Żołnierz Legionów spoczywa pod biało-czerwoną flagą na cmentarzu w Lipicy
2020-08-01 09:00:00(ost. akt: 2020-08-03 07:53:44)
Na cmentarzu w Lipicy w gminie Sępopol spoczywa Mikołaj Sarna. To żołnierz Legionów Polskich i wojny polsko-bolszewickiej, której 100. rocznicę będziemy wkrótce obchodzić. Wnuk pana Mikołaja opowiedział nam historię swojego dziadka.
Na cmentarzu w Lipicy czeka na mnie Roman Sarna. To wnuk pana Mikołaja, żołnierza Legionów Polskich i uczestnika wojny polsko-bolszewickiej. — Mam już 70 lat. To ostatnie chwile, aby przypominać młodszym pokoleniom o naszych bohaterach, a innych poinformować, że są u nas ich groby — mówi mężczyzna.
Jego dziadek spoczywa pod polską flagą, wiszącą na specjalnym, niewysokim maszcie. Mikołaj Sarna żył w latach 1891-1973. Pochowany jest wraz ze swą żoną Agatą (1888-1972). Na tablicy pomnika nagrobnego widnieją jeszcze trzy nazwiska: Andrzej Sarna, Grzegorz Sarna oraz Sebastian Sarna.
— To bracia mojego dziadka Mikołaja. Dla nich jest to symboliczny grób. Sebastian zginął w czasie pierwszej wojny światowej, Andrzej zmarł w Ameryce i tam jest pochowany, a Grzegorz zmarł w czasie podróży do niej. Spoczywa pewnie w Atlantyku — wyjaśnia pan Roman.
Jak się okazuje, pomnik został zbudowany przy wsparciu finansowym Instytutu Pamięci Narodowej, o które pan Roman musiał od 2018 roku intensywnie zabiegać. Mało kto wiedział, że jego dziadek Mikołaj był legionistą. Do IPN wnuk zwracał się też o odnalezienie informacji związanych z jego dziadkiem. Niestety, nie dowiedział się właściwie niczego, choć pracownicy instytutu zapewnili go, że zajmują się tą sprawą. Odnaleźli co prawda kilku żołnierzy o nazwisku Sarna służących w różnych oddziałach Legionów, ale nikt z rodziny nie wie dokładnie, w jakim oddziale służył dziadek Mikołaj.
Na tablicy nagrobka w Lipicy nie ma też zdjęć wymienionych osób, bo i te się nie zachowały. Tylko żołnierski orzeł Legionów Polskich w najwcześniejszej wersji, jeszcze bez korony. Przy okazji wyjaśnijmy, że korona na legionowym orzełku pojawiła się dopiero w 1916 roku. Same Legiony Polskie były polską formacją wojskową utworzoną 27 sierpnia 1914 r. z inicjatywy polskich stronnictw politycznych w Galicji, czyli w ówczesnym zaborze austriackim. Walczyły pod wojskowym zwierzchnictwem Armii Austro-Węgierskiej.
Pan Roman dzieli się z nami opowieściami swego dziadka, których słuchał będąc dzieckiem i młodym człowiekiem. Tak naprawdę są to tylko skrawki historii wojennej i jego rodziny.
— Dziadek bardzo lubił opowiadać, ale kiedyś nie przywiązywaliśmy do tego większej wagi. W tej chwili nawet data i miejsce jego urodzenia nie są pewne. Stąd też mój apel do młodych ludzi, aby słuchali, spisywali lub nagrywali swoich dziadków opowiadających o naszej historii — mówi pan Roman.
Mikołaj Sarna mógł urodzić się 6 grudnia 1891 roku w Bziance lub Nosówce. To wsie położone blisko siebie w okolicach Rzeszowa. Natomiast w dokumentach przesiedleńczych z 1951 roku jako miejsce jego urodzenia widnieje Cieląż w powiecie hrubieszowskim, w województwie lwowskim. Z tym jednak nie zgadza się jego wnuk.
