Suskie mity: Mniej czy więcej? [felieton]

2021-10-26 19:42:25(ost. akt: 2021-10-26 16:57:53)

Autor zdjęcia: pixabay.com

Im dalej w las, tym więcej drzew – mówi przysłowie. Obracam je w dłoniach niczym złoty pieniądz i wędruję pamięcią do lat dziecinnych, ale powracam też do tych dni sprzed poprzedniego tygodnia i myślę czy mógłbym powiedzieć: im dalej w miasto, tym miasta więcej?
Im głębiej w Susz, tym Susza więcej? Sumuję wrażenia i z wynikiem nie chcę się pogodzić, ponieważ wychodzi mi całkiem odwrotnie. Im dalej w Susz, tym Susza mniej. Może tak jest z każdym miastem? Można podważyć mit miasta jako gęstniejącego swoją miejskością im bliżej jego centrum?

Dziecko, jadąc rowerem od strony Bronowa podziwiało dwie wieże kościoła. Zbliżając się do swojego miasteczka czuło za każdym razem lekkie drżenie, wyobrażało sobie, że zbliża się do wielkiego miasta. Na horyzoncie od strony Susza wystawały tylko wspomniane kościoły oraz kominy mleczarni, tartaku i ciepłowni miejskiej.

W końcu zanurzałem się w uliczkach słonecznego Susza, świeżo wykąpany w jeziorze Burgale, by dotrzeć do ulicy 15 grudnia (dziś Piastowska). Wystarczyła chwila nieuwagi, aby wjechać w końskie i przynieść do domu nieco słomy przyklejonej do trampka.

Zapach koni to nie dym z rur samochodów. A to właśnie pamiętam z miasteczka – zapach koni. I nie narzekam. Moim znajomym mieszkającym w okolicach Susza, wsiach należących do gminy miasteczko kojarzy się z wypadem na rynek. To była gratka dla dzieciaka. Sama jazda wozem, mimo że codziennie można było na niego wskoczyć i pobawić się w western, sama jazda, dość długa, bo nawet ponad godzinna, była ubawem. Zatopieni wśród ludzi handlujących, sami wyobrażali sobie, że są już dorośli i dobijają targu.

Ja z kolei miasteczko lubiłem najbardziej widziane z daleka. Im dalej od Susza, tym Susza więcej. Żółte drogi za miastem, kępy drzew a potem szalony zjazd od strony Emilianowa. Sama droga od Krzywca przez Emilianowo do Susza to już był wielki wypad, ale zawsze się opłacało. Szczególnie pod wieczór, ewentualnie rankiem, gdy jeszcze mgła unosiła się wszędzie. Karmię się tym widokiem dziś codziennie. Dawniej to była podróż egzotyczna. W hierarchii miejsc najbardziej baśniowych ta trasa nadal zajmuje pierwsze miejsce.

Susz mojego dzieciństwa, to przede wszystkim las i jezioro. Również jezioro niedaleko Susza, czyli Burgale. Tam ojciec wyłowił mnie tonącego. Tam wraz z ojcem tonęliśmy we mgle, która zastała nas w nocy, kiedy już spływaliśmy łódką z jeziora. Nie widząc siebie, myśleliśmy o brzegu. Ojciec przecinał biel gęstą jak ślina po zatruciu wódką, płynęliśmy na oślep, aby do trzcin. Potem trzymaliśmy się ich, jak zbawczego brzegu, którym dotrzemy do celu. Następnie powrót motorem. Światła nie przebijały gęstej mgły. Najdłuższy powrót z jeziora. Zdumiewające, że w samym Suszu po mgle nie było śladu.

