O świętach w czasie II wojny światowej można było tylko pomarzyć – ostatni odcinek wspomnień Genowefy Cebeniak

2019-12-22 14:20:21(ost. akt: 2019-12-22 14:24:33)
Aż dziw bierze, że pani Genowefa Cebeniak, mimo tylu strasznych przeżyć, jest tak pozytywnie nastawiona do życia. A może właśnie to daje jej siłę?

Aż dziw bierze, że pani Genowefa Cebeniak, mimo tylu strasznych przeżyć, jest tak pozytywnie nastawiona do życia. A może właśnie to daje jej siłę?

Autor zdjęcia: Joanna Babecka (www.powiat-ilawski.pl)

Publikujemy dziś ostatni, szósty odcinek wojennych i powojennych wspomnień Genowefy Cebeniak, mieszkanki Siemian (gm. Iława, pow. iławski). Przyznajemy, na nas samych zrobiły one ogromne wrażenie, podobnie na naszych czytelnikach o czym świadczyły choćby komentarze zamieszczane przez nich pod kolejnymi artykułami.
„Mój 7 letni syn mówi: "Tato nudzi mi się". Choć przeczytam Ci coś..... Przeczytałem mu cały tekst, zaskoczyło mnie, że po pierwszych 2 zdaniach zamilkł, dalej już tylko słuchał, część o śmierci chłopca najbardziej go wzruszyła, wycierał łzy. Na sam koniec powiedział: To straszne co czytasz, niech już tak nigdy nie będzie... Masz rację synku, niech już tak nigdy nie będzie...” - mocne, prawda? To komentarz zamieszczony 1 listopada 2019 przez naszego czytelnika o pseudonimie „Raduo” pod czwartym odcinkiem opowieści Genowefy Cebeniak, ta część miała tytuł: „Mój mały braciszek umierał na rękach taty i na naszych oczach”.

Nie brakowało też takich komentarzy, jak:
„Prosimy o jeszcze! Dobrze się czyta chociaż oczywiście w smutku – dzięki.”

„Czy wspomnienia są w wydani książkowym?”

„Poproszę o ciąg dalszy - bardzo ciekawie opowiada”

„Dobrze, że są jeszcze ludzie którzy opowiadają o wojnie, przypominają nam młodym, że wojna to nie gra na komputerze ani rozrywka w monopoly. To śmierć, strach, głód i brud. Czyńmy dobro by zło nas nie pochwyciło.”

„Tego powinno się uczyć w szkole, słuchać takich opowieści, aby los takich ludzi jak ta pani , nigdy nie odszedł w zapomnienie”

„Jak najwięcej trzeba takich wspomnień. Następne pokolenia nie wiedzą co to jest wojna”

Wielką, mrówczą pracę przy opracowywaniu wspomnień mieszkanki Siemian wykonała Joanna Babecka ze starostwa powiatowego w Iławie – wszystkie pięć odcinków, za nim opublikowaliśmy je na naszym portalu, można było przeczytać na łamach miesięcznika „Życie Powiatu Iławskiego”.

Pani Cebeniak urodziła się 8 maja 1936 roku w Ulczu. Obecnie ma 83 lata, od 60 lat jest mieszkanką malowniczej miejscowości Siemiany (gm. Iława). Doświadczona tak trudnymi przeżyciami swoje dorosłe życie wypełnia jako społecznik, angażując się we wszystkie ważniejsze wydarzenia wśród lokalnej społeczności.






Dziś ostatnia, szósta część wspomnień Genowefy Cebeniak.

O świętach w czasie II wojny światowej
można było tylko pomarzyć

(...) To były bardzo pracowite lata. Jak już wspominałam do szkoły chodziłam na godzinę szesnastą, a wracałam dopiero ok. 21. Nie mogłam się wysypiać do południa następnego dnia, musiałam wstać o godz. 7 i iść do pracy w pegeerze. Nadal często bolał mnie brzuch i wtedy pomagało tylko położenie się gdzieś na płasko. Praca była bardzo ciężka, pieliłam buraki, rozrzucałam obornik, a zimą młóciłam zboże przy trzydziestostopniowym mrozie. Byłam jeszcze dzieckiem, ale nikt nie przejmował się, że ta praca jest ponad moje siły. Mimo tego chodziłam do szkoły i bardzo dobrze się uczyłam. Udało mi się ukończyć dwie klasy w ciągu jednego roku szkolnego i to z wyróżnieniem. Pomimo tego, że nie było już wojny i codziennego lęku o życie, był to jednak trudny okres dla mnie. Rodzice byli zapracowani i nie interesowali się moimi wynikami w nauce. Chwalili mnie tylko nauczyciele i obcy ludzie. Moim marzeniem było uczyć się dalej, ale rodzice postanowili inaczej. Potrzebne były pieniądze na życie. Musiałam niestety pracować, a moje marzenia rozminęły się z moim życiem.

