W Iławie trwa kolejna zbiórka dla cudzoziemców
2021-10-10 17:22:37(ost. akt: 2021-10-10 17:37:53)
Magdalena Fatima Shariffi-Dembowska prowadzi kolejną już zbiórkę rzeczy potrzebnych m.in. Afgańczykom przebywającym w podwarszawskim ośrodku dla cudzoziemców. Tym razem potrzebne są m.in. środki czystości.
Przypomnijmy: we wrześniu pisaliśmy, że Magdalena Fatima Shariffi-Dembowska jest pół-Afganką. Część jej rodziny jeszcze niedawno mieszkała w Afganistanie. W obliczu trudnej sytuacji we własnym kraju, w sierpniu pięć osób uciekło do Polski. Iławianka pojechała się z nimi spotkać, a przy okazji zawiozła podarunki dla pozostałych cudzoziemców, mieszkających w tym samym ośrodku.
W jej żyłach płynie także krew afgańska, a to za sprawą pochodzącego z Afganistanu ojca. Świetnie rozumie obecną sytuację polityczną w tym kraju. W reakcji na trudności, z którymi zmagają się przybysze z Afganistanu, postanowiła im pomóc. Regularnie zbiera dary dla cudzoziemców, którzy tymczasowo mieszkają w ośrodku pod Warszawą.
Ta sama krew
Dziewiętnaście lat temu Magdalena odnalazła brata w sposób... nieprawdopodobny! "Początkiem tej historii stał się artykuł w miesięczniku "Elle" o modelu Irku Shariffi, biorącym udział w akcji reklamowej pod hasłem "Made in Poland". W tym czasie w Iławie do domu Magdy Fatimy Shariffi zawitała ciotka z popularnym kolorowym miesięcznikiem w ręku. Dziewczyna dowiedziała się w ten sposób, że ktoś w Polsce nosi to samo nazwisko, co ona. Chłopak był do niej bardzo podobny, a w dodatku jego ojciec również pochodził z Afganistanu. Zwykły zbieg okoliczności, czy może coś się za tym kryje — zastanawiała się wówczas. Redakcja "Elle" umożliwiła Fatimie kontakt z Irkiem. Zostawiła wiadomość, a on natychmiast oddzwonił i już po wymianie jednego zdania obydwoje byli pewni, że są rodzeństwem.
Mama Fatimy studiowała w Olsztynie. Właśnie tam w 1977 roku u koleżanki w akademiku poznała Ibrahima, pochodzącego z Afganistanu. Zrodziło się między nimi uczucie. Byli pewni swej miłości i szybko zaplanowali ślub. Wkrótce po narodzinach córki Fatimy, Ibrahim musiał jednak wyjechać do ojczyzny, by uporządkować rodzinne sprawy po śmierci ojca. Wybuch rewolucji w Afganistanie pokrzyżował ich życie, zmienił bieg wydarzeń. Ibrahim nie mógł wyjechać z kraju, siedział nawet w więzieniu. Po inwazji wojsk rosyjskich urwał się nagle wszelki kontakt z Polską. W ogarniętym rewolucją kraju Ibrahim przepadł bez śladu, w końcu został uznany za zaginionego, ale żona nigdy nie przestała go szukać, wierząc, że żyje. Nie wiedziała, że przed ślubem jej mąż miał syna z inną kobietą, również Polką. Kiedy Ibrahim wyjechał do Afganistanu Irek miał 4 lata, a Fatima zaledwie 2 miesiące" – to opis filmu dokumentalnego, który o rodzeństwie w 2003 roku nakręcił Marcin Koszałka.
Irek i Magdalena postanowili odwiedzić ojca w Afganistanie. Kamera Koszałki towarzyszyła im od początku podróży na dworcu głównym w Iławie, potem na międzynarodowym lotnisku w Warszawie, wreszcie w Afganistanie. Spotkali się z ojcem i jego nową rodziną: żoną i siedmiorgiem dzieci. W półgodzinnym filmie Ibrahim dowiaduje się, że został już dziadkiem. Fatima opowiedziała o swoim 2-letnim wówczas synu Samuelu.
Dziś już tata Magdaleny i Irka nie żyje. Sytuacja w Afganistanie jest trudna. W drugiej połowie sierpnia 2021 roku, drugim samolotem wysłanym przez rząd, do Polski przyleciało przybrane rodzeństwo Magdy ze swoją mamą. Minęła dwutygodniowa kwarantanna i Magda mogła do nich pojechać.
Było to dla niej niesamowite przeżycie. — To rodzeństwo, które widać na filmie "Made in Poland" Marcina Koszałki, to już dorośli ludzie — opowiada Magda. — Najstarszy brat pracował dla NATO, dla polskiego wojska, jako tłumacz. Rodzina była więc bardzo zagrożona. Dlatego przylecieli do Polski tym drugim samolotem w sierpniu.
W akcję, którą pokazywały telewizje, bezpośrednio zaangażował się Bogdan Klich, senator i były minister obrony narodowej.
— Jestem z nim w ciągłym kontakcie, dzwoni, dopytuje, jak sytuacja – relacjonuje Magdalena. W organizacji przylotu rodziny Magdy do Polski pomagała także Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka i była minister edukacji narodowej. – Wizy dla Afgańczyków czekały w New Delhi, niemożliwe było przedostanie się przez góry, przez ziemie okupowane przez talibów, by je odebrać — mówi Magdalena. — Dzięki odruchom serca moja rodzina otrzymała pomoc w dostaniu się do Polski.
