Na rowerze z Braniewa do Elbląga

2024-10-31 09:40:00(ost. akt: 2024-10-31 10:35:46)
Na objazd Braniewa wystartowałem spod braniewskiego dworca, który jak zawsze wyglądał zjawiskowo w szybach Urzędu Celnego.


1. Po Żydach została tylko macewa

W Braniewie nie zachował się żaden stary cmentarz. Zamiast nich mamy tablicę przypominającą o cmentarzu żydowskim i niewielkie lapidarium prawie w centrum miasta.


W Braniewie nigdy nie mieszkało wielu Żydów. W 1816 roku było 16 na 5 tys. mieszkańców, a 9 lat później diaspora liczyła 46 osób. W 1932 roku w mieście zamieszkiwało 75 Żydów na ponad 14 tys. mieszkańców.

Cmentarz żydowski założono około 1835 roku Po II wojnie światowej braniewski kirkut podzielił los wielu innych żydowskich nekropolii, które przetrwały okres wojenny. Degradacji i zniszczeniom uległy dopiero w powojennych czasach, w okresie komunistycznych rządów.

— W Biskupcu cmentarz został zniszczony – jego część zajmuje parking; w Dąbrównie najprawdopodobniej w miejscu cmentarza stoi pensjonat; w Kętrzynie teren cmentarza został przeznaczony pod zajezdnię. Pod zabudową znalazły się m.in. cmentarze w Dobrym Mieście, Bisztynku, Mrągowie, w Iławie, Jezioranach, Rynie. Część cmentarzy to obecnie tereny funkcjonujące jako parki, tereny leśne lub tereny zielone – w Lidzbarku Warmińskim, Fromborku, Węgorzewie, Ełku, Giżycku — pisał Wiktor Knercer w tekście „Cmentarze żydowskie i synagogi na terenie województwa warmińsko-mazurskiego – historia, stan obecny”.
Braniewski kirkut, choć sprofanowany przez nazistów, przetrwał wojnę. Potem popadał w ruinę. Teraz jest tam podwórko, na którym stoją garaże. Ocalał jedynie fragment ogrodzenia, na którym w 2018 roku umieszczono tablicę przypominającą o jego niegdysiejszym istnieniu.


Tablica upamiętnia też XIX-wiecznego lekarza Jacoba Jacobsona, który spoczywa teraz gdzieś na tym podwórku, a który był niezwykle zasłużony dla miasta i jest honorowym obywatelem Braniewa.


Ocalałe z cmentarza cały nagrobek oraz fragmenty dwóch innych zostały w 2021 roku umieszczone w lapidarium utworzonym na byłym cmentarzu św. Jana. Zebrano tam przedwojenne nagrobki z całego Braniewa.


— Przez wiele lat po wojnie na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych z pogardą i brakiem szacunku odnoszono się do pozostawionego tu dziedzictwa kultury niemieckiej. Dotyczyło to także cmentarzy katolickich i ewangelickich, które bezkarnie plądrowano oraz niszczono. Dopiero na początku lat 80. XX wieku zaczęto interesować się problematyką „niechcianego” dziedzictwa po przedwojennych mieszkańcach tych terenów — powiedział wtedy prezes Towarzystwa Miłośników Braniewa Zbigniew Kędziora.

I dodał: — Kolejne lata przyniosły jednak wzrost zainteresowania służb konserwatorskich i władz samorządowych kwestią ochrony tych obiektów. Istotne było też podejście społeczeństwa, które zaczęło interesować się lokalną historią. Zmiany te dały impuls do tworzenia na pocmentarnych terenach lapidariów. Cmentarze są świadectwem dziedziczonej z pokolenia na pokolenie pamięci o byłych mieszkańcach, a także dowodem uszanowania zmarłych mieszkańców miejscowej społeczności. Powstałe lapidarium poświęcone jest pamięci byłych mieszkańców Braniewa, obywateli różnych narodowości, członków wielu grup wyznaniowych, którzy w przeszłości budowali wspaniałą historię naszego ukochanego miasta — podkreślił Zbigniew Kędziora.


— Wizyta w miejskim lapidarium to prawdziwe spotkanie teraźniejszości z przeszłością, to miejsce pamięci o tych, którzy w przeszłości zamieszkiwali i współtworzyli nasze miasto, kształtując jego historię i dziedzictwo. Powstanie lapidarium, które ich upamiętnia, to bardzo szczytna idea — wyjaśnił burmistrz Braniewa Tomasz Sielicki.

Dzięki tym dwom inicjatywom braniewscy Żydzi wyszli z cienia, z nieobecności, której doświadczali jeszcze w 2015 roku uczniowie z Zespołu Szkół Zawodowych im. Jana Liszewskiego, którzy wzięli udział w programie edukacyjnym Szkoła Dialogu.



— W samym Braniewie trudno o rozmowę. Nikt nie pamięta, nie jest stąd, tylko skądinąd. Jedna kobieta, urodzona w 1927 roku pod Braniewem, widziała jakiegoś Żyda. Jednego. Ciężko jest coś zbudować w takim mieście. Jak uwidocznić tutaj coś nieobecnego? — pytali wtedy uczniowie.

2. Braniewo nie oddało czołgu

Braniewo w okresie powojennym było silnie związane z wojskiem. W mieście stacjonowały trzy duże jednostki wojskowe. Do połowy lat 90. 55 Pułk Zmechanizowany i 51 Pułk Czołgów Średnich (żołnierze tych jednostek wzięli udział w pacyfikacji Grudnia 1980 w Gdańsku) i 16 Pułk Artylerii (do 2011). To przy koszarach tej ostatniej jednostki w 1980 roku (na Placu Grunwaldu) postawiono czołg. Po jego likwidacji czołg niszczał i stał się największym śmietnikiem w Braniewie. Nikt właściwie się nim specjalnie nie interesował do momentu, kiedy okazało się, że może trafić do Pilskiego Muzeum Wojskowego. Wtedy w Braniewie podniosło się powszechne larum. Miejscy radni uznali go za pomnik historii.

— Czołg jest symbolem współistnienia więzi pomiędzy mieszkańcami Miasta Braniewa a stacjonującymi jednostkami wojskowymi. Miasto Braniewo „ od zawsze” było miastem garnizonowym, dlatego też wojsko było i jest nieodzownym elementem lokalnej społeczności. W miejscu posadowienia czołgu odbywały się i nadal odbywają się różnego rodzaju uroczystości państwowe i wojskowe. Czołg ten przybliża dla wielu znaczenie wojska jako siły obronnej kraju, a również jako czynnika miastotwórczego — czytamy w jej uzasadnieniu.


— Usytuowanie czołgu nie jest przypadkowe ; znajduje się on naprzeciwko jednostki wojskowej 16 Pułku Artylerii ( Pułk już nie istnieje. Obecnie koszary należą do 9BBKPanc.) i Szkoły Podstawowej nr 3. Jest to jedno z miejsc najczęściej odwiedzanych nie tylko przez mieszkańców naszego miasta, ale również przez turystów — podkreślili radni we wrześniu 2012 roku.

Trzy lata później przy pomniku odsłonięto tablicę pamiątkową podkreślającą więzi mieszkańców miasta z wojskiem. Umieszczono na niej napis napis „Na znak trwałej więzi Mieszkańców z Polskimi Siłami Zbrojnymi stacjonującymi w Braniewie”.


Dzisiaj w Braniewie stacjonuje 9 Brygada Kawalerii Pancernej sformowana 27 września 1994 roku, która przejęła tradycje oddziałów Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, 28 Saskiego Pułku Czołgów średnich i 27 Pułku Zmechanizowanego Ułanów im. Króla Stefana Batorego.

3. Najstarsza budowla w warmińsko-mazurskim


Swój pierwszy zamek warmińscy biskupi wznieśli w Braniewie. Nie ma w tym nic dziwnego, bo to właśnie miasto było ich pierwszą siedzibą, stolicą Warmii. Zamek powstał około 1273 roku i był biskupia rezydencją do 1340 roku, gdy biskup przeniósł się na krótko do Ornety, by potem na kilkaset lat osiąść w Lidzbarku Warmińskim.

Na początku XIX wieku zamek zaadaptowano do celów szkolnych, potem zburzono górne kondygnacje budynku głównego i fortyfikacje z wyjątkiem wieży bramnej. Budynek szkolny spłonął w 1945r., jego pozostałości usunięto w 1958 roku.

Ocalała tylko XIII wieczna wieża bramna z dwupoziomową kaplicą w z pocz. XIV wieku.


Teraz mieści się tam punkt widokowy.


4. Tutaj zobaczycie Kresy i PRL

Gdzie można dzisiaj obejrzeć przedwojenne zbiory muzeum w Brunsberdze? Ano między innymi w Lidzbarku, Olsztynie i... Muzeum Narodowym w Warszawie.

Przed wojną braniewskie muzeum miało bardzo cenne zbiory, w tym antyki pochodzące z Grecji, Italii i Egiptu, w tym egipskie papirusy oraz naczynia wykopane przez Heinricha Schliemanna w Troi. W 1945 roku muzeum zostało zniszczone, a po wojnie budynki rozebrano.

