Łynostradą chciałem przejechać od dawna. W końcu mi się to udało

2020-06-12 07:38:29(ost. akt: 2020-06-15 10:58:57)

Autor zdjęcia: Grzegorz Kwakszys

Na koniec dnia byłem mocno zmęczony, ale to taki pozytywny rodzaj zmęczenia, kiedy wiesz, że zrobiłeś kawał dobrej, choć nikomu niepotrzebnej roboty. Najważniejsze dla mnie było jednak to, że wreszcie udało mi się przejechać Warmińską Łynostradą, czyli rowerową trasą wzdłuż pięknej Łyny.
O przejechaniu Łynostrady Warmińskiej myślałem od momentu, kiedy pierwszy raz o niej usłyszałem. Przypadek sprawił, że pod koniec sierpnia ub.r. jechałem nawet jej olsztyńskim odcinkiem w momencie, kiedy ścieżka była oficjalnie otwierana, co uwieczniła nawet, a później pokazała, jedna z lokalnych telewizji.

Pomysł rowerowych szlaków wzdłuż królowej rzek na Warmii i Mazurach, prowadzący z dala od głównych i ruchliwych dróg, bardzo mi się spodobał i szybko stał się jednym z celów do zrealizowania w najbliższej, choć nieokreślonej przyszłości.

Szkopuł w tym, że Łynostrada jest zaplanowana jako trasa prowadząca, patrząc z naszej strony) z Lidzbarka Warmińskiego do Olsztyna (mapę bez problemu można znaleźć w internecie). Szkoda, że jak na razie pominięto Bartoszyce (choć są one w planach), a przecież dałoby radę wyznaczyć trasę również i do tego miasta, która mniej więcej prowadziłaby wzdłuż Łyny. Tym bardziej, że momentami szlak i tak prowadził w pewnej odległości od rzeki.

Nie będę jednak marudził; jest droga do przejechania. Prognozy pogody są dobre, a deszcz nie powinien padać.

Najpierw jadę do Lidzbarka Warmińskiego. Wyjeżdżam tuż po godzinie 9. W Bartoszycach żegna mnie słoneczna pogoda. Kieruję się w stronę stanicy w Perkujkach, a następnie leśną ścieżką, łąką, na której żółte mniszki zamieniły się już w dmuchawce oraz polnymi drogami kręcę do Samolubia. Nade mną błękitne niebo, po lewej żółcą się i niesamowicie pachną pola rzepaku, po prawej zielenią łąki. Takie obrazy będą mi towarzyszyły tego dnia bardzo często.

Z Samolubia docieram do Kotowa. Na chwilę zatrzymuję się na moście zaraz za elektrownią wodną. Filmuję płynącą Łynę, robię kilka zdjęć i ruszam w dalszą drogę. Opisywałem ją kilka tygodni wcześniej. Teraz jadę w przeciwnym kierunku.

Z Kotowa betonowe płyty wyprowadzają mnie na kiepskiej jakości asfalt. Tutaj muszę popracować nieco mocniej, bo droga pnie się ku górze. Przed sobą mam już Budniki, a nieco za nimi Koniewo. Teraz jadę po drodze szutrowej, ale w porównaniu do poprzedniej wycieczki tą trasą, jest na niej o wiele mniej kamieni, które zostały chyba wypłukane przez padające ostatnio deszcze.

Z Koniewa już mniej więcej dwa kilometry do Wielochowa. We wsi zatrzymuję się na chwilę, by popatrzeć na panoramę tamtejszego jeziora. Spoglądam na zegarek — przejechałem nieco ponad 22 km, a dotarłem tutaj w niecałe półtorej godziny. Latem, kiedy ewentualnie będzie można korzystać z kąpielisk, to świetna propozycja na niedzielną wycieczkę połączoną z pływaniem w jeziorze.