Myślała, że ich zamordowano
Pomogli wymienieni politycy, uruchamiając swoje kontakty; pomogli Amerykanie. Rodzina Magdy koczowała bardzo długo na lotnisku, oczekując na transport.
— Próbowali podejść, zostali brutalnie pobici. Na dwa dni przed ich przylotem straciłam z nimi kontakt — opowiadała nam we wrześniu Magdalena. Wspomina, że prawie osiwiała z nerwów i strachu o bliskich. Myślała, że ich zamordowano.
Nad ranem otrzymała smsa po angielsku: "Siostro, nie martw się, jesteśmy w Polsce". Pomyślała, że to niemożliwe i to talibowie przechwycili telefon, chcąc jeszcze od niej wyciągnąć informacje.
— "Niemożliwe, przecież jesteście TAM!" — myślała. — Dla nas Afgańczycy wyglądają podobnie, a kobiety miały chusty na głowach; trudno było ich wyłuskać z tłumu tysięcy ludzi na telewizyjnym ekranie — Magdalena modliła się o cud, by Bóg oślepił talibów i nie dojrzeli jej rodziny. A też o to, by jej rodzinie Bóg utorował drogę i mogli przejść. Talibowie stali nie tylko pod bramą, ale już 1,5 kilometra od lotniska. Zablokowali dojazd do lotniska. – Wszyscy z "kałachami", strzelali, zabijali ludzi. Mama mojego przyrodniego rodzeństwa widziała martwe kobiety, dzieci. To traumy, które zostają w głowie na całe życie — drżącym głosem opowiada Magdalena. To trzech braci od 20 do 27 roku życia, siostra i ich mama. Jedna z jej sióstr utknęła na miejscu i nie zdołała przylecieć.
— Proszę sobie wyobrazić te emocje — mówi Magdalena.
Po raz pierwszy w poniedziałek, 6 września, ogłosiła wśród swoich znajomych, że wybiera się do ośrodka dla cudzoziemców, by zawieźć mieszkającym tam rodzinom potrzebne im przedmioty. Pomoc innym jest dla niej ważna. Wiele lat temu zaangażowała się w pracę streetworkera, działając z młodzieżą. Ta sprawa jednak wyjątkowo poruszyła jej serce, nie tylko z powodu rodziny. – To ludzie ścigani przez talibów, radykalnych w swoich poglądach. Mieszkali, pracowali. Nagle musieli zostawić wszystko. Niektórzy przylecieli w jednym klapku, bo pogubili swoje rzeczy. Ważne, byśmy mieli świadomość, że różnie może być – zawiesza głos nasza rozmówczyni. – Obyśmy nigdy nie musieli pakować najpotrzebniejszych rzeczy i uciekać.
Magdalena skontaktowała się z dyrektorem ośrodka położonego w podwarszawskim lesie. Stąd wiedziała, co jest najbardziej potrzebne.
— Jeśli macie w sercu chęć pomocy Afgańczykom i chcielibyście coś od siebie przekazać, to można podrzucić do mnie, a ja z całą miłością, jaką w sobie mam, przekażę dalej — mówiła nam Magdalena na początku września. Zbiórka się udała i Magda już kilkakrotnie była w ośrodku.
To były wyjazdy pełen emocji. A pomoc jeszcze się nie kończy, jak zapewnia Magdalena. Kilka dni temu ogłosiła, że rusza z kolejną zbiórką. Dary planuje zawieźć za ok. dwa tygodnie.
Obecnie najbardziej potrzebne są:
- środki czystości (żele, szampony, mydła w płynie), i to dużo, gdyż, jak informuje Magdalena, podwoiła się liczba ludzi (zamknięto inne ośrodki i zwieziono ludzi do jednego)
- proszki do prania
- ryż.
Oprócz tego, z racji tego, że jest jedna kuchnia na całe piętro budynku, a ludzi mnóstwo – potrzebne są szybkowary. – Być może zalega komuś w szafie i mógłby przekazać – nieśmiało prosi Magdalena.
- środki czystości (żele, szampony, mydła w płynie), i to dużo, gdyż, jak informuje Magdalena, podwoiła się liczba ludzi (zamknięto inne ośrodki i zwieziono ludzi do jednego)
- proszki do prania
- ryż.
Oprócz tego, z racji tego, że jest jedna kuchnia na całe piętro budynku, a ludzi mnóstwo – potrzebne są szybkowary. – Być może zalega komuś w szafie i mógłby przekazać – nieśmiało prosi Magdalena.
Cały proces wyprowadzki członków rodziny Magdy z ośrodka może potrwać jeszcze nawet 2 miesiące i wtedy dostaną oni status uchodźcy. – Zaopiekujemy się nimi. Chłopcy uczą się języka polskiego, w przyszłym roku być może pójdą na studia – takie są plany, jak mówi Magda. I dodaje swoiste przesłanie: – Wszyscy żyjemy pod jednym niebem, niezależnie, kim jesteśmy. I każdy zasługuje, by żyć godnie, w spokoju i bez wojen. A szczególnie dzieci – mówi. Jej rodzina jako jedyna z setek rodzin, które dotarły do Polski, ma tutaj na miejscu kogoś. – Tamci - są zostawieni sami sobie – dodaje iławianka. Trudno im zatem nie pomóc.
Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez