Bociani Król spogląda na Żywkowo z góry

2021-03-26 18:00:00(ost. akt: 2021-03-27 09:52:10)

Autor zdjęcia: Dariusz Dopierała

Władysława Andrejewa znają wszyscy mieszkańcy Żywkowa. Szerzej znany jest jako „Bociani Król”. W czwartą rocznicą Jego śmierci oddajmy głos tym, którzy mieli przyjemność w nim współpracować.
Władysław Andrejew przez wiele lat zajmował się bocianami. Najpierw sam, potem jako pracownik Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Wielokrotnie pisaliśmy o nim w „Gońcu Bartoszyckim”, ale jego dzieło opisywały też inne media.
— W 1972 roku braliśmy ślub i wtedy sprowadziłam męża tutaj, do Żywkowa — mówi Anna Andrejew, żona „Bocianiego Króla”. — Wtedy zaczął opiekować się bocianami. Zlikwidowano okoliczne PGR-y, jak choćby w Świątkach, gdzie były ogromne domy, na których znajdowały się gniazda bocianów. Obok była wieś Warszkajty, która też zniknęła z mapy. Bociany biły się o te gniazda, które zostały. Mąż powtarzał, że nienawidzi przemocy i zaczął szykować miejsca na bocianie gniazda wszędzie, gdzie tylko mógł. Tam, gdzie postawił patyczek, tam zawsze były gniazda.
Nawet na dachu, gdzie jest komin, pan Władek postawił metalową platformę. Kiedy wydobywał się dym podczas pieczenia chleba, powstał naturalny inkubator dla bocianów.


— Skąd się tu wzięła wieża?
— Kiedyś przyjeżdżali fotografowie z Niemiec, z Włoch. Jeszcze wtedy nie było tu platformy, mąż wchodził z nimi na drzewa, na dachy. Razem z fotografem z Niemiec pojechali do jednego z gospodarzy, by kupić "kraciak", jeszcze poniemiecki. Mąż chciał go kupić za pięćset złotych, ale mu odmówiono. Niemiecki fotograf kupił taniej. Postawili wieżę na podwórku, jednak daszek przeszkadzał przy robieniu zdjęć. Ale mimo to, szybko, jeszcze tego samego dnia, pojawił się na daszku pierwszy bocian.


"Bociani Król" nie godził się z tym, aby nie mieć po stronie swojego okna gniazda bocianiego. Kiedy Towarzystwo postawiło drewnianą wieżę, wydreptał, aby metalowa wróciła do niego. Zrobił daszek, który też został zasiedlony przez bociany.

Platformy to była ręczna, pełna serca robota.
— Teraz wstawianie i wymiana platform jest prosta — mówi pani Anna. — Kiedy mąż je robił, widłami wstrząsał gałęzie, rąbał siekierą. Dużo czasu spędzał w szopie przygotowując platformy. Potem rozwoził je maluchem, czasem przyczepą rozwoził po gminie. Zakładał drewniane platformy na budynkach, gdzie wcześniej gniazda już były.

— Każdy z nas ma jakąś pasję, konika, jego pasją były bociany. Do 2005 roku prowadziliśmy jeszcze gospodarstwo i trzeba było to wszystko pogodzić. Nieraz, kiedy przyjeżdżały wycieczki ze szkół, trzeba było na Dzień Dziecka zrobić pięć ognisk. Trzeba było przygotować liściaste, dębowe drewno na ognisko, rozlokować grupy, zająć się grupami. Wracaliśmy do domu po dziesiątej, kiedy cała wieś już spała i trzeba było zająć się gospodarstwem.
— Czasem mąż nie miał czasu nawet dla swoich dzieci, rodziny. Zdarzało się, że bilety na samą wieżę widokową kupowało pięć — sześć tysięcy osób. A nie wszyscy na nią wchodzili. Ptaki były ważniejsze niż rodzina, co dzieci miały mu trochę za złe. "Tato przyjdź, posiedź z nami trochę" — mówiły. Odpowiadał: „Przecież nie mogę tego zostawić!”


