Podróżują w domu na kołach. Innego życia już sobie nie wyobrażają
2023-11-19 19:15:47(ost. akt: 2023-11-19 19:35:56)
Czteroosobowa rodzina Schneiders siedem lat temu postanowiła zmienić swoje życie. Sprzedali dom, zbudowali powozy i przygotowali się do podróży. Od 2017 roku rodzina pochodząca z Luksemburga podróżuje po Europie. Od 2020 roku zielonym powozem przemierzają Polskę. Teraz przemierzają Warmię i Mazury.
W 2017 roku niemiecka rodzina Schneiders porzuciła dotychczasowe życie i wyruszyła w podróż życia. „Zielony Powóz” tworzą: 4 osoby, 10 koni, 3 psy i 1 koza, przeżywając razem niesamowitą przygodę. Sprzedali część majątku, zbudowali powozy i ruszyli „przed siebie”.
10 lat przygotowań
Małżeństwo: Daniel i Babsi oraz ich dwoje dzieci Julian i Sarah wyruszyli 7 lat temu spod granicy z Luksemburgiem w podróż. Nie mieli konkretnego celu, nie planowali, dokąd dotrą ani w jakim czasie. Ich przygotowania do wyprawy trwały prawie 10 lat.
— Wszystkie pojazdy zbudowaliśmy samodzielnie — opowiada Daniel, głowa rodziny. — Trochę to trwało, bo czasem coś nie wychodziło, ale metodą prób i błędów powstały w końcu nasze powozy. Dużo przy nich pomagał mi syn. Mieszkalny wóz jest nazywany przez nas Zielonym Powozem. Początkowo w trasę wyruszaliśmy podczas wakacji i zimowych ferii. Tak testowaliśmy nasz „domek”. Z każdej takiej podróży wracaliśmy bogatsi o nowe doświadczenia. Udoskonalaliśmy i przebudowywaliśmy pojazd i uzupełnialiśmy ekwipunek. Większość rzeczy to ekwipunek wojskowy, który pochodzi z różnych armii. W naszym pojeździe znamy każdy kąt, każdą śrubkę, bo wszystko wykonaliśmy własnymi rękoma.
Wyruszyli w podróż życia
Daniel pracował w korporacji i zajmował się medycyną naturalną. Babsi prowadziła mały hotel. Daniel marzył o takiej niezwykłej podróży. Kiedy Julian i Sarah ukończyli szkoły, zapadła decyzja o wyruszeniu w trasę po Europie.
— Rodzice rozmawiali z nami o tym; to nie tak, że sami podjęli taką decyzję — opowiada Sarah. — Wiedzieliśmy, jak to jest, bo jeździliśmy z rodzicami w takie podróże. Na początku był to tydzień, dwa w czasie wakacji czy ferii. Żyliśmy bez prądu i dostępu do wody. Radziliśmy sobie z gotowaniem, myciem i naprawami w przypadku jakiejś awarii powozu. Sprawdzaliśmy, czy takie życie nam się podoba. Do tej głównej podróży przygotowywaliśmy się dziesięć lat. Takie życie nam się podobało, więc od początku byliśmy na „tak”.
Przypominają romski tabor. Z nimi podróżuje ich dom na kołach, ciągnięty przez konie. W skład całości wchodzą dwa powozy mieszkalne i jeden odkryty. Na jednym z powozów zamontowali panele fotowoltaiczne. Mają swój prąd, internet. To ich dom, jest zielony i dlatego nazwali swoją grupę Zielony Powóz, czyli Gruene Kutsche. Powozy są przygotowane na zmienne warunki. W środku znajdują się rozkładane łóżka, piecyki, a nawet piekarnik. Z paneli czerpią prąd do telefonów i laptopa.
— Początkowo żona nie była do końca przekonana do mojego pomysłu. Twierdziła, że może na jakiś czas, ale nie za długo — śmieje się Daniel. — Teraz już nie wyobraża sobie ani ona, ani my innego życia!
Przemierzają Europę
Od ponad siedmiu lat wozami zaprzęgniętymi w konie przemierzają Europę. Byli już w Niemczech i Czechach, od trzech lat są w Polsce. Bardzo im się podoba, choć przyznają, że jest trochę zimno. Rodzina cały czas uczy się języka polskiego. Można swobodnie z nimi porozmawiać. Najlepiej jednak z całej czwórki w naszym języku mówi Sarah.
