotkań z sąsiadami, czas spędzano wyłącznie w gronie rodzinnym. Był to też czas radości i zabawy. Jedna z nich polegała na chowaniu w różnych miejscach prezentów od zajączka, które dzieci musiały znaleźć. Młodzież rywalizowała w ilości zjedzonych jajek.

— Zwyczaj polewania wodą drugiego dnia to też dosyć nowa tradycja na naszym terenie?
— Ten zwyczaj pojawił się tutaj wraz z ludnością napływową dopiero po drugiej wojnie światowej. Wcześniej praktykowano "smaganie" i "wykupek".

— Do tego trzeba było się też wcześniej przygotować?
— Tak. Trzy tygodnie przed świętami zrywano i wstawiano do wody gałązki wierzbowe lub brzozowe żeby się zazieleniły. Jak podają różne źródła pierwszego dnia wieczorem lub drugiego chodzono po "smaganiu". Dzieci chodziły do domów krewnych lub do zamożniejszych osób. Smagali tymi rózgami po nogach wołając: "Smagom Jojka i kołocze". Dostawali za to kucha, cukierki lub malowane jajka. Z kolei starsi chłopcy smagali przede wszystkim dziewczęta.Te odwdzięczały się im później tym samym.

— A na czym polegał "wykupek"?
— Był związany z wielkanocnym kolędowaniem. Obchód "wykupników" odbywał się drugiego dnia świąt. Chodzili po gospodarstwach śpiewając obrzędowe pieśni otrzymując w zamian podarunki m.in, kuch, jajka. Jeżeli ktoś "wykupników" nie przyjął, co się rzadko zdarzało, ci odchodząc złorzeczyli gospodarzom: "Azebyście jutro z łózka nie wsatli! Zeby wase konie sobie uogólny poobryzali! Zebyście jutro gozołeckie psić nie mogli!".

— A co z przesądami?
— Powszechny był zakaz chodzenia boso. Dzięki temu miało się uniknąć wrzodów. Żeby kury się dobrze niosły trzeba było dawać im groch. Ciekawy był zwyczaj siadania... gołym tyłkiem na męskiej czapce. Siadała oczywiście gospodyni. Cel był taki, żeby kury się dobrze niosły. Była też wróżba dotycząca płci cieląt. W zależności czy pierwszy do domu wszedł mężczyzna czy kobieta - takiej płci miało być nowo narodzone cielę.


Wojciech Caruk

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5