Szpik oddał bez alarmu i bez akcji

2019-10-13 07:00:00(ost. akt: 2019-10-13 07:27:38)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

- Ratować drugiego człowieka można bez alarmu i bez akcji - mówi Kazimierz Rokicki, strażak OSP w Troszkowie, który oddał swe komórki macierzyste swemu choremu bliźniakowi genetycznemu. Opowiedział nam jak do tego doszło. Dziś jest wyjątkowa do tej publikacji, bo obchodzimy Dzień Dawcy Szpiku.
Kazimierz Rokicki jest strażakiem OSP w Troszkowie. Co prawda mieszka w Olsztynie, bo i tam pracuje, ale - jak sam mówi - w Troszkowie spędza wszystkie dni wolne, urlopy, weekendy.

Opowiedział nam jak został dawcą szpiku kostnego. Tę informację opublikował na swoim profilu na Facebooku. Nie dlatego, aby się pochwalić tylko po to, aby innych ludzi przekonać, że warto być dawcą.

- Moja koleżanka Ewa z Olsztyna została dawcą ponad trzy lata temu. Opowiedziała mi swoją wzruszającą historię i ta historia mnie urzekła. Postanowiłem, że też zarejestruję się jako potencjalny dawca. Jestem zdrowy, w pełni sił i cóż lepszego mógłbym zrobić dla drugiego człowieka? Od razu wiedziałem, że skoro mówię "A" to powiem i "B", czyli, że jeśli zajdzie potrzeba oddam szpik chorej osobie - mówi Kazimierz Rokicki.

Opowiada, że proces rejestracji był prosty.

- Zamówiłem te "pałeczki" z fundacji DKMS i odesłałem im. Około trzech miesięcy czekałem na informację o rejestracji, o tym, że się do tego nadaję. Otrzymałem też kartę dawcy. Potem czekałem około trzy lata aż zadzwonił telefon z fundacji - opowiada pan Kazimierz.

Usłyszał pytanie, czy nadal chce być dawcą. To pytanie pojawiało się na każdym z etapów procedury zmierzającej do pobrania szpiku. Za każdym razem pan Kazimierz odpowiadał twierdząco.

- No bo jak się powiedziało "A" to trzeba powiedzieć "B" - powtarza. Telefon odezwał się w marcu bieżącego roku.

- Poinformowano mnie, że są dwie metody pobierania szpiku. Decydują o tym względy medyczne. To pobranie z talerza biodrowego lub z krwi. Warto tu wyraźnie powiedzieć, że pobranie może być z talerza biodrowego a nie z kręgosłupa, bo naczytałem się głupot i fałszywych informacji na ten temat. Mnie jednak przeznaczono do pobrania szpiku z krwi. Gdyby wybrano druga metodę też bym się zgodził - oświadcza pan Kazimierz.

Opowiada, że przed ostatecznym zakwalifikowaniem go jako dawcy przeszedł badania krwi. Badania potwierdziły pełną zgodność z biorcą szpiku. Datę pobrania szpiku wyznaczono najpierw na czerwiec.

- Wtedy dostałem informację, że stan zdrowia biorcy nie pozwala na wykonanie przeszczepu. Musiałem czekać jeszcze miesiąc. W lipcu skierowano mnie do jednej z klinik na terenie północnej Polski. Tam zbadano mnie od czubków paznokci po końcówki włosów - śmieje się.

Z kliniki wyjechał z zastrzykami z czynnikiem wzrostu, które sam sobie aplikował w brzuch.

- Nic nie bolało. Jedyne co się stało to objawy grypopodobne. O możliwości ich wystąpienia mnie uprzedzano. Nie było to nic strasznego - opowiada.

Sam zabieg pobrania komórek macierzystych z jego krwi miał miejsce we wrześniu. W czasie tej pięciogodzinnej procedury jego żona Marzena wykonała mu zdjęcie, które publikujemy.

- Była ewentualność, że trzeba będzie mnie podłączyć do tej maszyny dwa razy. Jednak już za pierwszym razem pobrano ode mnie wystarczająca ilość komórek macierzystych. Zabieg polegał na wkłuciu dwóch igieł z rurkami w żyły ramion. Przez jedną moja krew płynęła do maszyny odsączającej z niej komórki macierzyste a przez drugą wracała do mego krwiobiegu. W tym czasie można czytać, przeglądać fejsa, rozmawiać, To nic dolegliwego i nic nie boli - zapewnia Kazimierz Rokicki.

Wraz z informacją, że pobrano wystarczająca ilość komórek dowiedział się, że poleciały one do Niemiec, do mężczyzny w średnim wieku.

- Po wszystkim poczułem ogromną satysfakcję. Przedtem było trochę stresu i napięcia. Nie dlatego, że czegoś się bałem tylko dlatego, że chciałem, aby wszystko zakończyło się jak najlepiej dla mego bliźniaka genetycznego. W tej chwili jeszcze nie wiem jak z nim jest. Jeśli wszystko zakończy się pomyślnie chciałbym poznać tego mężczyznę. Nie wiem, czy będzie to możliwe - mówi pan Kazimierz.

PRZECZYTAJ KONIECZNIE: CHCĘ POZNAĆ GENETYCZNĄ SIOSTRĘ

CHCĘ POZNAĆ GENETYCZNĄ SIOSTRĘ


Pytamy czy to, że jest strażakiem miało wpływ na jego decyzję o zostaniu dawcą?

- Prawdopodobnie tak. Podczas akcji pomagamy ludziom, ratujemy ich albo ich mienie, bo takiej służby sami się podjęliśmy. Zawołanie strażaków OSP brzmi "Bogu na chwałę, ludziom na ratunek". Ratować można bez alarmu i bez akcji. Nie ma tu żadnego bohaterstwa. To dla mnie coś oczywistego - mówi dawca.

Dodaje, że oczywiście jest mu miło słuchać teraz wyrazów podziwu. Dumne z postawy męża i taty są jego żona i córka. Wielu ludzi okazało ów podziw w rozmowach i wpisach na Facebooku.

- To miłe, ale lepiej jeśli obok tych słów pójdą czyny. Zachęcam kogo tylko mogę a za waszym pośrednictwem każdego dorosłego czytelnika, aby rejestrowali się w fundacji DKMS jako potencjalni dawcy. Jeśli do was nikt nie zadzwoni to cieszcie się, bo wasz bliźniak genetyczny jest zdrowy. Jeśli zadzwonią oddajcie szpik, bo to nie boli, nie powoduje dolegliwości a komuś uratujecie życie - apeluje Kazimierz Rokicki.

My do tego apelu się przyłączamy a dawcom życzymy wszystkiego co najlepsze z okazji ich święta.

Pan Kazimierz nie jest jedynym dawcą z jakim rozmawialiśmy. Jest nią też Judyta Gos-Mączarska z Bisztynka Tu znajdziesz materiał prasowy a tu "Rozmowę Gońca", czyli wywiad wideo.

ANDRZEJ GRABOWSKI
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. L.P #2806653 | 88.156.*.* 19 paź 2019 12:34

    Kaziu super :-)

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5