— Polska bardzo mi się podoba. Język jest trudny, na początku był dla mnie totalnie niezrozumiały, brzmiał jak chiński! — śmieje się 23-letnia Sarah. — Na początku używałam tłumacza w telefonie, ale teraz potrafię już się dogadać. Są jeszcze słowa trudne, których nie rozumiem, ale tak to nie mam już problemu z rozmawianiem.
— Nie używam długo telefonu. Męczy mnie. Chcieliśmy uwolnić się od takiego życia — tłumaczy Daniel.
Żyją blisko natury
— Żyjemy trochę jak Cyganie. Żyjemy z tego, co uda nam się zrobić i dostaniem od innych — mówią. — Jesteśmy blisko natury i na tym najbardziej nam zależało. Wstajemy o godzinie, w której się obudzimy, nie musimy spieszyć się do pracy, nie martwimy się o rachunki. Niewiele osób może sobie pozwolić na takie życie bez stresu, pośpiechu. Celebrujemy chwile spędzane razem, cieszymy się, że ludzie są otwarci, odwiedzają nas, wspierają. Spotykamy się z ogromem dobra i życzliwości od ludzi… Nikt nie traktuje nas jak obcych… W 99 procentach spotykamy na swojej drodze dobrych ludzi, którzy pozwalają nam zatrzymać się na swoich polach, karmić nasze zwierzęta, użyczają wody. Jak coś się na popsuje, to pomogą naprawić.
Podstawą są też ubrania, szczególnie jesienią i zimą.
— Najważniejsze to mieć dobre buty, ciepłe ubrania. W zwykłych ubraniach nikt tu nie wytrzyma. Najlepsza jest odzież wojskowa — mówią. — Wiadomo, zima jest najtrudniejsza. W naszym zielonym powozie jest piec, który ogrzewa pomieszczenie. Mamy w powozach wojskowe materace i śpiwory. Idzie wytrzymać, trzeba się hartować. Zimą jednak bardziej uważamy na zdrowie. Wiadomo, że lato jest najfajniejsze i najprzyjemniejsze. Śpimy czasem w namiocie.
Życie na spontanie
Lubią chwilę, gdy mogą sobie pozwolić na odrobinę relaksu, bo mimo że nie pracują zawodowo, to jednak obowiązków jest sporo. Julian wtedy gra na gitarze i śpiewa wraz z siostrą. Są ze sobą bardzo zżyci, dzielą się też obowiązkami.
— Najczęściej ja robię pranie. Gotujemy wszyscy, jednego dnia ja, drugiego – ktoś inny. Nawet chleb pieczemy, bo jest taki jest najsmaczniejszy — mówi Sarah. — Zawsze gotujemy duże ilości, bo częstujemy ludzi, którzy nas odwiedzają. Wieczorami siadamy z mieszkańcami jakiejś wioski, w której akurat jesteśmy, i wspólnie jemy posiłek. Próbowaliśmy większości dań polskich, niektóre umiemy też przygotować.
Doskonale dają sobie radę. Myją się w miskach, jeziorach czy rzece, nawet gdy temperatury są ujemne. Czasem korzystają z gościny okolicznych mieszkańców. Wodę do picia kupują, do prania wykorzystują deszczówkę.
— Nie mamy problemów, dzięki temu żyjemy zdrowiej. Żyjemy na totalnym spontanie — tłumaczy Daniel. — Nigdzie się nie spieszymy… Czasem jesteśmy w jednym miejscu kilka dni, w innym tylko dzień, a czasem musimy zostać na dłużej. Nie robimy żadnych planów na przyszłość, żyjemy dniem dzisiejszym. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie jutro będziemy i co przyniesie nowy dzień. Ale kochamy to nasze wędrowne życie. Ludzie, których spotykamy na swojej drodze, są dla nas największą wartością. Każdego dnia siedzimy z nieznajomymi i uczymy się od nich czegoś nowego. To jest powód, dla którego podróżujemy…
Bez planu i pośpiechu
— Idziemy cały czas na Wschód — tłumaczy Daniel. — Dokąd dotrzemy? Wszystko zależy od pogody i stanu koni. One mogą przejść czasem 30 kilometrów, a innym razem 10. Nigdy nie wiemy, gdzie będziemy, bo może znajdziemy przyjazne miejsce w wiosce obok…
Zimą jest o wiele trudniej i im, i zwierzętom. Zdarzają się też wypadki. Dwa lata temu jeden z koni wszedł na rzekę skutą lodem, wpadł do wody. Na szczęście pomogli rolnicy, inaczej rodzina sama nie dałaby rady wyciągnąć zwierzaka na zewnątrz.