MOJA SIOSTRA
Jest rok 1949. 11 stycznia urodziła się moja jedyna siostra. Mój malutki braciszek, który przeżył razem ze mną gehennę wojny, wrócił do Polski, aby umrzeć w 1946 roku we wrześniu na ciężką chorobę zakaźną, dyfteryt, czyli błonicę. Dziś miał by duże szanse na przeżycie, wówczas niestety znikome, będąc małym słabym dzieckiem. Mogą sobie Państwo dlatego wyobrazić jak ogromna była moja radość z jej przyjścia na świat. Moja mama musiała zrezygnować z pracy, a tata mało zarabiał. Siostra była chorowitym dzieckiem i rodzice często jeździli z nią do lekarza, leżała również niejednokrotnie w szpitalu. To powód dla którego pracowałam. Taką młodzież jak ja brano do pracy w ogrodzie, do różnych prac ogrodowych. Do piętnastej pracowałam, a po południu uczyłam się. Wspominałam już, że do szkoły miałam ponad 5 kilometrów, a wówczas nie było autobusów. Nawet trudno było w tamtych czasach zdobyć jakiś rower.

PRACA
Zaczęłam pracować jako nastolatka, a następnie już jako osoba dorosła. Pracowałam w pewnym majątku kilka lat, aż do 1955 roku z rocznym wyjazdem do innego pegeeru w Kleczewie, skąd znów wróciłam do Ulnowa. Stamtąd rodzice postanowili się przeprowadzić do spółdzielni produkcyjnej, która mieściła się w Brusinach. Dano nam mieszkanie oddalone 3 kilometry od miejsca pracy. Doszedł jeszcze jeden codzienny spacer, oprócz szkoły to jeszcze do pracy. Ta udręka trwała aż do momentu, kiedy Gomułka rozwiązał spółdzielnie produkcyjne. Wówczas wszystkim, którzy zostali wysiedleni, więc też i moim rodzicom, przekazywano gospodarstwa. Nasza rodzina otrzymała ośmiohektarowe gospodarstwo, bez konia, krowy i żadnych narzędzi. Ze spółdzielni każdy miał otrzymać jakiś przydział, jednak rozdzielano go wg. lat pracy. Dlatego też dostaliśmy bardzo mało – jałówkę i parę świń. Tata postanowił to sprzedać i kupił za uzyskane pieniądze konia i uprząż oraz wóz. Przez kilka najbliższych lat moje życie kręciło się tylko wokół pracy w gospodarstwie. Dodatkowo pracowałam również w PGR-ze, często ratowałam sytuację w domu gdy trzeba było zaorać pole lub skosić zboże to biegłam do kierownika po pomoc. Nie było takiej sytuacji, żeby mi odmówił, ale w zamian musiałam odpracować tę pomoc długimi dodatkowymi godzinami. I tak moje życie upływało, w wiecznym niedostatku, zmęczeniu i przy niejednych troskach. Do dziś nie wiem skąd czerpałam siły, mimo wszystkich przeciwności radość życia. Mojej energii do życia starczało, aby poderwać jeszcze innych do działania.

