Najważniejsze, żeby być dobrym człowiekiem

2021-06-25 09:00:00(ost. akt: 2021-06-25 09:31:33)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Jan Lemancewicz - od urodzenia giżycczanin, od dziecka sportowiec, zasłużony i utytułowany mistrz Polski wielu dyscyplin sportowych, Honorowy Giżycczanin, Zasłużony dla Giżycka, Najlepszy Sportowiec Giżycka, odznaczony Złotą Odznaką Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, Honorową Odznaką Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej, długoletni pracownik ES-SYSTEM Wilkasy, który rozstał się z firmą po 55 latach i 7 miesiącach, od wiosny emeryt i miłośnik wiewiórek. Z panem Janem rozmawiamy o emeryturze, ogrodzie i ciekawej karierze sportowej.
[interviewquestion]– Jak się czuje Pan na emeryturze?[/interviewquestion]
– Nie najlepiej. Przyzwyczajony byłem do tego tak zwanego młyna w pracy i aktywności sportowej. Teraz mój dzień wygląda bardzo zwyczajnie. Wstaję wcześnie rano, po śniadaniu idę do ogrodu, uprawiam owoce i warzywa, pielęgnuję zieleń, koszę trawę i karmię wiewiórki: rudą, białą i siwą. Mam swoje orzechy włoskie, a laskowe kupuję. Mogę godzinami je obserwować. Bardzo mnie rozbawiają.

[interviewquestion] – Od kiedy ma Pan lokatorów w ogrodzie?[/interviewquestion]
– W październiku zauważyłem. Najpierw pojawiły się dwie wiewiórki siwa i biała, potem pokazała się trzecia ruda, która urodziła małe. Jedna biegała po sąsiadach, ale zamieszkała w budce, którą przygotowałem, choć wcześniej tam nawet nie zaglądała. Z ręki jeszcze mi nie jedzą, ale już troszkę się oswoiły.

[interviewquestion]– IIe kilometrów przebiegł Pan w swoim życiu?[/interviewquestion]
– Sto tysięcy przebiegłem, a rowerem przejechałem dwieście tysięcy kilometrów. Trzeba policzyć jeszcze pływanie, łyżwiarstwo, narciarstwo. Nie wiem, ile tego się nazbierało. Przestałem biegać, jak skończyłem 65 lat. Czułem, że organizm jest mało wydajny. Męczyłem się. Mój ostatni bieg to Wilczym Tropem w Wydminach na 1963 metry. Kończyłem ostatni.

Fot. Renata Szczepanik

[interviewquestion]– A ile ma Pan lat?[/interviewquestion]
– Siedemdziesiąt.

[interviewquestion]– Od kiedy uprawia Pan sport?[/interviewquestion]
– Sport uprawiam od dziecka. Na podwórku mieliśmy grupę chłopaków z ulicy Perkunowskiej, z którymi spędzałem czas. To: Leonek, Grześ, Andrzej, Waldek, Janusz i Heniek. Razem biegaliśmy, kąpaliśmy się, wspinaliśmy na drzewa. Teraz mam biodro do wymiany i czekam na operację. Zabieg mam zaplanowany w październiku. Chodzić nie mogę, jedynie przy lasce, ale rowerem jeszcze mogę jeździć. Chociaż szybko nie pojadę. Brak sportu źle wpływa na moje samopoczucie.

Jan Lemancewicz zdobył w swojej karierze mnóstwo pucharów i medali
Fot. Arch. GG
Jan Lemancewicz zdobył w swojej karierze mnóstwo pucharów i medali

[interviewquestion]– Chyba prowadzi Pan zdrowy styl życia, zawsze jest Pan w dobrej formie…[/interviewquestion]
– Tak. Jem dużo owoców i słodyczy. Lody mogą być codziennie. Niechętnie dzielę się czereśniami z mojego ogrodu ze szpakami. Lubię jagody. Kiedyś potrafiłem przejechać rowerem 150 km do lasu po jagody. Sam piekę serniki, babki, ciasta. Robię swoje dżemy, nalewki z malin, derenia, wiśni, jagód.

