Zygmunt Grochal - rymarz, co rymuje

2023-01-02 10:00:00(ost. akt: 2023-01-09 22:05:28)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Powoli odchodzi w zapomnienie zawód, bez którego jeszcze kilkadziesiąt lat temu trudno się było obejść. Odchodzi też na emeryturę ostatni rymarz w regionie. Od dziecka związany z Warmią, rzemiosła uczył się w Ornecie. Poznajcie pana Zygmunta, rymarza, co rymuje.
Człowiek od tysiącleci wykorzystuje do pracy różnego rodzaju maszyny. Zanim mechanizacja rolnictwa i transportu za sprawą silników spalinowych gwałtownie się rozwinęła, powszechnie wykorzystywano konie. Ciągnęły one pługi, wozy, jeżdżono na nich wierzchem, a z wykorzystaniem kieratów napędzały sieczkarnie, wialnie, młocarnie i wiele innych urządzeń, które dziś można znaleźć już tylko w skansenach. Jednak aby konia zaprząc do takiej pracy, potrzebne były puszorki, chomąta, uprzęże, pasy pędne i siodła. I tu właśnie niezbędny staje się rymarz. To on je wytwarza i reperuje, ale dobry rymarz potrafi znacznie więcej.

Zygmunt Grochal mieszka w Bartoszycach. Urodził się tuż po wojnie, w 1946 roku w Wolnicy. Rzemiosła uczył się w Ornecie, choć początkowo chciał zrezygnować i pracować w PKS-ie jako kierowca. Niestety, jak wspomina, nie mógł podjąć tam pracy, bo był rodowitym Polakiem. - Od 1947 roku przyjezdni byli lepiej traktowani. Tata pochodzi z Warszawy, mama spod Radomia, a ja urodziłem się tu. Byłem oryginalnym Polakiem, a tam pracowali Polacy „przyszywani” - wspomina.

Rodzina pana Zygmunta na Warmię przyjechała, tak jak wielu w tamtych czasach, za chlebem. - Na ziemiach odzyskanych były mieszkania, dawali ziemię, a ojciec był rolnikiem, ale ja nie chciałem pracować na roli. Gdy skończyłem podstawówkę ojciec zawiózł mnie do rymarza w Ornecie. Powiedział, że jak chcę się uczyć, to się będę uczył, a jak nie to mogę krowy paść. Wybór był oczywisty. Czasy były trudne, a nie licząc rodziców było nas siedmioro. Żeby chodzić do szkoły trzeba było opłacić internat. Wtedy przyjęto mnie do zakładu rymarskiego na rok, zobaczyć czy się nadaję. Sprawdziłem się i w drugim roku przyjęli mnie do pracy - opowiada pan Zygmunt.

Dlaczego tata zabrał pana akurat do rymarza?

- Tata potrafił garbować skórę, potem dostał kopyta szewskie i zaczął zajmować się szewstwem. To bardzo przydatne umiejętności i konkretny zawód, który zawsze będzie potrzebny. To wydało mu się wtedy oczywiste.

Na czym właściwie polegała pana praca?

- Rymarstwo dzieli się na siodlarstwo, kaletnictwo i rymarstwo właściwe i tego właściwego się właśnie uczyłem. Nauka polegała na wykonywaniu prostych robót, a z czasem coraz trudniejszych. W zakładzie w Ornecie produkowaliśmy chomąta, puszorki i pozostałe elementy końskiej uprzęży. Wszystko ręcznie robione ze skóry. Mistrz pokazywał, a ja powtarzałem. Tak wyglądała moja nauka. Potem wytwarzałem wszystko sam.

Po przyuczeniu pan Zygmunt poszedł do wojska, do jednostki w Lidzbarku Warmińskim i w trakcie odbywania służby zdobył tytuł czeladnika. - Egzamin był trudny. Musiałem zrobić wnętrze, wyścielenie kasku, a nigdy wcześniej tego nie robiłem. Jednak udało się zrobić jak trzeba - wspomina pan Zygmunt. - W wojsku zajmowałem się m.in. naprawianiem siedzeń w samochodach, a na egzamin czeladniczy dostałem nawet specjalny urlop. To było cenne doświadczenie. Potem, w 1969 roku, gdy trafiłem do rezerwy, otworzyłem własny zakład rymarski w Bartoszycach, w spółdzielni wielobranżowej. Niestety coraz rzadziej wykonywałem prace, których uczyłem się u mistrza. Konie coraz rzadziej pracowały, a w związku z tym zapotrzebowanie na osprzęt spadało.

