Żyjemy w świecie, w którym dobro przeplata się ze złem. Od zawsze broniliśmy się przed ludźmi, którzy czynią zło odseparowując ich od społeczeństwa. Nic lepszego ludzkość, jak dotąd, nie wymyśliła. Takie odosobnienia mają służyć nie tylko ochronie tych, co na wolności, również dawać szansę na poprawę tym, których zamknięto.
Oglądając filmy amerykańskie wielokrotnie spotkałam się z programami naprawy więźniów i pomysłami na polepszenie ich sytuacji w warunkach zamknięcia. Porównania z więzieniami np. w Meksyku, na dalekim Wschodzie czy w Afryce zawsze wypadały na korzyść warunków penitencjarnych w krajach wysoko rozwiniętych. Różnice polegały na warunkach bytowych – jedzeniu, metrach kwadratowych przypadających na jednego więźnia, ilości więźniów w jednej celi, wyposażeniu cel w urządzenia sanitarne, a nawet na dostępie więźniów do wiadomości, wiedzy czy kultury. Realizowano tam również programy resocjalizacyjne, na tyle atrakcyjne, że więźniowie chcieli brać w nich udział.
Daleko nam do
standardów amerykańskich
Nigdy nie pracowałam w zakładzie karnym, ale mogę sobie łatwo wyobrazić, jak bardzo zamknięcie i bezczynność mogą źle wpływać na każdego człowieka. Karą jest pozbawienie wolności, a wszystkie dodatkowe uciążliwości z tym związane stają się niejako karą dodatkową. Jeśli chcemy, aby ludzie odsiadujący karę stali się po jej odbyciu lepsi, to praca w więzieniu musi oznaczać więcej niż pilnowanie porządku. W Polsce na pewno tak jest, chociaż, z tego co wiem, daleko nam do standardów amerykańskich.
Nie wszyscy więźniowie to psychopaci
Rozmawiałam kiedyś z koleżanką pracującą na codzień z więźniami. Zapytałam ją, jak sobie radzi z tyloma psychopatami w jednym miejscu. Popatrzyła na mnie poważnie i powiedziała, że tylko niewielką część osadzonych można tak właśnie nazwać. Zdecydowana większość to są ludzie pogubieni. „Oni się pogubili!” powiedziała, a ja zdałam sobie sprawę, że wiedza popularna o ludziach w zamknięciu jest stereotypowa, mocno ograniczona, za to pełna uprzedzeń.
Osądzeni wyłącznie za
czyn, który popełnili
Nie ma chyba na świecie człowieka, który mógłby powiedzieć o sobie, że nigdy się nie pogubił. Oczywiście zagubienie każdego z nas nie oznacza krzywdy innego człowieka, co najwyżej skrzywdziliśmy samych siebie. W więzieniach przebywają tacy, którzy swoje zagubienie zwrócili przeciwko bliźnim. Czy znaczy to jednak, że są od nas gorsi? A może po prostu zrobili coś gorszego, niż my sami? Zostali przecież osądzeni za czyn, który popełnili, a nie osądzono osoby. Nadal pozostają istotami ludzkimi, które czują, często żałują tego, co zrobili i mają dość czasu na refleksję nad swoim życiem. Czy z tego czasu skorzystają? A to jest już inna sprawa.
Prawo do błękitu
Nie znam niestety badań nad uciążliwościami więziennymi, o ile takie były robione. Co więźniowie uważają za najgorsze w związku z zamknięciem? Nie zamierzam wymyślać, ale zatrzymać się nad jednym czynnikiem poprawiającym, bądź pogarszającym ludzką egzystencję. Chodzi mi o niebo i w tym miejscu nie poruszam kwestii religijnych, tylko prawo do oglądania koloru błękitu, różnych kształtów chmur, blasku słońca i płatków śniegu wirujących w powietrzu. Z własnego doświadczenia wiem, że ucieczka wzrokiem przez okno, patrzenie na zieleń trawy i błękit nieba ratowały mnie często przed nudą, natrętnymi myślami, smutkiem niesprawiedliwości, tęsknotą za kimś lub za czymś. Takie chwile „ucieczek” uruchamiały moją wyobraźnie, pozwalały zastanowić się w spokoju nad czymś ważnym lub zwyczajnie odpocząć.
Krzywda budzi w ludziach często chęć zemsty - skoro skrzywdził, niech cierpi, słyszałam wielokrotnie. Skazani więc cierpią, z jednym wszakże ale.. Pojawia się pytanie czemu ma służyć ich cierpienie? Jeśli chcemy dać szansę na uspołecznienie, na powrót do naszego świata, to stwórzmy więźniom warunki do takiej zmiany.
Czy to na pewno przemyślana
strategia resocjalizacyjna?
