Gdyby lipy umiały mówić

2018-10-15 11:40:15(ost. akt: 2018-10-15 11:43:50)

Autor zdjęcia: Grażyna Wolańska

Na rynku, koło ratusza, w samym sercu miasteczka, rosną dorodne lipy. Bardzo je lubię. W upalne dni, pod ich rozłożystymi konarami panuje miły cień. Dwa lata temu, podczas remontu naszego domu, przyjeżdżaliśmy tu w niedzielne przedpołudnia.
Brudni i bardzo zmęczeni remontem, siadaliśmy na pierwszej z brzegu ławeczce i chłonęliśmy ciszę miasteczka. W lodziarni na rogu kupowaliśmy lody i słuchaliśmy jak wiatr pieści liście lip. Gdyby drzewa potrafiły mówić, to jaką historię usłyszaną na ławeczce pod lipą, by opowiedziały?

To wtedy po raz pierwszy ją zobaczyłam. Średniego wzrostu, lekko przygarbiona, ale trzymająca fason starsza pani. Starannie ułożone siwe, krótkie włosy i laseczka, na której spoczywały pomarszczone dłonie. Nie miałam odwagi do niej podejść. Obserwowałam z oddali.

Dwa lata później, u progu upalnego lata, odświeżałam z Joanną piwnicę, która miała stać się Galeryjką Pod Ratuszem, miejscem stworzonym dla lokalnych rękodzielników.
- Chodź, kogoś ci przedstawię - powiedział Jacek, wchodząc do piwnicy. Wyszliśmy na zewnątrz i podeszliśmy do siedzącej na środkowej ławce pani, którą od dwóch lat widywałam w tym samym miejscu, pod lipami. Uśmiechnęła się do mnie łagodnie.

Jacek nas sobie przedstawił, chwilę z nam posiedział, i poszedł do swoich spraw, zaczęłyśmy rozmawiać. Nie wiem, dlaczego nasza rozmowa zeszła na temat mojej mamy.
- Ile lat miała pani mama, kiedy zmarła? - zapytała pani Magdalena.
- Siedemdziesiąt jeden – odpowiedziałam.
- Oj młoda kobieta, mogła jeszcze pożyć – zadumała się.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, obiecałam sobie, że muszę przeprowadzić z panią Magdaleną dłuższą rozmowę.

Minęło trochę czasu, bardzo zajęta byłam otwarciem Galeryjki. Pani Magdalena przestała się pokazywać na ławeczce, okazało się, że spędziła jakiś czas w szpitalu. Śmierć pani Eleonory, z którą spotkałam się dwukrotnie, na dwa miesiące przed jej śmiercią, uzmysłowiła mi, że nie należy czekać, odkładać na później.

Zaprosiłam więc do Galeryjki panią Magdalenę. Wydawało mi się, że byłam przygotowana na rozmowę, że wiedziałam jakie pytania mam zadać starszej Pani, rodowitej mieszkance z okolic Górowa, pamiętającej jeszcze przedwojenne czasy. Lecz rozmowa potoczyła się własnymi torami.

- Czy gwałt, i to nie jeden, to nie wystarczająca krzywda? - spytała w pewnej chwili pani Magdalena.
Zamarłam i nie potrafiłam zapytać o szczegóły, a zresztą, jakie to teraz miało znaczenie. Patrzyłam na siedzącą na galeryjkowej kanapie kobietę i nie potrafiłam powstrzymać łez. Bo czymże sobie zasłużyła na taki los młoda dziewczyna, dopiero co wkraczająca w dorosłe życie.
Czymże zasłużyli sobie mieszkańcy Prus Wschodnich, nawet jeśli byli wyborcami Hitlera, który obiecał im lepsze życie, a że potem okazał się potworem i doprowadził do wojny, w wyniku której z mapy zniknęło ich państwo, to już zupełnie inna historia.

Pani Magdalena opowiadała, a ja z coraz większym smutkiem słuchałam jej opowieści.

Magdalena Heidenreich urodziła się 4 lipca 1930 roku w Dobrzynce, nieopodal Górowa. Mieszkała z rodzicami i rodzeństwem, siostrą i dwoma braćmi. Byli zwykłymi rolnikami. Starszego o pięć lat brata słabo pamięta. Kiedy wybuchła wojna, obydwaj bracia zostali przymusowo zmobilizowani. Jeden zginął tuż po wojnie, a drugi trafił do niewoli angielskiej. Po zwolnieniu zamieszkał w zachodnich Niemczech. W 1957 roku pani Magdalena odwiedziła brata, ale nie chciałam u niego zostać. W Polsce miała męża, dzieci i gospodarkę.

- Mój ojciec zmarł w 1943 roku, miał sześćdziesiąt parę lat – opowiada. - Kiedy kończyła się wojna, na gospodarce została mama, siostra Krystyna i ja. Miałam wtedy 14 lat.
Przyszedł do nas niemiecki oficer i powiedział - musi pani z dziećmi iść z nami.
- Nie! Ja muszę gospodarki pilnować! – zaprotestowała mama.
- Ale Rosjanie przyjdą.
- Ruskie też ludzie. Wy jedźcie – powiedziała do nas - a jak będzie koniec wojny, wracajcie do domu, ja zostanę gospodarki pilnować.

- A co tam było pilnować? - zasmuciła się pani Magdalena – wszystkie krowy leżały pozabijane.

Pani Magdalena, wraz z siostrą Krystyną, zabrały się z wojskowym konwojem do Lelkowa, a potem dalej przez Zalew w kierunku leżącego na wybrzeżu Morza Bałtyckiego Rauschen (Swetlogorsk)

- Jechaliśmy może ze dwa tygodnie – opowiada. - Na jednym wozie było nas ośmioro, a konwój wozów ciągnął się po horyzont. Panowała ostra zima, luty, mróz i zamiecie. Bombardowały nas samoloty, ale widocznie śmierć nie była mi pisana.

Jak Ruscy nas dopadli, to najpierw pozabierali zegarki, a potem zabrali się za gwałcenie. To trzeba przeżyć. Strach, głód i gwałty. Na moich oczach zastrzelono matkę trojga dzieci. Jeszcze dzisiaj widzę i słyszę płacz tamtych dzieci, szmaty pełne krwi. Ruscy robili, co chcieli, przystawiali pistolet do piersi i mówili: chodź.

- Po skończonej wojnie wypuścili nas z obozu, około tysiąca osób, a może i więcej. Postanowiłyśmy z siostrą wrócić do domu. Piechotą szłyśmy z Kaliningradu do Iławy Pruskiej, a później w kierunku Dobrzynki. Sądziłyśmy, że w domu zastaniemy mamę, która miała na nas czekać. Znajdziemy się w bezpiecznym miejscu, w którym nikt nas już więcej nie skrzywdzi.

Kiedy jechało auto, uciekałyśmy w pole, chowając się w rowach, za krzakami, stogami. A kule świstały, ale widocznie, żadna nie była przeznaczona dla mnie. Było ciężko. Byłyśmy głodne i zmęczone, ale wracałyśmy do domu. Do mamy, która na nas czekała. Nie wiem jakim cudem się udało nam dotrzeć z powrotem.

Na miejscu zastałyśmy zgliszcza. Nasz rodzinny dom, który zbudował tata, był w całkowitej ruinie. Nie miał dachu, drzwi, okien i jednej ściany. Nie mogłyśmy z siostrą tam mieszkać. Nie było też naszej mamy.

Dopiero później dowiedziałam się, że jak Rosjanie doszli do Górowa, mama dostała od kogoś wóz i dojechała aż do byłego NRD. Jak było dalej, nie wiem - mówi pani Magdalena. - Mama nigdy mi o tym nie opowiadała.

W jednym z domów na kolonii zobaczyliśmy dym z komina. Postanowiłyśmy tam podejść. Bałyśmy się, że to Rosjanie, ale okazało się, że to był przedwojenny sołtys Dobrzynek. I tam zamieszkaliśmy razem. Ruscy wtedy też przychodzili. Mieliśmy szczęście, bo to był dom z dwoma wyjściami. Jak widzieliśmy, że idą, to drugim wyjściem uciekałyśmy w pola. A kule tylko gwizdały nad głową, ale chwała Bogu, żadna w nas nie trafiła.

Błąkałam się to tu, to tam. Wtedy tylko kobiety z dziećmi mogły wyjechać do Niemiec. Młodzi ludzie nie mieli takiego prawa. Dopiero później można było, ale powiedziałam do siostry: „ziemia wszędzie taka sama, zostańmy tutaj”.

- Przeżyłam Rosjan, szabrowników i dopiero jak przyjechali ci z Wileńszczyzny, wszystko zaczynało się uspakajać. Siostra Krystyna pracowała u gospodarza Petryka, a ja się tak błąkałam. Pracowałam u gospodarza w Dobrzynce, miał dwie krowy, dostałam jedzenie, dobrze mnie traktował. Był kaleką, miał jedną sztuczną nogę. Latem byłam potrzebna, ale zimą, kiedy nie było tyle pracy, już nie.

