Nie zmieniam gór, to góry zmieniły mnie. Andrzej Białecki.

2021-02-20 12:00:00(ost. akt: 2021-02-20 13:44:34)
Każde spotkanie z Tatrami jest przygodą- mówi Andrzej Białecki

Każde spotkanie z Tatrami jest przygodą- mówi Andrzej Białecki

Autor zdjęcia: archiwum własne

Bartoszycki bard, aktor grupy MEMHIA, pasjonat gór, fotograf górskiej przyrody.
— Andrzej, kim jesteś? Skąd się wzięły takie twoje zainteresowania?

— Może z gitary, śpiewania, na początku nieporadnego? Z tego wypłynęły inne: aktorstwo - szumnie nazywając, występy, poezja śpiewana, własna muzyka...

— W którym miejscu zaczęła się MEMHIA?

— Chyba już kilkanaście lat temu. Najpierw występowaliśmy bez nazwy. Spotykaliśmy się w bibliotece miejskiej w Bartoszycach. Gdy okazało się, że jest nas pięcioro, że podobnie myślimy, działamy zaproponowałem nazwę która pochodzi od naszych imion. MEMHIA: Małgosia, Ela, Marylka, Heniek i Andrzej. Dołożyłem do tego Wyspę, bo na ogromnym oceanie muzyki i poezji stworzyliśmy maleńką wysepkę.

— Co oprócz ciebie łączy ze sobą piosenkę, góry, fotografię i scenę teatralną?

— Nie umiem tego nazwać. Może otwartość na ludzi? Szukanie piękna, tak, jak w górach, tak i w poezji, w muzyce, w satyrze, pomysłów, natchnienia. Zdarzyło się kiedyś, że dwa tygodnie byłem w górach. Co schronisko - układałem kolejną zwrotkę do piosenki. I tak powstała 10 zwrotkowa piosenka pokazująca jedną wyprawę górską. Góry poza wszystkim są też ogromnym natchnieniem nie tylko do muzyki, ale właśnie do otwartości na poezję, literaturę, satyrę również. Na spotkania z ludzi.

— Jak to jest mieszkać daleko od miejsca które się kocha?

— Jest źle mieszkać tak daleko. Na samą podróż trzeba zaplanować jeden dzień. Gorzej było, kiedy pracowałem, bo trzeba było 2 dni urlopu poświęcić na dojazd. Gdybym mieszkał bliżej, to pewnie byłbym częściej w górach, ale to nie wiem czy byłoby dobre. Może bym tam często uciekał, na każdy weekend? Teraz odległość wymusiła, że jestem w górach raz, czasami dwa razy w roku.

— Od początku pandemii prowadzono wiele ograniczeń. Jak sobie radzisz?

— Gram i śpiewam, z tego nie zrezygnuję. Kontaktujemy się przez telefon z innymi członkami Wyspy. Nie ma jednak tej radości ze wspólnego grania... Jak wiadomo, Dom Kultury działa bez publiczności, proponowano nam jakiś występ, to jednak nie jest to. Na pewno zawodowym piosenkarzom jest łatwiej, występowanie przed pustą salą, my stwierdziliśmy, że poczekamy na koniec pandemii.

— Wspominałeś o poezji śpiewanej i muzyce. Piszesz piosenki?

— Bardziej muzykę do gotowych tekstów, wierszy. Pochwalę się, że śpiewałem już wiersze Barcji: Marii Duchnik, Anety Przybyłek, Arka Monkiewicza, Eli Pilipiuk i Jerzego Sałaty. W niektórych wierszach, kiedy biorę tekst do ręki, słyszę gotową piosenkę. Czasami nawet zanim doczytam tekst do końca. Nawet zanim doczytam do końca. To zasługa wiersza i jego rytmu, bo nie każdy wiersz umiem zaśpiewać, chociaż nie musi to być wiersz rytmiczny i rymowany.

— Mówisz o wierszach i rytmie. Czy to nie jest trochę tak że te góry po prostu Tobie w duszy grają?