Jednym z najcenniejszych zmysłów jest wzrok, fakt, że możemy na siebie patrzeć, że widzimy otaczającą nas rzeczywistość, że możemy dzięki temu zmysłowi powiedzieć co nam się podoba, a co nie. Samo patrzenie rozwija i wzbogaca. Co by się z nami stało, gdyby kazano nam przez wiele dni, tygodni, miesięcy czy lat oglądać wciąż te same twarze, te same szare mury i wciąż to samo wyposażenie przymusowego pomieszczenia? Sama uciekłam z wielkiego miasta, bo mieszkałam w bloku szarym i smutnym, codziennie wychodziłam tą samą odrapaną klatką schodową, nieremontowaną od trzydziestu lat i mijałam zabrudzoną bramę wiedząc, że w najbliższym czasie nic się nie zmieni. Wybrałam przestrzeń, widok na pola i lasy, pędzące chmury w wietrzny dzień i klucz żurawi wracających na wiosnę. Więźniowie nie mają szansy na zmianę, chyba, że odsiedzą swój wyrok. Do tego czasu są zdani na decyzje administracyjne zakładu penitencjarnego. Z uporem wracam więc do pytania: czemu ma służyć zabieranie więźniom nieba? Czy jest to wynik przemyślanej strategii resocjalizacyjnej, czy zwykła zemsta, a może jeszcze coś innego?
Już wiedzą, co stracili
W naszym mieście zakład karny jest usytuowany w centrum miasta. Kiedy wznoszono te mury, był budowany na jego obrzeżach. Teraz jednak otaczają go bloki mieszkalne, przebiega wzdłuż muru ruchliwa ulica, chodzą tamtędy ludzie i sama słyszałam (jakiś czas temu) niewybredne komentarze więźniów skierowane do przechodzących w pobliżu młodych kobiet i dziewcząt. Może dlatego właśnie postanowiono założyć w oknach cel blendy, zasłaniające widok z okien? Słysząc te komentarze czułam się nieco zażenowana i zasmucona. Pomyślałam sobie, że zamknięci wewnątrz zakładu ludzie, nie potrafią cenić tego, co mają. Myślę, że teraz, kiedy decyzja w sprawie blend zapadła, już wiedzą, co stracili. A może wykorzystać to doświadczenie i przywrócić im stracony świat, umożliwić „ucieczki” wzrokiem poza szarość, nudę i beznadziejność? Marzenia o ucieczce są tak stare, jak przymusowe odosobnienia. Dlaczego więc nie pozwolić na te „ucieczki”, które nie naruszają dyscypliny i nie zmieniają liczby więźniów?
Potrzeby ludzkie są nienegocjowalne
Jedną z wczesnych lektur, jakie zrobiły na mnie duże wrażenie był „Chrabia Monte Christo”. Przypominam tym, którzy zdążyli zapomnieć, że sprawa dotyczy uwięzienia młodego żołnierza Dantesa przez intrygę „przyjaciela”, w strasznym więzieniu na wyspie, w „zamku If”. Część książki jest poświęcona opisowi życia skazańców. Ich więzienie nie miało okien, było postawione na skale i więźniowie nie mogli się ze sobą komunikować. Nikt ich też nie wyprowadzał na spacery. A mimo to udało się Dantesowi nawiązać kontakt z księdzem osadzonym w celi obok, (właściwie to była zasługa księdza, który robiąc podkop, dokopał się do celi Dantesa), wiele się od niego nauczyć, uciec z więzienia, zdobyć bogactwo i zemścić się na krzywdzicielach. Gdyby porównać warunki tamtego więzienia z warunkami współczesnymi, to możnaby uznać zakład na ul. 1 Maja za sanatorium. Tylko, że opisywane sytuacje rozgrywały się na początku XIX wieku. W celach naszego zakładu nie cieknie woda po ścianach i dają jeść częściej niż raz dziennie. Mimo to pragnę odesłać do fragmentu książki, w którym Dantes odzyskuje wolność po kilkunastu latach przebywania bez światła. Najwspanialszą, najcudowniejszą rzeczą był widok wody i nieba. Naszego bohatera napełnił szczęściem, wręcz ekstazą powrót do widoku świata poza murami. I chociaż książka jest fikcją literacką, to przecież zawiera prawdę o ludzkich potrzebach, które są nienegocjowalne. Możemy jedynie negocjować sposoby ich zaspokojenia.
Drugi morał dotyczy zemsty. Dantes, już jako hrabia Monte Christo, dokonuje wyrafinowanej zemsty na trzech osobach zamieszanych w jego uwięzienie. Dysponując ogromnymi środkami finansowymi (też dzięki księdzu), systematycznie niszczy swoich wrogów. Koniec jednak jest równie żałosny dla niego samego. Zemsta nie nakarmi, nie zmniejszy bólu, nie zadośćuczyni stracie (stracił narzeczoną i kilkanaście lat życia), nie przywróci radości życia. Jest jak trucizna, która zatruwa myśli i kieruje czynami, może gorszymi od tych, których sam doświadczył. Monte Christo zrozumiał to na zakończenie książki.
