Dwukrotnie musieli jeździć mieszkańcy Wydmin do miejskiego Schroniska dla Bezdomnych Psów, aby obejrzeć psa - przypuszczali, że jest ich własnością. Jan Kuncewicz, prowadzący schronisko, twierdzi, że nie mógł tego zrobić, bo naruszyłby przepisy sanitarne.
— Po przeczytaniu 21 września notatki w "Gazecie Giżyckiej" o umieszczeniu w schronisku owczarka szkockiego postanowiliśmy obejrzeć tego psa, gdyż taki zaginął nam w czasie wakacji — opowiada Janina Król z Wydmin. — Tym bardziej, że moja - chora na raka - wnuczka bardzo była przywiązana do naszego psa i bardzo za nim tęskni. Był u nas w domu przez osiem lat.
Kiedy państwo Królowie podjechali pod miejskie schronisko w Bystrym k. Giżycka (dodajmy - w godzinach jego pracy), spotkała ich "niespodzianka". Prowadzący schronisko Jan Kuncewicz odmówił im okazania psa, a nawet wpuszczenia na teren schroniska.
— Ten pan był bardzo nieprzyjemny — mówi Janina Król. — W żaden sposób nie chciał nas wpuścić i pokazać psa. Chcieliśmy się tylko przekonać, czy to nasz "Kuba". Byliśmy całą rodziną - córka, mąż i wnuczka. Mimo naszych próśb i tłumaczeń - nie ustąpił. Pokazywał nam zdjęcia jakiegoś psa, ale co innego zobaczyć na "żywo", a co innego fotografie. Ten pan tłumaczył, że pies jest leczony i dlatego nie może go pokazać. Najbardziej jednak dotknęło mnie, że tak niegrzecznie nas potraktował.
Państwo Królowie zgłosili się do naszej redakcji. Do akcji "pokazania psa" zaangażowaliśmy komendanta miejskiego Straży Miejskiej Dariusza Gajownika, ale i to nie podziałało. Państwo Królowie psa w tym dniu nie obejrzeli.
Zaskakujące zachowanie prowadzącego schronisko skłoniło komendanta Gajownika do osobistych odwiedzin schroniska.
— Byłem tam około godziny 21 razem z patrolem Straży Miejskiej — mówi Dariusz Gajownik. — Pies został nam pokazany, ale już nie żył.
— Nie mogłem pokazać tym ludziom psa bez naruszenia przepisów — komentuje Jan Kuncewicz. — Owczarek przechodził kwarantannę. Pies po pięciu dniach od przyjęcia zasłabł. Nie mogłem dopuścić do kontaktu z ludźmi bez określenia na co chorował. A co by było, gdyby to była choroba zakaźna? Nie mogłem narażać tych ludzi.
Jan Kuncewicz skomentował opinię, iż był "bardzo nieprzyjemny", sytuacją odmowy okazania psa.
— Jeżeli ludziom się odmawia, to zawsze tak oceniają — stwierdził.
Następnego dnia państwo Królowie ponownie przyjechali z Wydmin do schroniska i wówczas pozwolono im obejrzeć nieżywego owczarka. Przekonali się, że to nie był ich pies.
UWAGA
Państwo Królowie z Wydmin nadal szukają swojego psa. Zaginął on 9 lipca. Miał na sobie brązową obrożę. Pies jest łagodny i przyjazny. Bardzo tęskni za nim chora wnuczka pani Król. Jeśli ktoś widział takiego psa lub wie, gdzie może przebywać - proszony jest o kontakt z redakcją, tel. 087 429 23 70, 429 94 17 (na zdjęciu zaginiony owczarek z córką pani Król)
Kiedy państwo Królowie podjechali pod miejskie schronisko w Bystrym k. Giżycka (dodajmy - w godzinach jego pracy), spotkała ich "niespodzianka". Prowadzący schronisko Jan Kuncewicz odmówił im okazania psa, a nawet wpuszczenia na teren schroniska.
— Ten pan był bardzo nieprzyjemny — mówi Janina Król. — W żaden sposób nie chciał nas wpuścić i pokazać psa. Chcieliśmy się tylko przekonać, czy to nasz "Kuba". Byliśmy całą rodziną - córka, mąż i wnuczka. Mimo naszych próśb i tłumaczeń - nie ustąpił. Pokazywał nam zdjęcia jakiegoś psa, ale co innego zobaczyć na "żywo", a co innego fotografie. Ten pan tłumaczył, że pies jest leczony i dlatego nie może go pokazać. Najbardziej jednak dotknęło mnie, że tak niegrzecznie nas potraktował.
Państwo Królowie zgłosili się do naszej redakcji. Do akcji "pokazania psa" zaangażowaliśmy komendanta miejskiego Straży Miejskiej Dariusza Gajownika, ale i to nie podziałało. Państwo Królowie psa w tym dniu nie obejrzeli.
Zaskakujące zachowanie prowadzącego schronisko skłoniło komendanta Gajownika do osobistych odwiedzin schroniska.
— Byłem tam około godziny 21 razem z patrolem Straży Miejskiej — mówi Dariusz Gajownik. — Pies został nam pokazany, ale już nie żył.
— Nie mogłem pokazać tym ludziom psa bez naruszenia przepisów — komentuje Jan Kuncewicz. — Owczarek przechodził kwarantannę. Pies po pięciu dniach od przyjęcia zasłabł. Nie mogłem dopuścić do kontaktu z ludźmi bez określenia na co chorował. A co by było, gdyby to była choroba zakaźna? Nie mogłem narażać tych ludzi.
Jan Kuncewicz skomentował opinię, iż był "bardzo nieprzyjemny", sytuacją odmowy okazania psa.
— Jeżeli ludziom się odmawia, to zawsze tak oceniają — stwierdził.
Następnego dnia państwo Królowie ponownie przyjechali z Wydmin do schroniska i wówczas pozwolono im obejrzeć nieżywego owczarka. Przekonali się, że to nie był ich pies.
UWAGA
Państwo Królowie z Wydmin nadal szukają swojego psa. Zaginął on 9 lipca. Miał na sobie brązową obrożę. Pies jest łagodny i przyjazny. Bardzo tęskni za nim chora wnuczka pani Król. Jeśli ktoś widział takiego psa lub wie, gdzie może przebywać - proszony jest o kontakt z redakcją, tel. 087 429 23 70, 429 94 17 (na zdjęciu zaginiony owczarek z córką pani Król)