ZWIERZĘTA || Marzena Waśniewska — ZaKotEłkowana

2024-11-19 11:49:23(ost. akt: 2024-11-29 16:05:33)

Autor zdjęcia: Kotełkowo / FB

Historia Marzeny Waśniewskiej to opowieść o kobiecie, która oddała swoje życie pomaganiu tym, którzy sami głosu nie mają. Pani Marzena nie tylko ratuje koty, ale także udowadnia innym, jak wiele można osiągnąć dzięki determinacji i wielkiemu sercu.
Lipcowe popołudnie 2015 roku. Przed sklepem na ełckiej ulicy bezdomna kotka nieudolnie próbuje zapolować na gołębie. Głód wyostrza jej ruchy, ale to za mało – ewidentnie jej nie idzie. Obserwująca tę scenę Marzena Waśniewska, poruszona współczuciem, kupuje dzielnej kotce coś do jedzenia. To spotkanie staje się początkiem niezwykłej drogi.
Ta kotka już nie żyje, ale zabrałam jej kocięta. Jedno z nich wyglądało jak suchy listek — wspomina pani Marzena.

Tak zaczęła się jej przygoda z pomaganiem kotom, która trwa nieprzerwanie od dziewięciu lat.


Dzień za dniem


Dziś Marzena Waśniewska – założycielka Kotełkowa – opiekuje się ponad 60 kotami. Choć wiele z nich mieszka na ełckich ulicach, część znalazła schronienie w jej domu. To codzienna syzyfowa praca, pełna wyzwań – od logistycznych, przez finansowe, aż po emocjonalne. Każdy dzień zaczyna się od opieki nad kocimi podopiecznymi: podania leków, sprzątania kuwet i przygotowania posiłków.
Po pracy dość często mam wizyty w lecznicy. Koty chorują, niektóre nagle, inne przewlekle. To utrudnia planowanie. Zakupy karmy i żwirku robię głównie przez Internet, wyszukując promocji. Wnoszenie 6-10 paczek to moja rutyna.

A to nie wszystko. Pani Marzena wieczorami objeżdża rowerem dziesięć ulic, gdzie dokarmia koty. Niezależnie od pogody – śniegu czy mrozu – rower jest jej wiernym towarzyszem. To jest w sumie syzyfowa praca. Na jej drodze stają wciąż nowe zwierzęta, które potrzebują pomocy. Sprawę utrudnia fakt, że p. Marzena nie ma wolontariuszy ani stałej pomocy, choć jeszcze kilka lat temu zdarzało się, że ktoś pomógł w transporcie kotów. Dziś wszystko spoczywa na jej barkach.
Ludzie są zbyt zajęci swoimi sprawami. Po wielu nieodebranych telefonach przestałam prosić — mówi z goryczą.

Pomoc dla kotów pochłania nie tylko czas, ale i pieniądze. Choć internauci wspierają ją darowiznami – karmą czy pieniędzmi – ich pomoc pokrywa zaledwie 30 proc. kosztów. Resztę pani Marzena finansuje z własnych środków, pracując na etacie, łapiąc nadgodziny i udzielając korepetycji. Największym problemem jest jednak społeczna obojętność.
Brakuje zaangażowania ze strony otoczenia. Kiedy zakładałam stronę internetową 7,5 roku temu (Kotełkowo), liczyłam, że zbierze się grupa pomagających, że osoby podobnie czujące zechcą coś konkretnego stworzyć, podjąć jakieś wspólne działania na większą skalę. To było naiwne myślenie, niestety. Ludzie wokół traktują moje zaangażowanie jak rodzaj prywatnego bzika. Często słyszę: „To były Twoje wybory”. Jakby już samo zabranie z ulicy wyrzuconego przez kogoś chorego kota czyniło z niego mojego prywatnego zwierzaka — zwraca uwagę.


Walka o lepsze jutro


Ełk, jak wiele innych miast w Polsce, zmaga się z brakiem systemowych rozwiązań dla bezdomnych zwierząt. Choć fundusze na sterylizacje i leczenie kotów stopniowo się zwiększają, pani Marzena wskazuje, że wciąż brakuje miejsca, gdzie mogłyby znaleźć schronienie.
Były plany, by podpisać umowę z podmiotem typu stowarzyszenie, schronisko i zapewnić opiekę nad kotami. Póki co, na planach się skończyło. Chory kot trafia do lecznicy, potem wraca na ulicę, jeśli jest dziki. Ale koty oswojone, wyrzucone, niechciane, bezbronne małe kociaki, które nie są w stanie żyć na ulicy, nie są w żaden sposób zauważone przez miejski system. Brakuje miejsca, organizacji, takiego kocińca, gdzie byłyby zaopiekowane, leczone, adoptowane. Nie ma też zatrudnionych osób, które by odławiały chore koty i kotki na kastracje. To wszystko robią osoby prywatne. Ja między innymi odłowiłam na kastracje ponad 120 kotów. Już nawet tego nie liczę...

Pani Marzenia nie próbowała nawiązywać kontaktów z żadną fundacją. Nie sądzi, aby jej głos miał tutaj znaczenie. Twierdzi, że jako osoba prywatna dla urzędu nie jest podmiotem, który byłby traktowany poważnie. Jednocześnie widzi postęp w podejściu samorządu do kwestii opieki nad zwierzętami, w tym większe fundusze na kastrację i leczenie kotów. Ma nadzieję, że w przyszłości miasto wprowadzi bardziej kompleksowe rozwiązania.


Dla Marzeny Waśniewskiej najważniejszym elementem walki z bezdomnością kotów jest sterylizacja.
Kotów jest zatrzęsienie. Nikt ich nie chce, większość nie znajdzie dobrych domów. Są ponadwymiarowe. Sterylizacja/kastracja to najważniejsza sprawa przy pomaganiu. Nie powołujmy na świat niepotrzebnych kocich istnień tylko po to, by cierpiały. Wielu karmicieli ten aspekt pomija — apeluje.

Jednak przekonywanie ludzi do sterylizacji bywa trudne.
Często słyszę, że kotka musi raz urodzić albo że niekastrowana jest bardziej łowna. To banialuki, ale trudno zmienić ludzkie myślenie — tłumaczy.

Pani Marzena uważa, że podrzucanie / wyrzucanie zwierząt na ulice lub do lasu mogłoby ograniczyć chipowanie. Kluczową rolę widzi także w budowaniu ludzkiej świadomości na kocie nieszczęścia.
Ukierunkowana edukacja społeczna z czasem przyniosłaby efekty. Potrzebujemy młodego pokolenia zaangażowanego w ekologię i sprawy prozwierzęce. W młodych wrażliwych osobach jest potencjał — mówi z nadzieją.

Jednocześnie zwraca uwagę na kilka rozwiązań, które pomogłyby osobom opiekującym się kotami, a przede wszystkim samym zwierzakom: finansowanie domów tymczasowych (poprzez zakup karmy i żwirku), zatrudnienie osoby odpowiedzialnej za odławianie kotów do kastracji, ale też utworzenie miejskiego kocińca, choćby na setkę kotów.


Nie odwróci się


Choć praca pani Marzeny jest niezwykle wymagająca i żmudna, oczywiście niesie ze sobą również momenty radości. Największą satysfakcję przynosi znalezienie stałego domu dla kota.
Człowiek cieszy się wtedy jak dziecko — podkreśla architektka Kotełkowa.

Jednak opieka nad kotami to także chwile pełne smutku, które niestety pozostawiają trwały ślad w sercu.
Takie moje rozmowy z kotami, które za wcześnie odeszły, ale wyryły, wydrapały pazurami wyraźny ślad w sercu. Śmierć kota na moich kolanach na podłodze lecznicy... to w człowieku pozostanie — mówi z bólem.

Mimo trudności, Marzena Waśniewska nie zamierza się poddawać. Jej motywacją jest poczucie sensu i świadomość, że właśnie dzięki niej wiele zwierząt żyje.
Bycie człowiekiem to wychodzenie poza siebie, poza swój egoizm. Nie jest mi z tym wygodnie, lekko ani łatwo, ale one moich pleców nie zobaczą. Nie odwrócę się — deklaruje kobieta, która już niemal od dekady niesie pomoc tym, którzy sami o nią prosić nie są w stanie.

Maciej Chrościelewski


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5