Zbiory częściowo zostały zniszczone, częściowo zaginęły lub uległy rozproszeniu. Kilkanaście rzeźb z Braniewa można oglądać w muzeach w Lidzbarku, Olsztynie i... Muzeum Narodowym w Warszawie.

Najstarszy rękopis znajdujący się w zbiorach tego ostatniego, czyli egzemplarz Nowego Testamentu z VIII wieku, pochodzi właśnie z Braniewa.

Na nowe muzeum Braniewo musiało czekać ponad 70 lat. Muzeum Ziemi Braniewskiej zostało otwarte 3 września 2016 roku w kilku pokojach dawnego Collegium Hosianum. Prowadzi je Towarzystwo Miłośników Braniewa.

Znajduje się w nim kilka ciekawych sal, na przykład sala dziedzictwa Kresów Wschodnich. — Panuje opinia, iż jest to najbardziej klimatyczna wystawa znajdująca się w muzeum — wyczytałem w „Przewodniku po Muzeum Ziemi Braniewskiej” wydanym przez Towarzystwo Miłośników Braniewa. Mi jednak bardzie przypadła do gustu wystawa „Żyliśmy w PRL”.

Twórcy muzeum chcieli pokazać historię miasta, dlatego poprosili mieszkańców o eksponaty. — Skutkiem naszej prośby była duża ilość eksponatów z okresu powojennego, a szczególnie z okresu PRL. Stąd powstał pomysł przygotowania wystawy pt. "Żyliśmy w PRL" (...). Tak że wystawa ta (...) powstała dość przypadkowo w wyniku spontanicznej akcji mieszkańców — czytamy we wspomnianym „Przewodniku”.


W muzeum można zobaczyć też eksponaty związane z historią miasta czy bł. Reginą Protmann, patronką Braniewa. W sumie jest tam 13 wystaw. Jednym z najcenniejszych eksponatów jest popiersie biskupa Marcina Kromera z XVI wieku. Muzeum robi tym większe wrażenie, że prowadzi je grupa społeczników entuzjastów.

Muzeum jest otwarte codziennie od 12 do 16 oprócz poniedziałków. Mieści się w dawnym Kolegium Jezuickim na na Gdańskiej 19, prawie na przeciwko bazyliki pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej

Wstęp jest bezpłatny.

5. Szwed strzelał do Chrystusa trzy razy


Protestanccy Szwedzi nie przejawiali nadmiernej atencji, czy jak kto woli szacunku, do katolickich przedmiotów kultu. Nic więc dziwnego, że w odległym 1626 roku zaczęli strzelać do obrazu, który wisiał na drzewie za miastem czyli Braniewem. Według legendy trzy kule przeszyły obraz i natychmiast z powstałych otworów wypłynęła krew.

Miejsce w którym znajdował się obraz stało się miejscem licznych pielgrzymek i modlitw wiernych. Z czasem powstał tam drewniany kościół do którego trafił wspomniany obraz. Niemal 100 lat później zbudowano tam istniejącą do dzisiaj świątynię.

Większość wyposażenia kościoła pochodzi z czasów jego budowy: ołtarz główny z roku 1738. Z tego samego kresu pochodzą ołtarze boczne i ambona. W ołtarzu umieszczono cudowny obraz "Tronu Łaski” z datą 1625 roku. Widać na nim ślady po trzech kulach.


Wspomniany obraz namalował braniewski rajca i starszy cechu złotników i kramarzy, Lorenz Maass.
Nie wiadomo dlaczego zawieszono go na dębie, 5 metrów nad ziemią przy drodze Nowej Pasłęki. Obok biegł wtedy ścieżka holownicza, wał który rybacy wykorzystywali do holowania swych łodzi obciążonych towarem na targ do Braniewa. Wykorzystywano do tego konia, który holował łódź. Teraz biegnie tam ścieżka rowerowa z Braniewa do Pasłęki, która jest jednak słabo przejezdna. Może więc miało to jakiś związek z rybakami? W każdym razie rzeka za wałem płynie nadal.

Po pierwszej wojnie parafią zaopiekowali się redemptoryści, niemieccy rzecz jasna. W 1945 roku zastąpili ich polscy, którzy odrestaurowali sanktuarium. Naprawiono wtedy między innymi kopułę uszkodzoną przez pociski.

— Dziś po latach remontów i konserwacji sanktuarium wygląda niemal tak samo jak dwa wieki temu. W ogrodzie klasztornym warto zobaczyć Drogę Krzyżową, której budowę rozpoczęto w 2000 roku z ofiar pieniężnych parafian i dobrodziejów, jako ich wotum wdzięczności za Rok Jubileuszowy — piszą ojcowie na swojej stronie sankt.pl/.

Co do pierwszego to nie wiem, ale Droga Krzyżowa mnie zachwyciła. Warto ją przejść, a jak kto woli "przespacerować".


Od 9 września 2009 roku kościół otrzymał status Archidiecezjalnego Sanktuarium Krzyża Świętego. Oficjalna zaś wezwanie to: Sanktuarium Podwyższenia Świętego Krzyża

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że wiele wspólnego ze Szwedami i wojną ma też sanktuarium w Stoczku Klasztornym koło Lidzbarka Warmińskiego. Jego powstanie zawdzięczamy zaborczości Szwedów, którzy w pierwszej ćwierci XVII wieku pustoszyli północne ziemie Rzeczypospolitej, w tym Warmię. Czego przykład mieliśmy powyżej. Szukając sposobu na ich pozbycie się pomyślano także o wstawiennictwie do siły wyższej.

— Najłaskawszy Król...wezwał na naradę Czcigodnych Biskupów, aby wskazali, w jaki sposób przebłagać Boży Majestat i uspokoić burzę. W imieniu wszystkich dostojników zabrał głos Najdostojniejszy Biskup Warmii i Sambii – Szyszkowski. Radził wznieść w jego diecezji, na miejscu wskazanym przez Boga, Świątynię Pokoju na cześć Pani Nieba. Ten projekt spotkał się z powszechnym aplauzem — czytamy we wspomnieniach z tamtych czasów. Wybór padł ostatecznie na Stoczek a budowę sanktuarium zakończono w 1641 roku.

Do naszych czasów zachował się tam między innymi ołtarz z 1713 roku z obrazem Matki Bożej z 1640 roku. Jest okryty srebrną sukienką z 1687 roku. Na obrazie zawieszone są bursztynowe korale – wotum kardynała Stefana Wyszyńskiego, który przez rok był tam więziony przez komunistów. W klasztorze znajduje się poświęcona mu izba muzealna.

6. Chcą odbudować stary ratusz
Braniewski ratusz, inaczej niż większość miasta, przetrwał rosyjskie bombardowania w lutym i marcu 1945 roku. Ucierpiał co prawda od bomb, ale mury ocalały. Rozebrano je w drugiej połowie lat 50. A cegły z ratusza i innych rozebranych budynków trafiły do Warszawy.

Z czasem w miejscu ratusza powstał skwer. I tak było przez lata, aż postanowiono ratusz odbudować. Najpierw odsłonięto ratuszowe piwnice. Stało się to na przełomie 2022 i 2023 roku.

— Braniewo stanie się wzorem dla wielu tego typu inicjatyw, które będą wspierane przez nasz instytut. Instytut powstał z myślą o takich projektach. Naszym zadaniem jest pomaganie przy trwających pracach konserwatorskich i rewaloryzacyjnych, ale także inicjowanie ich. Misją NIKZ jest upowszechnianie wysokiego standardu prac prowadzonych przy zabytkach, prowadzenie badań archeologicznych i konserwatorskich, popularyzacja dobrych praktyk oraz edukowanie w zakresie historii konserwacji — tak o rozpoczęciu badań archeologicznych w Braniewie mówił w 2022 roku mówił Jerzy Szałygin, kierownik Wydziału Eksperckiego Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków.


W czasie wspomnianych prac archeologicznych odsłonięto m.in. fragmenty kamiennych fundamentów, z których najstarsze mogą pochodzić nawet z XIII wieku. — Jak widać, dotychczasowe działania przyniosły wiele korzyści i poszerzyły naszą wiedzę na temat braniewskiego ratusza. Przede wszystkim jednak przybliżyły nas do upragnionego celu: odbudowy budowli stanowiącej symboliczne serce naszego miasta — podkreślał na początku 2023 roku Tomasz Sielicki, burmistrz Braniewa. Wtedy także wspomniał, że cichym marzeniem władz Braniewa jest odbudowa ratusza do 2030 roku. I dodał: — Zrobiliśmy pierwszy poważny krok, przez co odbudowa ratusza w Braniewie zrobiła się bardzo medialnym tematem i dzięki temu znalazła się w kręgu zainteresowań wielu instytucji i środowisk naukowych. Liczymy na ich wsparcie, dzięki któremu będziemy mogli spełnić marzenie naszych mieszkańców.