[interviewquestion]– Jakie ma Pan pasje?[/interviewquestion]
– Moją pasją było kiedyś fotografowanie i filmowanie oraz nurkowanie w ciepłych morzach i wyprawy rowerowe za granicę. Jestem człowiekiem analogowym. Mieliśmy amatorskie kamery i sami dokumentowaliśmy nasze wycieczki. Po powrocie o nich opowiadaliśmy rodzinie i znajomym. Dziś w każdej chwili można zrobić zdjęcie i przesłać informację ze swojej podróży. Kiedyś, jak jeździłem na zawody, to w pociągu się rozmawiało, żartowało. Dziś wszyscy wpatrzeni są w smartfony. To mi się nie podoba.

[interviewquestion]— Półki od medali uginają się w domu? Przeliczymy je na kilogramy czy sztuki?[/interviewquestion]
— Możemy na kilogramy. Mam w domu trzy pokoje zajęte przez medale, puchary, nagrody i dyplomy. Dodatkowo trzy duże gabloty wiszą na terenie mojego byłego zakładu pracy.

Józef Mikulski i Jan Lemancewicz
Fot. Archiwum prywatne
Józef Mikulski i Jan Lemancewicz

[interviewquestion]– Od czego zaczęła się Pana sportowa kariera?[/interviewquestion]
– W latach siedemdziesiątych zostałem mistrzem powiatu w biegach, które rozgrywały się na giżyckim stadionie. W tamtym czasie wszystkie biegi wygrywałem. Wtedy nie było biegów ulicznych czy maratonów. Organizowano tylko biegi powiatowe i pierwszomajowe. Pierwszy uliczny bieg zorganizowano w Giżycku w połowie lat osiemdziesiątych. Wziąłem w nim udział i wygrałem. Jeszcze po obwodnicy biegliśmy. Teraz to nie do pomyślenia. I tak się zaczęło. W swojej sportowej karierze startowałem 770 razy, pobiłem wiele rekordów życiowych.

[interviewquestion]– A maratony?[/interviewquestion]
– Były dostępne w latach osiemdziesiątych. W późniejszych latach upowszechniły się biegi masowe. Startowałem i wygrywałem w swojej kategorii wiekowej. Zabierałem ze sobą torbę na puchary. W kategorii ogólnej plasowałem się w pierwszej dziesiątce. Startowało ponad trzysta osób. Byłem w takiej formie, że często wygrywałem wiele zawodów.

[interviewquestion]– Miał Pan duże osiągnięcia, a jednak uprawiał Pan sport tylko amatorsko, czemu nie zawodowo?[/interviewquestion]
– Nie było tutaj człowieka, który pokierowałby mną i skierował do jakiegoś klubu. W Giżycku nie miałem konkurencji. Dopiero w wojsku miałem okazję profesjonalnie trenować pod okiem mistrza kraju w maratonie Edwarda Stawiarza. Wtedy organizowane były co roku biegi narodowe. Okazało się, że byłem w wojsku najlepszy. Brałem udział w zawodach Wojska Polskiego, mistrzostwach okręgów wojskowych. Biegałem na 1500 metrów i pięć kilometrów. Wtedy biegało się po żużlu. Na stadionie leśnym w Olsztynie startowałem w biegach na trzy kilometry. Jak się biegało, to było sprężynowanie, bo gleba była elastyczna. Tam też wygrałem.

[interviewquestion]– Jednak nie został Pan w wojsku.[/interviewquestion]
– Miałem kontuzję, choroba przeciążeniowa lewego podudzia. Pękła mi kość i nie mogłem dobrze trenować. Nie dokończyłem służby wojskowej. Chociaż na zawodach przebiegłem trzy kilometry poniżej dziewięciu minut, jednak nie mogłem dłużej zostać w wojsku. Kontuzja mnie zdyskwalifikowała. Lekarz mówił, że nie będę mógł biegać. Nie uwierzyłem. Po sześciu miesiącach wznowiłem treningi i zacząłem osiągać dobre wyniki na zawodach.

[interviewquestion]– Był Pan swoim trenerem?[/interviewquestion]
– Jestem indywidualistą. Sam biegałem i trenowałem. Kiedyś nikt nie wiedział, jak trenować, jaką dietę stosować. Miałem przebiec określoną liczbę kilometrów i biegłem. Zaplanowałem do przejechania rowerem określoną trasę, to jechałem. I już.

