Franciszek Teodor Stecki - legendarny powstaniec styczniowy.

2024-07-13 14:49:00(ost. akt: 2024-07-12 11:29:09)
Bohater opowiadania

Bohater opowiadania

Autor zdjęcia: archiwum

Przedstawiamy nagrodzone opowiadanie Elżbiety Zakrzewskiej. Biografia z elementami opowiadania.
Pogoda w październiku 1843 roku była bardzo kapryśna. Miesiąc zaczął się piękną i słoneczną złotą jesienią, by wkrótce zamienić się w przykrą szarugę. Popołudnie w dniu 20 października też zapowiadało się na pochmurne i deszczowe. Ten dzień dla rodziny bogatego ziemianina Ignacego Steckiego, herbu Radwan i jego żony Katarzyny z Napieralskich, zamieszkałych w małej wiosce Nick w powiecie mławskim, stanie się dniem wyjątkowym. To właśnie wtedy urodził się ich pierworodny syn. Otrzymał imiona Franciszek Teodor. Ochrzczono go w kościele św. Wawrzyńca w niedalekim Dłutowie. Nikt wtedy nawet nie przypuszczał, że Franciszek odegra niepospolitą rolę w nadchodzących wydarzeniach, tak ważnych dla narodu polskiego, znajdującego się w okowach rosyjskiej niewoli. Zanim Franek rozpoczął naukę w zamkniętej szkole klasztornej, prowadzonej przez księży franciszkanów w Żurominie, przybyło mu pięcioro młodszego rodzeństwa – trzy siostry i dwóch braci.
Od wczesnych lat dziecięcych chłopiec nawykł do słuchania opowieści o przeszłości ojczyzny, podzielonej teraz między trzech zaborców. Matka czytała mu utwory patriotyczne, a stróż Maciej, który brał udział w powstaniu listopadowym, opowiadał chłopcu o wojskowych potyczkach i duchu bojowym powstańców. Uczył też małego Franka pieśni patriotycznych, z których „Warszawiankę”, chłopiec upodobał sobie najbardziej. Mały Franciszek lubił wymyślać zabawy, których tematem były bitwy, walki, a on, jako, że nie miał odpowiedniego dla siebie towarzystwa, odgrywał wszystkie role walczących. Miał za to całą kolekcję figurek żołnierzy w strojach narodowych z różnych okresów historii Polski. Co jakiś czas z pokoju, gdzie bawił się, docierały okrzyki zagrzewające do boju oraz towarzyszący im odgłos trąbki.
– Oszaleję – jęczała któregoś popołudnia Katarzyna Stecka, matka chłopca, trzymając się za głowę i osuwając się na otomanę. – Trzeba położyć temu kres – powiedziała do męża. – Nie możemy dopuścić, aby z naszego syna wyrósł agresor, rozbójnik jakiś!
Ignacy Stecki uśmiechnął się lekko, podkręcając wąsa.
– Ale zauważ duszko, że nasz synek wykazuje wolę walki z wrogiem. Słyszysz przecież, jak woła: „Do boju! Na Moskala!”
Żona zwróciła na niego karcące spojrzenie.
– I ty to pochwalasz? Co więcej, drwisz sobie i śmiejesz się ze mnie!
Ignacy spoważniał.
– Ależ skąd! Nigdy nie ośmieliłbym się dworować z ciebie. Po prostu rozbawiło mnie twoje podekscytowanie. Ale nie powinnaś dziwić się, wszak wychowujemy Frania w miłości do naszej zniewolonej ojczyzny – powiedział i zaraz dodał: – Przecież ty sama czytasz mu utwory patriotyczne i opowiadasz o historii Polski.
– To prawda – skinęła głowa kobieta, ale zaraz podniosła głos. – Ale to zadawanie się ze stróżem Maciejem, to już przesada! Schłopieje nam synek! – załamała ręce.
Tu znów trafiła na opór męża.
– Nie przesadzaj! Maciej to dobry człowiek, walczył w powstaniu. Dzięki niemu Franio poznał pieśni o ojczyźnie i dużo wie o tym patriotycznym zrywie narodu. Nasz stróż to dobry Polak, godny naśladowania.
Katarzyna skonfundowała się nieco.