— Można tak powiedzieć, że te góry grają mi w duszy, sercu. Kocham góry i jestem o tym przekonany, że dzięki temu jestem bezpieczny, bo przecież od kogoś kochanego nie może mnie spotkać nic złego. Czuję się tam świetnie i dzięki duchowej bliskości z górami mogę więcej przejść, niż wskazywałaby na to moja kondycja. To dzięki mojej bliskości z górami. Moje pierwsze spotkanie z gitarą było kilkadziesiąt lat temu, w 1967 roku, natomiast z Tatrami zaprzyjaźniłem się w 1993 roku, czyli późno. Kilka pierwszych spotkań z Tatrami to były piękne wyjazdy z rodziną. Chodziliśmy po dolinkach, ale mnie ciągnęło w górę na szczyty, granie. Ukochana żona już za pierwszym razem dała przepustkę. "To my sobie dzisiaj zostaniemy w Zakopanem, a ty sobie idź w te góry.” Pierwszy raz polazłem na Orlą Perć. Wtedy zaczęło się moje osobiste spotkanie z tymi wysokimi górami.
— Każde spotkanie z Tatrami jest przygodą. Miałem też tragiczne, ale pamiętne wspomnienie. Kiedyś szedłem Orlą Percią, pokonałem Kozią Przełęcz, wlazłem po ścianie na jeden ze szczytów Kozich Czubów i nagle mnie olśniło: pięknie na tle Doliny Pięciu Stawów widać śmigłowiec. Słychać go było, więc znalazłem go wzrokiem. Pięknie się prezentował, słońce odbijało się w tafli stawu, a na tym tle śmigłowiec. Patrzę, że leci w moją stronę, chociaż dużo niżej. Podleciał blisko, pod Kozie Czuby. Co się okazało? Jakiś chłopak pode mną zaczął się wspinać i poleciał z tej Koziej Przełęczy. To było około 200 metrów i nie przeżył tego. Śmigłowiec przeleciał właśnie po niego...

— Góry są niebezpieczne…

— Pesymistom przypominam, że owszem, w Tatrach ginie przeciętnie około 20 ludzi rocznie. Na naszych drogach, kiedyś, przy mniejszym ruchu, ginęło dwadzieścia osób dziennie. Po górach można spokojnie chodzić, ale trzeba mieć wielki szacunek do gór. Trzeba znać swoje możliwości, dobrze się przygotować, znać te góry, szanować ludzi, którzy idą za Tobą, przed Tobą, obok ciebie.

— Jak to okazujesz?

— Na ścianie w Koziej Przełęczy jest taki szlaczek na szerokość buta. Idzie się kilkanaście metrów po takim parapeciku skalnym, oczywiście jest tam łańcuch. Szło tam dwóch panów i prawdopodobnie syn jednego z nich, dziesięcio, może dwunastoletni. W pewnym momencie chłopak zamknął oczy i kurczowo złapał się łańcucha. Zatkało go, nie mógł odpowiadać nawet na pytania. To jest bardzo trudny szlak. Grzecznie, ale stanowczo poprosiłem, żeby wrócili na Kozią Przełęcz zeszli do Murowańca. A chłopaka, powiedziałem, ja sprowadzę. Stanąłem za nim, znalazł się w takim moim objęciu i po kawałeczku, tak po 10 centymetrów sprowadziłem go na przełęcz.

— Możesz opowiadać godzinami... Jakaś anegdota na koniec?

— Nie wiem, czy wiecie, dlaczego w niektórych miejscach na Orlej Perci łańcuchy są pozrywane. Kiedyś szła Orlą Percią pani z mężem i doznała ataku lęku wysokości. Trzymała się mocno łańcucha, oczy zamknięte. Nie słyszała, nie widziała, odebrało jej wszystkie zmysły. Miała tylko zaciśnięte ręce na łańcuchu. Wezwali TOPR. Przyleciał śmigłowiec, desantowało się dwóch ratowników. Wycięli panią z kawałkiem łańcucha zamkniętym w dłoniach i ewakuowali do Zakopanego.

— Ciebie też ciężko oderwać od gór, że może nie zostajesz z łańcuchem, ale ze zdjęciami gór. Przez ostatni rok, kiedy nie jesteś w górach, zamieszczasz codziennie na Fb jeden wpis poświęcony właśnie górom, Tatrom.

— To cykl zdjęć na każdy dzień, który prowadzę od początku ubiegłego roku. Dla mnie te zdjęcia są takim łańcuchem, łączącym mnie z górami. Prezentując je moim przyjaciołom i znajomym sam siebie karmię tymi zdjęciami. To jest radość i ogromna rekompensata przede wszystkim dla mnie. Okazało się, że jest kilku pasjonatów, z którymi mogę się dzielić ponownym przeżywaniem tych wędrówek. A góry? One cały czas stoją. To jest tak: Przez swoje wędrówki nie zmieniamy gór, to góry zmieniają nas.

— Andrzeju, bardzo dziękuję Tobie za rozmowę. Z nadzieją, że wkrótce znowu usłyszę Cię na scenie.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5