„Bolcia” Leszka Bakuna. Historia rosyjskiej agresji miała się już nie powtórzyć

2022-03-16 11:00:00(ost. akt: 2022-03-16 11:02:41)

Autor zdjęcia: Grupa Historyczna Ostpreussen

WOJNA || Rosjanie napadli na Ukrainę, którą jeszcze niedawno nazywali bratnim krajem. Historia agresji jest powtórzeniem tego, co działo się w czasie II wojny światowej. Leszek Bakun, autor książki „Bolcia” wskazuje na podobieństwo faktów.
O książce Leszka Bakuna w „Gońcu Bartoszyckim” pisaliśmy w 2021 roku. W obliczu wojny w Ukrainie książka niewiele straciła na aktualności.

— Wszyscy jesteśmy w szoku — mówi Leszek Bakun. — Myśleliśmy, że nic takiego się nie powtórzy. Moja mama miała rację, że Rosja była, jest i zawsze będzie zagrożeniem na całego świata. Do ostatniego swojej dnia swojego życia nienawidziła Rosjan i ich się bała. Nie wierzyła w to, że w 1989 roku w Polsce nastąpiła w Polsce wolność, a Rosjan już nie ma.
Fot. Andrzej Grabowski

— Skąd wziął się pomysł na książkę?
— O książce myślałem dawno temu — mówi Leszek Bakun, — jednak zawsze brakowało mi czasu. Po przejściu na emeryturę zebrałem myśli, odświeżyłem wspomnienia, rozmawiałem z rodziną, by wiernie przedstawić historię mamy. Na początku książkę pisałem dla rodziny, ale kiedy wokół niej zrobiło się głośniej, wydałem ją w większym nakładzie.

Leszek Bakun obecnie pracuje nad kolejną książką.
— Książka ukaże się w tym roku. Opisuję w niej historię związaną z Rosjanami. Mama nie życzyła sobie, by temat poruszać bojąc się, że z tego tytułu spotka ją nieszczęście.

Tytułowa Bolcia urodziła się we wsi Sołowieje w powiecie grodzieńskim kilka kilometrów od Grodna, na ziemi od wieków należącej do Polski. Resztę swojego życia spędziła na dawnych Prusach w okolicach Bartoszyc. Poznajmy jej historię.
Publikujemy fragment książki, a w wydaniu papierowym „Gońca Bartoszyckiego" zamieszczamy dwie strony „Bolci” Leszka Bakuna.
Dariusz Dopierała

VI. CZAS RUSKIEGO „WYZWOLENIA”
„Ruskie strzelali, aby strzelać. Trafić w pojedynczy bunkier z kilku kilometrów było niezwykle trudno, więc walili z tych armat non stop, przesuwając celowniki co jakiś czas o kilka, kilkadziesiąt metrów. A że lubili popić bimbru, to skuteczność ostrzału miała wiele do życzenia. Pociski armatnie rozrywały się kilkadziesiąt metrów od naszej piwnicy. Nie mieliśmy wiary w ocalenie. Ruskie strzelali z tych armat dzień i noc. Pocieszeniem było tylko to, że jak trafią w nasz „schron”, to śmierć będzie szybka i lekka. Niejedna chałupa zniknęła w Kiertynach w wyniku Ruskiego ostrzału. Do dzisiaj nie wiem, ile dni siedzieliśmy w tej piwnicy. Liczenie dni nie było możliwe.

Piwnica nie miała okien, więc nie wiadomo, kiedy była noc, a kiedy dzień. Zegarka chyba też nikt nie miał. Według mnie siedzieliśmy tam około tygodnia. Byliśmy przerażeni, brudni i śmierdzący. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Każdy modlił się do swojego Boga już nie po niemiecku, ale w swoim rodzimym języku. Każde inne miejsce w okolicach Bartoszyc nadawało się bardziej do przeczekania frontu niż wieś Kiertyny. My jednak wybraliśmy to miejsce. Nie wiem, dlaczego? Nikt nic mądrzejszego nie wymyślił. A dla mnie był to dowód, że jak Pan Bóg kocha człowieka, to mu krzyże daje.

Po tygodniu nastąpiła cisza po wybuchach pocisków. Na podwórku dało się słyszeć szum pojazdów, okrzyki ludzi, pojedyncze wystrzały. Cóż było robić, uradziliśmy, że wychodzimy z naszej kryjówki. Zawsze to lepiej jak sami wyjdziemy niż nas znajdą. Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. Wyłazimy z tej piwnicy, aż tu Kaziuk wyrywa się przed wszystkich i wrzeszczy w kierunku Ruskich mniej więcej tak tłumacząc na polski, bo krzyczał po rosyjsku: „Witajcie, drodzy towarzysze. Dziękuję za oswobodzenie od niemieckich faszystów. Pozdrowienia dla Stalina” i tym podobne słowa. Co mu odbiło? To, że nienawidził Niemców, to wiedziałam, ale że lubił Ruskich, to nie. Raptem rozległ się strzał z pistoletu. Kaziuk padł na twarz. Z głowy sączyła się krew na śniegu.

Pierwsza moja myśl była skąd on ma w sobie tyle krwi? Przecież większość wyciekła w czasie torturowania go przez żandarma. Ruski komendant nie uwierzył w szczerość słów Kaziuka, a może Kaziuk za blisko podbiegł do niego i tamten się wystraszył. W każdym bądź razie finał był taki, że Kaziuk, który spędził na przymusowych robotach w Prusach Wschodnich prawie 4 lata, omal nie został zatłuczony przez żandarma, leżał teraz martwy, zastrzelony przez ruskiego wyzwoliciela. Reszta naszej piwnicznej ekipy stanęła jak wryta, nie wiedząc co z nami będzie. Czy wystrzelają nas po kolei? Wkrótce miało się to okazać."

Leszek Bakun, „Bolcia", Olsztyn 2020

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5