Pepe został, chłopa nie ma!
2022-08-01 13:25:15(ost. akt: 2022-08-11 16:58:37)
Mam podwójne nazwisko Piotrowska-Perczak i tak wyszło „P” i „P”. Wówczas miałam jeszcze biznes z mężem. Ja jestem Piotrowska, ale z racji tego, że wszystko mam na tym podwójnym, więc zostało i się z tym kojarzę. Marka została, nazwisko zostało, tylko chłopa nie ma — śmieje się pani Iwona, współzałożycielka i właścicielka marek PEPE i American Chicken.
Obie są doskonale znane ełczanom. American Chicken był pierwszym lokalem w mieście, w którym można było zjeść kurczaka w chrupiącej panierce, popularny przysmak w fastfood’owych restauracjach rodem zza Wielkiej Wody. I właśnie od kurczaka rozpoczęła się gastronomiczna przygoda pani Iwony.
— Działalność na American Chicken mam od 2009 roku. Zaczynałam od lokalu na Słowackiego. Byliśmy tam ponad rok, ale z racji tego, że nie było w Ełku jeszcze KFC i Mc’Donaldsa, mieliśmy taki nawał ludzi, że musieliśmy zwiększyć lokal. Tam było za mało miejsca, za mało sali, za mało kuchni, wszystkiego za mało. I z tamtego lokalu przenieśliśmy się na Wojska Polskiego.
O ile pani Iwona wcześniej miała miejsca za mało, to po przenosinach okazało się, że jest go nawet za dużo. Nie było to dla niej problemem, bo zostało od razu wykorzystane. Co ciekawe, w nowym lokalu początkowo nie było pizzerii.
— Na początku, oprócz American Chicken, mieliśmy także lody i kebab. A pizzę mamy od 6 lat — tłumaczy.
W dobrym funkcjonowaniu lokalu na pewno pomaga zaufanych ekipa pracowników, którzy – jak podkreśla właścicielka – stanowią razem z nią zgraną rodzinę. Pani Iwona stara się o nich dbać, a ci odwdzięczają się lojalnością i rzetelnym wykonywaniem swoich obowiązków. Przykładem może być np. Jacek, jeden z pizzermanów, który już od 6 lat serwuje klientom jakościową pizzę.
Ełczanie lubią zaglądać do pizzerii i „kurczaka” Iwony Piotrowskiej-Perczak. Pomaga dobra lokalizacja w pobliżu ełckiej promenady, stosunkowo długie godziny otwarcia, a przede wszystkim smaczne jedzenie i mocny „drive” właścicielki do nieustannego rozwijania firmy i pilnowania biznesu. Ale łatwo nie jest.
Ełczanie lubią zaglądać do pizzerii i „kurczaka” Iwony Piotrowskiej-Perczak. Pomaga dobra lokalizacja w pobliżu ełckiej promenady, stosunkowo długie godziny otwarcia, a przede wszystkim smaczne jedzenie i mocny „drive” właścicielki do nieustannego rozwijania firmy i pilnowania biznesu. Ale łatwo nie jest.
— Gastronomia to ciężki temat, nie polecam. Świątek, piątek czy niedziela, nigdy nie mam wolnego, oprócz dwóch dni w roku: wigilii i pierwszego dnia Wielkanocy. Jestem otwarta na klientów i ich potrzeby. Weźmy przykład. Jedna ze szkół potrzebuje pizzę, na jutro rano na godz. 9:30. Pizzerię mamy od 11:00. Co robię? Chwytam za telefon i dzwonię do swoich zaufanych pizzermanów, Jacka lub Jasia i wszystko jest dopięte. Przychodzimy wcześniej, robimy, wieziemy i tyle. U mnie nie ma czegoś takiego, jak odmowa dla klienta. Najpierw nabiorę sobie na głowę, a potem myślę, jak to zrobić — podkreśla właścicielka PEPE i American Chicken, która spokojnie rozwijała swoją firmę do momentu gdy niespodziewanie w życie gospodarcze uderzyły obostrzenia wprowadzone w związku z pandemią koronawirusa.
Sparaliżowały i wywróciły do góry nogami znaną nam rzeczywistość. Obiekty gastronomiczne zostały pozamykane. Wielu przedsiębiorców zawiesiło lub zrezygnowało z działalności, inni starali się skorzystać z tarcz rządowych oraz pieniędzy zebranych wśród klientów. Jak ten czas przetrwał biznes pani Iwony?
— Przy pandemii wzięłam tylko to, co mi się należało od państwa. Jeżeli chodzi o jakieś akcje pomocowe i apele do klientów o wspieranie mojej działalności, to takich nie podejmowałam. Nikogo o nic nie prosiłam. Staraliśmy się sami zadbać o American Chicken i Pepe — tłumaczy Iwona Piotrowska-Perczak.
Okazuje się, że czas pandemii był nie tylko przykry dla prowadzonych przez nią biznesów.
— W międzyczasie wyskoczyło mi raczysko. Okazało się, że mam nowotwór złośliwy piersi. Gdy się o tym dowiedziałam, dostałam strzałę i przez tydzień byłam wyłączona z życia totalnie. To było z niczego. Człowiek sobie chodzi zdrowy, wszystko pięknie i ładnie, a tu nagle dzwoni lekarz i mówi „pani Iwono, niestety, nowotwór złośliwy”. Człowiek wówczas „siada” i wymięka — wspomina. Podjęła leczenie. Miała operację, przeszła również radioterapię.
— Paradoksalnie może dobrze się złożyło, że dowiedziałam się o tym podczas pandemii, bo lokal był zamknięty i miałam czas na leczenie i jeżdżenie do Białegostoku. Teraz jestem po badaniach kontrolnych i póki co wszystko jest ok — tłumaczy i podkreśla, że ten ciężki czas przetrwała także dzięki współpracownikom.
— Oni wszyscy tutaj stanęli na wysokości zadania i wszystko ogarnęli. Ja nie miałam nerwów, za to mnóstwo stresu. Wiadomo, pokazywałam się w lokalu, nie codziennie, ale co jakiś czas. Podziękowałam im za to i bardzo ich szanuję. Wiadomo, czasami są jakieś drobne nieporozumienia, jak zresztą wszędzie gdzie się pracuje. Ale jeżeli któreś z nas czegoś potrzebuje, to zawsze możemy na siebie liczyć. Jak się dowiedziałam – tu w lokalu – o tym raku, to wszyscy żeśmy płakali — mówi pani Iwona, która po ciężkich przejściach, ponownie stoi mocno na nogach.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez