Zebrał butami całe błoto Warmii. Po 150 km biegacze "dziczeją"

2020-12-20 13:05:33(ost. akt: 2020-12-20 12:41:40)

Autor zdjęcia: archiwum zawodnika

ROZMOWA || Dość szybko pojawiły mi się pęcherze na stopach. Musiałem zwolnić. Każdy zbyt szybki krok wywoływał dodatkowy ból — wspomina Grzegorz Baran ze Szczytna. Jeden z najlepszych ultramaratończyków naszego regionu ustanowił nowy rekord Głównego Szlaku Warmińskiego. 237-kilometrową trasę Olsztyn (Wysoka Brama) — Kępki (most na rzece Nogat) przebiegł w 43 godziny i 17 minut
— Jak samopoczucie po tych 237 km?
— Jest świetnie, adrenalina wciąż trzyma. Czuję się dobrze zresztą nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Dobrze rozplanowałem cały cykl przygotowawczy. Tak naprawdę to mam już tylko lekkie zakwasy w nogach. Mógłbym już dziś potruchtać kilka kilometrów. Pomijając oczywiście pęcherze, które mam na stopach.

— Widziałem Twoje buty. Trafią na śmietnik?
— Gdy wreszcie mogłem je ściągnąć, myślałem podobnie. Po umyciu okazało się jednak, że nie ma aż takiej tragedii. Ich kiepski wygląd wynikał z tego, że zebrały na sobie chyba całe błoto Warmii. Dostały nieźle w kość, ale trzymają się. Można pochwalić producenta.

— Jesteś "ojcem" Głównego Szlaku Warmińskiego. Jak powstał?
— To prawda, w pewnym sensie to "mój" projekt. GSW "wyciąłem" ze Szlaku Kopernikowskiego Pieszego, który prowadzi aż do Grudziądza. Po części dlatego, by odpowiedzieć na zapotrzebowanie lokalnych "ultrasów" z regionu. W roku, w którym większość zawodów została odwołana z powodu wirusa... Coś trzeba było robić. Forma była właściwie zbudowana, grzechem byłoby ją zmarnować. Oczywiście można udać się np. na Główny Szlak Beskidzki, ale nie każdy ma możliwości (i czasowe, i rodzinne, i finansowe), by jechać pobiegać na drugim końcu Polski.

Obrazek w tresci

— GSW startuje natomiast "pod domem", spod Wysokiej Bramy w Olsztynie.
— Dokładnie, choć wydaje mi się, że mało kto tak naprawdę zdaje sobie z tego sprawę, gdy wchodzi od tej strony na olsztyńską starówkę. Powoli się to zmienia. GSW zyskuje na popularności. Już przynajmniej kilkunastu "ultrasów" się z nim zmierzyło. Jeszcze więcej zapowiada, że to zrobi.

— Przed Tobą rekord trasy ustanowili Krzysztof Mańkowski i Łukasz Kulicki (45 godzin i 46 minut). Pojawiła się nutka zazdrości, gdy "środowisko ultra" trąbiło o ich sukcesie?
— Oczywiście, że nie. Po to rzuciłem ten pomysł, byśmy mieli "u siebie" płaszczyznę do takiej rywalizacji. Nie czułem zazdrości, a radość i satysfakcję z tego, że im się udało.

— Jak scharakteryzowałbyś samą trasę GSW?
— Nie jest to oczywiście bieg górski. Większość trasy, faktycznie, jest dość "płaska" w porównaniu z górami. Jest jednak ok. 20 procent, które zaskoczyłyby prawie każdego w Polsce. Są chwile, gdy widoki przypominają małe Bieszczady. Nie brak wysokich wąwozów, terenów naprawdę trudnych do przebycia. Nie jest to szlak w pełni biegowy, bo są fragmenty, w których trzeba się wręcz przedzierać, by pokonywać kolejne metry.

— Ile razy się zgubiłeś?
— Szczerze? Tylko raz. Trasę znam na pamięć, wcześniej pokonywałem ją we fragmentach. Pomyłkę zaliczyłem tuż przed Elblągiem, po ok. 215 km. Jeden z miejscowych biegaczy, mój kolega, postanowił mi potowarzyszyć przez chwilę. Nieco "odleciałem" myślami, zagadaliśmy się. Ocknąłem się po ok. 400 metrach. Trzeba było zawracać. Ale był to jedyny tego typu incydent.

Obrazek w tresci

— Startowałeś o 4 rano. Nie pojawiła się myśl: "Po cholerę tak się katować"?
— Starałem się przez cały tydzień poprzedzający start patrzeć "tunelowo". Skupić się. Nie było to łatwe. Organizm wiedział doskonale co go czeka, wysyłał podprogowe sygnały. Można z nimi walczyć, albo... po prostu je zaakceptować i uznać za naturalne. Tak też zrobiłem. Byłem pewny siebie, przygotowywałem się długo i precyzyjnie. Choć każdy, kto biega ultra, wie, że w tym sporcie nie ma rzeczy pewnych.

— Zwłaszcza przy pogodzie. W opady śniegu trafiłeś wręcz idealnie.
— Sam śnieg, przyznaję, nieco mnie zaniepokoił. A to dlatego, że było ślisko. Tak naprawdę jednak podczas tych ok. 240 km ciągle wbiegałem z zimy w jesień. I na odwrót. Potrafiło się to zmieniać co 15 km.

— Czemu akurat grudzień?
— Data w żaden sposób nie była przypadkowa. Przeanalizowałem historię prognoz z ostatnich kilkudziesięciu lat. Jestem biegaczem, który preferuje zimno. Nie lubię upałów. Moją mocną stroną są warunki, które większość populacji określiłaby jako "ciężkie". Zauważyłem, że w grudniu występuje taka sytuacja, gdy — po mroźnym początku — przychodzi kilka dni w temperaturach od 0 do 5 stopni. Czyli optymalnie dla mnie. Tak też było, dobrze wcelowałem.

— Każdy mógł w Internecie śledzić na żywo Twoją lokalizację. Wielu "pchało wirtualną kropkę" na mapie. Ta świadomość pomagała czy ciążyła?
— Przed biegiem była to dodatkowa presja, ale podczas samego biegu już tylko i wyłącznie mnie to napędzało. Wiedziałem, że oczy kibiców wszystko widzą, więc tym bardziej nie mogło być mowy o jakiejkolwiek fuszerce. Z drugiej strony — dzięki temu ani przez chwilę nie byłem w pełni sam. Świadomość, że wielu znajomych "pcha kropkę", poprawiała mi humor.

— Fizycznie byłeś jednak głównie sam na tych "pustkowiach". Zmęczony nie czułeś lęku będąc np. nocą w lesie?
— To element, który trzeba trenować. Jesteśmy przyzwyczajeni do cywilizacji. Człowiek ciągle żyje w świetle. Gdy ktoś znajduje się w takiej sytuacji, pierwszym odruchem często są różne, atawistyczne lęki. Od lat wychodzę jednak ze strefy komfortu, biegam w pojedynkę po lasach. Oswoiłem się. Żadne duchy nocami mnie nie straszyły (śmiech).

— A zwierzęta? Z nimi bywa różnie.
— Trzeba odróżnić dwie kwestie. To mit, że dzikie zwierzęta są wielce groźne dla człowieka. Takie w naszych lasach nie żyją. Sarny, lisy, dziki, sowy... Towarzyszyły mi dość często. Nic groźnego. To tylko oczy, które patrzą na ciebie w świetle latarki czołowej. Jest tylko jedno zwierzę, którego biegacze powinni się bać.

— Tzn?
— Psy. To zupełnie inny temat. Biegnąc przez mniejsze miejscowości miałem kilka nieprzyjemnych sytuacji. Ze dwa razy naprawdę się wystraszyłem. Jeden z psów wybiegł przez otwartą bramę i ujadając ruszył sprintem w moim kierunku. Miał ok. 40-50 kg. Mogłoby to się źle skończyć, gdyby mnie dopadł. Miałem jednak ze sobą gaz, choć tym razem udało się zażegnać niebezpieczeństwo kijami biegowymi, które pomogły utrzymać psiaka na dystans.

— Spałeś cokolwiek pokonując GSW?
— Łącznie 2 godziny. W śpiworze, który czekał rozłożony w samochodzie mojego kolegi-supportera, Dawida Samulewicza. Pierwszy raz (1,5h) przy jeziorze Pierzchalskim, po 141 km. Drugi raz, pół godzinki, w Braniewie.

— Jak spisał się Dawid jako support?
— Rewelacyjnie. Przynajmniej 50 procent tego sukcesu to jego zasługa. Po ok. 150 km biegacze często zamykają się w sobie. "Dziczeją". Przestają w pełni kontrolować rzeczywistość. Mówisz sobie: "Dobra tam, zjem i przebiorę się później". Albo odkładasz posmarowanie otarć na inną chwilę. Niby detale. Tyle tylko, że jeśli je zlekceważysz, to po kolejnych 100 km będziesz miał np. dziurę w stopie i trzeba będzie wracać do domu.
Mieliśmy specjalną listę. Dawid odhaczał wszystko. Nie mogłem biec dalej, jeśli nie zjadłem określonej ilości pokarmu. Nieważne czy czułem głód...

