Moje dzieci wybrały świat
2025-05-24 11:00:00(ost. akt: 2025-05-23 16:13:36)
— Tak myślę sobie czasami, że to wszystko przez moją pasję do geografii — żartuje pani Janina. — Od dziecka chciałam, na ile mogłam, pokazać dzieciom świat. I one ten świat wybrały.
Jak wyobrażała sobie życie na emeryturze? Tak jak chyba większość ludzi: mały domek z ogródkiem, latem i jesienią owoce z niewielkiego sadu i warzywa. Spiżarnia z własnoręcznie przygotowanymi przetworami. Zimą ciepła herbata z własnym sokiem malinowym przy kominku. Rozmowy z najbliższymi. Z czasem gwar głosów wnuków, wspólne zabawy. Niby nic wielkiego. Ale życie napisało innym scenariusz.
— Sama byłam wychowana w wielodzietnej rodzinie — opowiada pani Janina. — Była nas czwórka rodzeństwa: trzy dziewczyny i brat. To kiedyś była norma, że dzieci było więcej. Dziś jedno, góra dwoje. Mieliśmy dobre kontakty, ale siostry powychodziły za mąż i pojechały w różne strony Polski, brat za pracą wyjechał na Śląsk i już tam został. Był górnikiem z Mazur — żartuje. — Nie chciał iść do wojska na dwa lata, a można było wtedy w zamian podjąć pracę w kopalni. Na Śląsku też założył rodzinę. Przez odległość kontakty siłą rzeczy stały się sporadyczne. Nawet nasze dzieci dziś się już dobrze nie znają. Bo co to za poznanie, gdy spotykaliśmy się głównie na pogrzebach bliskich. Najpierw zmarł brat. Ciężko pracował i to odbiło się na jego zdrowiu. Potem odeszła siostra. A po śmierci rodziców z drugą siostrą poróżnił nas podział spadku. Dziś nie utrzymujemy już żadnych relacji. Tak to się smutno potoczyło...
Wszystko przez... geografię
Janina też założyła rodzinę. Z mężem doczekali się dwójki dzieci. Ona pracowała w szkole i uczyła swojej ulubionej geografii. To nie była tylko praca — to była pasja! Nawet w domu było pełno map, w dużym pokoju stał ogromny globus. Była niezła biblioteczka z książkami słynnych podróżników albo o nich samych: Bronisław Malinowski, Arkady Fiedler, później Tony Halik, Jacek Pałkiewicz.
Niewiele w życiu podróżowała, więc te lekcje były chociaż taką namiastką poznania innych kultur, ciekawych miejsc i ludzi.
Niewiele w życiu podróżowała, więc te lekcje były chociaż taką namiastką poznania innych kultur, ciekawych miejsc i ludzi.
Jej dzieci przesiąkały tą atmosferą ciekawości świata od najmłodszych lat. Gdy zaczęły dorastać, w domu zrobiło się im za ciasno. Syn skończył studia humanistyczne w Gdańsku i tam rozpoczął pracę. Ale po kilku latach borykania się z trudami dnia codziennego: wynajmowane mieszkanie, niewielkie zarobki razem ze swoją dziewczyną postanowił wyjechać za granicę. Mieszka już prawie 20 lat na Islandii. Od matki dzieli go ponad dwa i pół tysiąca kilometrów.
— Nie chciałam, żeby wyjeżdżali, ale młodzi mają prawo do decydowania o swoim życiu, więc nic nie mówiłam — stwierdza Janina. — Nie pracuje w swoim zawodzie. Znalazł zatrudnienie w zupełnie innej dziedzinie. On, humanista i znawca literatury, zarabia na życie, ciężko pracując fizycznie. Widzę go raz w roku; czasami przyjeżdża z rodziną, bo mam też na Islandii wnuka, który ma dziś już kilkanaście lat. O tym, jak dorastał, dowiadywałam się głównie z przesyłanych zdjęć. Trudno mówić o więzi. Jestem dla niego obcą, starszą panią... Nawet trudno mi z nim porozmawiać z jego łamaną polszczyzną.