Mam wobec tego nadzieję, że blendy w oknach nie są przejawem zemsty za niewybredne komentarze wobec spokojnych obywateli i okazją do pokazania władzy „sprawiedliwych”.
Katarzyna Echt
ilawa@gazetaolsztynska.pl
Daleko nam do
standardów amerykańskich
Nigdy nie pracowałam w zakładzie karnym, ale mogę sobie łatwo wyobrazić, jak bardzo zamknięcie i bezczynność mogą źle wpływać na każdego człowieka. Karą jest pozbawienie wolności, a wszystkie dodatkowe uciążliwości z tym związane stają się niejako karą dodatkową. Jeśli chcemy, aby ludzie odsiadujący karę stali się po jej odbyciu lepsi, to praca w więzieniu musi oznaczać więcej niż pilnowanie porządku. W Polsce na pewno tak jest, chociaż, z tego co wiem, daleko nam do standardów amerykańskich.
Nie wszyscy więźniowie to psychopaci
Rozmawiałam kiedyś z koleżanką pracującą na codzień z więźniami. Zapytałam ją, jak sobie radzi z tyloma psychopatami w jednym miejscu. Popatrzyła na mnie poważnie i powiedziała, że tylko niewielką część osadzonych można tak właśnie nazwać. Zdecydowana większość to są ludzie pogubieni. „Oni się pogubili!” powiedziała, a ja zdałam sobie sprawę, że wiedza popularna o ludziach w zamknięciu jest stereotypowa, mocno ograniczona, za to pełna uprzedzeń.
Osądzeni wyłącznie za
czyn, który popełnili
Nie ma chyba na świecie człowieka, który mógłby powiedzieć o sobie, że nigdy się nie pogubił. Oczywiście zagubienie każdego z nas nie oznacza krzywdy innego człowieka, co najwyżej skrzywdziliśmy samych siebie. W więzieniach przebywają tacy, którzy swoje zagubienie zwrócili przeciwko bliźnim. Czy znaczy to jednak, że są od nas gorsi? A może po prostu zrobili coś gorszego, niż my sami? Zostali przecież osądzeni za czyn, który popełnili, a nie osądzono osoby. Nadal pozostają istotami ludzkimi, które czują, często żałują tego, co zrobili i mają dość czasu na refleksję nad swoim życiem. Czy z tego czasu skorzystają? A to jest już inna sprawa.
Prawo do błękitu
Nie znam niestety badań nad uciążliwościami więziennymi, o ile takie były robione. Co więźniowie uważają za najgorsze w związku z zamknięciem? Nie zamierzam wymyślać, ale zatrzymać się nad jednym czynnikiem poprawiającym, bądź pogarszającym ludzką egzystencję. Chodzi mi o niebo i w tym miejscu nie poruszam kwestii religijnych, tylko prawo do oglądania koloru błękitu, różnych kształtów chmur, blasku słońca i płatków śniegu wirujących w powietrzu. Z własnego doświadczenia wiem, że ucieczka wzrokiem przez okno, patrzenie na zieleń trawy i błękit nieba ratowały mnie często przed nudą, natrętnymi myślami, smutkiem niesprawiedliwości, tęsknotą za kimś lub za czymś. Takie chwile „ucieczek” uruchamiały moją wyobraźnie, pozwalały zastanowić się w spokoju nad czymś ważnym lub zwyczajnie odpocząć.
Krzywda budzi w ludziach często chęć zemsty - skoro skrzywdził, niech cierpi, słyszałam wielokrotnie. Skazani więc cierpią, z jednym wszakże ale.. Pojawia się pytanie czemu ma służyć ich cierpienie? Jeśli chcemy dać szansę na uspołecznienie, na powrót do naszego świata, to stwórzmy więźniom warunki do takiej zmiany.
Czy to na pewno przemyślana
strategia resocjalizacyjna?