Przymusowy przystanek w miejscowości Chochół w Gminie Świętajno (powiat szczycieński) wymusiła usterka jednego z powozów. Przez kilka dni rodzina Schneiders ze swoim dobytkiem przebywała w tej małej wsi. Tu także mieszkańcy miło ich przywitali i odwiedzali.
— Bez dobrych ludzi, których spotykamy na swojej drodze, nie udałoby się nam podróżować — mówią. — Ludzie dzielą się z nami tym, co mają, wspierają, pomagają. Teraz też musieliśmy znaleźć mechanika, bo mieliśmy problem z zaprzęgiem w powozie. Dotarliśmy tu i spotkaliśmy Michała Abramczyka z zakładu napraw aut, który nie tylko naprawił usterkę, ale też pozwolił nam się z dobytkiem tutaj rozgościć. Dziękujemy wszystkim dobrym ludziom. Bardzo lubimy, kiedy nas odwiedzają, zapoznają się z nami. Mamy już w Polsce wielu przyjaciół.
Dalej na wschód
— Takie życie pozwala nam nie tylko lepiej się rozumieć, ale i intensywniej przeżywać wzajemne zależności — wyjaśniają. — Mamy dla siebie czas, jesteśmy bardziej uważni, dostrzegamy potrzeby innych.
Ekipa „Zielonego Powozu” podąża cały czas na wschód. Średnio w ciągu jednego przejazdu pokonują zaledwie 10 km, więc jeśli ktoś chciałby ich poznać, to z całą pewnością zdąży. Ich trasę można śledzić również na https://www.instagram.com/gruenekutscheofficial/.
— Wielu ludzi czeka z podjęciem ważnej decyzji na coś: na emeryturę, na pieniądze… Czasem nie zdążą zrealizować swoich planów i marzeń — mówi Daniel. — My żyjemy teraz pełnią życia, w zgodzie z naturą, bez stresów. Każdy nowy dzień niesie nam niespodzianki, zwiedzamy piękne miejsca, poznajemy wspaniałych ludzi. To są dla nas wartości większe niż piękny dom, super samochód. Podczas tej podróży przygarnęliśmy kozła, bo jego właściciel nie chciał go, znaleźliśmy też jednego psa w lesie, drugiego dostaliśmy w prezencie. Trzeci jest z nami od 21 lat. Kochamy nasze wszystkie zwierzęta, dla nas są członkami rodziny. My już sobie innego życia nie wyobrażamy… Jesteśmy wolni i naprawdę szczęśliwi!
Małżeństwo: Daniel i Babsi oraz ich dwoje dzieci Julian i Sarah wyruszyli 7 lat temu spod granicy z Luksemburgiem w podróż. Nie mieli konkretnego celu, nie planowali, dokąd dotrą ani w jakim czasie. Ich przygotowania do wyprawy trwały prawie 10 lat.
— Wszystkie pojazdy zbudowaliśmy samodzielnie — opowiada Daniel, głowa rodziny. — Trochę to trwało, bo czasem coś nie wychodziło, ale metodą prób i błędów powstały w końcu nasze powozy. Dużo przy nich pomagał mi syn. Mieszkalny wóz jest nazywany przez nas Zielonym Powozem. Początkowo w trasę wyruszaliśmy podczas wakacji i zimowych ferii. Tak testowaliśmy nasz „domek”. Z każdej takiej podróży wracaliśmy bogatsi o nowe doświadczenia. Udoskonalaliśmy i przebudowywaliśmy pojazd i uzupełnialiśmy ekwipunek. Większość rzeczy to ekwipunek wojskowy, który pochodzi z różnych armii. W naszym pojeździe znamy każdy kąt, każdą śrubkę, bo wszystko wykonaliśmy własnymi rękoma.
Wyruszyli w podróż życia
Daniel pracował w korporacji i zajmował się medycyną naturalną. Babsi prowadziła mały hotel. Daniel marzył o takiej niezwykłej podróży. Kiedy Julian i Sarah ukończyli szkoły, zapadła decyzja o wyruszeniu w trasę po Europie.