Córka wyszła za mąż za autochtona, tutejszego chłopaka, z Warmii, z małej miejscowości pod Olsztynem. Niemal cała jego rodzina wyjechała wiele lat wcześniej do Niemiec. Namawiał ją, żeby też tam zamieszkali, bo gdy urodziło im się dwoje dzieci, było naprawdę ciężko. Rodzina z Niemiec słała paczki, nawet mleko w proszku dla maluchów, ale w końcu też postanowili wyjechać tam na stałe. Niby trochę bliżej, bo mieszkają niedaleko Kolonii. Niewiele ponad tysiąc kilometrów od rodzinnego domu. Córka przez kilka lat zajmowała się dziećmi, dziś, gdy już dobrze nauczyła się języka, a dzieci podrosły, pracuje jako opiekunka starszych osób. Wchłonął ich inny świat, inny język, inna kultura, inne życie.
— Tak myślę sobie czasami, że to wszystko przez moją pasję do geografii. — Pani Janina uśmiecha się. — Od dziecka chciałam, na ile mogłam, pokazać dzieciom świat. I one ten świat wybrały.
Internet nie zastąpi przytulania
Pani Janina ma dziś już swoje lata. Od dawna jest na emeryturze. Cieszy się, że zdrowie jej w miarę dopisuje. Ale ma za sobą bardzo trudne chwile.
— Najgorzej było, gdy odszedł mąż — opowiada kobieta. — Był mi bardzo bliski, przyjaciel, bardzo dobry człowiek. Strasznie ciężkie były pierwsze lata bez niego. Nie ma dnia, żebym o nim nie myślała, ale najtrudniejszy okres żałoby mam już za sobą. Już tak bardzo nie boli. Takie jest życie. Musimy się pogodzić z tym, na co nie mamy wpływu.
Musiała też wziąć się w garść, bo jej mąż był człowiekiem niezwykle praktycznym, dbał o mieszkanie, zajmował się rachunkami, sprawami administracyjnymi. Zdejmował jej z głowy te obowiązki. Gdy odszedł, musiała to wszystko ogarnąć sama. Przynajmniej miała się czym zająć, żeby wciąż nie rozpamiętywać przeszłości.
Z mężem nie zdążyli zrealizować marzenia o małym domku z ogródkiem pod miastem. O wieczornych rozmowach przy kominku, spacerach. Jej musi dziś wystarczyć mieszkanie w wielkiej płycie, niewielkie trzy pokoje na pierwszym piętrze, doniczki z ziołami i bratkami na balkonie. Ma tam swój fotel z wikliny i obserwuje, jak toczy się życie na osiedlu. Chłopcy grają w piłkę na boisku, dzieci szaleją na placu zabaw. Ona patrzy i ogarnia ją smutek. Te wszystkie radości dnia codziennego z wnukami ją ominęły. I chociaż ma możliwość porozmawiania z bliskim częściej niż kiedyś, bo dziś technologia to przecież umożliwia, to jest to tylko namiastka bliskości.
— Przecież nikogo przez internet nie przytulę, nie pocałuję, nie wyściskam — mówi ze smutnym uśmiechem. — Cieszę się, że im się życie układa, sprawiają mi ogromną radość, gdy przyjeżdżają, chociaż za rzadko, ale brakuje mi prawdziwej bliskości.
Dzieci zaproponowały, by przyjeżdżała na kilka miesięcy do każdego z nich. Żeby nie była sama.
— Nie jestem sama — mówi Janina. — Mam swoje wspomnienia, albumy ze zdjęciami. Ja tym żyję. Gdzie ja mam na starość ruszać w świat? Nawet języka obcego nie znam, bułki w sklepie nie kupię. Jak mówi przysłowie: starych drzew się nie przesadza...
Najbardziej jest jej smutno, gdy w niedzielę do sąsiadów na obiad przychodzi cała rodzina. Słychać gwar rozmów, radosny śmiech dzieci dochodzi zza ściany. Bardzo by chciała mieć to samo, ale życie napisało inny scenariusz. Takie chwile ma może dwa razy w roku.
— Niektórzy mówią, że wraz z rozwojem technologii czy możliwości podróży świat nam się skurczył — mówi pani Janina. — Ja to czuję zupełnie odwrotnie. Ten świat jest dla mnie zbyt wielki, a bliscy zbyt daleko ode mnie. Ale tak się nasze życie potoczyło i tego już nie zmienię.
Barbara Chadaj-Lamcho
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez