Przyglądaliśmy się pracy na oddziale covid bartoszyckiego szpitala
2020-11-21 08:00:00(ost. akt: 2020-11-20 09:13:01)
BARTOSZYCE || Z sal dobiegają nie tylko odgłosy krzątania się pielęgniarek, ale też krótkie, ciężkie oddechy pacjentów oraz dźwięki respiratorów. Ubrani w odzież ochronną, obserwowaliśmy pracę personelu na oddziale covid bartoszyckiego szpitala.
Oddział przeznaczony do leczenia osób chorych na covid-19 funkcjonuje w szpitalu powiatowym od 5 listopada. Umieszczony jest w części ginekologicznej oddziału położniczo-ginekologicznego oraz w byłym, nieczynnym oddziale rehabilitacji neurologicznej. Ten ostatni miał być remontowany, ale z powodu pandemii prace trzeba było odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Dzięki temu w szpitalu można było stworzyć dodatkowy oddział.
Stoi w nim 30 łóżek. Cztery z nich to miejsca z respiratorami. W piątek 13 listopada, kiedy za zgodą dyrekcji wchodzimy z kolegą z telewizji kablowej Bart-Sat na oddział, wolne jest tylko jedno łóżko.
W szpitalu jest także 10 łóżek przejściowych, ustawionych na oddziale chorób płuc. Leżą na nich pacjenci, którzy nie mają jeszcze potwierdzonego zakażenia koronawirusem, ale mają jego objawy.
— Pobyt tutaj trwa mniej więcej 24 godziny, do momentu uzyskania wyniku testu PCR — wyjaśnia dyrektor szpitala Sławomir Wójcik.
Od tego właśnie miejsca zaczynamy "obchód". Tutaj szczelny ochronny strój nie jest jeszcze wymagany. Zakładamy tylko fartuch i dezynfekujemy ręce. Oczywiście cały czas mamy na twarzach maseczki.
Zaglądamy do kilku sal. Wcześniej robi to pielęgniarka oddziałowa, która uprzedza o wizycie mediów. Nikt z pacjentów nie ma nic przeciwko. Podczas całej naszej wizyty zdjęcia i ujęcia wykonujemy jednak tak, żeby nie było widać ich twarzy (ewentualnie zamazujemy je później w komputerze).
— Łóżek buforowych mamy zakontraktowanych dziesięć, natomiast pacjentów leży już dwunastu. Staramy się, by każdy z nich miał osobną salę, ale teraz musieliśmy część prowizorycznie poprzedzielać, bo po prostu nie mamy już miejsca na pojedyncze sale. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. W jednym momencie mamy pięć wolnych łóżek, a za chwilę wszystkie mogą już być zajęte — mówi Sławomir Wójcik.
Pora przejść na oddział covidowy. Teraz musimy już założyć strój ochronny. Jest z nami jedna z pielęgniarek. Wyjaśnia, co po kolei musimy włożyć. Zaczynamy od kombinezonu. Teraz ochraniacze na buty. Następnie czepek na włosy, a na głowę naciągamy kombinezonowy kaptur. Czas na gogle albo przyłbicę. Z racji swoich okularów, wybieram to drugie. Jeszcze tylko dwie pary rękawiczek, w które należy wcisnąć rękawy kombinezonu. Moje niesfornie wciąż z nich wychodzą, ale z pomocą pielęgniarki udaje się nam nimi zapanować.
Od razu głośno wyrażamy podziw za pracę w takim stroju. Kombinezon nieco krępuje ruchy, ale przede wszystkim jest bardzo szczelny i nie przepuszcza powietrza. Wystarczy wykonać kilka czynności, by poczuć pierwsze strużki potu. A trafiamy na oddział w momencie, kiedy przywieziony zostaje obiad. Pielęgniarki roznoszą go pacjentom, karmią ich, pomagają podnieść się na łóżku. Non stop są w ruchu.
— Personel jest w stanie wytrzymać w takim ubraniu dwie, trzy godziny. Dłużej fizycznie się nie da, dlatego stosujemy rotację, żeby nie chodzić w takim stroju przez 12 godzin — mówi dyrektor szpitala, a od samych pielęgniarek słyszymy, że ich koleżankom zdarzały się nawet omdlenia.
Ubrani w ochronne stroje, zaglądamy do pierwszej sali. Leżący na łóżku pacjent zgodził się na naszą wizytę. Robię zdjęcia i chcę już wyjść, kiedy słyszę jego słaby głos. "Pan Grzesiek?" pyta mężczyzna. Potwierdzam. Okazuje się, że to znajomy. "Dopadło mnie" dodaje. Poznaliśmy się lata temu. Nie raz rozmawialiśmy na potrzeby przygotowania do gazety wiadomości sportowych. Życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia i wychodzę, zostawiając w spokoju.
Zaglądamy do kolejnych sal. Nie wchodzimy do środka. Zdjęcia i ujęcia wykonujemy z korytarza. Z sal dobiegają nie tylko odgłosy krzątania się pielęgniarek, ale też krótkie, ciężkie oddechy pacjentów oraz dźwięki respiratorów. Korzystają z nich trzy osoby.
— Nie mamy większego problemu z tlenem dla pacjentów. Jedynie kiedy uruchomiliśmy oddział okazało się, że nasza aparatura i zawory nie nadążały w przetwarzaniu tlenu ciekłego w tlen gazowy. Mieliśmy z tego powodu kłopoty techniczne, ale zostały one już opanowane. Przyjechała firma i naprawiła co trzeba — mówi dyrektor Wójcik.
— Szpital funkcjonuje od lat i nikt nie spodziewał się, że te 30 łóżek spowoduje tak duże zużycie tlenu. Mamy zapas 10 ton skroplonego tlenu, a została nam połowa tego. Zamówiliśmy go już i czekamy na dostawę — dodaje.
Oddział covidowy nie jest przeznaczony wyłącznie dla pacjentów z powiatu bartoszyckiego. Trafiają na niego zakażeni koronawirusem praktycznie z całego województwa warmińsko-mazurskiego. Lekarze podkreślają, że miejsca covidowe w szpitalach są deficytowe.
— Niewykluczone, że będą trafiały do nas również osoby spoza Warmii i Mazur. Jeszcze zanim otworzyliśmy oddział covidowy w naszym szpitalu mieliśmy przypadek, że pacjenta z naszego powiatu musieliśmy zawieźć aż do Tczewa, bo tylko tam było miejsce — mówi Sławomir Wójcik.
— Liczymy, że pomocą dla nas będzie to, że od czwartku (12 listopada — red.) znowu otwarty jest szpital w Kętrzynie, całkowicie przekształcony w placówkę covidową. Ma on na razie 30 miejsc, ale wkrótce ta liczba ma ulec podwojeniu — dodaje dyrektor bartoszyckiej placówki.
Nasza wizyta powoli dobiega końca. Przychodzi jeszcze do nas Wojciech Stefaniak, lekarz-koordynator SOR, pracujący również na oddziale covidowym. Mówi m.in. o stanie zdrowia pacjentów.
— Jesteśmy na dobrej drodze, by wyzdrowiały dwie młode osoby, które wcześniej nie były leczone przewlekle, a które miały bardzo ciężki przebieg choroby. Wszystko najprawdopodobniej dobrze się skończy — mówi Wojciech Stefaniak.
— Rozpoczęliśmy terapię wspomagającą przy użyciu osocza ozdrowieńców. Przetaczamy je pacjentom mającym ciężki przebieg choroby — dodaje, zwracając się jednocześnie z apelem do osób, które już przeszły zakażenie, by oddawały osocze. Zrobić to można w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Olsztynie (szczegóły dostępne są na stronie internetowej centrum, w zakładce "ozdrowieńcy").
Stefaniak odnosi się także do sytuacji personalnej na oddziale.
— Pielęgniarki pracują też w innych miejscach szpitala. Co rusz dowiadujemy się o zakażeniach wśród personelu pielęgniarskiego, ratowniczego, lekarskiego, co jest niepokojące. W tej chwili sytuacja jest stabilna, ale zmierza w złym kierunku — mówi lekarz.
— Warunki są ciężkie, mamy różne kłopoty, ale oddział covid i praca personelu z pewnością uratuje zdrowie i życie wielu naszych pacjentów — dodaje dyrektor szpitala Sławomir Wójcik.
Czas zakończyć wizytę. Ściągamy z siebie ubranie ochronne. Kiedy wychodzimy z oddziału, do wejścia szykuje się szpitalny kapelan. Mówi, że został poproszony o przyjście, by jednemu z pacjentów udzielić sakramentu ostatniego namaszczenia...
Aha, na oddziale nie widzieliśmy żadnych statystów, o których mówiła ostatnio pewna diwa polskiej piosenki, a za napisanie tego reportażu nie otrzymałem od żadnego koncernu farmaceutycznego/rządu/Billa Gates'a (niepotrzebne skreślić) ani grosza.
Grzegorz Kwakszys
Źródło: Gazeta Olsztyńska