Z miłości do koszykówki

2022-01-27 11:00:00(ost. akt: 2022-01-27 09:46:09)

Autor zdjęcia: archiwum klubu

SPORT AKADEMICKI\\\ Pomimo trudności koszykarze AZS UWM Olsztyn nie składają broni, zostawiając serce na trzecioligowych parkietach. Trzon drużyny stanowią studenci, którzy w 2020 roku zdobyli brązowy medal Mistrzostw Polski Uniwersytetów.
Kilka lat temu olsztyński basket wydawał się być na fali wznoszącej. Awans azetesiaków do II ligi i zbudowanie wyjątkowo solidnego teamu powodowało, że przyszłość jawiła się w coraz jaśniejszych barwach. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, albowiem w sezonie 2019/20 koszykarze AZS UWM Olsztyn - zamiast z przytupem wkroczyć do rywalizacji - ostatecznie musieli wycofać się z gry w II lidze, bo najzwyczajniej w świecie zabrakło pieniędzy. Nic dziwnego, że morale spadło, wielu zawodników odeszło z klubu, ale trener Tomasz Małek ani myślał porzucić tonącego okrętu.

Konieczność zrobienia kroku w tył bolała, a perspektywa zaczynania wszystkiego od początku nie napawała optymizmem. Tym bardziej należy docenić sukces z 2020 roku, czyli trzecie miejsce podczas Mistrzostw Polski Uniwersytetów (w klasyfikacji wszystkich typów uczelni reprezentanci stolicy krainy tysiąca jezior otarli się o podium, zajmując piąte miejsce). Swoją drogą dwukrotne dotarcie do finałów Akademickich Mistrzostw Polski, w których bierze udział 12 zespołów, trener Małek uważa za jeden z największych sukcesów olsztyńskiego basketu. W obliczu organizacyjnych bolączek warmińsko-mazurskiej koszykówki aż dziw bierze, że w 2019 roku gracze AZS Olsztyn stanęli na najniższym stopniu podium Mistrzostw Polski U-23 w koszykówce 3x3, czyli niezwykle widowiskowej odmianie klasycznego basketu, którą mogliśmy oglądać chociażby na ubiegłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio. Autorami sukcesu sprzed trzech lat byli: Jakub Stanisławajtys, Marek Miałki, Michał Mycko oraz Hubert Szachniewicz.
Niemożność sprawdzenia swoich umiejętność w II lidze była nader dotkliwym ciosem. Głównie z racji okoliczności, ponieważ przegrana nie nastąpiła po stricte sportowej rywalizacji, ale w wyniku czynników, na które zawodnicy i trener nie mieli większego wpływu. I pewnie ciężko byłoby wrócić do pracy u podstaw, gdyby nie swoisty team spirit, będący podstawą sukcesów praktycznie wszystkich sportów zespołowych. Jako że atmosferę tworzą ludzie, więc azetesiacy przetrwali niełatwy okres i w dalszym ciągu pod wodzą niezmordowanego trenera Tomasza Małka ciężko pracują, by wrócić do wyższej klasy rozgrywkowej.
Zaangażowanie, klimat i pasja zawodników zdają się być tym, co sprawia, że koszykówka w Kortowie na przekór burzliwym falom bynajmniej nie zatonęła.

Szkielet kortowskiego zespołu stanowią studenci UWM, ale w szerokiej kadrze znajdują się również gracze, którzy, eufemistycznie mówiąc, studenckie lata mają już dość dawno za sobą. Mowa chociażby o pracownikach olsztyńskiej uczelni, którzy pięć razy w tygodniu rzucają piłkę o średnicy 24 cm do zawieszonego na wysokości 3,05 m kosza.
Swoją drogą, gdy mówimy o szerokiej kadrze, to jest to pewnego rodzaju nadużycie semantyczne, ponieważ - jak podkreśla trener Małek - klub cały czas szuka zawodników. Wrodzony optymizm trenera i jego antyroszczeniowa postawa sprawiają, że malkontenctwo mu nie grozi, dlatego sugestię o brak instytucjonalnego wsparcia odrzuca i jednym tchem wymienia podmioty wspierające zespół: AZS, Urząd Miasta, AutoLand, Octim, Program Wsparcia Poszkodowanych, British School i Krozmet. Olsztyńskiego szkoleniowca cieszy także oparta na wzajemnym zrozumieniu współpraca z Trójeczką Olsztyn, klubem, w którym koszykarskie szlify zdobywają młodzi adepci basketu. - Skuteczne współdziałanie pomiędzy obu klubami wynika przede wszystkim z faktu, że łączy je miłość do basketu – mówi Radosław Dymek, 43-letni gracz AZS UWM Olsztyn.

Co prawda olsztyńskim koszykarzom nie udało się nigdy awansować do I ligi, ale warto przypomnieć, że karierę w Olsztynie zaczynał m.in. legendarny Bogdan Likszo, który w latach sześćdziesiątych XX wieku aż 195 razy dostąpił zaszczytu występowania w koszulce z orłem na piersi. Center rodem z Wilna w biało-czerwonych barwach trzykrotnie zdobywał medale mistrzostw Europy, dwukrotnie zagrał na igrzyskach olimpijskich (Tokio 1964 i Meksyk 1968), a podczas mistrzostw świata w Montevideo (1967) został liderem strzelców całego turnieju (średnia zdobywał 20 punktów w meczu).

Tomasz Lenkiewicz – kierownik Muzeum Sportu Ośrodka Sportu i Rekreacji w Olsztynie – który jeżeli chodzi o historię olsztyńskiego sportu, stanowi nieocenione źródło wiedzy, przypomina ponadto, iż w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia kibice basketu pasjonowali się potyczkami OKS OZOS z olsztyńskim AZS. Zdarzyło się nawet, że derbach Olsztyna w akademickim zespole wystąpił... Stanisław Iwaniak, czyli siatkarz pierwszoligowego AZS i zarazem reprezentant kraju. Na swoim koncie Iwaniak ma m.in. trzykrotne mistrzostwo Polski (1973, 1976, 1978), srebrny medal mistrzostw Europy (1975) i udział w olimpiadzie w Monachium (1972).

- Jak to się stało, że w kilku koszykarskich meczach wystąpiłem? Otóż zaproponował mi to Tadeusz Maciejewski, kolega z pracy, który prowadził wtedy broniących się przed spadkiem z ligi koszykarzy AZS - wyjaśnia Stanisław Iwaniak. - Wiedział, co robi, bo z koszykówką od lat byłem za pan brat. Zaczęło się w moim lubelskim liceum, z którym zdobyłem tytuł wicemistrza Polski juniorów. Grałem wtedy z naprawdę dobrymi koszykarzami, mimo to byłem podstawowym zawodnikiem młodzieżowej koszykarskiej reprezentacji Lublina. Do 19. roku życia grałem i w koszykówkę, i w siatkówkę, dopiero później, już podczas studiów na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, ostatecznie postawiłem na ten drugi sport. Jednak jak już grałem w Olsztynie w pierwszoligowym klubie siatkarskim, to na rozgrzewkach często - oczywiście siatkarskimi piłkami - graliśmy w kosza. Generalnie siatkarze dobrze radzili sobie pod koszami, z kolei koszykarzom w siatkówkę raczej szło słabo.
A co wspomnianego meczu z OZOS-em, to akurat mi niezbyt wyszedł, ale za to wcześniej pojechałem z chłopakami do Inowrocławia i Bydgoszczy, gdzie w obu przypadkach rzuciłem po około 30 punktów
- przypomina Iwaniak.
- Nieskromnie dodam, że w Bydgoszczy przyczyniłem się do ogrania Astorii, ówczesnego lidera II ligi. Zagrał wtedy ze mną m.in. Tomek Sztąberski, czyli obecny trener pierwszoligowych koszykarek KKS Olsztyn. A ja spisałem się na tyle dobrze, że po meczu przedstawiciele Astorii chcieli mnie... kupić. Nieco zaskoczony i rozbawiony zarazem odpowiedziałem: „Panowie, ale ja występuję w siatkarskiej reprezentacji Polski” (śmiech). „To dlatego pan w tenisówkach grał” - usłyszałem. Warto w tym momencie wyjaśnić, że koszykarze grali wtedy w trampkach. Przyznam, że przed meczem nie chwaliłem się swoją siatkarską historią, bo jeszcze by się zdarzyło, że jakiś sędzia - zgodnie z zasadą „bij mistrza” - złośliwie zacząłby mi odgwizdywać jakieś wyimaginowane przewinienia lub błąd kroków. Oczywiście mogłem zagrać, bo akurat nie kolidowało mi to z siatkówką, z której miałem chleb. Może bez masełka, ale jednak chleb - kończy ze śmiechem wicemistrz Europy z 1975 roku.

Wszystko to jest już zamierzchłą historią, która - gdy dodamy, że Bogdan Likszo wraz z kolegami z Warmii Olsztyn grał nie tylko w hali, ale również na tenisowej mączce - młodszym kibicom może jawić się niczym bajka o żelaznym wilku. Tak czy inaczej, wynaleziona przez dr. Jamesa Naismitha gra to widowiskowy i emocjonujący sport, który na pewno nie zasługuje na traktowanie go w Olsztynie niczym przysłowiowego piątego koła u wozu.
MICHAŁ MIESZKO PODOLAK