KILKA HISTORII Z MOJEGO ŻYCIA
5 marca, kiedy umarł Stalin, młóciliśmy siano, gdy nagle kazano wszystkim stanąć na baczność i uczcić jego śmierć minutą ciszy. Naprzeciwko mnie stanął taki Władek, ubrany w spodnie typu ‘kufajki’. Raptem, patrzę, a po jego nogawce wspina się mysz i zmierza do rozporka, w którym naderwane były guziki. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Natychmiast zjawił się brygadzista, był szpiclem, zabrano mnie samochodem UB do Iławy, na przesłuchanie. Padło pytanie, dlaczego w takim dniu ja śmieję się ze śmierci Stalina. Wytłumaczyłam, że nie z tego się śmiałam, a z myszy, która koledze próbowała wejść do rozporka. Jeden z pracowników UB zaczął się głośno śmiać, na co gniewem zareagował przesłuchujący mnie UB-ek. Myślicie, że mnie odwieźli? Nic z tego, do domu musiałam iść pieszo. Ponownie mnie wezwano, przyjechał po mnie jeden z nich motorem i zamiast do Iławy, skręcił po drodze do lasu. Domyśliłam się, jakie miał zamiary i szybko zeskoczyłam, niestety prosto w kolczaste jeżyny. Udało mi się uciec, ale byłam podrapana aż do krwi. Jak się okazało za nami jechał jeszcze inny UB-ek i widząc całą sytuację natychmiast zgłosił to dalej. Dowiedziałam się, że niedoszły sprawca dostał 2 lata więzienia.

Inna historia związana była z ogrodnikiem. Jabłek było pod dostatkiem w PGR-ze jednak pilnował ich skąpy ogrodnik, niskiej postury. Oj, ja zawsze byłam pomysłowa. Nie mogłam znieść, że skąpiec nawet dzieciom jednego jabłka żałował. Zwołałam chłopaków i zaproponowałam, że przechytrzymy jakoś ogrodnika. Udało nam się go obezwładnić i poczęstować się jabłkami. Była już noc, po okolicy chodził strażnik pilnujący zwierząt i słysząc wołanie z sadu, najpierw się przestraszył ale następnie uwolnił ogrodnika. Następnego dnia wezwał mnie do siebie kierownik, wiedząc, że tylko ja mogłam wpaść na taki pomysł. Wprawdzie nie poniosłam żadnych konsekwencji tej psoty, ale kazano mi ‘łagodniej’ obchodzić się z ludźmi.

Kierownik był bardzo mądrym i obiektywnym człowiekiem, z nim związana była jeszcze jedna historia. Uczęszczałam do jednej klasy z kierownika córką. Była bardzo leniwa, nie chciała się uczyć, zupełne przeciwieństwo mnie. Zawsze przepisywała ode mnie zadania domowe z zeszytów, na przerwie, gdy nie widziałam, nie pytając mnie o zgodę. Pewnego razu przesadziła, po spisaniu zadań, pokreśliła mi w zeszycie pozostałe strony. Rodzice nie byli zamożni i przybory szkolne były bardzo cenne. O zniszczeniu zeszytu powiedziała mi inna koleżanka. Rozmówiłam się z Danką, córką kierownika. Miałam na nazwisko Bura, więc przezywano mnie w szkole ‘kotka’. Rzekłam do Danki: „Żebyś tego nie pożałowała.” Na to Danka: „Jeny, ja się ciebie najwięcej boję. No co mi kotko zrobisz?” Ze szkoły szło się w kierunku domu pod górkę. Jak tylko wyszliśmy z budynku szkoły złapałam Dankę i porządnie się z nią rozprawiłam. Oj mocno była potłuczona. Nie panowałam już wtedy nad sobą, trauma wojny czasami dawała o sobie znać ze zdwojoną siłą. Wszystko widziała żona kierownika, mama Danki. Obie postanowiły pójść na skargę do mojego taty. W między czasie zawołał mnie ojciec Danki. Powiedział, abym przedstawiła całą historię z mojego punktu widzenia. Opowiedziałam, że Danka nigdy się nie uczy, spisuje ode mnie prace domowe i tak mi się jeszcze za to odwdzięcza. Kierownik z jednej strony zrozumiał moją złość, ale też zaznaczył, że nie wolno w ten sposób nikogo karać. Ruszyłam do domu, patrzę, a tata już stoi z pasem. Kierownik domyślał się reakcji ojca więc poszedł ze mną i oznajmił: „Ani mi się waż jej tknąć. A wy do domu” – krzyknął do żony i córki.