— Aż przypomniała mi się stołówka w przedszkolu.
— Dokładnie (śmiech). Uzgodniliśmy z Dawidem już wcześniej, by nie miał pod tym względem dla mnie litości.

Obrazek w tresci

— Który z etapów GSW był najtrudniejszy?
— Wąwozy tuż za jeziorem Pierzchalskim. Dlatego właśnie tuż przed nimi postanowiłem się przespać. Niesamowite miejsce. Warto pojechać tam nawet w ciągu dnia, by pozwiedzać. Wąwozy potrafią być głębokie na ok. 90 metrów, teren układa się wciąż w różne strony. Istna "plątanina". Koryta, lasy, chaszcze... To dość kiepsko oznaczony fragment. Sytuacji nie ułatwiają leżące drzewa. Są problemy z nawigacją, trudno ocenić, gdzie się jest w danym momencie. W efekcie dystans ok. 3 km pokonałem w... 1 godzinę i 20 minut.

— Największy kryzys?
— Nie, najgorzej czułem się między Fromborkiem a Tolkmickiem. Niegroźny odcinek (między 170. a 190. km). Miałem typowy "zjazd" energetyczny. Trwał dość długo, spadło mi tempo. Trochę się zataczałem. Po żelu energetycznym jednak wreszcie przeszło.

— Nie biegłeś dla medalu. Była jednak jakaś nagroda na mecie?
— Kolega czekał na mnie z dobrym piwkiem (śmiech). Niczego więcej jednak nie szykowaliśmy. Moją największą nagrodą było to, że spełniłem marzenie. Wykonałem plan. Lubię kończyć rzeczy. Nie lubię pozostawiać ich "w trakcie".

— Nowy rekord trasy, 43 godziny i 17 minut. Tak szczerze, w ile celowałeś na początku?
— Plan zakładał 38:40. I jest to realny plan. Jeszcze przy 140. km wszystko szło idealnie. Dość szybko pojawiły mi się jednak pęcherze na stopach. Musiałem zwolnić. Każdy zbyt szybki krok wywoływał dodatkowy ból. Bolało także psychicznie. Bo od strony energetyczno-mięśniowej miałem dużo sił, mogłem biec szybciej. Trzeba było jednak zmniejszyć tempo, żeby nie "załatwić" się na tyle, by koniecznym było zejście z trasy.

— Kiedy kolejne wyzwania?
— Do końca grudnia planuję roztrenowanie. Biegać będę, lecz typowo rekreacyjnie. W przyszłym roku szykuje się kilka ciekawych zawodów. O ile znów nie zostaną odwołane. Obecne realia sprawiają, że coraz bardziej zwracam się w stronę projektów indywidualnych. Rywalizacja z innymi oczywiście dalej mnie kręci, ale więcej satysfakcji daje mi ściganie się z sobą samym. Tylko ja, a na horyzoncie setki kilometrów i rekord trasy do pobicia.

— Powoli kończąc. Pisałeś już list do św. Mikołaja?
— Tak, oczywiście (śmiech). Mam nadzieję, że przyniesie mi trochę lekkiego sprzętu do samotnych, długodystansowych wypraw biegowych. Gadżety biwakowe etc. W głowie siedzą mi już nie tylko wyprawy z supportem, ale i te bardziej ekstremalne. Czyli bez żadnego wsparcia, gdy cały dystans trzeba pokonać z ekwipunkiem, który ma się na sobie.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Komentarze (14) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Ermlander #3023890 | 31.63.*.* 20 gru 2020 13:58

    A ja dalej mam błoto przed domem Warmińskim.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Respekt #3023903 | 5.174.*.* 20 gru 2020 14:35

    Ja najwięcej w wojsku tym prawdziwym :) pokonałem dystans 85km tak zwany marszobieg . Pod koniec czuło się dosłownie pod stopami nawet najmniejszy kamyczek

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  3. alanya #3023978 | 88.156.*.* 20 gru 2020 17:02

    Osobista ambicja zaspokojona. Mam nadzieję ,że stawy nie będą leczone z NFOZ

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. ROSENTHAL #3024029 | 82.177.*.* 20 gru 2020 18:22

      Gratuluję z całego serca ,świetna robota .

      odpowiedz na ten komentarz

    2. Gratulacje! #3024035 | 46.215.*.* 20 gru 2020 18:28

      Niektórym nogi nie wychodzą z bioder ;) są wpięte prosto pod umysł. Respekt 100%

      odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (14)
    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5