Jednym z najcenniejszych zmysłów jest wzrok, fakt, że możemy na siebie patrzeć, że widzimy otaczającą nas rzeczywistość, że możemy dzięki temu zmysłowi powiedzieć co nam się podoba, a co nie. Samo patrzenie rozwija i wzbogaca. Co by się z nami stało, gdyby kazano nam przez wiele dni, tygodni, miesięcy czy lat oglądać wciąż te same twarze, te same szare mury i wciąż to samo wyposażenie przymusowego pomieszczenia? Sama uciekłam z wielkiego miasta, bo mieszkałam w bloku szarym i smutnym, codziennie wychodziłam tą samą odrapaną klatką schodową, nieremontowaną od trzydziestu lat i mijałam zabrudzoną bramę wiedząc, że w najbliższym czasie nic się nie zmieni. Wybrałam przestrzeń, widok na pola i lasy, pędzące chmury w wietrzny dzień i klucz żurawi wracających na wiosnę. Więźniowie nie mają szansy na zmianę, chyba, że odsiedzą swój wyrok. Do tego czasu są zdani na decyzje administracyjne zakładu penitencjarnego. Z uporem wracam więc do pytania: czemu ma służyć zabieranie więźniom nieba? Czy jest to wynik przemyślanej strategii resocjalizacyjnej, czy zwykła zemsta, a może jeszcze coś innego?
Już wiedzą, co stracili
W naszym mieście zakład karny jest usytuowany w centrum miasta. Kiedy wznoszono te mury, był budowany na jego obrzeżach. Teraz jednak otaczają go bloki mieszkalne, przebiega wzdłuż muru ruchliwa ulica, chodzą tamtędy ludzie i sama słyszałam (jakiś czas temu) niewybredne komentarze więźniów skierowane do przechodzących w pobliżu młodych kobiet i dziewcząt. Może dlatego właśnie postanowiono założyć w oknach cel blendy, zasłaniające widok z okien? Słysząc te komentarze czułam się nieco zażenowana i zasmucona. Pomyślałam sobie, że zamknięci wewnątrz zakładu ludzie, nie potrafią cenić tego, co mają. Myślę, że teraz, kiedy decyzja w sprawie blend zapadła, już wiedzą, co stracili. A może wykorzystać to doświadczenie i przywrócić im stracony świat, umożliwić „ucieczki” wzrokiem poza szarość, nudę i beznadziejność? Marzenia o ucieczce są tak stare, jak przymusowe odosobnienia. Dlaczego więc nie pozwolić na te „ucieczki”, które nie naruszają dyscypliny i nie zmieniają liczby więźniów?
Potrzeby ludzkie są nienegocjowalne
Jedną z wczesnych lektur, jakie zrobiły na mnie duże wrażenie był „Chrabia Monte Christo”. Przypominam tym, którzy zdążyli zapomnieć, że sprawa dotyczy uwięzienia młodego żołnierza Dantesa przez intrygę „przyjaciela”, w strasznym więzieniu na wyspie, w „zamku If”. Część książki jest poświęcona opisowi życia skazańców. Ich więzienie nie miało okien, było postawione na skale i więźniowie nie mogli się ze sobą komunikować. Nikt ich też nie wyprowadzał na spacery. A mimo to udało się Dantesowi nawiązać kontakt z księdzem osadzonym w celi obok, (właściwie to była zasługa księdza, który robiąc podkop, dokopał się do celi Dantesa), wiele się od niego nauczyć, uciec z więzienia, zdobyć bogactwo i zemścić się na krzywdzicielach. Gdyby porównać warunki tamtego więzienia z warunkami współczesnymi, to możnaby uznać zakład na ul. 1 Maja za sanatorium. Tylko, że opisywane sytuacje rozgrywały się na początku XIX wieku. W celach naszego zakładu nie cieknie woda po ścianach i dają jeść częściej niż raz dziennie. Mimo to pragnę odesłać do fragmentu książki, w którym Dantes odzyskuje wolność po kilkunastu latach przebywania bez światła. Najwspanialszą, najcudowniejszą rzeczą był widok wody i nieba. Naszego bohatera napełnił szczęściem, wręcz ekstazą powrót do widoku świata poza murami. I chociaż książka jest fikcją literacką, to przecież zawiera prawdę o ludzkich potrzebach, które są nienegocjowalne. Możemy jedynie negocjować sposoby ich zaspokojenia.
Drugi morał dotyczy zemsty. Dantes, już jako hrabia Monte Christo, dokonuje wyrafinowanej zemsty na trzech osobach zamieszanych w jego uwięzienie. Dysponując ogromnymi środkami finansowymi (też dzięki księdzu), systematycznie niszczy swoich wrogów. Koniec jednak jest równie żałosny dla niego samego. Zemsta nie nakarmi, nie zmniejszy bólu, nie zadośćuczyni stracie (stracił narzeczoną i kilkanaście lat życia), nie przywróci radości życia. Jest jak trucizna, która zatruwa myśli i kieruje czynami, może gorszymi od tych, których sam doświadczył. Monte Christo zrozumiał to na zakończenie książki.
Mam wobec tego nadzieję, że blendy w oknach nie są przejawem zemsty za niewybredne komentarze wobec spokojnych obywateli i okazją do pokazania władzy „sprawiedliwych”.
Katarzyna Echt
ilawa@gazetaolsztynska.pl