– Właściwie, to nie jestem przeciw Maciejowi – przyznała. – Ale wolałabym, aby nasz synek nie był w tak bojowym nastroju po spotkaniach z nim – uśmiechnęła się lekko.
– Nie martw się, wkrótce wyślemy go do szkół, a tam ostudzą trochę temperament naszego „małego wojaka” – uspokoił ją.
Czy rzeczywiście tak się stało?
Uczelnia, do której zapisano młodego Franciszka, była szkołą zamkniętą. Prowadzili ją księża franciszkanie z klasztoru w Żurominie. Szkoła przygotowywała młodzież do kontynuowania nauki w seminarium duchownym. Jednak cel młodego Steckiego był zupełnie inny. Uczucia patriotyczne wyniesione z domu, troska o dobro ojczyzny nie opuszczały go, a o posłudze kapłańskiej w przyszłości w ogóle nie myślał. Wśród uczniów szkoły klasztornej znalazł kilku przyjaciół o podobnych przekonaniach.
Gdy w 1861 roku dotarły do nich wieści o tworzącym się w środowisku radykalnej młodzieży studenckiej ruchu patriotyczno-społecznym, który organizował manifestacje patriotyczne i dążył do wywołania powstania, byli żywo zainteresowani jego działaniami. Ruch ten zyskał miano „Czerwonych”, ponieważ jego przedstawiciele opowiadali się także za przeprowadzeniem radykalnych reform społecznych.
– Tylko czas tracę, przebywając tu, u ojców franciszkanów – narzekał jeden z młodych zapaleńców. – Lepiej spożytkowałbym go, gdybym mógł przyłączyć się do rebeliantów.
– Akurat! – wykpił go drugi. – Rodzice nigdy by ci na to nie pozwolili!
– Też coś! – arogancko zareagował kolega. – Niech tylko złożę egzamin maturalny, to zaraz przyłączę się do „Czerwonych” i nikogo nie będę pytał o zdanie. Tak samo, jak ty, prawda, Franek?
Wezwany do odpowiedzi Stecki nie od razu się odezwał. Z rozmysłem popatrzył na kolegów, zanim przemówił.
– Też marzy mi się wstąpienie do „Czerwonych” i walka o wyzwolenie spod jarzma zaborcy – powiedział reszcie z namysłem. – Jednak nie chciałbym tego robić wbrew woli rodziców. Najpierw musiałbym wytłumaczyć się przed nimi, przekonać ich do mojej decyzji, zanim podjąłbym tak ważny krok.
Koledzy spojrzeli na niego z szacunkiem.
– To rozsądne podejście – zauważył któryś z nich. – Z twoich opowieści wiemy, że wychowywałeś się w patriotycznym środowisku i rodzice zawsze podsycali polskość waszego domu. Na pewno uszanują twoją decyzję przyłączenia się do ruchu powstańczego.
– Wiem, że nie przyjdzie im to łatwo, ale jestem pewien, że nie będą stawiać przeszkód na drodze mojego wyboru – powiedział poważnie młody Stecki.
Na krótko przed wybuchem powstania styczniowego w 1863 roku, Franciszek Stecki złożył egzamin dojrzałości i poczuł, że teraz może oddać się swemu powołaniu – walce o wolność ojczyzny. Za zgodą rodziców, jako 20 - letni młodzian opuścił uczelnię i wraz z kilkoma przyjaciółmi zorganizował niewielki oddział partyzancki, z którym przedostał się do Prus. Trafił pod komendę Ignacego Mieczkowskiego, właściciela majątku Cibórz, koło Lidzbarka. Został dowódcą oddziału kawalerii, liczącego 50 ludzi, składający się z kolegów z Żuromina oraz chłopów z okolicznych majątków, którzy ochoczo dołączali do zatrzymujących się po drodze oddziałów powstańców.