Od Wielochowa do Lidzbarka Warmińskiego już tylko przysłowiowy "rzut beretem". Do miasta prowadzi ścieżka rowerowa. Jakiś czas temu jej fragment był w serwisach informacyjnych w całym kraju. Co w niej takiego niezwykłego? Otóż ścieżka... świeci po zmroku. Dzieje się to "dzięki luminoforom, specjalnym substancjom syntetycznym, które ładują się za pomocą światła dziennego, a potem oddają nagromadzoną energię nawet przez 10 godzin" — jak możemy przeczytać w artykule na ten temat zamieszczonym na stronie greenvelo.pl.

Mam ze sobą wydrukowaną wcześniej mapę Łynostrady Warmińskiej. Dzięki temu wiem, że muszę jechać do podlidzbarskiego Łaniewa. To tamtędy poprowadzony jest interesujący mnie szlak. Miejscowość tę znam już z poprzednich wyjazdów. Docieram do niej jadąc najpierw ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Orneckiej, a następnie dawnym nasypem kolejowym, z którego w pewnym momencie skręcam na drogę asfaltową.

Zaraz za Łaniewem odbijam w lewo, w kierunku Urbanowa. Przy drodze znajduje się tablica informująca, że jestem na czarnym szlaku rowerowym. Znaków mówiących o Łynostradzie Warmińskiej nie widzę i niestety, tak będzie jeszcze długo. Muszę więc posiłkować się wydrukowaną wcześniej mapą.

Do Urbanowa prowadzi szeroka droga szutrowa. Jadą nią jakieś 3-4 km. Z drogi widać wijące się koryto Łyny. We wsi ustawiono drewniane stacje drogi krzyżowej. Od kilku już lat małe miejscowości też chcą się wyróżniać. Ich mieszkańcy budują wiaty, zagospodarowują wolne przestrzenie, przyozdabiają na różne sposoby najważniejsze punkty, koszą trawę. Sąsiadujące ze sobą wsie i sołectwa prześcigają się w pomysłach.

Cały czas trzymam się głównej drogi. Wyjeżdżam z Urbanowa. Teraz w głównej mierze jadę przez las. Po kilkudziesięciu minutach słyszę szum jeżdżących samochodów. Jestem dość blisko drogi krajowej 51. Docieram do mostku na Łynie, za którym znajduje się zadaszona wiata, a dalej "krajówka". Spędzam tu chwilę, by oczy nacieszyły się widokiem rzeki i jadę dalej. Tym razem już na dobre wjechałem w las. Opuszczam rękawy koszulki, bo gdy słońce nie przedziera się przez drzewa, robi się trochę chłodno.

Mniej więcej trzy i pół kilometra za mostkiem przejeżdżam obok drewnianej kapliczki. Zatrzymuję się za nią i idę kilkanaście metrów w głąb lasu. Jestem teraz na skraju urwiska, a w dole widać płynącą Łynę. Klimat podobny do tego na "skałkach" za Bartoszycami. Pod moimi stopami też jest piaszczyste osuwisko. Spędzam tu chwilę, ale trzeba jechać dalej. Do tej pory częściej miałem pod górkę, teraz nogi mogą trochę odpocząć na zjazdach.

Wyjeżdżam z lasu i prosta droga prowadzi mnie do Smolajn. Dojeżdżam do rozwidlenia. Trzymam się prawej strony. Objeżdżam w ten sposób posiadłość, na terenie której stoi dawny pałac biskupów warmińskich, który był ich letnią rezydencją. W dalszym ciągu nie zobaczyłem po drodze żadnego znaku informującego o Łynostradzie Warmińskiej, trzymam się czerwonych oznaczeń szlaku.

Z terenu pałacu wyjeżdżam na prosty odcinek. Prowadzi mnie on do drogi wojewódzkiej 507, która z Dobrego Miasta biegnie do Ornety i dalej, do Braniewa. Na skrzyżowani skręcam w lewo i wjeżdżam w kamienistą ścieżkę rowerową, która po jakimś czasie zmienia się w ścieżkę wyłożoną kostką. W ten sposób po nieco ponad czterech godzinach oraz 60 km docieram do Dobrego Miasta.