Oficjalnie chęć odbudowy ratusza burmistrz zadeklarował w marcu 2024 roku. — Ratusz jest sercem miasta. Jesteśmy kolejnym pokoleniem, które odbudowuje Braniewo po wojnie. Mam nadzieję, że przy pomocy i wsparciu naszych dzisiejszych gości, a także wielu osób i instytucji za kilka lat będziemy mogli cieszyć się pięknym ratuszem — powiedział wtedy na konferencji prasowej.

— Jest to odważna inicjatywa, wymagająca wielu zabiegów, ale przede wszystkim środków. Przyjechaliśmy, by państwa wesprzeć w tych staraniach — mówiła obecna na spotkaniu z dziennikarzami Bożena Żelazowska, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego.

7.Czekali na swojego księdza prawie 50 lat


W 1947 roku na teren ówczesnego powiatu braniewskiego w ramach zbrodniczej Akcji "Wisła" przesiedlono 6680 Ukraińców, w większości grekokatolików. Wtedy stanowili oni 37% mieszkańców powiatu. Mieszkali głównie na wsiach.

Celem akcji była asymilacja Ukraińców, zakazano nawet używania wobec nich tego określenia i nakazano nazywać ich osiedleńcami z Akcji "Wisła". Zakazano też nie tylko działalności Cerkwi greckokatolickiej ale nawet nabożeństw w tym obrządku. Komuniści zgodzili się natomiast na tworzenie parafii prawosławnych. Taka powstała w Braniewie w końcu lat 40tych.

Założył ją ks. Mikołaj Kostyszyn, po powrocie z Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie, gdzie w latach 1947-1949 przetrzymywano w nieludzkich warunkach bez wyroków sądowych około 4 tysięcy Ukraińców. Ksiądz Kostyszyn przebywał tam od sierpnia 1947 do grudnia 1948 roku. Miał numer obozowy 3336. Jako cerkiew wykorzystano dawną protestancką kaplicę pogrzebową. Mieści się tam do tej pory.

W 1956 roku władza zgodziła się na powstanie Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Nie zgodziła się na odnowienie struktur Cerkwi greckokatolickiej, ale niechętnie zgadzała się na odprawianie mszy greckokatolickich w ramach Kościoła rzymskokatolickiego. UTSK w 1957 roku wystąpiło o zgodę na odprawianie takich mszy w Braniewie.

Parafia greckokatolicka w Braniewie powstała jednak dopiero w 1992 roku, kiedy odprawiono pierwszą mszę greckokatolicką w XV-wiecznym kościele pw. Świętej Trójcy. Wewnątrz cerkwi zachował się późnobarokowy ołtarz główny, rokokowa pieta oraz rzeźba Chrystusa z XVI wieku.


W Braniewie od 2008 roku odbywa się cykliczna ukraińska impreza "Ukraińskie Barwy Pogranicza", która jest kontynuacją "Przygranicznych Spotkań", które odbywały się w Głębocku koło Lelkowa.

8. Założyła zakon, kiedy miała 19 lat

Budowę górującego nad miastem kościoła św. Katarzyny rozpoczęto w 1346 roku a ukończono w roku 1381, ale prace wykończeniowe trwały jeszcze przez wiele lat, bo do 1422 roku. W 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili w powietrze wieżę świątyni niszcząc przy okazji prawie całą budowlę. Dach kościoła wraz ze swoim wspaniałym sklepieniem, legł w gruzach.

— Z potężnej wieży, o wysokości 63 m, pozostał tylko jeden wysoki narożnik, wznoszący się ku niebu jak upominający palec — napisano nieco poetycko na profilu elbląskiej delegatury warmińsko-mazurskiego konserwatora zabytków.

W latach 60. XX w. świątynia została odgruzowana, ale zagrażające bezpieczeństwu pozostałości wieży wysadzono. Pod pretekstem zabezpieczenia i odgruzowania rozebrano i zniszczono wtedy znaczną część budowli.


W sumie z dawnego uposażenia zostało tyle co nic: fragment elewacji z herbem biskupa Łukasza Watzenrode z 1500 roku, kamienna czasza chrzcielnicy i płyta nagrobna biskupa Pawła Legendorfa zmarłego w 1467 roku, którą można teraz zobaczyć w refektarzu zamku w Lidzbarku Warmińskim.

Co ciekawe zachowały się 3 kościele dzwony. — Największy z braniewskich dzwonów,
ochrzczony imieniem św. Marii Magdaleny, drugiej patronki kościoła, znajduje się dziś w niemieckim opactwie Kornelimuenster pod Akwizgranem. Był to największy dzwon w całych Prusach Wsch. – ważył 88 cetnarów, czyli około cztery i pół tony — pisze Piotr Gursztyn w opracowaniu poświęconemu świątyni.

Ocalały, choć miały być przetopione w czasie ostatniej wojny na potrzeby Wehrmachtu. Zostały wywiezione na zachód Rzeszy, ale "koniec wojny wybawił je od smutnego końca w hutniczym piecu", pisze wspomniany autor.

Kościół miał być do końca rozebrany, ale ostatecznie władze przekazały ruinę Kościołowi i wyraziły zgodę na jej odbudowę, co stało się częściowo już w 1979 roku, ale całość prac zakończono dopiero w 1986 roku. Pierwszą mszą odprawioną po odbudowie była pasterka 24 XII 1981 roku.

Świątynia liczy sobie 41metrów długości, 25 szerokości i jest wysoka z wieżą na 61 metrów. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że najwyższa w naszym regionie świątynia to katedra św. Mikołaja w Elblągu licząca sobie 97 metrów.


Przed świątynią stoi figura patronki Braniewa, błogosławionej Reginy Protmann, która urodziła się w tym mieście w 1552 roku, a w wieku19-lat założyła Zgromadzenia Sióstr Katarzynek. Pamiętajmy, że wtedy był to już poważny wiek,a ludzie po 50 uchodzili wtedy za starców.

Błogosławiona Regina dożyła sędziwego wieku także według ówczesnych standardów, bo zmarła w Braunsbergu w 1613 roku. Dzisiaj miałaby szansę na jeszcze kilkanaście lat życia, bo średnia długość życia kobiet w Polsce dochodzi do 80-tki.


W świątyni znajdują się jej relikwie, które trafiły tam w dość niecodzienny sposób. Jak? O tym przeczytacie poniżej.

9. Gronowo: cyrylica została po tamtej stronie


Z Braniewa podjechałem do Gronowa, które choć od miasta dzieli je ledwie kilka kilometrów, nie leży już na Warmii, ale historycznej Natangii. Kiedyś Grunau leżało prawie w środku Prus, teraz jest graniczną wioską. W Gronowie jeszcze niedawno cyrylica miała się całkiem dobrze. Kto potrafił, starał się zarobić na "ruskich" parę groszy. Dzisiaj to już przeszłość, a rosyjski umieszczony na reklamach przypomina cmentarne epitafia. Mieszkańcy wsi musieli nauczyć się żyć bez granicy, przez którą przez ładnych parę lat wędrowały sobie mniej i bardziej legalnie przeróżne towary. Raz nawet ksiądz z dyrektorem szkoły wieźli tamtędy XVII wieczne kości.


Kości ich nie interesowały

18 kosteczek Reginy Portmann, urodzonej w 1552 r. w Braniewie założycielki Zgromadzenia Sióstr Świętej Katarzyny Dziewicy i Męczennicy złożono w relikwiarzu wykonanym ze szkła i srebrnej blachy, który miał kształt niewielkiej, długiej na pół metra, trumienki. Umieszczono go w Braniewie, w siedzibie klasztoru. Kiedy w 1945 roku do miasta zbliżali się Sowieci siostry uciekały w stronę Królewca. Nie wzięły ze sobą relikwiarza. Dwie najodważniejsze wróciły z Świętej Siekierki (dzisiaj to Mamonowo w obwodzie królewieckim) do Braniewa.

Relikwiarz oddały na przechowanie proboszczowi, księdzu Janowi Westpfahlowi, a ten na wieść, że do miasteczka zbliżają się Rosjanie zakopał go wraz z kilkoma innymi przedmiotami na podwórku plebanii a sam ukrył się.

— Rosjanie, kiedy penetrowali całe Heiligenbeil, szukali śladów świeżo poruszonej ziemi. Tak bez trudu rozpoznali miejsce ukrycia przedmiotów. Odkopali je. Zabrali złote kielichy i monstrancję. Znaleźli i „trumienkę”. Obejrzeli ją i stwierdzili, że jest bezwartościowa. Zaśniedziała blacha, jakieś kości w środku. Nic interesującego. Porzucili ją na podwórku — opowiadał portalowi kosciol.wiara.pl miejscowy pasjonat historii pan Roman Hyczko w artykule autorstwa Krzysztofa Kozłowskiego.