— Rodzice rozmawiali z nami o tym; to nie tak, że sami podjęli taką decyzję — opowiada Sarah. — Wiedzieliśmy, jak to jest, bo jeździliśmy z rodzicami w takie podróże. Na początku był to tydzień, dwa w czasie wakacji czy ferii. Żyliśmy bez prądu i dostępu do wody. Radziliśmy sobie z gotowaniem, myciem i naprawami w przypadku jakiejś awarii powozu. Sprawdzaliśmy, czy takie życie nam się podoba. Do tej głównej podróży przygotowywaliśmy się dziesięć lat. Takie życie nam się podobało, więc od początku byliśmy na „tak”.
Przypominają romski tabor. Z nimi podróżuje ich dom na kołach, ciągnięty przez konie. W skład całości wchodzą dwa powozy mieszkalne i jeden odkryty. Na jednym z powozów zamontowali panele fotowoltaiczne. Mają swój prąd, internet. To ich dom, jest zielony i dlatego nazwali swoją grupę Zielony Powóz, czyli Gruene Kutsche. Powozy są przygotowane na zmienne warunki. W środku znajdują się rozkładane łóżka, piecyki, a nawet piekarnik. Z paneli czerpią prąd do telefonów i laptopa.
— Początkowo żona nie była do końca przekonana do mojego pomysłu. Twierdziła, że może na jakiś czas, ale nie za długo — śmieje się Daniel. — Teraz już nie wyobraża sobie ani ona, ani my innego życia!
Przemierzają Europę
Od ponad siedmiu lat wozami zaprzęgniętymi w konie przemierzają Europę. Byli już w Niemczech i Czechach, od trzech lat są w Polsce. Bardzo im się podoba, choć przyznają, że jest trochę zimno. Rodzina cały czas uczy się języka polskiego. Można swobodnie z nimi porozmawiać. Najlepiej jednak z całej czwórki w naszym języku mówi Sarah.
— Polska bardzo mi się podoba. Język jest trudny, na początku był dla mnie totalnie niezrozumiały, brzmiał jak chiński! — śmieje się 23-letnia Sarah. — Na początku używałam tłumacza w telefonie, ale teraz potrafię już się dogadać. Są jeszcze słowa trudne, których nie rozumiem, ale tak to nie mam już problemu z rozmawianiem.
— Nie używam długo telefonu. Męczy mnie. Chcieliśmy uwolnić się od takiego życia — tłumaczy Daniel.
Żyją blisko natury
— Żyjemy trochę jak Cyganie. Żyjemy z tego, co uda nam się zrobić i dostaniem od innych — mówią. — Jesteśmy blisko natury i na tym najbardziej nam zależało. Wstajemy o godzinie, w której się obudzimy, nie musimy spieszyć się do pracy, nie martwimy się o rachunki. Niewiele osób może sobie pozwolić na takie życie bez stresu, pośpiechu. Celebrujemy chwile spędzane razem, cieszymy się, że ludzie są otwarci, odwiedzają nas, wspierają. Spotykamy się z ogromem dobra i życzliwości od ludzi… Nikt nie traktuje nas jak obcych… W 99 procentach spotykamy na swojej drodze dobrych ludzi, którzy pozwalają nam zatrzymać się na swoich polach, karmić nasze zwierzęta, użyczają wody. Jak coś się na popsuje, to pomogą naprawić.
Podstawą są też ubrania, szczególnie jesienią i zimą.
— Najważniejsze to mieć dobre buty, ciepłe ubrania. W zwykłych ubraniach nikt tu nie wytrzyma. Najlepsza jest odzież wojskowa — mówią. — Wiadomo, zima jest najtrudniejsza. W naszym zielonym powozie jest piec, który ogrzewa pomieszczenie. Mamy w powozach wojskowe materace i śpiwory. Idzie wytrzymać, trzeba się hartować. Zimą jednak bardziej uważamy na zdrowie. Wiadomo, że lato jest najfajniejsze i najprzyjemniejsze. Śpimy czasem w namiocie.
Życie na spontanie
Lubią chwilę, gdy mogą sobie pozwolić na odrobinę relaksu, bo mimo że nie pracują zawodowo, to jednak obowiązków jest sporo. Julian wtedy gra na gitarze i śpiewa wraz z siostrą. Są ze sobą bardzo zżyci, dzielą się też obowiązkami.
— Najczęściej ja robię pranie. Gotujemy wszyscy, jednego dnia ja, drugiego – ktoś inny. Nawet chleb pieczemy, bo jest taki jest najsmaczniejszy — mówi Sarah. — Zawsze gotujemy duże ilości, bo częstujemy ludzi, którzy nas odwiedzają. Wieczorami siadamy z mieszkańcami jakiejś wioski, w której akurat jesteśmy, i wspólnie jemy posiłek. Próbowaliśmy większości dań polskich, niektóre umiemy też przygotować.