Czas na dłuższy postój i posiłek. Zatrzymuję się na rekreacyjnym terenie przy Małej Łynie. Dookoła mnie mnóstwo stolików, drewnianych ławek, wiszą nawet hamaki. Jest też fontanna, choć akurat niedziałająca. Do metalowego pojemnika w kształcie serca można wrzucać plastikowe nakrętki. Pojemnik wypełniony jest ponad w połowie. Nieopodal stosowna tablica przypomina, że Dobre Miasto należy do sieci miast Cittaslow.

Siadam przy jednym ze stolików. Wyciągam termos, zimne tosty oraz banany. Posiłek przyda się, bo jeszcze nie wiem, co czeka mnie w dalszej części trasy...

Najedzony, ruszam w kierunku drogi wojewódzkiej 530. Dojeżdżam do rozwidlenia. W prawo na Ostródę, w lewo na Knopin i ta druga opcja mnie interesuje. Po jednej i drugiej stronie mijam ogródki działkowe.

Nie muszę jechać ulicą. Obok niej wybudowano bowiem znakomitą ścieżkę dla rowerzystów. Znakomitą, bo asfaltową. Sama przyjemność! Prowadzi ona trochę ku górze, ale za to później można fajnie się rozpędzić. Po swojej lewej stronie cały czas mam kolejowe tory, a za nimi piękną, w wielu odcieniach zieleni, ścianę lasu.

Tą piękną ścieżką dojeżdżam do wsi Swobodna. Zauważam wykonane ręcznie, drewniany drogowskazy. Strzałka w prawo kusi napisem "Jezioro Limajno". Może kiedyś... Teraz celem jest przejechanie całej Łynostrady Warmińskiej. Drogowskaz w lewo głosi, że tędy dojadę do Olsztyna. Za mną 67 km, więc to już chyba niedaleko...

Jadę drogą wskazaną przez strzałkę. Po kilku minutach dojeżdżam do asfaltówki. Dokąd teraz? Zauważam ładną przystań kajakową, więc zatrzymuję się na niej, by zerknąć na mapę, zarówno tę wydrukowaną, jak i w moim smartfonie. To jednak za chwilę, bo najpierw odchodzę kilka kroków od wiaty w kierunku płynącej obok Łyny.

Jestem w miejscowości Kłódka. Z niej kieruję się na południe do Cerkiewnika. W nim cały czas trzymam się głównej drogi. Szutrówka prowadzi mnie prosto, by po jakimś czasie zmienić się drogę biegnącą przez las. Przeważnie jadę pod górkę, raz trafiam na tak piaszczysty odcinek, że muszę zejść z roweru i go prowadzić. Generalnie nic się nie dzieje. Wciąż jadę przed siebie, "połykając" kolejne kilometry, co powoli zaczyna być nużące.

Pojawiają się jednak zabudowania, a ja dojeżdżam do skrzyżowania. Na jego środku stoją drogowskazy, a na jednym z nich dostrzegam... pierwszy znak informujący, że jestem na Łynostradzie Warmińskiej. Za mną blisko 78 km.

Dojechałem do miejscowości Barkweda. Przejeżdżam przez nią powoli, zatrzymując się w pewnym momencie po prawej stronie przy ogromnej tablicy z historią miejscowości. Nieco dalej, po lewej stronie, znajduje się stary, zabytkowy młyn, a za wsią zatrzymuję się na moście, pod którym jest śluza, dzielącym Jezioro Mosąg oraz Łynę.

Teraz jadę asfaltową drogą. Szybko pokazuje mi się kościół w Brąswałdzie. Przejeżdżam przez wieś, a zielone znaki Łynostrady każą teraz skręcić w prawo. Droga prowadzi lekko pod górę, zaraz potem jest zjazd, ale nie mogę się rozpędzić, bo odcinek jest bardzo kamienisty. Jadę przez las, a w pewnym momencie muszę skręcić w lewo. Leśna droga jest męcząca, ale z prawej strony widzę rozlewiska Łyny. Zatrzymuję się w jednym miejscu i przechodzę kawałek, by przyjrzeć mu się rzece z bliska.

Wsiadam z powrotem na rower i po krótkiej chwili docieram do bardzo urokliwego stawu, ze wszystkich stron otoczonego drzewami. Dokoła panuje cisza. Objeżdżam zbiornik i wypatruję zielonego znaku. Znajduję go w końcu, ale rower muszę teraz prowadzić wąską ścieżką pod górę.

Trzymam się zielonych znaków. Dojeżdżam do kolejnego mostu na Łynie. Stojące obok niego samochody oraz cumujące na brzegu łódki pokazują, że to miejsce często odwiedzane przez wędkarzy. Jestem już zmęczony. Droga prowadzi raz z góry, raz pod górę, a nawierzchnia nie pozwala zbytnio się rozpędzić, więc pedałuję mozolnie.

Drogowskazy kierują mnie do Redykajn. To już sypialnia Olsztyna. Przecinam ulicę Hozjusza i jadę Wąwozową. Docieram do ulicy Leśnej. Mogę jechać w prawo i dotrzeć do Jeziora Długiego, ale skręcam w lewo, w kierunku elektrowni. Chcę przecież przejechać całą Łynostradę Warmińską.

Jestem już w Lesie Miejskim. To miejsce bardzo chętnie odwiedzane przez olsztynian. Trzeba o tym pamiętać, gdyż momentami jesteśmy w stanie dość mocno się rozpędzić, a nie wiemy, czy za kolejną górką nie natrafimy na spacerowicza lub biegające dzieci. Po lewej stronie mam płynącą spokojnie Łynę. Momentami znajduję się na wysokich skarpach, więc i widoki efektowniejsze. Nie sposób też się zgubić, bo tutaj znaki Łynostrady stoją co sto metrów.

Z każdym metrem zbliżam się do ulicy Artyleryjskiej. Trzymam się jazdy po ścieżce rowerowej. Przejeżdżam pod olbrzymimi wiaduktami, a Łynostrada kieruje mnie do Parku Podzamcze. Z niego jadę do Parku Centralnego. Oba miejsca znam dość dobrze. Raz, że zdarzyło mi się już kilka razy jeździć tym odcinkiem Łynostrady, a dwa — tędy prowadziły trasy organizowanych w Olsztynie biegów, w których brałem udział.

Do mety pozostało już niewiele. Rowerowa trasa przebiega pod aleją Obrońców Tobruku, a następnie prowadzi wzdłuż Łyny i ogródków działkowych. Lewa strona ścieżki należy do pieszych, a rowerzyści mogą poruszać się jej prawą stroną.

Dojeżdżam do ulicy Tuwima. Tutaj muszę pokonać przejście dla pieszych znajdujące się nieopodal Lidla. Zaraz za przejściem skręcam w lewo, a następnie w prawo. To już ostatni odcinek Łynostrady. Jeszcze kilka minut, jeszcze przejazd przed kolejny mostek (tym razem nad Kortówką) i widzę już kres swojej wycieczki. Łynostrada kończy się przy ul. Kalinowskiego.

Za mną 102,8 km, co jest moim życiowym rekordem, jeśli chodzi o przejechany dystans oraz osiem godzin z kwadransem spędzonych na rowerze.

Zasadniczym w tym miejscu jest pytanie: no dobra, dojechałem i co teraz? Nie wyobrażam sobie, by od razu jechać z powrotem. Mam jednak ten komfort, że odpoczywam w Olsztynie dzień i dopiero wtedy wybieram się w drogę powrotną.

Zostawiam już jednak Łynostradę. Przejechałem ją i mam to z głowy. Teraz wolałbym jak najszybciej dotrzeć do Bartoszyc. Tym bardziej, że pogoda nie zapowiada się najlepiej i możliwe są opady. Decyduję, że pojadę najpierw do Barczewa, stamtąd na Jeziorany, a później się zobaczy.

