Na emeryturę odszedł ostatni rymarz w regionie

2023-01-13 09:28:28(ost. akt: 2023-01-13 09:48:19)

Autor zdjęcia: Kamil Onyszk

Powoli odchodzi w zapomnienie zawód, bez którego jeszcze kilkadziesiąt lat temu trudno się było obejść. Odchodzi też na emeryturę ostatni rymarz w regionie. Od dziecka związany z Warmią. Poznajcie pana Zygmunta, rymarza, co rymuje.
Człowiek od tysiącleci wykorzystuje do pracy różnego rodzaju maszyny. Zanim mechanizacja rolnictwa i transportu za sprawą silników spalinowych gwałtownie się rozwinęła, powszechnie wykorzystywano konie. Ciągnęły one pługi, wozy, jeżdżono na nich wierzchem, a z wykorzystaniem kieratów napędzały sieczkarnie, wialnie, młocarnie i wiele innych urządzeń, które dziś można znaleźć już tylko w skansenach.

Jednak, aby konia zaprząc do takiej pracy, potrzebne były puszorki, chomąta, uprzęże, pasy pędne i siodła. I tu właśnie niezbędny staje się rymarz. To on je wytwarza i reperuje, ale dobry rymarz potrafi znacznie więcej.

Zygmunt Grochal mieszka w Bartoszycach. Urodził się tuż po wojnie, w 1946 roku w Wolnicy. Rzemiosła uczył się w Ornecie, choć początkowo chciał zrezygnować i pracować w PKS-ie jako kierowca. Niestety, jak wspomina, nie mógł podjąć tam pracy, bo był rodowitym Polakiem.

— Od 1947 roku przyjezdni byli lepiej traktowani. Tata pochodzi z Warszawy, mama spod Radomia, a ja urodziłem się tu. Byłem oryginalnym Polakiem, a tam pracowali Polacy „przyszywani” — wspomina.

Rodzina pana Zygmunta na Warmię przyjechała, tak jak wielu w tamtych czasach, za chlebem.

— Na ziemiach odzyskanych były mieszkania, dawali ziemię, a ojciec był rolnikiem, ale ja nie chciałem pracować na roli — opowiada pan Zygmunt. — Gdy skończyłem podstawówkę ojciec zawiózł mnie do rymarza w Ornecie. Powiedział, że jak chcę się uczyć, to się będę uczył, a jak nie, to mogę krowy paść. Wybór był oczywisty. Czasy były trudne, a nie licząc rodziców było nas siedmioro. Żeby chodzić do szkoły trzeba było opłacić internat. Wtedy przyjęto mnie do zakładu rymarskiego na rok, zobaczyć, czy się nadaję. Sprawdziłem się i w drugim roku przyjęli mnie do pracy.

Dlaczego tata pana Zygmunta zabrał go akurat do rymarza?
— Tata potrafił garbować skórę, potem dostał kopyta szewskie i zaczął zajmować się szewstwem — odpowiada rzemieślnik. — To bardzo przydatne umiejętności i konkretny zawód, który zawsze będzie potrzebny. To wydało mu się wtedy oczywiste.

Na czym właściwie polegała praca rymarza?
— Rymarstwo dzieli się na siodlarstwo, kaletnictwo i rymarstwo właściwe — wylicza pan Zygmunt — i tego właściwego się właśnie uczyłem. Nauka polegała na wykonywaniu prostych robót, a z czasem coraz trudniejszych. W zakładzie w Ornecie produkowaliśmy chomąta, puszorki i pozostałe elementy końskiej uprzęży. Wszystko ręcznie robione ze skóry. Mistrz pokazywał, a ja powtarzałem. Tak wyglądała moja nauka. Potem wytwarzałem wszystko sam.

Po przyuczeniu pan Zygmunt poszedł do wojska, do jednostki w Lidzbarku Warmińskim i w trakcie odbywania służby zdobył tytuł czeladnika.

— Egzamin był trudny. Musiałem zrobić wnętrze, wyścielenie kasku, a nigdy wcześniej tego nie robiłem. Jednak udało się zrobić jak trzeba — wspomina Zygmunt Grochal. — W wojsku zajmowałem się m.in. naprawianiem siedzeń w samochodach, a na egzamin czeladniczy dostałem nawet specjalny urlop. To było cenne doświadczenie. Potem, w 1969 roku, gdy trafiłem do rezerwy, otworzyłem własny zakład rymarski w Bartoszycach, w spółdzielni wielobranżowej. Niestety coraz rzadziej wykonywałem prace, których uczyłem się u mistrza. Konie coraz rzadziej pracowały, a w związku z tym zapotrzebowanie na osprzęt spadało.
Czasy się zmieniały. Mechanizacja nieubłaganie wkraczała we wszystkie sfery codzienności, a koni, jak wspomina nasz rozmówca, używało się coraz rzadziej. Jako, że rymarstwo to praca związana ze skórą, pan Zygmunt zaczął świadczyć głównie usługi kaletnicze. Naprawiał wszystko. Wszywał zamki, reperował torby, płaszcze, kurtki i nie tylko.

— Kiedyś przyjechali do mnie z Galin, żebym nareperował… sztuczną kobyłę. Ogier zrobił dziurę kopytem i trzeba było połatać — śmieje się pan rzemieślnik.
Zdarzało mu się naprawiać także buty.

— Czasem odsyłał do mnie szewc, który nie był w stanie naprawić butów. "Idź do rymarza, on ma maszyny" mówił, a ja te buty robiłem. Zlecenia były przeróżne, czasem naprawiałem rzeczy, które nawet nie wiedziałem do czego służą. Przyszedł raz do mnie facet, żebym coś naprawił. Zapytałem, co to takiego, a on odpowiedział: "A nie obrazi się Pan?". "Nie". "To (niecenzuralne słowo - przyp. red.) to pana obchodzi!" — wspomina pan Zygmunt. — Nie wiedziałem co, ale naprawiłem. Trzeba było robić różne rzeczy, żeby utrzymać siebie i rodzinę.

Czy jako doświadczony czeladnik miał pan Zygmunt swoich uczniów?
— Żeby mieć ucznia musiałem najpierw zostać mistrzem — wyjaśnia rzemieślnik. — Legitymację mistrzowską otrzymałem w 1974 roku. Ucznia chciałem mieć, ale z tym był zawsze problem, bo wielu chciało i albo się nie nadawali, albo oczekiwali lekkiej i dobrze płatnej pracy. W tym zawodzie można zarobić godne pieniądze, jednak najpierw trzeba się dobrze wyuczyć fachu i ciężko pracować. No i trzeba być pomysłowym, bo klienci i ich potrzeby z czasem się zmieniają, i naprawdę potrafią zaskoczyć. A prawda jest taka, że mało kto potrafi zrobić tak, jak ja — przyznaje pan Zygmunt.

Zygmunt Grochal zakład rymarski zamknął 1 grudnia ubiegłego roku. Głównie z powodu chorego kręgosłupa i czekającej go operacji. Pech chciał, że niedawno, jadąc rowerem na rehabilitację, przewrócił się i złamał nogę (z winy nieuważnego kierowcy). To przeważyło o decyzji przejścia na zasłużoną emeryturę.

Jednak rymarstwo to nie jedyna pasja pana Zygmunta. Przez lata grał w bartoszyckiej orkiestrze dętej na czynelach i bębnie, gra również na akordeonie i skrzypcach, a do tego śpiewa. Lubi gotować, wędkować i… rymować. Jego ciepły charakter i poczucie humoru wypływają wprost z autorskich wierszy.
— Teraz już technika na polu panuje, chłop siedzi na miedzy, pilotem steruje, traktorem zaorze, traktorem zasieje, a konik na trawce siedzi się śmieje — recytuje.

Zawód rymarza odchodzi powoli w zapomnienie wraz z zakładem ostatniego rymarza w regionie. Dziś konne akcesoria można zamówić z Chin i choć są marnej jakości, mają tę przewagę, że są po prostu tanie. Jedno jest pewne — pan Zygmunt, mimo swojego wieku, wciąż ma mnóstwo energii, dobrego humoru i z pewnością nie będzie się nudził. Jest doskonałym przykładem człowieka z licznymi pasjami, którego w pełni zasłużenie można nazywać Mistrzem.
— Pragnę na łamach gazety podziękować wszystkim moim klientom za te wszystkie wspaniałe lata działalności zakładu. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę wszystkiego najlepszego! — kończy rozmowę Zygmunt Grochal.
oko




2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5