Następna historia dotyczy budynku po starej niemieckiej szkole, który mijaliśmy za każdym razem idąc na i z zajęć szkolnych w Suszu. Budynek ten został zbombardowany i zginęła w nim cała rodzina: nauczyciel, jego żona i troje dzieci. Wracaliśmy późno, zazwyczaj po zmroku i wierzcie mi czy nie w szkole zawsze paliło się światło, a dodatkowo w miejscu gdzie kiedyś była kuchnia, gdzie cała rodzina zginęła, widzieliśmy zmasakrowane ciała tych ludzi, w tym kobietę trzymającą dziecko na rękach. Nas szło czworo, dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Gdy zbliżaliśmy się do tego budynku heroizm moich kolegów ich opuszczał i przechodzili na drugą stronę ulicy, a mnie zostawiali po stronie szkoły. Tylko my ich widzieliśmy i nie zdawało się nam. Gdy poszłam w Suszu do spowiedzi poprosiłam jednego z księży o pomoc. Ksiądz poświęcił to miejsce i od tamtej pory mieliśmy już spokój.

Na koniec opowiem Państwu o mojej koleżance. Chorowała ona na padaczkę. Kiedy miała mieć atak, to ja to już wyczuwałam. Pewnego dnia wysłano nas wspólnie do pracy przy zbożu. Wiedziałam od jej brata, że gdy zbliża się atak to staje się agresywna i może zrobić krzywdę. Aby tego uniknąć, trzeba uderzyć ją w twarz. Wtedy ona upadnie, dostanie ataku i należy ją przytrzymać aż do momentu gdy ustąpi. W pewnym momencie widzę, że Alfreda, bo tak miała na imię stoi z widłami, a następnie rzuca się na mnie. Szczęśliwie udało mi się odskoczyć na bok, uderzyłam ją w twarz i przytrzymałam podczas ataku. Po jakimś czasie stan Alfredy się znacznie pogorszył. W nocy zaczęła szaleć, biegać po stole, rodzina nie wiedziała co robić. Zwrócili się do mnie po pomoc. Choć nie lubiłam się z jej mamą, to tym razem przeprosiła mnie i rodziców i poprosiła, abym jakoś jej pomogła. Gdy weszłam do ich domu i popatrzyłam na Alfredę, ta uspokoiła się, poprosiła mnie bym wzięła ją za rękę i nie pozwoliła mi odejść od swojego łóżka. Siedziałam przy niej do godziny czwartej, wtedy odeszła... do końca nie puściła mojej dłoni. Od tamtej pory często proszono mnie o obecność podczas ostatnich chwil życia ich bliskich.

ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA
O świętach w czasie trwania drugiej wojny światowej niestety można było tylko pomarzyć. Kiedy byliśmy jeszcze w Niemczech to w ogóle świąt nie obchodziliśmy, nie było na to pozwolenia. Nie inaczej było już po powrocie do Polski. Pomimo tego, że była taka podstawowa potrzeba w ludziach, aby wspólnie usiąść z najbliższymi do stołu, podzielić się chlebem, zaśpiewać kolędy. Niestety to wszystko było zabronione. Donoszono również, że w danym domu się świętuje, sprawdzano pod oknami domów, czy nie słychać śpiewu kolęd i radowania się ze świąt. Tata chciał, abyśmy choć najmniejszą namiastkę świąt mieli i po cichutku, po upewnieniu się, że nikt nas nie obserwuje zasiadaliśmy do stołu. Nie dzieliliśmy się opłatkiem, bo po prostu go wtedy nie było, a zwykłym chlebem. Tata kazał nam uklęknąć i zmówić pacierz. Następnie wspólnie śpiewaliśmy kolędy. Nie zawsze, czasami tylko podzieliliśmy się chlebem i pomodliliśmy się i to wszystko, zaraz szybko wstawaliśmy z kolan, żeby tylko nikt nas nie dojrzał. Dom, w którym mieszkaliśmy na początku, nie miał nawet okien, był częściowo zburzony, na tyle, że ciężko było się ukryć, przed widokiem innych. Potem w domu cioci, mieszkaliśmy w piwnicy.

Bywało również, że w lepszych czasach mieliśmy na święta kurę jako taką potrawę świąteczną. Tata pozbierał trochę sianka, dla mnie i sąsiadów dzieci. Słomę i siano mieliśmy normalnie wyłożone w domu. Razem siadaliśmy na sianie, a nawet kolędowaliśmy po cichu po okolicy. Teraz proszę sobie porównać obecny stół świąteczny, Wigilię, do tego jak święta wyglądają dziś...