WSPOMNIENIA
— To już 4 lata mijają, gdy 25 marca 2017 r., dzień po przylocie pierwszych bocianów do Żywkowa, odszedł ich wielki przyjaciel Pan Władek Andrejew. Był to człowiek z pasją, który jako pierwszy we wsi roztoczył opiekę nad bocianami w czasach, kiedy nie było to jeszcze popularne. Budował platformy, wkładał pisklaki, które wypadły z powrotem do gniazd, pomagał rannym bocianom. Był również przyjacielem naszej gminy. Zawsze służył dobrą radą i pomocną dłonią. Niejednokrotnie ratował z opresji w kryzysowych sytuacjach. Turystów zawsze witał szerokim uśmiechem, gawędą o bocianach i żartem, którym przełamywał pierwsze lody. Przez media nazywany był niejednokrotnie „Bocianim Królem".
Kochany Panie Władku, zostanie Pan na zawsze w naszych sercach, myślach, opowieściach. Każdy widok i klekot żywkowskiego bociana przyniesie ciepłe wspomnienie o Panu. Mamy nadzieję, że jest Pan teraz w lepszym świecie, bliżej swoich skrzydlatych przyjaciół i uśmiecha się do nas tam z góry...
Bożena Olszewska-Świtaj Wójt Gminy Górowo Iławeckie


— Pan Władek zapoczątkował historię bocianów w Żywkowie. Obecnie jest tu 50 platform. To pan Władysław montował platformy na budynkach, potem przejęło to Polskie Towarzystwo Ochrony Ptaków i my stawialiśmy kolejne.
W gospodarstwie wszystko się zmieniało, tylko pan Władek i bociany były czymś stałym. Kiedy wjeżdżałem do Żywkowa i na horyzoncie nie było pana Władka, wiedziałem, że albo go nie ma we wsi, albo śpi, albo jest chory. Zawsze tam był i krążył. Nawet, jak bocianów nie było, On zawsze był i tworzył atmosferę Żywkowa.
Nigdy nie było sytuacji, żeby pan Władysław odmówił nam czyli Towarzystwu pomocy i wsparcia. Wszystko co było do zrobienia, robił sam, wykorzystując swoje narzędzia i umiejętności. Mówiliśmy nawet naszym pracownikom: "Jeśli czegoś nie będziesz wiedział, porozmawiaj z panem Władkiem, on wszystko wytłumaczy."
Pan Władek przybliżał historię tego miejsca każdemu turyście, który pojawiał się w Żywkowie. Nawet teraz, kiedy przyjeżdżają, często swoje pierwsze kroki kierują do domu pani Anny Andrejew. Często też oprowadzał turystów tłumacząc im zwyczaje bocianów i przedstawiając samą wieś. Często witał gości anegdotami, które przełamywały lody.
Pan Władek jest osobą, której warto i trzeba oddać hołd.
Sebastian Menderski, Polskie Towarzystwo Ochrony Ptaków

— Osobiście poznałem Władysława Andrejewa jako mieszkańca Żywkowa. Byłem tam osobą nową, przepracowałem kilka lat i ze strony pana Władka spotkałem się z wielką wyrozumiałością. Pomagał w rzeczach które były dla mnie nowe, w tym w rolniczych, które były dla mnie wtedy obce. Służył mi radą i pomocą. Nieważne, czy był powszedni dzień, czy święto zawsze był gotów stać i pojechać na rowerze, pomóc. Nawet kiedy coś się zepsuło i pękło, śmiał się, że pękło ze śmiechu. Był też bardzo uparty w dążeniu do celu. Jak coś sobie założył, to uparcie to realizował. Jeżeli sobie założył, że coś ma być zrobione, to nie ma zmiłuj się. Pracował, aż zakończył.
"Bociani Król" w kontaktach z innymi ludźmi miał pogodę ducha i jakiś rodzaj charyzmy, które do niego przyciągały. Często, gdy przyjeżdżali turyści, stał w furtce, zagadywał ich, opowiadał anegdoty i w ten sposób ich sobie zjednywał. Znał mnóstwa anegdot, historii, śmiesznych powiedzeń, które turyści zapamiętywali i przez lata, przyjeżdżając po raz kolejny, wspominali je.
Pan Władek oddał bocianom dużo swojego życia, zapału i pasji. Gdy co roku odbywało się rozpoczęcie sezonu, zawsze gdzieś był obecny. Czuł się częścią tego wszystkiego i nadal jest z nami, i bocianami.
Adam Łopuszyński, pracownik PTOP w latach 2013- 2019

Dariusz Dopierała

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5