Maszerującym ochotnikom utkwił w pamięci jeden szczególnie charakterystyczny obraz, kiedy zatrzymali się w którejś z wiosek. Mieszkający tu młody chłopak postanowił również przyłączyć się do powstańczej braci. Wzorem innych ochotników stać go było zaopatrzyć się w jedyny oręż, jakim w tych czasach mógł dysponować – kosę przekutą w broń. Franciszek Stecki wraz ze swoimi podkomendnymi oraz wioskową ludnością zgromadzili się przed kuźnią, aby obserwować, jak kowal przekuwa narzędzie, służące do tej pory do prac rolnych, w zbrojny oręż. Franciszek, w krótkim baranim kożuszku i konfederatce z biało-czerwoną kokardą - znakiem przystąpienia do powstania, wpatrywał się w blask rozżarzonego żelaza. Obserwował pracę kowala, rozmyślając przy tym, jaki los czeka jego oddział i tego młodego ochotnika pełnego zapału i woli walki. Popatrzył na swych towarzyszy. Nie mieli mundurów, ale jak wszystkich powstańców wyróżniały ich rogatywki z biało-czerwonymi kokardami oraz przypiętymi orłami. Nadszedł czas opuszczenia wioski. Do młodego ochotnika przysunęli się rodzice. Matka przytuliła syna i przeżegnała krzyżem świętym. Ojciec, ukrywając wzruszenie, otoczył go ramionami w krzepiącym uścisku i wyszeptał:
– Dumny jestem z ciebie, synu.
A potem do chłopaka podeszła starowinka, babcia, która zawiesiwszy mu na szyi łańcuszek
z wizerunkiem Matki Boskiej, rzekła:
– Niech cię Bóg i Matka Boża prowadzą. Wracaj do nas, a wolna Polska z tobą.
Wzruszająca to była chwila. Niejednemu łza w oku się zakręciła. Franciszek pomyślał o swoich rodzicach, o rodzeństwie pozostawionych z dala, w majątku
w Nicku. Jakże im się teraz wiedzie? Ojciec na pewno ma kłopoty, z powodu syna, który przyłączył się do powstańców. Czy nie było to samolubne z jego strony, że podjął decyzję walki za ojczyznę, skazując swoich bliskich na niepewny los? Cała rodzina, będąc świadoma, konsekwencji, jakie mogą ponieść za udział Franciszka w powstaniu, wsparła jednak jego decyzję i życzyła mu szczęścia. Wreszcie młody dowódca, choć zaprzątnięty tymi wątpliwościami, wydał swym ludziom rozkaz wymarszu. Mieszkańcom wioski długo jeszcze brzmiała w uszach melodia religijnej pieśni „Kto się w opiekę”, którą śpiewali odchodzący powstańcy. I tak zaczął się szlak bitewny Franciszka Steckiego. Bił się w okolicach Sierpca. Wraz ze swoim oddziałem brał udział w walkach: m.in. pod Lubowidzem i Poniatowem.
Aż nadszedł pamiętny dzień 10 sierpnia 1863 roku. Pomiędzy Poniatowem i Chromakowem doszło do jednej z największych bitew. Oddział Franciszka Steckiego został otoczony przez przeważające siły wroga. Oto w jakiej sytuacji znalazł się sam dowódca. Wydaje rozkaz walki. W pewnej chwili raniony spada z konia, a nadbiegający Kozak, wymachując kindżałem, zamierza go przebić. Mimo ciężkiej rany Stecki ostatkiem sił wytrąca mu broń z ręki i razi go śmiertelnie wystrzałem. Rozwścieczeni Kozacy zadają młodemu dowódcy ciosy bronią sieczną i palną. Stecki pada, odnosząc 32 rany. Między innymi ma obcięte palce u obu rąk i nos, wybitych 8 zębów oraz liczne rany na całym ciele, ale żyje. Zabrany z pola bitwy przez ojca, najpierw ukrywał się w Ciborzu. Później, uznając, że miejsce to nie jest bezpieczne, ojciec przewozi go do rodziny zamieszkałej w Saminie. Ale to jeszcze nie koniec przeżyć młodego powstańca, który mimo silnego organizmu, wymaga dalszego leczenia. Został przetransportowany do Brodnicy, gdzie leczono go w pruskim szpitalu. Jednak wkrótce tamtejsze władze każą mu opuścić to miejsce. Franciszek musi ukrywać się przed poszukującymi go władzami rosyjskimi, ponieważ grozi mu zsyłka na Sybir. Aby nie dopuścić do tego, ojciec nie waha się. Na szczęście jest zasobny finansowo i ma środki, aby przeznaczyć je na ratowanie syna. Mimo