W Uluczu były dwie cerkwie i polski kościół. My byliśmy wyznania grekokatolickiego. Okrutny los spotkał księdza i popa, obydwaj zostali zamordowani przez przestępcze bandy. Pamiętam też jedne święta, podczas których wydarzyła się u nas tragedia. Niedaleko naszego domu mieszkał sołtys z żoną i sześcioletnią córką Zosią. W nocy przyszła do ich domu banda UPA i całą rodzinę powieszono. To byli wspaniali ludzie, uczynni i życzliwi, do dziś nie wiem dlaczego spotkał ich tak okrutny los. Powieszono ich w ogrodzie, na widoku, ciała odkrył mój kuzyn Michał i przybiegł zawiadomić mojego tatę. Miał siedem lat i chyba nie do końca wiedział co się z nimi stało. Tata na początku nawet wątpił w jego słowa, ale niestety wszystko po chwili się potwierdziło. Kolejne święta były już spokojniejsze, przeważało polskie wojsko, które przegoniło przestępcze bandy. Było spokojnie, ale bardzo biednie, brakowało wszystkiego, opału, właściwej odzieży, żywności i ogólnie wszystkiego.

A kiedy nastała taka ‘normalność’? Chyba dopiero w Ulnowie (kiedyś ta miejscowość nazywała się Droczyn, z niemieckiego Draussen, w PGR-ze. Kiedy mieliśmy już mieszkanie. Mieszkaliśmy w takim budynku przy drodze, gdzie z przodu było biuro kierownika PGR-u, a z tyłu mieszkania. Tak, to wtedy mieliśmy już piękne święta, Wigilię, mogliśmy pójść do kościoła i uczestniczyć w pasterce. Powróciły i tradycje świąt. Mama przygotowywała potrawy świąteczne, pierogi z ziemniakami i z samą kapustą. Był barszcz, drożdżowe ciasto. Nie było też komu zbierać grzybów, wszyscy ciężko pracowali i nie było po prostu kiedy, więc nie było też uszek. Ale była za to kutia, choć nieco inna, bo z zaparzanej pszenicy, polana ewentualnie roztopionym masłem, bez maku, cukru czy miodu. Takich rarytasów nie mieliśmy. W domu stawiano również choinkę ozdabianą wówczas papierowymi dekoracjami.

Dziękuję wszystkim bardzo za możliwość podzielenia się z mieszkańcami powiatu moimi wspomnieniami. Nie wierzyłam, że tylu czytelników zainteresuje się moją historią. Zbliżają się Święta i z tej okazji chciała bym wszystkim życzyć ciepłych i rodzinnych dni świątecznych. Szanujmy się wzajemnie, nie wywyższajmy się nad innymi. Za mało jest w ludziach miłości. Życie tak mnie doświadczyło, ale ja szanuję każdego. Cieszmy się z każdego dnia, z każdej chwili. Teraz ludzie mają wszystko, ale nie doceniają tego, nie cieszy ich to. Wszystkiego dobrego życzę wszystkim czytelnikom Życia Powiatu Iławskiego i Gazety Iławskiej.
Genowefa Cebeniak

opracowała: Joanna Babecka, Starostwo Powiatowe w Iławie (powiat-ilawski.pl)

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Tutejszy #2839295 | 185.138.*.* 23 gru 2019 19:39

    "Kolejne święta były już spokojniejsze, przeważało polskie wojsko, które przegoniło przestępcze bandy." Przypominam, że te "przestępcze bandy" to gloryfikowane przez większość mieszkających w Polsce Ukraińców oddziały UPA A w samym Uluczu mieli swoją główną siedzibę na tamtym terenie i dokonywali z Ulucza bandyckie wypady na okoliczne miejscowości. Na zakończenie życzę Wesołych Świąt - jednych i drugich.

    Ocena komentarza: warty uwagi (22) odpowiedz na ten komentarz

  2. x #2839008 | 88.156.*.* 22 gru 2019 22:49

    Proszę przeczytać wszystkie części i wszystko będzie jasne. Są małe potknięcia ale wszystko w normie. " u nas wojna zaczęła się dopiero w styczniu 1945 " ? Na tych terenach Niemcy też byli pod reżimem hitlerowskim. Był rygor. Noc Długich Noży. Zamordowano wlaścicieli dużych majątkow.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  3. mid #2838955 | 83.9.*.* 22 gru 2019 16:02

    Jaki chaos. Od sasa do lasa. Żadnego ładu i składu w tej "wypowiedzi". Napisalibyście kiedyś o tym, że u nas wojna zaczęła się dopiero w styczniu 45 roku.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5