Dworzec kolejowy w Suszu. Kto nie chodził choćby przez chwilę swojego życia na dworzec kolejowy w miasteczku? Posiedzieć na ławce, wypić piwo kupione w sklepie, randka z dziewczyną na dworcu. Szczególnie nocą dworzec wydawał się serią filmowych ujęć. Chociażby dlatego, że zdawał się miejscem najlepiej oświetlonym, ze swoimi migającymi tu i ówdzie drobnymi światełkami, przejeżdżającym z hukiem pociągiem pospiesznym, ekspresowym zwalniającym nieco swój straszliwy pęd, byśmy mogli zatrzymać migawką powieki śpiącą głowę jednego z podróżujących. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem.

Mrożek w „Emigrantach” mówi jednym ze swoich bohaterów, że na dworcu wszyscy są obcy. Dlatego tam czujemy się najlepiej. Ale to o emigrantach. Tu w Suszu, nikt nim nie był, ale być może chcieliśmy wyjechać, opuścić swoje miejsce. To poczucie przyspawania do Susza było obezwładniające. Niektórych zmuszało do rozpaczliwych wyjazdów w poszukiwaniu szczęścia. Jedni znaleźli, inni ciągle szukają. Ci, co nigdy nie wyjechali, jak ja, gryzą się z myślą, co by było gdyby. Nakarmieni bzdurami, że każdy może, że zawsze można, że nigdy nie jest za późno ... jakby nagle zdelegalizowano takie wyrażenia jak: za późno, nie nadajesz się, itp. One jednak istnieją, jak najbardziej, dotkliwie i rozczarowująco istnieją.

Tak czy inaczej dworzec to nie Susz. To dopiero początek miasta, do którego centrum dotrzemy w kilka minut, kilka kroków. Zanim jednak dotrę do głównego skrzyżowania w mieście, przejdę ulicę Piastowską, być może najdłuższą ulicę miasteczka. Co spotkam po drodze wlokąc się umęczony podróżą? Jakie cechy Susza rzucają się w oczy podczas spaceru ulicą Piastowską coraz bliżej centrum? Chciałoby się powiedzieć, że atmosfera gęstnieje, ludzi coraz więcej, auta stoją w korkach.

A gdyby ktoś mnie gonił? Dokąd uciec? Jaki zaułek wybrać, krętą uliczkę, podziemny parking, tłum ludzi, w których się wtopię? Nie próbowałbym nawet przyspieszyć kroku. Chyba że byłbym tu pierwszy raz. Wówczas wiedziony nieświadomością skręciłbym w osiedle w nadziei na gęstwinę bloków mieszkalnych. Ewentualnie w prawo, kierując się na plażę, gdzie miano by mnie już jak na patelni.

Zamknięte koryto ulicy Piastowskiej jest niczym długa polna droga na Podlasiu. To taki długi most, który z każdym krokiem urywa się za plecami kawałek po kawałku. Nie sposób zawrócić. Tak, Susz to miasto poetów. Po dotarciu do centrum nikt nie pyta, co dalej. Każdy z nas na co dzień wykonuje różne czynności związane z zarobkowaniem, ale jednocześnie trwamy w poetyckiej malignie. Nie słychać narzekań na brak przestrzeni. Z konfucjańską pokorą i bezinteresownością pielęgnujemy swoje skrawki.

Coraz mniej młodych ludzi przesiaduje na dworcu. Każdy ma swój dworzec w smartfonie. Ponadto w nagrodę za cierpliwość dostajemy coraz więcej światła. Wystarczy wejść w głąb miasta, aby przekonać się, że Susz poprzednich dekad utonął w fotonach. Szczególnie zimą, kiedy wieczór ciemnieje szybko a kolorowe gwiazdki, łańcuchy i bombki oświetlają słupy i drzewa, zapowiadając Mikołaja.

Nie da się podważyć miasta. Ono istnieje obiektywnie ze swoim krajobrazem. I choćbyśmy nawet podświetlili podziemia lub zdelegalizowali księżyc, Piastowska zawsze będzie taka sama. Oczywista i udrożniona, co pozwoli szybko dotrzeć do centrum. A tu sami zdecydujemy czy więcej, czy mniej drzew w lesie.

Marcin Włodarski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5