tego, po powrocie do Nicka i przez kolejne lata Franciszek ciągle był prześladowany przez władze carskie i wisiała nad nim kara wywózki na Sybir. Gdy w roku 1905 na terenie Królestwa Polskiego wybuchła rewolucja, Franciszek Stecki nie był obojętny na to wydarzenie. Jego duch patriotyczny nie wygasł. Organizował polskie oddziały powstańcze i włączał się w inne działania. Jednym z bardziej spektakularnych zdarzeń było przeprowadzenie manifestacji patriotycznej w Dłutowie, podczas wizytacji parafii Dłutowo przez biskupa z Płocka. Stecki zorganizował wtedy grupę kawalerzystów w strojach krakowskich, którzy nie bacząc na obecność carskich żandarmów, śpiewali pieśni patriotyczne. Po tym wydarzeniu znów nastąpiły prześladowania i utrata reszty majątku rodziny Steckich. W 1916 roku Franciszek otrzymał zezwolenie na nauczenie pisania, czytania i rachunków po polsku dzieci z Nicka, Zdrojku i Wylazłowa. Uczył je aż do 78 roku życia, czyli do 1921 roku, kiedy ziemie te zostały przyłączone do Polski. Wtedy w Nicku otwarto polską szkołę
i przysłano urzędowego polskiego nauczyciela. Od 1926 roku Franciszek Stecki mieszkał w Działdowie u córki Walentyny i jej męża Józefa Majewskich. Pomimo sędziwego wieku udzielał się w Towarzystwie Powstańców Wojaków i Inwalidów Wojennych. Był dzień 18 sierpnia 1930 roku. Ulice Działdowa przemierzał kondukt pogrzebowy. Bystry obserwator mógł zauważyć w nim obecność wielu znamienitych obywateli działdowskiego społeczeństwa.
– A kogóż to chowają z takimi honorami? – zapytał jeden z przechodniów.
– Jakże to, nie wie pan? – oburzyła się jedna z niewiast przypatrujących się konduktowi. – Przecież to bohater, weteran powstania styczniowego, Franciszek Stecki.
Mężczyzna zawstydził się.
– Doprawdy? Przepraszam, ale nie jestem zorientowany w tutejszych sprawach.
W Działdowie jestem tylko przejazdem – tłumaczył się.
Kobieta przychylniej spojrzała na mężczyznę.
– No, to już rozumem – skinęła głową. – Franciszek Stecki był żyjącą legendą naszego miasta. Znany i poważany człowiek w całym Działdowie - nie tylko przez zwykłych mieszkańców, ale i przez władze cywilne i wojskowe – wyjaśniła i po chwili kontynuowała swą wypowiedź. – Na wszystkich uroczystościach zajmował honorowe miejsce. Trudno było go nie zauważyć, gdy spacerował ulicami miasta w granatowym mundurze wojskowym z trzema gwiazdkami na ramionach i czapce - konfederatce, podśpiewując pod nosem pieśni powstańcze, z których najczęściej mieliśmy okazję słyszeć „W krwawym polu srebrne ptaszę”. Dumny był ze swojego powstańczego stroju i powiadają, że kazał się w nim pochować.
Po tych słowach zamilkli oboje i patrzyli, jak kondukt z trumną, niesioną przez członków Towarzystwa Powstańców Wojaków i Inwalidów Wojennych, skierował się w stronę cmentarza parafialnego. Oprócz najbliższej rodziny i przyjaciół Franciszka Steckiego w jego ostatniej drodze towarzyszyło mu szerokie grono obywateli, a w tym: pluton wojska pod bronią z miejscowych koszar, oficerowie rezerwy, przedstawiciele władz miejskich, oddział Policji Państwowej, Straży Granicznej, członkowie towarzystwa „Sokół” i liczne rzesze mieszkańców miasta. Nad grobem przemówił starosta Plackowski, podkreślając zasługi ś. p. Franciszka Steckiego, który dla wszystkich powinien być przykładem miłości ojczyzny i poczucia obowiązku względem kraju i jego mieszkańców. To co zapoczątkował Franciszek Stecki, stało się rodzinną tradycją. Działalność oświatową kontynuowali i kontynuują do dziś jego wnukowie i prawnukowie, jako nauczyciele i wychowawcy w różnego rodzajach placówkach edukacyjnych. Zawsze kierowali i kierują się poczuciem obowiązku wobec ojczyzny i jej obywateli.
Elżbieta Zakrzewska

2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B