Doskonale dają sobie radę. Myją się w miskach, jeziorach czy rzece, nawet gdy temperatury są ujemne. Czasem korzystają z gościny okolicznych mieszkańców. Wodę do picia kupują, do prania wykorzystują deszczówkę.
— Nie mamy problemów, dzięki temu żyjemy zdrowiej. Żyjemy na totalnym spontanie — tłumaczy Daniel. — Nigdzie się nie spieszymy… Czasem jesteśmy w jednym miejscu kilka dni, w innym tylko dzień, a czasem musimy zostać na dłużej. Nie robimy żadnych planów na przyszłość, żyjemy dniem dzisiejszym. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie jutro będziemy i co przyniesie nowy dzień. Ale kochamy to nasze wędrowne życie. Ludzie, których spotykamy na swojej drodze, są dla nas największą wartością. Każdego dnia siedzimy z nieznajomymi i uczymy się od nich czegoś nowego. To jest powód, dla którego podróżujemy…
Bez planu i pośpiechu
— Idziemy cały czas na Wschód — tłumaczy Daniel. — Dokąd dotrzemy? Wszystko zależy od pogody i stanu koni. One mogą przejść czasem 30 kilometrów, a innym razem 10. Nigdy nie wiemy, gdzie będziemy, bo może znajdziemy przyjazne miejsce w wiosce obok…
Zimą jest o wiele trudniej i im, i zwierzętom. Zdarzają się też wypadki. Dwa lata temu jeden z koni wszedł na rzekę skutą lodem, wpadł do wody. Na szczęście pomogli rolnicy, inaczej rodzina sama nie dałaby rady wyciągnąć zwierzaka na zewnątrz.
Przymusowy przystanek w miejscowości Chochół w Gminie Świętajno (powiat szczycieński) wymusiła usterka jednego z powozów. Przez kilka dni rodzina Schneiders ze swoim dobytkiem przebywała w tej małej wsi. Tu także mieszkańcy miło ich przywitali i odwiedzali.
— Bez dobrych ludzi, których spotykamy na swojej drodze, nie udałoby się nam podróżować — mówią. — Ludzie dzielą się z nami tym, co mają, wspierają, pomagają. Teraz też musieliśmy znaleźć mechanika, bo mieliśmy problem z zaprzęgiem w powozie. Dotarliśmy tu i spotkaliśmy Michała Abramczyka z zakładu napraw aut, który nie tylko naprawił usterkę, ale też pozwolił nam się z dobytkiem tutaj rozgościć. Dziękujemy wszystkim dobrym ludziom. Bardzo lubimy, kiedy nas odwiedzają, zapoznają się z nami. Mamy już w Polsce wielu przyjaciół.
Dalej na wschód
— Takie życie pozwala nam nie tylko lepiej się rozumieć, ale i intensywniej przeżywać wzajemne zależności — wyjaśniają. — Mamy dla siebie czas, jesteśmy bardziej uważni, dostrzegamy potrzeby innych.
Ekipa „Zielonego Powozu” podąża cały czas na wschód. Średnio w ciągu jednego przejazdu pokonują zaledwie 10 km, więc jeśli ktoś chciałby ich poznać, to z całą pewnością zdąży. Ich trasę można śledzić również na https://www.instagram.com/gruenekutscheofficial/.
— Wielu ludzi czeka z podjęciem ważnej decyzji na coś: na emeryturę, na pieniądze… Czasem nie zdążą zrealizować swoich planów i marzeń — mówi Daniel. — My żyjemy teraz pełnią życia, w zgodzie z naturą, bez stresów. Każdy nowy dzień niesie nam niespodzianki, zwiedzamy piękne miejsca, poznajemy wspaniałych ludzi. To są dla nas wartości większe niż piękny dom, super samochód. Podczas tej podróży przygarnęliśmy kozła, bo jego właściciel nie chciał go, znaleźliśmy też jednego psa w lesie, drugiego dostaliśmy w prezencie. Trzeci jest z nami od 21 lat. Kochamy nasze wszystkie zwierzęta, dla nas są członkami rodziny. My już sobie innego życia nie wyobrażamy… Jesteśmy wolni i naprawdę szczęśliwi!
Joanna Karzyńska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez