Boccia stała się jego pasją

2022-12-20 10:57:27(ost. akt: 2022-12-29 15:32:17)

Autor zdjęcia: Archiwum Mirosława Mikiewicza

Mirosław Mikiewicz urodził się w Ełku. Tu spędził większość swojego życia. Większość, bo przez kilka lat przebywał w Stanach. Po powrocie szukał pomysłu na siebie, na spędzanie wolnego czasu. Zapisał się do Uniwersytetu Trzeciego Wieku i zaczął grać w boccię. Dziś jest jej instruktorem i ma uprawnienia sędziego!
Urodziłem się w Ełku w 1947 roku. Mieszkaliśmy na Wojska Polskiego 10. Tamta ulica Wojska polskiego nie przypomina dzisiejszej zupełnie. Mieszkaliśmy niedaleko wieży ciśnień. Były tam poniemieckie, stare budynki. Jeden ogromy, trzypiętrowy i kilka pojedynczych małych domków. Za nimi w kierunku ulicy Piłsudskiego, było tylko pole. W 1964 roku zaczęło powstawać tam osiedle. Jako pierwszy powstał budynek szkoły specjalnej, dziś to budynek prokuratury — wspomina dawny Ełk Mirosław Mikiewicz. — Wszyscy chodziliśmy do ćwiczeniówki. Była to fajna, przedwojenna szkoła. Zimą były tam sanki, narty, lżywy, a latem ćwiczyliśmy na boisku lekkoatletycznym. Pamiętam taką ciekawostkę, to było w latach 50-tych, uczyli nas amerykańskiego baseballa. To było coś. Były drewniane kije, skórzane piłeczki. Ale potem zmieniły się czasy i był koniec baseballa.

Pan Mirosław kształcił się w kierunku elektrycznym. Na początku pracował m.in. w zakładzie A26 w Ełku.

— Miałem już żonę, mieliśmy roczne dziecko, i przyjechał stryjek ze Stanów. Namówił mnie na wyjazd i rzuciłem wszystko i pojechałem. To był rok 76. To było wielkie zdziwieniem, że najpierw dostałem paszport, a potem wizę. Pamiętam, że od komuny dostałem 10 dolarów kieszonkowego na książeczkę walutową — wspomina pan Mirosław.

W USA spędził 11 miesięcy. Po powrocie do kraju dalej pracował głównie w ełckiej mleczarni. Potem jednak chęć wyjazdu za granicę powróciła.

— Najpierw wyjeżdżałem trzy razy po pół roku, a potem pojechałem i zostałem 5 lat. Po powrocie na początku wszystko było fajnie, ale po pewnym czasie nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Dawne kontakty pourywały się, nie mogłem się odnaleźć. Ile można siedzieć przed telewizorem? To nie o to w życiu chodzi — mówi pan Mirosław.

Wtedy postanowił zapisać się do Uniwersytetu Trzeciego Wieku. I jak się okazuje, to był strzał w dziesiątkę.

— Zacząłem poznawać nowych ludzi, odnowiły się tez stare znajomości. Po paru latach żona też "zaraziła" się Uniwersytetem — mówi ełczanin.

Uniwersytet Trzeciego Wieku to przede wszystkim ludzie. Seniorzy razem spotykają się, organizują różne wydarzenia takie jak senioriady, które odbywały się w Olsztynie w Ełku w Wydminach w Ostródzie. Miały być kolejne, ale plany pokrzyżowała pandemia. Jeżdżą też na różne wycieczki, zarówno te jednodniowe w kraju, jak i za granicę. Byli w Barcelonie, Hiszpanii, Grecji.

Ale UTW to nie tylko. To też szansa dla seniorów na rozwijanie się i zdobywanie nowej wiedzy umiejętności.

— Jak poszedłem na Uniwersytet nie znałem się na komputerach, internecie. Ale dzięki zajęciom to się zmieniło. Trochę nauczyłem się też sam i dziś nie wyobrażam sobie życia bez komputera. Prowadzę funpage naszego Uniwersytetu, a także stronę internetową. Komputer tak mnie pochłonął, że w tym roku nie miałem za bardzo czasu na zajmowanie się swoim ogrodem — opowiada 75-latek.

Oprócz wielu przyjaźni czy nauki obsługi komputera, Uniwersytet Trzeciego wieku dał panu Mirosławowi jeszcze coś. To pasja do bocci.


— Jest to gra wywodząca się jeszcze z czasów rzymskich. Legioniści grali wówczas kamiennymi kulami. Zasady są prawie takie same teraz jak i wtedy. Można grać kulami metalowymi, wtedy są to bulle, albo plastikowymi - i wtedy gramy w boccie. My gramy w boccie. Kule plastikowe są dużo lżejsze, można nimi grać zarówno na piasku, betonie, na trawie, ale też na hali czy korytarzu. Metalowymi kulami tylko na odpowiedniej nawierzchni. Jest to gra dla wszystkich. Można grać indywidulanie, parami i drużynowo. Nawet 6 osób jednocześnie. Piłeczki są koloru niebieskiego i czerwonego. Jest też jednak biała piłeczka. I nią rzucamy najpierw. Potem rzucamy kolorowymi kulkami na przezmian i zwycięża ten, czyja kula będzie najbliżej tej białej — opowiada instruktor. — Gra wydaje się prosta, dziecinna, ale to pozory. Za każdym razem kule inaczej się układają. jest to też gra taktyczna. A do tego wymaga od nas trochę ruchu i gimnastyki.

Jak opowiada Mirosław Mikiewicz, jest to gra międzypokoleniowa. Ełczanie jeżdżą na różne zawody, są zapraszani z grą do przedszkoli, gdzie razem z maluchami dobrze bawią się i jednocześnie uczą ich nowej gry.

— Kiedyś nie mieliśmy żadnego pucharu. Teraz mamy ich ponad 20 — śmieje się ełczanin. — Mamy regularne treningi - dwa razy w tygodni, i udaje mi się zachęcać kolejne osoby do gry. To cieszy.

Jak podkreśla, gra ma być zabawą i okazja do wspólnego spędzenia czasu. Choć odrobina rywalizacji nigdy nie zaszkodzi.


2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B