Leczenie przy użyciu pijawek

2006-02-20 00:00:00

Małe, czarne. Wiją się. Z obrzydzenia chce się wiać. Rozsądek podpowiada, że nie ma powodu. Krwawe spotkanie z pijawką, to jak wizyta u największej medycznej sławy.

Małe, czarne. Wiją się. Z obrzydzenia chce się wiać. Rozsądek podpowiada, że nie ma powodu. Krwawe spotkanie z pijawką, to jak wizyta u największej medycznej sławy.

W plastikowych i szklanych pojemnikach aż czarno od robaków. Jesteśmy w niewielkim laboratorium Przedsiębiorstwa Wdrożeń i Zastosowań Biotechnologii i Inżynierii Genetycznej BIO-GEN w Opolu. Pijawki, które tu oglądamy, to tylko ekspozycja. Miliony ich wiją się w hodowli w Namysłowie. Tam mało kto może wejść. Bo pijawki hodowlane są delikatniejsze niż egzotyczne rośliny.
– Siedem wtajemniczeń – tak ciężką drogę do pijawkowego sukcesu określa Zygmunt Dynowski, biolog z doktoratem z psychologii, prezes firmy: – Mogłoby się wydawać, że to stworzenie niekłopotliwe. Może żyć bez jedzenia nawet dwa lata. Ale zmusić je do rozrodu to cała filozofia. Są obojnakami, rozmnażają się krzyżowo. W hodowli nawet nie chciały o tym myśleć. Można zamknąć razem sto pijawek i po prostu się sobie nie spodobają. Ale doszedłem do tego po długim czasie, metodą prób i błędów.

Po co ten wysiłek? Bo pijawka to jedno z najdoskonalszych lekarstw na świecie.

Babcia pijawkowa
Starsza pani, która latami stała pod halą targową przy placu Nankiera, wykrzykiwała charakterystycznym głosem: „pijawki, pijawki!!” Zapewne dawno już odeszła do innego świata, ale tym okrzykiem mogłaby jako duch straszyć w hali. Już wówczas, w latach 70., przechodniom trudno było pojąć, po co ktoś mógłby kupować odrażającą zawartość babcinych słoi.

– Do dziś wielu ludzi uważa, że przystawianie pijawek jest prymitywną metodą znachorów. A to nieprawda – mówi Dynowski. O pijawkach napisał cały podręcznik.

To niewielkie stworzonko z gatunku pierścienic produkuje w swojej ślinie hirudozwiązki. Z ponad dwustu znamy zaledwie 60. Tylko tyle udało się rozpoznać. Regulują ciśnienie krwi. Pijawka wprawdzie robi to dla swojej wygody, ale przy okazji wywiera dobroczynny wpływ na żywiciela.

– Jak już znajdzie frajera, który ją wykarmi, potrafi o niego zadbać – żartuje Zygmunt Dynowski. – Traktuje go w sposób humanitarny. Znieczula miejsce ukąszenia, w które wbija 3 pary szczęk z półtoramilimetrowymi ząbkami. Wpuszcza do krwi dawcy związki, udrażniające naczynia krwionośne.

Jej ukąszenie pozwala leczyć choroby serca, nadciśnienie. Jest zbawienna przy schorzeniach płuc i oskrzeli, trudno gojących się ranach, chorobach skóry, alergiach. Ponoć może pomagać mężczyznom cierpiącym na impotencję.

Jednak prawdziwą fachowością wykazuje się pijawka w leczeniu osób, które przeszły transplantację jakiegoś organu. Tę rewolucyjną metodę stosują nawet lekarze słynnego trzebnickiego ośrodka transplantacji kończyn – np. przystawiona do rany pobudza krwiobieg i nie dopuszcza do martwicy.

Niewykluczone, że ma ponadto wpływ na leczenie nowotworów oraz – zastosowana odpowiednio – może leczyć porażenie mózgowe, a nawet depresje.

Krwiopijca z rodowodem
– O zbawiennym wpływie pijawek pisał już Hipokrates. Na długie lata zarzuciliśmy tę wiedzę. Dziś wiadomo, że pijawka, dzięki zawartym w jej ślinie substancjom, to magazyn leków lepszy niż apteka – mówi doktor Aleksander Kobak, lekarz stosujący hirudoterapię. – Oczywiście, że nie mogą być jedynym sposobem leczenia, powinny tylko wspierać terapię.

Pijawki są ginącym gatunkiem. Zapisano je w tzw. czerwonej księdze zwierząt na wymarciu. Te, które stosuje się w leczeniu, nie mają z siostrami żyjącymi w warunkach naturalnych wiele wspólnego.

– Mają rodowody. Muszę wykazać ich pochodzenie w przynajmniej dwóch pokoleniach – mówi Zygmunt Dynowski. – Nie wolno stosować tej samej pijawki do leczenia kilku osób. Nie mogą mieć kontaktu z innym organizmem niż ich „pacjent”.

Koniec dobrodzieja, który wykonał już swoje zadanie, jest smutny – pijawkę usypia się w roztworu alkoholu i niszczy jak zużyty materiał medyczny. Tego „sprzętu” nie da się wysterylizować.

Poznają po głosie
Zygmunt Dynowski: – Ja je nawet bardzo lubię. Czasem mówię do nich. Poznają mnie po charakterystycznym, tubalnym głosie. Bywa, że uciekają z pojemników. Takie zbuntowane!
Mówi, że koledzy śmieją się z niego, poważny gość, doktor psychologii, a zajmuje się takim byle czym. Ale pijawki przyniosły mu finansowy sukces. Ma dziś monopol na produkcję. Nie dlatego, że inni nie mają zezwoleń, ale szybko się zniechęcają.

– To niełatwa produkcja, ale da się na tym zarobić – mówi. – Trzeba dobrze poznać warunki hodowli. Ja nigdy nie zdradzam wszystkich moich sekretów. A gdy pytają, kłamię jak z nut – na przykład, że potrzebują muzyki.
Posiłki opolskich pijawek to specjalne krwawe kiełbasy sporządzone pod weterynaryjnym nadzorem w opolskich ubojniach, tylko z wieprzowej krwi (bo BSE!). Trzódka pana Zygmunta przypina się do takiej „wędliny”. Potem może znów czekać na posiłek około dwóch lat.

Horror w szpitalu
Pijawki nie są jedynym odrażającym „personelem” wkraczającym powoli do poważnych placówek medycznych. Ratunkiem dla wielu chorych z zakażonymi, zgorzelowymi ranami z licznymi zanieczyszczeniami okazują są larwy muchy mięsnej, czyli po prostu wijące się białe robaki. Naukowcy zauważyli, że zjadają martwą, gnijącą tkankę, nie naruszając zdrowej. Zaczęto wprowadzać więc hodowlane, sterylne larwy do ropiejących, głębokich ran grożących poważnym zakażeniem i martwicą.

Barbara Chabior
Gazeta Wrocławska|||
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.
Tagi:
2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B