- Mąż pracował na sąsiedniej gospodarce, w Grotowie, a przyjechał z Białegostoku i tak byłam z nim 45 lat. To była męka i koniec. Pił i bił. Leń i zazdrośnik!
- Ale dlaczego, tak długo pani z nim wytrzymała? - pytam zdumiona.
- Jakoś to wycierpiałam. Ja zawsze chciałam, żeby gospodarkę rozwijać. Pracowałam ciężej niż koń, a on siedział sobie w cieniu i popijał.

- Miałam z nim troje dzieci – opowiada dalej. - Syn, mając zaledwie trzydzieści trzy lata, zginął w wypadku samochodowym, w grudniu, tuż przed samymi świętami. Był zawodowym kierowcą i za Bartoszycami wpadł w poślizg. Zginął mój syn to i gospodarka zginęła. Najgorsza tragedia pochować własne dziecko. Zostawił troje dzieci i żonę.

Kolejne łzy lecą po naszych policzkach.

Pani Magdalena długi czas była przewodniczącą Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej „Natangia”. Przez osiem lat prowadziła chór. Uwielbiała śpiewać, ale po operacji gardła stało się to niemożliwe.

Najpiękniejsze wspomnienia pani Magdaleny pochodzą z lat siedemdziesiątych kiedy prowadziła chór. - Jak jechaliśmy do Niemiec śpiewać, to wtedy było moje życie – mówi.

Najgorsze wspomnienia związane są z Rosjanami.
- Nieraz w nocy się obudzę i niby słyszę, że ktoś puka, albo krzyczy: „oddaj zegarek!”. Nie może zapomnieć koszmaru gwałtów.
- Czuje się pani Polką, czy raczej Niemką? - pytam.
- No powiem szczerą prawdę, raczej Niemką. Z krwi i kości.

W miejscu, w którym rozmawiałam po raz pierwszy z panią Magdaleną stoi pomnik, który ma czcić rocznicę wyzwolenia Górowa. Zastanawiam się jakiego wyzwolenia? Czy ludzie, którzy tu mieszkali, zostali wyzwoleni, czy raczej zniewoleni?
- Czy w pani wieku i z takim przeżyciami, marzy się jeszcze o czymś? - pytam panią Magdalenę.
- Nie – odpowiada - tylko szczęśliwej śmierci.
- A szczęśliwa śmierć to jaka jest śmierć?
- Położyć się spać i już nigdy nie wstać.
- Pani Magdaleno, pani koleżanki, które siedzą z panią na górowskiej ławeczce, ich korzenie sięgają Wileńszczyzny. I gdy tak siedzicie sobie razem, to czy wspominacie dawne czasy, czy raczej unikacie tego tematu?
- A nieraz to się i wspomina – uśmiecha się. - Jedna z pań mówi, że od Niemców to się tylu cukierków najadła, jak od nikogo. Z córką nie rozmawiam na temat wojny. Bo trudno przecież w to uwierzyć, że Ruski to człowiek, a Niemiec też człowiek, a wojna tyle zła może wyrządzić.

Ławeczka górowska pod lipami. Siedzą na niej trzy kobiety, które przeżyły tamte czasy, a każda ma inne traumatyczne wspomnienia. Ile jeszcze mają czasu, ile ławeczkowych spotkań?

Grażyna Wolańska


Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

Ten tekst napisał dziennikarz obywatelski. Więcej tekstów tego autora przeczytacie państwo na jego profilu: PisarzMiejski

Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Prin Skrin #2604270 | 185.138.*.* 17 paź 2018 15:28

    Żeby nie było że ktoś usuwa komentarze

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  2. i znowu ta galeryja.... #2604269 | 185.138.*.* 17 paź 2018 15:26

    rozumiem że to lans ratusza więc kogo to obchodzi...., jest osoba kompetentna w Górowie która pisała i pisze ciekawe artykuły o wydarzeniach miasta ale jest nie wygodna, gdyż jest zbyt obiektywna i pisała o wszystkim i wszystkich bez względu na przynależność partyjną czy religijną czy jakąś inną.....sądzę że obiektywizm ludzki wygra w nadchodzących wyborach i władza w mieście ulegnie zmianie.....,

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Grażyna Wolańska #2602918 | 188.146.*.* 16 paź 2018 08:28

      W odpowiedzi, na komentarze. Wiele jest osób pokrzywdzonych, różnych narodowości, jeżeli uda mi się do nich dotrzeć, to spisze ich historię.

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz

    2. co za pierdoły! #2602382 | 188.146.*.* 15 paź 2018 13:25

      jakie to niemce dobre były !

      Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (3)

      2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5