Proboszcz przed wyjazdem do Niemiec wyjął 16 kostek z relikwiarza i 14 ukrył na strychu, jedną wziął ze sobą, jedną przekazał gospodyni. Obie już w Niemczech trafiły z powrotem do katarzynek. Pozostałe zostały w Heiligenbeil czyli Świętej Siekierce, a potem Mamonowie. Choć tak po prawdzie, to powinniśmy używać nazwy Świętomiejsce, bo tak w maju 1946 roku oficjalnie nazwano w Polsce to miasteczko, które jeszcze latem 1945 roku leżało...w Polsce. Bowiem dopiero we wrześniu/październiku 1945 roku Rosjanie ostatecznie wytyczyli naszą północną granicę.

Robili to sowieccy oficerowie na podstawie instrukcji z Moskwy. Jak głosi legenda, jeden z nich zaproponował, że pozostawi Nordenbork (teraz Prawdinsk, położony nieco ponad kilometr od granicy) po stronie polskiej za dwie skrzynki wódki. Do transakcji jednak nie doszło. Za to (podobno) za kilka litrów spirytusu udało się pozostawić po polskiej stronie Gronowo.


Po upadku sojuza zrodził się pomysł, by sprawdzić czy relikwie zachowały się. Podczas pobytu w Braniewie wiosną 1990 roku przełożonej generalnej Zgromadzenia s. M. Benedykty Kötter sprawą zainteresowano braniewskiego księdza dziekana Tadeusza Brandysa. Ten wyraził gotowość udzielenia pomocy w ich odnalezieniu, a do współpracy zaprosił wspomnianego już Romana Hyczkę, dyrektora szkoły w podbraniewskich Szylenach i pasjonata historii.

Rosjanie zgodzili się na poszukiwania. Pierwszym problemem okazało się znalezienie samego domu. — Polska delegacja wzbudziła sensację. Coraz więcej osób pojawiało się, bo rozeszła się plotka, że nie chodzi o żadne kości, a o „złotą ścianę” i skarby ukryte przez Niemców. Niestety, pierwsza wizyta skończyła się fiaskiem. Położenie domów różniło się od szkiców wykonanych przez ks. Jana. Potrzebne były kolejne wskazówki — wspomina Roman Hyczko.

Udało się to dzięki byłemu mieszkańcowi i tak odnaleziono 4 kostki. Wszystkie odnalezione relikwie zostały przewiezione do Zakładu Patologii Akademii Medycznej w Gdańsku. — Patolodzy doszli do wniosku, że Regina Protmann musiała wiele czasu spędzać na modlitwie, klęcząc. Miała zdeformowane rzepki kolanowe. Na tej odnalezionej widać było, że w wyniku klęczenia ma na rzepce narośl kostną, która mogła powstać jedynie z powodu długiego klęczenia — wyjaśnia Roman Hyczko.

Ksiądz od wozu


Ksiądz Tadeusz Kazimierz Brandys (1936-2010) zasłynął tym, że wykorzystał przeciwko komunistom broń, jakiej użył 70 lat wcześniej Michał Drzymała w sporze z Prusakami. Kiedy w 1975 roku został proboszczem w podkętrzyńskim Karolewie chciał zbudować plebanie salki katechetyczne. Czerwoni na to się nie godzili. Wtedy ksiądz Brandys zakupił wóz mieszkalny, opatrzył napisem "Duszpasterstwo Parafialne przy kościele św. Stanisława Kostki w Karolewie" i postawił obok kościoła przy turystycznej trasie do Wilczego Szańca. Historia trafiła do Wolnej Europy a wtedy władza ustąpiła.

Kilka lat później ksiądz Tadeusz Brandys został skierowany do Braniewa, gdzie podniósł z ruin
obecną bazylikę św. Katarzyny. Niemal 20 lat później zajął się odbudową kościoła w Gronowie, czego dokonał w 1998 roku. Rok później relikwie błogosławionej Reginy zostały umieszczone w ołtarzu centralnym kościoła św. Katarzyny w Braniewie, w klasztorze sióstr katarzynek oraz właśnie w kościele w Gronowie, który jest jedyną w Polsce świątynią pod wezwaniem bł. Reginy Protmann.

Dawniej wokół kościoła, który był przez wiele lat protestancki, znajdował się cmentarz. Odnalezione tam w czasie wznoszenia świątynni kości zostały złożone w symbolicznym grobie tuż przy kościele.

A w samym Braniewie, którego błogosławiona jest patronką w październiku 2024 roku odsłonięto poświęcony jej mural.


10. Wzdłuż granicy
Z Gronowa trochę szutrem, trochę asfaltem dojechałem do niewielkiej wsi Rusy. Jej nazwa nie ma jednak nic wspólnego z Rosją, ale jest spolszczeniem niemieckiego Rossen. Stamtąd miałem już tylko rzut beretem do położonej tuż przy granicy plaży nad Zalewem.
Jeżeli się tam państwo wybierzecie to musicie pamiętać, że trzeba się stamtąd zawinąć na pół godzinny przed zachodem słońca. Tak stanowi zarządzenie wojewody jeszcze z 2009 roku a informuje o tym stosowana tabliczka.


11. Nowa i Stara Passaria

Mamy w sumie dwie Pasłęki, choć ta Nowa zdominowała starą, bo okazało się, że leży "bliżej" Zalewu. Rozdziela je jak przed wiekami Pasłęka.


— Obecnie miejscowości łączy most, jednak wcześniej wiele je różniło, a wręcz oddzielało. Przede wszystkim była to przynależność państwowa, bowiem Stara Pasłęka była krzyżacka, a Nowa Pasłęka - warmińska, a później polska. Stan ten zakończył się wraz z I rozbiorem Polski w 1772 r. Inną poważną różnicą była wyznawana wiara przez mieszkańców obu wiosek. Nowa Pasłęka zawsze byłą katolicka, natomiast Stara Pasłęka od sekularyzacji Zakonu Krzyżackiego w 1525 r. - ewangelicka. Mieszkańcy obu wsi stosowali też różne metody połowu ryb w Zalewie Wiślanym, a granice łowisk czy metody połowu często były przyczyną konfliktów — czytamy w tekście "Stara Pasłęka i Nowa Pasłęka – dzieje miejscowości " na portalu historiabraniewa.hekko.pl.

— 7 km na północ od Braniewa, przy ujściu Pasłęki do Zalewu Wiślanego, leżą wioski rybackie: Nowa i Stara Pasłęka. Okolica płaska, zaledwie 1 m n.p.m. Grunta powstałe w ciągu wieków z namułu Pasłęki nadają się znakomicie do uprawy jarzyn — tylko tyle miał do powiedzenia o obu wioskach Mieczysław Orłowicz w swoim "Ilustrowanym przewodniku po Mazurach Pruskich i Warmji" wydanym w 1923 roku.

Stara Pasłęka powstała w głębokim średniowieczu. W 1342 roku stała tam już karczma założona za zezwoleniem Winrycha von Kniprode (1310-1382), który był wtedy komturem Bałgi (miasto położone 25 km na północ od Braniewa) i wójtem Natangii, by z czasem zostać Wielkim Mistrzem.

Na jego rozkaz zbudowano w Elblągu łódź, którą drogą lądową przetransportowano do Węgoborka. Stąd krzyżak wyruszył na wyprawę przez Mamry, Niegocin, Śniardwy i Roś. Łódź przewożono/przenoszono pomiędzy przesmykami i tak wielki mistrz dopłynął do Pisy.
— Był pierwszym człowiekiem, który trasą wodno-lądową dzisiejszy szlak Wielkich Jezior Mazurskich — podkreśla Ryszard Karuzo w "Przewodniku historycznym po Węgorzewie" czyli właśnie Węgoborku.


Swoją drogą nazwiska Wielkiego Mistrza użyto w pereelowskim filmie "Powrót doktora von Kniprode" z 1965 roku, w którym szef warszawskiego gestapo, czyli Kniprode, próbuje wywieźć na imperialistyczny
Zachód kartotekę niemieckich agentów w Polsce. Co mu się oczywiście nie udaje. Współcześnie, ale bardzo epizodycznie Kniprode pojawił się też w "Wiedźminie". Na zmierzający do niego poczet krzyżacki natknęła się Ciri podczas swojej podróży między światami.

Dzisiaj obie współczesne Pasłęki to wsie turystyczno-rybackie, z przewagą już turystów nad rybami. Stara Pasłęka została zniszczona w 1945 roku w czasie nalotu alianckiego. Zniszczono też wtedy także kościół ewangelicki. Świątyni już nie odbudowano a przyległy do niej cmentarz zniszczono już po wojnie. Teraz stoją tam letniskowe domki.

W Nowej Pasłęce stoi za to kościół katolicki, który wierni zbudowali sobie w 1926 roku. Dzięki temu nie musieli już chodzić 7-8 kilometrów do kościoła św. Krzyża w Braniewie.

Największą atrakcją Nowej Pasłęki (poza wodą oczywiście) jest zwodzony, metalowy most Baileya. Najpierw stał od 1958 do 1993 roku w Gdańsku, by w 1994 roku trafić do Pasłęki i zastąpić zmurszały drewniany most. Przy okazji wydłużono go z 50 do 80 metrów.

