Grzegorz Braun: „Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi”

2024-10-06 12:00:00(ost. akt: 2024-10-06 14:22:57)
10 IX 24 r. Grzegorz Braun odwiedził Ełk z dwoma seansami swojego najnowszego filmu

10 IX 24 r. Grzegorz Braun odwiedził Ełk z dwoma seansami swojego najnowszego filmu

Autor zdjęcia: Remigiusz Makarewicz (archiwum prywatne)

Tym się chlubimy, z tego jesteśmy dumni, że ten film nie powstał na zlecenie żadnego ministerstwa, żadnej władzy, żadnego komitetu kinematografii, czy jakiejś telewizji — podkreśla Grzegorz Braun. 10 IX reżyser i polityk odwiedził Ełk z dwoma seansami swojego nowego dokumentu „Gietrzwałd 1877. Wojna Światów”.
— Pański nowy film zbiera przychylne opinie. Można powiedzieć, że zasiany plon dał słodkie owoce. Czy miał pan problemy w związku z jego realizacją?
— Jedynym problemem był czas, który wydłużył się niemiłosiernie z tego powodu, że Włodzimierz Skalik — producent — i ja — reżyser — nabawiliśmy się tymczasem bardzo poważnych zobowiązań. Zostaliśmy obaj posłami, zaangażowaliśmy się na pełny etat, a może nawet na kilka etatów w działalność polityczną, w związku z czym film, który zaczynaliśmy robić 6 lat temu, jeszcze jako cywile, kończyliśmy jako ludzie pełnoetatowo pochłonięci pełnieniem naszych mandatów. To był problem, bo akurat to, co mogło się zdawać na początku najpoważniejszym problemem — to jest skonstruowanie budżetu filmu — okazało się nie tak skomplikowane. Po prostu przeprowadziliśmy zbiórkę publiczną. Tym się chlubimy, z tego jesteśmy dumni, że ten film nie powstał na zlecenie żadnego ministerstwa, żadnej władzy, żadnego komitetu kinematografii czy jakiejś telewizji. Nasi rodacy z kraju i zagranicy okazali się szczodrzy i umożliwili nam szybko podjęcie pracy nad filmem.
Nie było również problemów z dotarciem do ostatnich świadków tej historii. Tu bardzo pomogła nam konsul honorowa RP w Gwatemali p. Eva Lerner de Escamilla. W Olsztynie JE ks. arcybiskup Górzyński do naszej pracy podszedł z wielką życzliwością, umożliwił nam dostęp do archiwum, mogliśmy zrobić zdjęcia potrzebne do filmu o Gietrzwałdzie. Pewnym problemem były utrudnienia w podróżowaniu, które pojawiły się w roku 2020. Niektóre zaplanowane wywiady musiały być odłożone lub w ogóle się nie odbyły. Tym niemniej prace nad filmem postępowały i to, co dobrego wynikło z tej zwłoki, to — jak sądzę — zwiększona aktualność tej opowieści.

— W jakim sensie?
— To że opowiadamy o sytuacji sprzed blisko 150 lat, o sieci napięć geostrategicznych i intryg dyplomatycznych, to jest dzisiaj z każdym dniem, miesiącem coraz bardziej aktualne. Pokazujemy ten film na otwartych pokazach. Tutaj, w Ełku, organizatorką jest nasza koleżanka Agnieszka Borkowska, która również dzieli swoje obowiązki między pracę społeczną i stricte polityczną. Jest jedynym z list naszej partii (Konfederacja Korony Polskiej) sołtysem, wybranym w ostatnich wyborach samorządowych, a mimo to znajduje czas, żeby zaangażować się w dystrybucję naszego filmu. Zapraszam na stronę gietrzwałd1887.pl, gdzie w zakładce „Pokazy” można rezerwować miejsca na seanse tego filmu organizowane we wszystkich województwach. Rośnie liczba tych już umówionych projekcji. Warto rezerwować miejsca, bo w niektórych lokalizacjach szybko ich zabrakło.
Naszym celem i marzeniem jest przyczynić się tym filmem do zwiększenia liczby tych — zwłaszcza naszych rodaków — którzy będą nie tylko potrafili poprawnie wymówić nazwę Gietrzwałd, ale jeszcze na dodatek będą potrafili Gietrzwałd wskazać na mapie. Chcielibyśmy bardzo przyczynić się tym filmem do godnego uczczenia 150 rocznicy Gietrzwałdu, która wypadnie już za trzy lata, w 2027 roku.

— Sporo czasu i sił poświęca pan na osobiste promowanie obrazu. Czy w kolejnych tygodniach reżyser Grzegorz Braun będzie równie zajęty?
— Na razie pokazujemy film bezpłatnie, prosimy o realizację miejsc, nie sprzedajemy biletów. Z czasem powstaną jakieś nośniki elektroniczne, które będzie można zakupić i — mam nadzieję — wersje obcojęzyczne tego filmu. To międzynarodowy film dokumentalny, ale wypowiadają się w nim eksperci z różnych krajów, w różnych językach. Ponieważ opowieść dotyczy losów całej Europy — ba, może nawet świata — więc zależy nam na tym, żeby dotrzeć z tym filmem także do innych stolic europejskich, co już się udaje, bo za parę dni będziemy np. w Wiedniu (rozmowa została przeprowadzona 10 września — przyp. red.) i już planowane są pokazy na Wyspach Brytyjskich.

— Z jaką świadomością polecałby pan widzom zasiadać do seansu?
— To jest film o wydarzeniach kluczowych dla sprawy polskiej. W całej naszej historii nie było wydarzeń porównywalnych chociażby z tym, co wydarzyło się w Gietrzwałdzie latem 1877 r. Nie zdarzyło się bowiem nigdy — wcześniej ani później — żeby w jednym punkcie w tak krótkim czasie Polacy znaleźli się setkami tysięcy w ciągu zaledwie paru tygodni. No i sam ten fenomen socjologiczny, polityczny: bez Internetu, bez Facebooka, bez telefonu komórkowego, bez tanich linii lotniczych zdążyli tutaj dotrzeć, kiedy jeszcze trwały objawienia. Zdążyli także dotrzeć i Polacy nawet zza oceanu. To naprawdę był fenomen. A jeśli dodamy do tego kontekst geopolityczny — kontekst wojny, która z wymiaru lokalnego, regionalnego eskaluje do rozmiaru kontynentalnego, światowego — to jest to naprawdę wydarzenie fenomenalne.
Tym bardziej jest ciekawe to, że ta sprawa jest tak bardzo nieobecna w polskiej historiografii, w polskiej świadomości historycznej, nie tylko amatorów, ale nawet profesorów. Nawet najpoczciwsi patrioci, nawet autorzy specjalizujący się w dziejach Kościoła w Polsce i w Europie jakoś nie w pełni jeszcze dostrzegli wymiar tamtych wydarzeń. Mówię nie tylko o wydarzeniach o charakterze religijnym, ale mówię o wydarzeniach o charakterze stricte politycznym, wojennym. Mój film nie przypadkiem nosi podtytuł „Wojna światów”. Opowiada o wojnie, która toczy się wówczas „za górami, za lasami”, na Bałkanach, ale — czego ani wówczas, ani dzisiaj nie dostrzeżono — ta wojna zbliża się do ziem polskich i jest na prostej drodze do eskalacji, która może nieodwracalnie zdewastować naród i ziemie polskie.

— Czy po zagranicznych pokazach pańskiego filmu tamtejsi historycy mogą odkryć nęcącą terra incognita i tym samym zainteresować się tematem politycznych następstw objawień gietrzwałdzkich?
— Panie redaktorze, to już „człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi”. Zobaczymy, jak szeroko uda się dotrzeć z tą informacją i przesłaniem. Cieszę się, że zdążyliśmy włączyć się w przygotowania do 150 rocznicy Gietrzwałdu i za pośrednictwem szanownej redakcji mówię wszystkim czytelnikom: do zobaczenia w Gietrzwałdzie, najdalej za trzy lata, w 2027 roku.

— Jakie miejsce w pańskim reżyserskim sercu zajmuje „Gietrzwałd 1877. Wojna światów”?
— To jest — na dzisiaj mogę powiedzieć — projekt docelowy. Wszystkie moje wcześniejsze filmy to były wprawki, trening, który pozwolił mi skojarzyć te fakty historyczne, które w filmie prezentuję. Pięć lat temu napisałem krótką książeczkę („Gietrzwałd 1877. Nieznane konteksty geopolityczne” — przyp. red.) i to plon wstępnej kwerendy historycznej na ten temat. Dziś, skończywszy prace nad filmem, dysponuję już znacznie obszerniejszą literaturą przedmiotu i faktów nazbierało się znacznie więcej. Prawdę mówiąc, to, o czym myślę — w kategoriach pewnego obowiązku — to podsumowanie tej pracy książką, która by zbierała tę dokumentację, która w filmie siłą rzeczy pojawia się tylko fragmentarycznie. Mam nadzieję, że uda mi się taką książkę stworzyć, chociaż bieżące obowiązki polityczne i poselskie może nie będą temu najbardziej sprzyjały.

— Jest pan wyrazistym politykiem i jednocześnie sprawnym reżyserem. Takie konfiguracje często generują kontrowersje, jednak nie zauważyłem, aby media i środowiska będące z natury rzeczy nieprzychylne pańskiej osobie jakoś wyjątkowo znęcały się teraz nad „politycznym reżyserem” Grzegorzem Braunem. Czy „Gietrzwałd 1877” broni się sam? Wielu — zwłaszcza młodzież — zwraca uwagę na wciągający montaż i przepiękną muzykę.
— Szymon Kusior, przewybitny kompozytor, notabene z tych stron, tego regionu kraju, bo ze Szczytna. Najznakomitszy kompozytor muzyki, nie tylko filmowej. Już po raz kolejny współpracuję z Szymonem Kusiorem i cieszę się, że ścieżka dźwiękowa naszego filmu robi wrażenie, właśnie dzięki jego genialnej kompozycji. Co do łączenia mojej pracy reżysera i mojego dorywczego zajęcia posła — wcześniej na Sejm, teraz do europarlamentu — właśnie fakt, że praca nad filmem tak się przeciągnęła, świadczy o tym, jak trudne jest łączenie jednego z drugim. W moim poprzednim życiu zrobiłem kilkadziesiąt filmów dokumentalnych. W swoim czasie one miały swoją publiczność. Ta publiczność niektóre moje filmy jeszcze do dzisiaj zachowuje w życzliwej pamięci, więc mam nadzieję, że mój chwilowy powrót do tego zajęcia będzie dobrym uzupełnieniem, a nie dysonansem w mojej pracy politycznej.

Maciej Chrościelewski

Grzegorz Braun pojawił się w Ełku z nowym filmem na zaproszenie Agnieszki Borkowskiej

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5