Pan Jan Lemancewicz w redakcji
Fot. Zuzanna Ołdakowska
Pan Jan Lemancewicz w redakcji "Gazety Giżyckiej"


[interviewquestion]— Kiedy przyszły największe sukcesy?[/interviewquestion]
— W wieku czterdziestu lat miałem najlepsze wyniki w swojej karierze. Wtedy 27 razy wygrałem na 40 startów. Ustanowiłem rekord województwa suwalskiego na 10 km, byłem mistrzem Polski na 5 km i na 1,5 km. Podczas jednego ze startów pokonałem wszystkich rywali w maratonie. Startowałem w kategorii weteranów i większość biegów wygrywałem.

[interviewquestion]– A triathlon?[/interviewquestion]
– Byłem pierwszym zawodnikiem w triathlonie w regionie północno-wschodniej Polski. To był rok 1984. Startowałem też w triathlonie zimowym na Stegnach w Warszawie. Były moje ulubione dyscypliny: łyżwy, biegi i rower. Cztery razy zwyciężałem, kilkanaście razy byłem w pierwszej trójce. Startował też tam Zbigniew Bródka, mistrz olimpijski z Soczi. Jako pięćdziesięciolatek z nim – jeszcze juniorem – wygrałem. Ogólnie w siedmiu triathlonach zimowych byłem najlepszy.

[interviewquestion]– Lubi Pan łyżwy?[/interviewquestion]
– Tak. Startowałem w Austrii na 200 km. W 1992 roku wystartowało ponad 400 osób. Z Giżycka wzięło udział pięć osób. Okazało się, że z tej grupy byłem najlepszy. To był rekord kraju. Pierwszy zawodnik przejechał na łyżwach dystans 200 km w ciągu 6 godzin 36 minut i 28 sekund. A ja 6 godzin, 36 minut i 40 sekund. I zająłem dopiero 69. miejsce. To był trudny wyścig. Prawie jak w peletonie. Modliłem się, żeby nie wjechać w szczeliny w lodzie. Byłem dobrze przygotowany. Trenowałem na jeziorach: Kisajnie, Niegocinie, Darginie. Kiedyś zimy na Mazurach były mroźne i mało śnieżne. Zdarzało się, że zaliczałem ponad czterdzieści treningów jednej zimy.

[interviewquestion]– Co było najważniejszym Pana osiągnięciem w sporcie?[/interviewquestion]
– W 1987 roku były mistrzostwa Polski w triathlonie obronnym. Kolarstwo zastąpione jest strzelaniem. O zawodach dowiedziałem się z prasy, nie było internetu. Wybrałem się tam. Musiałem przepłynąć 1500 metrów, na strzelnicy zliczyć 20 strzałów z broni sportowej i następnego dnia przebiec 20 km. Moją sztandarową dyscypliną był bieg. Zostałem mistrzem Polski. W kolejnych latach byłem drugi i trzeci. Zaliczałem też takie zawody, które były ważniejsze niż wynik. Moim patronem był Jan Paweł II. Najbardziej wzruszające zawody odbyły się na Potockiej Kępie w obecności córki rotmistrza Pileckiego, Zofii. Biegłem dla rotmistrza.

[interviewquestion]– Nie myślał Pan o trenowaniu młodzieży?[/interviewquestion]
– Nie. Trenowałem tylko jednego zawodnika i wychowałem mistrza Polski w triathlonie. To Przemysław Nawalski.

[interviewquestion]– Z perspektywy czasu, jak Pan ocenia podejście młodych ludzi do sportu?[/interviewquestion]
– Jak zaczynałem bieganie, to unikałem ludzi, bo byli negatywnie nastawieni do sportu. Widzieli, że biegnę, to pukali się w czoło. Dlatego biegałem polnymi drogami, po lasach. Wolałem omijać skupiska ludzi. A na stadionie tego nie było widać. Około tysiąca ludzi obserwowało biegi. Przy tylu kibicach przebiec i wygrać, to też coś znaczyło. Dziś młodzież nie osiąga takich wyników, jak kiedyś osiągali sportowcy. Jest masówka. Po kilkanaście tysięcy zawodników startuje, ale już nie ma tak dobrych wyników. Dobrze, że się odbywają zawody. Jednak szkoda, że większość młodych ludzi pochłonięta jest smartfonami, komputerami i siedzeniem w domu. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

[interviewquestion]– Co jest w życiu najważniejsze?[/interviewquestion]
– Sport i przyzwoitość. Całe życie poświęciłem sportowi. A najważniejsze, żeby być dobrym człowiekiem.
[interviewquestion]— Dziękuję za rozmowę.[/interviewquestion]
Renata Szczepanik



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5