A dlaczego to most Baileya? Bo na potrzeby wojska wymyślił go w 1943 roku Anglik Donald Bailey. Jego podstawową zaletą było to, że składał się ze stalowych segmentów, łatwych w montażu i demontażu. Dzięki temu można było go wielokrotnie używać w różnych miejscach.
W Pasłęce znajduje się port rybacki i przystań dla jachtów.

Po wojnie obie Pasłęki krótko nazywano Stara i Nowa Passaria. Passaria to historyczna nazwa Pasłęki, rzeki która dzieląc Starą i Nową Pasłękę, stanowiła też granicę polsko-pruską. Nie tylko zresztą tam. Pasłęka oddziela bowiem dwie krainy historyczne: Warmię i Prusy Górne. W prawie 90% swojego biegu stanowiła zachodnią granicę Warmii.


Nazwę Pasłęka wprowadzono urzędowo w 1949 roku. Szkoda, że nie pozostawiono nazwy Passaria. Na pewno marketingowo brzmi to lepiej niż Pasłęka.

12. O chorobach głowy

Do Fromborka wpadłem tylko na chwilę, do muzeum.

To ważniejsze muzeum we Fromborku mieści się oczywiście na Wzgórzu Katedralnym, ale tym razem zaszedłem do jego Działu Historii Medycyny, który mieści w dawnym szpitalu św. Ducha (ul. Stara 6).
Budynek pochodzi z pierwszej połowy XV wieku. Jest to jedyny w Polsce zabytek szpitalnictwa, który w niezmienionym kształcie zachował się od początku XVII wieku.


Chciałem tam zobaczyć wystawę "De morbis capitis et tristitia animae / O chorobach głowy i smutku duszy", którą można tam zobaczyć tylko do lutego 2025 roku.

— Wszyscy jesteśmy szaleni, tak że trudno powiedzieć, kto z nas najbardziej – pisał w XVII stuleciu wielki Robert Burton, anglikański duchowny i humanista, autor słynnego dzieła pt. Anatomia melancholii, czym ona jest, z jej wszelkimi odmianami, przyczynami, objawami, rokowaniem i kilkoma sposobami jej leczenia (1621 r.) — podkreśla autorka scenariusz wystawy i jej kurator Jowita Jagla. I dodaje: — Pięć wieków później nic się nie zmieniło, stan permanentnego szaleństwa w świecie, ludzkiego obłędu, pychy i występków, wyrosłych z umysłów szaleńców trwa. Świat szalonych bywał niebezpieczny, niebezpieczny bywał także świat melancholii, obezwładniającej, odbierającej moc, prowadzącej ku ciemności…


Sama wystawa składa się z kilku części. Najciekawsza dla mnie była ta poświęcona sposobom leczenia
"melancholii, epilepsji, szaleństwa, wścieklizny czy apopleksji".I tak od demona odpowiedzialnego za choroby głowy mogła uwolnić trepanacja czaszki. Z kolei XVII-wieczne srebrne wotum z Jasnej Góry w przedstawiające ropuchę z męską twarzą miało pomóc w niezrównoważonych stanach emocjonalnych jakiejś niewiasty. Wierzono bowiem wtedy, że owe stany są powodowane przez macicę, która, jak czytamy w opisie wystawy, "nękana głodem, przemieszcza się czyniąc w ciele i na umyśle wiele szkody". Próbując wyobrazić sobie zwierzę, do którego można by przyrównać macicę, przypisano jej podobieństwo do miękkiej, płaskiej i dwurożnej ropuchy.

Żaden opis nie odda jednak emocji jakimi naładowane są eksponaty, zatem po prostu warto zajrzeć do muzeum.


Są tam też eksponowane dwie stałe wystawy. Pierwsza to "Naczynia aptekarskie XVI–XX w), druga
malowidła ścienne, zachowane w średniowiecznej kaplicy św. Anny, stanowiącej część muzeum. Szczególnie mocne wrażenie robi "Sąd Ostatecznny". Kompozycja dzieli się na 19 scen, umieszczonych na czterech poziomach. Widzimy na niej Chrystusa – Sędziego, zwołujących na sąd aniołów i zmarłych wychodzący z grobów zmarli. Jest tam też anioł walczący z diabłem o dusze i diabły prowadzące do piekła grzeszników.

Większość diabłów otrzymała fantastyczne oblicza, powtórzone na różnych częściach ciała, zawsze jednak poniżej pasa, co w myśl symboliki średniowiecznej miało świadczyć o upodobaniu przez nich niskich popędów.

Więc warto pamiętać: Memento mori...

13. Kiedyś składano ofiary, teraz robi się zdjęcia


Jak wszyscy dobrze wiemy, w dawnych czasach ziemię, a więc i późniejsze Prusy Wschodnie zamieszkiwały smoki i olbrzymy. Te ostatnie, kiedy nie było tam jeszcze Prusów, zamieszkiwały nad Zalewem Wiślanym. W okolicy Tolkmicka było dwóch takich gigantów, którzy ze sobą walczyli. Pewnego dnia jeden z nich „zamachnął” się na drugiego, używając do tego wielkiego kamienia. Kamień spadł jednak do wody. Drugi olbrzym miał więcej siły i swoim kamieniem trafił konkurenta.

Na leżący w wodach Zalewu Wiślanego kamień natknęli się po wiekach Prusowie i poświęcili go swojej bogini Kurke. Kamień służył im za ołtarz ofiarny, na którym składali z reguły ryby, które później trawił święty ogień.
— Podczas oględzin Świętego Kamienia nie stwierdziłem na nim śladów tzw. dołków ogniowych. W jego górnej części – od północnego zachodu – zauważyłem niewielkiej głębokości wklęśnięcie, będące przypuszczalnie reliktem misy ofiarnej. To prawdopodobnie na niej oraz na samym szczycie głazu składano Kurke dary, które następnie palono — pisze dr Robert Klimek w artykule „O Świętym Kamieniu spod Tolkmicka, zamku Naito i krwawych walkach olbrzymów – czyli ile prawdy o Prusach można znaleźć w legendach”.

I dodaje: — Jako pierwszy wspominał o Świętym Kamieniu spod Tolkmicka XVI-wieczny kronikarz Szymon Grunau. Opisując pruskie bóstwa, kilka zdań poświęcił także Kurke (Curcho). Miało być ono szóste pod względem rangi w panteonie Prusów.

Bogini ta opiekowało się plonami, dojrzewaniem i płodnością. Jej ślady można jeszcze dzisiaj znaleźć w nazwach niektórych miejscowości. Najbardziej znane są Kurki koło Olsztynka. Niegdyś określane je jako Kurkos-sadele tzn. siedziba Kurko. Miejscowość leży w pobliżu jeziora Święte, którego nazwa pochodzi też z pruskich czasów.


Ale bardziej intrygujące jest odniesienie do innej, dużo bardziej znanej miejscowości. — W mitologii bałtyjskiej istniało silne powiązanie kultów z lasem. Podobnie rzecz się miała z boginią Kurko, trzeba dodać jednak, że w religii pruskiej kult żeński kojarzono z lipą, a kult męski z dębem. Kurko należy wiązać z lasem lipowym. Potwierdzałyby to liczne nazwy związane z lipą (Lipowo, Święta Lipka) w pobliżu miejsc kultu tej bogini — dowodzi Grzegorz Białuński w tekście „Bogini Kurko – główny kult Galindii”.

Drezyną czy rowerem?

Jak dostać się do Kamienia? Najlepiej Rowerem albo… drezyną. To drugie umożliwia Nadzalewowa Kolej Drezynowa, którą utworzyło czterech inżynierów budownictwa. — Razem z kolegą – trochę przez przypadek – dowiedzieliśmy się o nadzalewowej linii kolejowej i postanowiliśmy stworzyć przejazdy drezynami, wzorując się na popularnych drezynach rowerowych w Bieszczadach. Korzystaliśmy kiedyś z tej atrakcji i zamarzyliśmy, aby zrobić coś podobnego. Brakowało nam tylko nierokującej i nieużytkowanej linii kolejowej — opowiada Mateusz Fliszkiewicz.

Wkrótce potem taka linia się znalazła. Obecnie Kolej Nadzalewowa oferuje dwie trasy: Tolkmicko – Święty Kamień – Tolkmicko (tam i z powrotem: 8,6 km); Frombork – Święty Kamień – Frombork (tam i z powrotem: 14,6 km). Obie biegną torami kolejowymi nieczynnej linii kolejowej Elbląg-Braniewo. Każdą z nich można pokonać w ok. 1,5 godziny.


Wyjaśnijmy jeszcze, że drezyna rowerowa to specjalnie skonstruowany pojazd kolejowy, który napędzany jest siłą mięśni — dokładnie tak samo, jak rower. Przewaga nad rowerem jest taka, że pedałuje się w tandemie. Na pojedynczej drezynie komfortowo mogą podróżować 4 osoby dorosłe lub 2 osoby dorosłe i 3 dzieci.