Czy jako doświadczony czeladnik miał Pan swoich uczniów?

- Żeby mieć ucznia musiałem najpierw zostać mistrzem. Legitymację mistrzowską otrzymałem w 1974 roku. Ucznia chciałem mieć, ale z tym był zawsze problem, bo wielu chciało i albo się nie nadawali, albo oczekiwali lekkiej i dobrze płatnej pracy. W tym zawodzie można zarobić godne pieniądze, jednak najpierw trzeba się dobrze wyuczyć fachu i ciężko pracować. No i trzeba być pomysłowym, bo klienci i ich potrzeby z czasem się zmieniają i naprawdę potrafią zaskoczyć. A prawda jest taka, że mało kto potrafi zrobić tak jak ja - przyznaje pan Zygmunt.

Czasy się jednak zmieniały. Mechanizacja nieubłaganie wkraczała we wszystkie sfery codzienności, a koni używało się coraz rzadziej. Jako, że rymarstwo to praca związana ze skórą, pan Zygmunt zaczął świadczyć głównie usługi kaletnicze. Naprawiał wszystko. Wszywał zamki, reperował torby, płaszcze, kurtki i nie tylko. - Kiedyś przyjechali do mnie z Galin, żebym nareperował… sztuczną kobyłę. Ogier zrobił dziurę kopytem i trzeba było połatać - śmieje się pan Zygmunt.

Zdarzało się naprawiać także buty. - Czasem odsyłał do mnie szewc, który nie był w stanie naprawić butów. Idź do rymarza, on ma maszyny, mówił, a ja te buty robiłem. Zlecenia były przeróżne, czasem naprawiałem rzeczy, które nawet nie wiedziałem do czego służą. Przyszedł raz do mnie facet, żebym coś naprawił. Zapytałem, co to takiego, a on odpowiedział: A nie obrazi się Pan? - Nie. To (…) to pana obchodzi!- wspomina pan Zygmunt. - Nie wiedziałem co, ale naprawiłem. Trzeba było robić różne rzeczy żeby utrzymać siebie i rodzinę.

Pan Zygmunt zakład rymarski zamknął 1 grudnia ubiegłego roku. Głównie z powodu chorego kręgosłupa i czekającej go operacji. Pech chciał, że niedawno jadąc rowerem na rehabilitację przez nieuważnego kierowcę przewrócił się i złamał nogę. To przeważyło o decyzji przejścia na zasłużoną emeryturę.

Rymarstwo to nie jedyna pasja pana Zygmunta. Przez lata grał w bartoszyckiej orkiestrze dętej na czynelach i bębnie, gra również na akordeonie i skrzypcach, a do tego śpiewa. Lubi gotować, wędkować i… rymować. Jego ciepły charakter i poczucie humoru wypływają wprost z autorskich wierszy.

Teraz już technika na polu panuje, chłop siedzi na miedzy, pilotem steruje, traktorem zaorze, traktorem zasieje, a konik na trawce siedzi się śmieje.

Zawód rymarza odchodzi powoli w zapomnienie wraz z zakładem ostatniego rymarza w regionie. Dziś konne akcesoria można zamówić z Chin i choć są marnej jakości, mają tę przewagę, że są po prostu tanie. Jedno jest pewne - Pan Zygmunt mimo pięknego wieku wciąż ma mnóstwo energii, dobrego humoru i z pewnością nie będzie się nudził. Jest świetnym przykładem człowieka z licznymi pasjami, którego w pełni zasłużenie można nazywać Mistrzem.

- Pragnę na łamach gazety podziękować wszystkim moim klientom za te wszystkie wspaniałe lata działalności zakładu. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę wszystkiego najlepszego!

oko



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5