— Dziadek nie mógł się tam urodzić, bo do Cielążą trafił dopiero po ślubie z babcią. Tam kupili 8-morgowe gospodarstwo rolne, ale dopiero po wojnie polsko-bolszewickiej — wtrąca pan Roman. Wątek przesiedlenia jego dziadka i trafienia do Lipicy jeszcze omówimy.
Mikołaj Sarna dosłużył się w Legionach stopnia kaprala. Był celowniczym ciężkiego karabinu maszynowego. Broń ta była obsługiwana przez trzech żołnierzy. Walczył w okolicach Lwowa, Bzianki koło Rzeszowa (obecnie jest to jedno z osiedli tego miasta — red.) i Grybowie. Potem trafił aż do Albanii i z tego kraju wracał do Polski. Zdemobilizowany został w 1919 roku.
— Z Albanii dziadek przywiózł dwie monety. Opowiadał, że znalazł je podczas kopania okopów. To jedyna moja materialna pamiątka po nim i tamtych czasach — mówi pan Roman, pokazując wspomniane monety. Nasz rozmówca nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego oddział legionów trafił do Albanii. Pamięta jedynie opowieść dziadka o powrocie do Polski.
— Panował straszny głód. Żołnierze zabijali juczne konie, które były w złym stanie i zjadali je. Śmiał się też, że jedli amerykańską fasolę. Mówił, że często na śniadanie była fasola, na obiad zupa fasolowa, a na kolację znów fasola. Wracający do Polskie żołnierze mieli też rozkaz, aby nie zostawiać za granicami żadnego sprzętu, karabinu. Chodziło o to, aby wszystko trafiło do Polski, która na nowo się narodziła. Nie wiem, czy już wówczas komendant Józef Piłsudski przewidywał, że za rok będzie kolejna wojna z bolszewikami — opowiada wnuk legionisty.
Z dziadkowych opowieści zapamiętał, że obsługiwany przez niego ciężki karabin maszynowy miał w parcianej taśmie 380 naboi, którą składało się w skrzynce amunicyjnej. — Jako dzieciak pytałem, ilu zabił przeciwników, ale odpowiadał, że nie wie. Opowiadał jednak, jak "kosił" tym karabinem drzewa, bo tak ciężka była wymiana ognia oraz że musieli często zmieniać lufy, bo tak się grzały — wtrąca pan Roman.
Jak wspominaliśmy, jego dziadek został zdemobilizowany w roku 1919, aby ponownie zostać zmobilizowanym w roku 1920, gdy rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka.
— Wtedy dziadek trafił do twierdzy Zamość. Tam miała iść nawała od Lwowa w kierunku Warszawy. Pod Zamościem polscy żołnierze zatrzymali duże siły bolszewickie w bitwie w Komarowie, dowodzone między innymi przez Józefa Stalina — opowiada pan Roman. Do bitwy pod Komarowem doszło 31 sierpnia 1920 roku. Była to największa bitwa konnicy w wojnie polsko–bolszewickiej, która stanowiła moment zwrotny wojny na południowym froncie, podobny do wcześniejszej bitwy warszawskiej, której datę przyjmujemy dziś za symboliczną.
Po bitwie i po obronie Zamościa dziadek pana Romana miał spotkać się z samym... marszałkiem Piłsudskim. — Opowiadał, że po wszystkim, a obrona miała trwać około tygodnia, na głównym placu Zamościa była zbiórka wojskowa. Przybył na nią Józef Piłsudski, a dziadek trzymał za uzdę jego Kasztankę, gdy marszałek z niej zsiadał. Podobno były wtedy nawet robione zdjęcia, ale kto je robił i gdzie one są, tego nie wiem i nie udało mi się do nich dotrzeć — mówi pan Roman.
Nie wie on też, jak długo dziadek Mikołaj służył w twierdzy Zamość. Nie wiadomo, czy tam, czy już po demobilizacji, w okolicach Rzeszowa poznał Agatę — wdowę po żołnierzu, który zginął w 1914 roku. Ten rejon kraju był wówczas bardzo biedny. Gospodarstwa rolne były bardzo rozdrobnione. To były paski ziemi, z których nie można było utrzymać rodziny. Pani Agata natomiast cztery lata spędziła pracując w Stanach Zjednoczonych. Wyjechała tam na mocy porozumienia zawartego przez Ignacego Paderewskiego z amerykańskim rządem.
— To porozumienie pozwalało biedocie galicyjskiej pracować w USA. Babcia przywiozła stamtąd pieniądze, za które z dziadkiem kupili ziemię na dzisiejszej Ukrainie, w Cielążu. Tam rodziły się ich dzieci. Ich syn, a mój ojciec, był najstarszy. Urodził się w 1922 roku. Dziadkowie mieli sześcioro dzieci. Ostatnie urodziło się w 1929 roku — mówi pan Roman.
Po II wojnie światowej okazało się jednak, że w Cielążu Polski nie będzie. W tym momencie trafiamy na kłopot. Pan Roman mówi, że dziadek z rodziną trafił do Lipicy w ramach słynnej akcji "Wisła". Był jednak Polakiem, a nie Ukraińcem. Dokumenty przesiedleńcze wskazują, że do Lipicy przyjechał w 1951 roku, a więc po formalnym zakończeniu akcji. Rozmawiamy o tym dość długo. Okazuje się, że doszło do pomyłki w przekazie dziadka.
Wszystko wskazuje na to, że dziadek pana Romana był jednym z ostatnich repatriantów. Dlaczego? Przede wszystkim sam wystąpił o przesiedlenie, a akcja "Wisła" była przymusowa. Został przesiedlony wraz z dobytkiem. Mógł do wagonu kolejowego zabrać krowę, konia, wóz, łóżko. Jadący z nim tym samym pociągiem Ukraińcy mogli mieć ze sobą tylko dwie walizki. W pociągu rodzina i dobytek mieli osobny wagon. Wraz z nim i rodzinami pochodzenia ukraińskiego w pociągu byli też przesiedleńcy z województwa wileńskiego.
— Dziadek nie znosił Sowietów. Nie chciał zostać na terenie ZSRR. Wiedział, że zabiorą im ziemię. Pociągiem przyjechali do Skandawy. Nie miał specjalnego wyboru, gdzie może się osiedlić. Dużo gospodarstw było już zajętych przez wcześniejszych osadników. Trafił do Lipicy — opowiada pan Roman.
Rozmówca nie ustaje w wysiłkach dokładniejszego poznania historii swego dziadka. Obiecaliśmy mu pomoc. Być może wrócimy do tego tematu, bo na cmentarzu w Lipicy spoczywa też drugi bohater. To Józef Borzęcki — żołnierz Armii Hallera, a już w Lipicy kolega pana Mikołaja. Obaj przy piwie i żółtym serze często żartobliwie kłócili się, który z nich był "w lepszej" formacji.
— Dziadek chwalił się, że walczył u Piłsudskiego, że trzymał jego Kasztankę. Z kolei pan Borzęcki mówił, że walczył pod Radzyminem, w obronie Warszawy. Chciałbym bardzo, aby i jego pomnik zyskał odpowiednio godną formę — kończy rozmowę pan Roman.
Andrzej Grabowski
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Stanisław Kosewski #2955664 | 83.13.*.* 3 sie 2020 09:29
Na cmentarzu w Bisztynku pochowany jest mój dziadek Antoni Kosewski ,żołnierz Legionów Piłsudskiego uczestnik Bitwy Warszawskiej 1920 roku,uczestniczył również w ostatniej mszy świętej celebrowanej przez ks.Skorupkę.
Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (5)
? #2955178 | 37.30.*.* 1 sie 2020 12:18
A inny uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, generał armii czerwonej jest patronem placówki straży granicznej w Górowie Iławeckim. Taka historia.
Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (11)