Do miasta, w którym urodził się kompozytor Feliks Nowowiejski, jedzie się z Olsztyna krajową 16. Momentami jest ona drogą ekspresową, a po takiej rowerzyści poruszać się nie mogą. Nie ma jednak problemu. Do Barczewa docieram jadąc głównie ścieżkami rowerowymi lub drogami technicznymi (a raz nawet łąką) Tylko raz muszę wjechać na "szesnastkę", ale jadę oddzielonym ciągłą linią poboczem, więc nie przeszkadzam samochodom.

W Barczewie odbijam na Jeziorany. Dojeżdżam do miejscowości Kronowo i przy przystanku autobusowym decyduję się na postój. Nawigacja w telefonie pokazuje, że jeszcze 45 km i będę w domu. "Wow, zdążę jeszcze na " — myślę sobie.

Wskakuję na rower i szybko stwierdzam, że nie tylko "Familiady" mogę nie obejrzeć, ale i na "Teleexpress" się spóźnię. Wszystko przez silny, północno-zachodni wiatr, który wieje mi w twarz. Pochylam głowę, zmieniam przełożenia, szukając odpowiedniego dla tych warunków, ale niewiele to pomaga. Te siedem kilometrów, które muszę pokonać do Jezioran, ciągnie się w nieskończoność.

W Jezioranach nie zatrzymuję się. Zresztą podczas tej trasy, w przeciwieństwie do przejazdu Łynostradą, ani razu nie wyciągam aparatu fotograficznego. Jadę teraz w kierunku Bisztynka, ale we Franknowie decyduję się pojechać polnymi drogami. Tak podpowiada mi nawigacja, a i sam jestem ciekaw terenów, po których jeszcze nie jechałem. W ten sposób dojadę do Stoczka Klasztornego, a stamtąd do Bartoszyc mogę jechać z zamkniętymi oczami.

Szybko jednak stwierdzam, że lekko nie będzie. Wiatr wciąż robi swoje, a drogi są w różnym stanie. Czasem piaszczyste, czasem grząskie, a raz nawet rozjeżdżone tak, że widzę tylko wielką, błotną breję.

Z Franknowa jadę na Wólkę Szlachecką, a potem na Kobielę. Z niej docieram do drogi wojewódzkiej 513. Skręcam w lewo, a zaraz potem w prawo. Nawigacja pokazuje, że do Bartoszyc już tylko 20 km. Więc może jednak obejrzę "Familiadę" (tak tylko o niej piszę, rzadko oglądam telewizję)! Jeszcze tylko bliskie spotkanie z dwoma sporymi psami, które wybiegły mi na "powitanie" z jednego z gospodarstw i wjeżdżam na asfaltową drogę prowadzącą do Stoczka Klasztornego.

Nie będę już wdawał się w szczegóły. Ze Stoczka kieruję się szlakiem Green Velo na Krekole, a następnie Krawczyki. W końcu zatrzymuję się pod domem. Powrót z Olsztyna wyniósł 76 km i zabrał mi cztery i pół godziny.

W domu najpierw kąpiel (zasłużona), potem obiad (jeszcze bardziej zasłużony), następnie kawa (o, jakże zasłużona), a na koniec rolowanie mięśni nóg. One to dopiero sobie na to zasłużyły.


Grzegorz Kwakszys


Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Aaa #2933086 | 176.97.*.* 13 cze 2020 12:02

    Łynostrada :D

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Bolo #2932964 | 188.147.*.* 13 cze 2020 08:13

    Wracając z Oln. do Barczewa można jechać tak zwaną starą drogą przez Nikielkowo,Łęgajny stosunkowo o małym natężeniu ruchu,2 dni temu tamtędy pomykałem.Pozdrawiam.

    odpowiedz na ten komentarz

  3. mk #2932785 | 91.196.*.* 12 cze 2020 14:57

    Trasa bardzo ładnie opisana, aż chce się czytam

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

  4. Sławomir Kirkuć #2932684 | 88.220.*.* 12 cze 2020 09:03

    Szacun Grzeniu ;)

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5