Duży, ale nie największy

Święty Kamień liczy sobie 2,3 m, z czego dobry 1,80 m znajduje się nad wodą. Obwodu ma 15 m, długość – 5 m, a szerokość – 4,3 m. Nie jest jednak największym głazem w regionie. Palmę pierwszeństwa dzierży bowiem kamień z Bisztynka, którego niemiecka nazwa brzmi Bischofstein, czyli biskupi kamień. Próżno jednak szukać takiego kamienia w Bisztynku. Jest tam za to Diabelski Kamień, który nad Bisztynkiem miał kiedyś opuścić szatan. To największy głaz narzutowy w warmińsko-mazurskim. Jego wymiary wynoszą: obwód 28 m, wysokość 3,16 m, długość 9 m, szerokość 5,8 m.


Z kolei dwa kilometry od centrum Nidzicy, na polach wsi Tatary, leży sobie Tatarski Kamień. Od jak dawna „to robi”, nie wiadomo. Ma 19 m obwodu i ponad 2 m wysokości. Jest długi na 6,5 m i szeroki na 4 m. Kiedyś był większy, ale zapobiegliwi Mazurzy odłupywali go po trochu i wyrabiali sobie z kamienie młyńskie. Może zatem był kiedyś potężniejszy od Diabelskiego Kamienia?

To przy nim w 1656 roku mieli zatrzymać się Tatarzy, którzy chcieli zdobyć Nidzicę. Zapobiegł temu miejscowy krawczyk, który miał jednym strzałem z zamkowych murów powalić ucztującego przy wzmiankowanym kamieniu tatarskiego wodza. Na takie dictum ordyńcy odstąpili, Jasia ogłoszono bohaterem, a kamień nazwano tatarskim. Legenda piękna, ale od kamienia do zamku jest nieco ponad kilometr, więc raczej mało prawdopodobne, żeby krawczyk miał tak precyzyjne oko…

Od Prusów do bojowników

Mało kto z turystów, a nawet mieszkańców Giżycka wie, że ofiarny pruski kamień już od ponad 30 lat stoi w samym środku miasta, na placu Grunwaldzkim. Dowiedzieliśmy się o tym publicznie, kiedy w 2008 roku Robert Klimek postanowił odnaleźć kamień z Łąk Staświńskich koło Wydmin opisany w wydanej w 1967 roku pracy „Głazy i głazowiska województwa olsztyńskiego”. Kiedyś było tam jezioro, które osuszono. Możliwe więc, że ten głaz wystawał wtedy z wody, jak ten nad zalewem. Okazało się głazu, jak i jeziora, tam nie ma. A nie ma go, bo w 1987 roku zabrano go i ustawiono w Giżycku, okraszając tablicą „Bojownikom o polskość ziemi mazurskiej. Mieszkańcy Giżycka 1987”.

Obecnie w warmińsko-mazurskim istnieje ponad 20 głazów, które były wykorzystywane przy pogańskich obrzędach bądź co do których istnieje takie prawdopodobieństw.

Wolni ludzie

Prusowie w czasach przed krzyżackich byli chyba jedynymi wolnymi ludźmi w Europie. Nie mieli nad sobą królów i wodzów, ważne decyzje podejmował wiec. Nie tylko nie tworzyli państwa; nawet nie mieli struktury plemiennej, ale rodową. I jak to ujął Gall Anonim: „Dotąd tak bez króla i bez praw pozostają i nie odstępują od pierwotnego pogaństwa i dzikości”.

Prusowie nie mieli stałego wojska, a o wojnie decydował wiec. Powoływano wtedy pospolite ruszenie. Musieli na nie stawić się wszyscy dorośli mężczyźni. Podczas wiecu wybierali wodza na czas wojny. — Są sławni ze swego męstwa. Gdy najdzie ich jakie wojsko, żaden z nich nie ociąga się, ażby przyłączył do niego jego towarzysz, lecz występuje, nie oglądając się na nikogo i rąbie mieczem aż zginie — pisał w X wieku Ibrahim ibn Jakub, żydowski podróżnik i autor opisu państwa Polan.

— Prusowie nie znali pojęcia Boga. Czcili każde stworzenie jak boga, a mianowicie słońce, księżyc i gwiazdy, pioruny, ptaki, zwierzęta czworonożne, a nawet ropuchę. Za święte uważali gaje, pola i wody tak bardzo, iż nie odważali się w nich wycinać drzew ani uprawiać ziemi, ani łowić ryb — pisał Piotr z Dusburga żyjący na przełomie XIII i XIV wieku kronikarz niemiecki, kapłan zakonu krzyżackiego i autor kroniki Chronicon terrae Prussiae (1326). Swoich zmarłych poddawali kremacji i wierzyli w życie pozagrobowe.

14. Kadyny: Tysiąc trzysta euro za figurkę ptaszka

Co lubił cesarz Wilhelm? Przebywać w towarzystwie żołnierzy i polować. Powiedzieć jednak o nim, że był myśliwym, byłoby wielce obraźliwe dla współczesnych myśliwych. Kajzer bardzo lubił strzelać w naszych okolicach.


„To najpiękniejszy rejon mojej monarchii” — tak miał powiedzieć zachwycony Wilhelm II, gdy przybył po raz pierwszy do podelbląskich Kadyn.

„Kadyny są perłą romantycznych wzniesień nad brzegiem Zalewu. Od wschodu otaczają je amfiteatralnie porośnięte lasem wzgórza, a od zachodu Zalew Wiślany zamyka starą równinę nadbrzeżną, na której leży piękna rezydencja szlachecka. Tak że nadzwyczaj uroczy krajobraz wybrzeża ujęty jest w ramy niczym obraz” — pisał z kolei niemiecki autor cytowany przez Wojciecha Kujawskiego w książce „Zalew Wiślany”.

Po ponad 150 latach Kadyny nadal zachwycają. Stanowią też niezłe wyzwanie dla rowerzystów, którzy wracają z nich do Elbląga. Podjazd naprawdę wymaga włożenia w niego sporego (przynajmniej w moim wieku) wysiłku. Ale za to zjazd to prawdziwa frajda.

Jeżeli ktoś na rowerze wybierze się do Kadyn z Elbląga przez Pagórki to po drodze może zerknąć na kamień, który zaświadcza o tym, że cesarz odwiedził Kadyny po raz pierwszy 2 czerwca 1899 r. Na pamiątkę tego wydarzenia, przy drodze z Łęcza do Pagórek do obelisk z dedykacją: W tym miejscu, Jego Majestat - nasz Najjaśniejszy Pan, po raz pierwszy przybył do Kadyn, 2.6.1899.


Bażyński, czyli Baysen


Kadyny do historii weszły dwa razy. Za pierwszym razem za sprawą Jana Bażyńskiego, czyli Johannesa/Hansa von Baysena, który, używając dzisiejszej nomenklatury, był Niemcem i możliwe, że jako 20-latek walczył z Polakami i Litwinami pod Grunwaldem. Potem zmienił jednak zdanie i stanął przy Polsce przeciwko Krzyżakom.

W lutym 1454 roku stał na czele delegacji stanów pruskich, która przybyła do Krakowa w 1454 roku, aby prosić króla Kazimierza Jagiellończyka o inkorporację ziem państwa krzyżackiego.„Albo tobie, jeżeli nas pod twą władzę przyjmiesz, albo nieprzyjaciołom, jeśli nami wzgardzisz, służyć będziemy” — powiedział wtedy proroczo. I jego syn służył już Krzyżakom. Jego rodzina władała Kadynami przez następne 200 lat. Na cześć Jana Bażyńskiego stojący we wsi ponad 700 letni dąb nazwano jego imieniem.

Ptaszek za 1300 euro



Naprawdę wielki świat zawitał do Kadyn w końcu XIX wieku, kiedy posiadłość nabył cesarz Wilhelm II. Stało się to z korzyścią dla ludzi, ale było nieszczęściem dla zwierząt.

Cesarz najsamprzód przebudował stojący we wsi pałacyk i zabudowania folwarczne.

Zajął się też jednak wsią, którą postanowił przekształcić w modelowy wzorzec. Zatrudnił do tego architekta Conrada Steinbrechta, który wcześniej zajmował się renowacją zamku krzyżackiego w Malborku.

„W roku 1867 istniały w tym rejonie 24 domy mieszkalne i 23 budynki gospodarcze, głównie drewniane i konstrukcji ryglowej. Zabudowę całkowicie wymieniono na przełomie XIX i XX wieku. Z inicjatywy cesarza powstał jednolity projekt opracowany przez architektów berlińskich. Zgodnie z jego ustaleniami wymieniono gruntownie stare budynki na nowe.

(...). Nowe domy mieszkalne budowano według identycznego wzoru — murowane z czerwonej, spoinowanej cegły, przeznaczone dla dwóch rodzin, na parterze miały po dwa pokoje mieszkalne, kuchnię i komorę, na parterze jeden pokój dla każdej rodziny. Domy ogrodzono oraz dodano do nich budynki gospodarcze: komórkę, wędzarnie, obórkę na jedną krowę (...). Zabudowę mieszkalną uzupełniały obiekty użyteczności publicznej: szkoła, dom starców i poczta” — pisze Dariusz Barton w „Przewodniku krajoznawczym z myszką po Wysoczyźnie Elbląskiej”.

„Kadyny zostały przeistoczone we wzorcową wieś zgodnie z dominującymi w ówczesnej polityce społecznej najnowszymi teoriami dotyczącymi zaspokajania potrzeb robotników i chłopów, zapewniania im godnych i higienicznych warunków życia i pracy, zabezpieczenia socjalnego, łącznie z ubezpieczeniami społecznymi. 27 stycznia 1906 roku cesarz z okazji swych urodzin wydał decyzję o objęciu wszystkich pracowników Kadyn ubezpieczeniem zdrowotnym, emerytalnym i rentowym, wprowadził zachęty do oszczędzania, zakładając kadyńskim dzieciom książeczki oszczędnościowe, i wprowadził fundusz nagród pracowniczych” — wyjaśnia Małgorzata Omilanowska w pracy „Cesarz Wilhelm II i jego inicjatywy architektoniczne na wschodnich rubieżach Cesarstwa Niemieckiego”. Te domy przetrwały do tej pory.


W majątku mieściła się też cesarska manufaktura, w której wyrabiano ceramikę artystyczną, a do której maszyny sprowadzono ze słynącej z produkcji porcelany Miśni. Można ją czasami znaleźć np. na eBayu. Cenny wahają się w granicach 1-2 tysięcy, np. za widoczny poniżej wazon z monogramem „S.M. KAISER WILHELM II” trzeba zapłacić 775 euro, a za figurkę ptaszka aż 1300. Wytwórnia przetrwała 1945 rok i działała w różnych formach do końca lat 80. Potem wraz z folwarkiem stała się własnością prywatą. Dzisiaj odnowiono jej działalność. Stare wyroby z Kadyn można obejrzeć w muzeum w Elblągu, w budynku gimnazjum.


Kadyny były więc cesarską wsią pełną gębą, także w wersji kolejowej. Po połączeniu koleją Elbląga z Braniewem w Kadynach powstał peron, ale nie zwykły, ale cesarski. Zwykłe pociągi nie zatrzymywały się w Kadynach. To był przywilej zarezerwowany wyłącznie dla pociągu cesarskiego. Dlatego zwykli ludzie wysiadali w odległym o 2 km od Kadyn Pęklewie. W kocu jednak maluczkim zezwolono na wysiadanie w Kadynach, ale tylko pod nieobecności członków rodziny cesarza.

Jeleń szlachetny, kapitalny

Wilhelm II był zapalonym myśliwym. W Prusach chętnie polował w okolicach Kadyn, Prakwic koło Dzierzgonia i w Puszczy Rominckiej. »Wilhelm II strzelał bez opamiętania. Zabijał nie tylko dla myśliwskich trofeów, ale też dla zwykłej satysfakcji z oddania celnego strzału. Nie oszczędzał osobników starych, niedojrzałych, chorych ani takich o mało wyróżniającym się porożu. W miejscach, w których padły, słudzy wbijali pamiątkowe słupy.

Tam, gdzie cesarz położył „kapitalne rogacze”, umieszczali bardziej okazałe kamienie z wyrytą inskrypcją. Szacuje się, że takich słupów w okolicach Prakwic było ponad czterysta, kamieni ponad sto. Jedno ze źródeł podaje szczegółową statystykę niektórych lokalnych dokonań myśliwskich Wilhelma« — pisze Filip Springer w książce „Mein Gott, jak pięknie”.

Cesarz lubił też polować w okolicach śląskiego Raciborza. To tam doszło do skandalu, który nadszarpnął wiarę poddanych w jego myśliwskie zdolności. Otóż w czasie polowania, które odbyło się tam w 1910 roku, cesarz w ciągu około pięciu godzin ustrzelił 738 bażantów, trzy głuszce, po jednym zającu i sójce. Cesarz trafiał więc 2,5 razy na minutę. Jako że nie wszystkie strzały były zapewne celne, więc musiał zużyć ponad tysiąc naboi. Niedługo potem w czasopiśmie „Myślistwo w Słowach i Obrazach” ukazała się informacja, że podczas polowania bażanty trzymano w koszach i jak tylko cesarz zajął stanowisko, natychmiast je wypuszczono, znacznie tym samym ułatwiając Wilhelmowi zadanie.

Ile zwierząt ustrzelił w swoim życiu Wilhelm? Zapewne kilkanaście tysięcy, tym bardziej, że strzelał do wszystkiego, na przykład do wron. Kochał jednak strzelać do większych zwierząt. W Puszczy Rominckiej znajduje się „głaz dwutysięczny” — to najsłynniejszy głaz Wilhelma, upamiętniający 2000. jelenia byka strzelonego przez cesarza. Napis na głazie w tłumaczeniu na język polski brzmi: „Darzbór! Z tej ambony Jego Wysokość Cesarz i Król Wilhelm II upolował swego 2000. jelenia szlachetnego, kapitalnego czternastaka 28 września 1912”.

„W tym czasie miał Cesarz około 2000 jeleni zabitych (fakt zabicia dwutysięcznej sztuki został utrwalony na sztucerze), a za każdym razem te same hymny pochwalne i ta sama sceneria. Nie pojmuję, w jaki sposób mogło mu się to nie znudzić” — wspominał Julian Fałat, jeden z najwybitniejszych polskich akwarelistów, który spędził czternaście lat jako nadworny malarz cesarza.

Innny

Zalewu mogło nie być


Dzisiaj Kadyny to popularna wieś turystyczna. Takie też funkcje pełnią dawny folwark i cesarski pałacyk. A bycząc się na plaży w Kadynach, można się cieszyć, że nie udał się pewien polski, a potem niemiecki pomysł.

Bo zalewu mogło nie być. Takie pomysły pojawiły się na dwadzieścia lat przed tym, nim kajzer odkrył dla siebie Kadyny. W 1932 r. zwróciła się do niego Rada Miasta Elbląga. Na jej zlecenie opracowano „Memoriał w sprawie osuszenia Zalewu Wiślanego i przekopu przez Mierzeję Wiślaną w rejonie Krynicy Morskiej”. Dwaj inżynierowie zaproponowali osuszenie nieco ponad 60% zalewu. W ramach projektu powstać miały również dwa kanały. Jeden łączyć miał Elbląg i Krynicę Morską z wyjściem na Morze Bałtyckie, a drugi prowadzić z Elbląga skrajem polderów od strony Wysoczyzny Elbląskiej do Królewca. Miano w ten sposób uzyskać 54 tys. hektarów żyznej ziemi, na której gospodarowałoby 13 tys. rodzin.

Po wojnie kilka razy wracano do tego pomysłu, ale Rosjanie nie byli zainteresowani takim projektem. A skończyło się na tym, że przekopaliśmy Mierzeję, a Rosjanie mogli sobie tylko poprotestować.

15. Suchacz: Zatoka Świeża? A gdzie to jest?

Naszymi okrętami dowodzili panowie Stolle, Kolmener i Vochs. Okręty przeciwnika prowadził do boju pan Erlichshausen, który po przegranej uciekał tak szybko, że pomylił kierunki.

Po polskiej stronie Gdańsk i Elbląg wystawiły 30 łodzi, 220 marynarzy i 1200 żołnierzy. Krzyżacy na 44 okrętach przywieźli około 1500 żołnierzy i marynarzy. Obie floty we wrześniu 1463 roku spotkały się na Zalewie Świeżym, niedaleko Suchacza. Gdańszczanie i Elblążanie nie dali Krzyżakom żadnych szans.

Bitwa zamieniła się w krzyżacki pogrom. Zginęło i utonęło około 1000 żołnierzy zakonnych, 500 dostało się do niewoli. Zakonna flota przestała istnieć. Ponoć z zamieszania bitewnego uciekł tylko jeden statek krzyżacki. Na jego pokładzie znajdował się wielki mistrz Ludwig von Erlichshausen, który uciekał w takim popłochu, że najpierw popłynął w kierunku przeciwnym do Królewca.
Czy rzeczywiście była to największa bitwa morska I Rzeczyposopolitej? Z reguły uważa się za nią starcie polsko-szwedzkie pod Oliwą w 1627 roku.

Porównajmy więc

1. Bitwa w Zatoce Świeżej (1463)

1.1. Liczba okrętów: ok. 44 okręty krzyżackie i ok. 30 okrętów polskich, głównie z Gdańska i Elbląga.
1.2. Liczba żołnierzy: nie ma dokładnych danych, ale Krzyżacy zaangażowali około 1500 ludzi, natomiast polska strona około 1400.
1.3. Znaczenie: Kluczowa bitwa w wojnie trzynastoletniej, prowadzącej do osłabienia Zakonu Krzyżackiego i zakończenia wojny. Polska uzyskała Pomorze Gdańskie i dostęp do morza. Było to strategiczne zwycięstwo, które zmieniło układ sił w regionie.
1.4. Rodzaj starcia: Bitwa morsko-rzeczna, bardziej przypominająca działania na zamkniętym akwenie, co wpłynęło na ograniczenia manewrów i taktykę.

2. Bitwa pod Oliwą (1627)

2.1. Liczba okrętów: 10 okrętów polskich przeciwko 6 okrętom szwedzkim.
2.2. Liczba żołnierzy: Polska flota liczyła około 1100 marynarzy i żołnierzy, a szwedzka – ok. 1000.
2.3. Znaczenie: Bitwa była kluczowym momentem w wojnie polsko-szwedzkiej o dominację na Bałtyku. Choć Polska wygrała starcie, zwycięstwo miało przede wszystkim symboliczne znaczenie. Polska flota, pomimo małych rozmiarów, pokonała silniejszego przeciwnika, co miało ogromny wpływ na morale oraz propagandę. Bitwa ta symbolizowała walkę o utrzymanie kontroli nad wybrzeżem i dostęp do morza.
2.4. Rodzaj starcia: Klasyczna bitwa morska na otwartym morzu, co wyróżnia ją pod względem taktycznym i wymagało zaawansowanej sztuki morskiej.

Wybór pozostawiam państwu.

W każdym razie o zwycięstwie polskiej floty zaświadcza stojący w centrum Suchacza ciosany głaz granitowy z napisem wkomponowanym w zarys mapy Polski: "15.IX.1963. W rocznicę pogromu floty krzyżackiej przez flotyllę elbląsko-gdańską społeczeństwo ziemi elbląskiej w tysiąclecie państwa polskiego Suchacz 1961".

A co za Zatoka Świeża? To nic innego jak Zalew Fryski (od niemieckiego Frisches Haff) zwany od 1950 roku Zalewem Wiślanym. A dlaczego nazywano go świeżą zatoką. Ano dlatego, że zalew miał słodszą wodę niż właściwy Bałtyk (Zatoka Gdańska)
Tak jest zresztą do dzisiaj. Zasolenie Zalewu waha się od około 0,5 do 3 promili, w zależności od miejsca i sezonu. Bliżej ujść rzek woda jest prawie słodka, natomiast w pobliżu Cieśniny Piławskiej zasolenie jest nieco wyższe ze względu na dopływ słonych wód z Bałtyku.
W Zatoce Gdańskiej, z którą teraz bezpośrednio łączy się Zalew Wiślany poprzez przekop, ma wyższe zasolenie (około 6-8 promili).

Leżący kilkanaście kilometrów od Elbląga Suchacz to dzisiaj wieś letniskowa. Stamtąd ruszyłem w najtrudniejszy odcinek, który wiedzie ostro pod górkę.


16.Zajrzyjcie w podcienie, póki możecie...

Warto je zobaczyć w naturze, póki jest jeszcze co oglądać. Bo może być tak, że niedługo nie będzie już czego i zamiast w okolice Elbląga i Pasłęka trzeba będzie wybrać się w olsztyneckiego skansenu.

Tak stało się w przypadku, choć oczywiście nijak nie da się tego porównać z turystyką, Manfreda Hahna, który urodził się w domu podcieniowym w Zielonce Pasłęckiej. W tej wsi domy podcieniowe nie zachowały się, ale ten, który trafił do Olsztynka ma dość dokładnie opisaną historię.

Postawił go w 1819 roku Christoph Hahn. Hahnowie mieszkali w nim do 1947 roku. Ostatnim, który się w tym domu urodził był właśnie Manfred, który w 2013 roku po raz pierwszy od tamtego roku roku przekroczył jego progi.


Domy podcieniowe to budynki, w których do szczytu przylega wsparta na słupach wystająca cześć chaty. — Zwykle słupy stoją na granitach polnych, a ich liczba wedle przekazów ludu oznaczać ma liczbę łanów, które należą czy też należały do gospodarza w czasie budowy domu — pisał Richard Dethlefsen w 1911 roku w książce "Zagrody chłopskie i kościoły drewniane w Prusach Wschodnich", które w przekładzie na polski wydało w 2023 roku Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku. Tych słupów było od 2 do 9. Łan pruski liczył sobie 16 ha.

— Pierwotnie podcień był ze wszystkich stron otwarty, służył jako podjazd...Chętnie wykonywano w nim prace, dla niektórych nie było miejsca w domu — pisze wspomniany autor. Mogły też służyć jako letni pokój.

Wszystko wskazuje na to, że domy podcieniowe pojawiły w wschodnich Prusach wraz z mennonitami, którzy szukali dla siebie w Prusach miejsca, gdzie mogliby swobodnie wyznawać swoją religię. A tego robić nie mogli w swoich ojczystych Niderlandach, które wtenczas należały do ultrakatolickiej Hiszpanii. I tak w XVI wieku mennonici pojawili się na Żuławach, do których osuszenia walnie się przyczynili.. Osiedlali się między innymi w Elblągu i jego okolicach. Domy podcieniowe budowali także oczywiści zamożni niemieccy gospodarze czyli gburzy.

Menonici byli jednym z wielu odłamów protestantyzmu, którego ojcem duchowym był Menno Simons. Ich wiara jest oparta na przekonaniu, że zbawienie nie jest zależne od człowieka, ale jest możliwa tylko dzięki łasce Boga. Zbawienia nie można osiągnąć poprzez dobre uczynki lub obrzędy religijne, ale tylko dzięki wierze. Mennonitom nie wolno sprawować wysokich urzędów, przysięgać i co najważniejsze obowiązuje ich zakaz używania broni a więc i służenia w wojsku.

Między innymi to ostatnie stało się przyczyną tego, że część z nich w końcu XIX wieku opuściła Prusy i powędrowała do Rosji.Stało się tak, bo w Prusach coraz trudniej było im uniknąć służby wojskowej, a Katarzyna II zapewniła im ten przywilej. Wśród kilku tysięcy mennonitów, którzy wtedy opuścili Żuławy byli także przodkowie ze strony jej matki. znanej polskiej piosenkarki Anny German (1936-1982).

Kres osadnictwu menonickiemu przyniosła wojna. W 1945 roku część mennonitów uciekła przed Armią Czerwona. Resztę wysiedlono do Niemiec.

— Wydarzenia wojenne, które przetoczyły się zimą i wiosną 1945 roku przez tereny Żuław, zniszczyły miejscową wielowiekową tradycję kulturową. Przybyli zimą 1945 i w roku 1946 kanadyjscy i amerykańscy mennonici, którzy kierowali pierwszymi konwojami UNRRA z pomocą dla wyniszczonej Polski, odnajdowali na opustoszałych Żuławach jedynie stare dokumenty i księgi parafialne oraz wprowadzających się do opuszczonych domów nowych, wynędzniałych osadników — pisze prof. dr hab. Edmund Kizik, autor pracy “ Mennonici w Gdańsku, Elblągu i na Żuławach Wiślanych w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku”. W 1947 roku dołączyli do nich Ukraińcy, przesiedleni tutaj przymusowo w ramach Akcji “Wisła”.

— Obecnie domy podcieniowe na Wysoczyźnie Elbląskiej możemy jeszcze oglądać we wsiach Kamionek Wielki, Łęcze, Pagórki oraz Huta Żuławska i Kamiennik Wielki (otulina PKWE), a także Elbląg – Próchnik — pisze Karolina Galińska z Park Krajobrazowego Wysoczyzny Elbląskiej. I dodaje: — Amatorom domów podcieniowych polecam także wycieczkę do pozostałych z wymienionych miejscowości. Póki jeszcze jest co oglądać…

Tak jak widoczny na zdjęciu dom w Pagórkach. To raptem kilkanaście kilometrów od centrum Elbląga.


Bo starych, drewnianych domów w warmińsko-mazurskim jest coraz mniej. I aż trudno uwierzyć, że jeszcze w latach 60 ubiegłego stulecia tylko na południowej Warmii takich domów było ponad 300. Wiele stało ich wtedy także w powiatach szczycieńskim czy piskim nie było wśród nich jednak już wtedy chyba najstarszego z nich, chałupy z 1630 roku ze wsi Monety w powiecie piskim. Jak pisze Franciszek Klonowski w pracy "Drewniane budownictwo ludowe na Warmii i Mazurach" rozebrano ją w 1948 roku "przez niedopatrzenie władz gromadzkich".


Dzisiaj za najbardziej drewniana wieś w regionie uchodzi podszczycieński Klon (a fot. powyżej) , gdzie zabudowę drewnianą z XIX i początku XX wieku, wpisano do rejestru zabytków, ale i tam starych, drewnianych chałup jest coraz mniej....

Trasa
Braniewo, dworzec PKP - Gronowo-Rusy-plaża nad Zalewem - Pasłęka - Frombork - Tolkmicko-Kadyny - Suchacz- Łęcze - Pagórki - Elbląg, dworzec PKP. Długość ponad 90 km. Żeby spokojnie wszystko obejrzeć rozłożyłem trasę na dwa etapy. W pierwszym zjeździłem Braniewo i okolice, w drugim przejechałem resztę.

Igor Hrywna












2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5