Wszystkiego uczyliśmy się na nowo
2021-01-05 10:00:00(ost. akt: 2021-01-04 22:03:55)
- Nie sądzę, by powtórka z wiosny była możliwa — mówi Marek Łukiewski. Z prezesem WMZPN rozmawiamy nie tylko o futbolu, koronawirusie oraz wyzwaniach czekających na nas w 2021 roku, ale także o... lawetach i klubowych szalikach.
— Nim porozmawiamy o futbolu, to może na początek kilka słów o... lawetach. Udało się dotrzeć do domu przed godziną policyjną?
— (śmiech) To prawda, mieliśmy dość specyficzną niespodziankę na zakończenie roku. Gdy byliśmy z żoną w Gdańsku, posłuszeństwa odmówił silnik naszego samochodu. Czy coś poważnego? Jeszcze nie wiem, czekam na wieści od mechanika. Niemniej przyznaję jednak, że — w czasie, w którym mieliśmy naprawdę bardzo dużo na głowie — ta przygoda sprawiła, że mieliśmy jeszcze bardziej pod górkę z realizacją naszych planów. Ostatecznie jednak wszystko się udało. Będzie co wspominać.
— Jaki dla pana był ten 2020 rok? Na plus czy na minus?
— Myślę, że rok był bardziej na plus, a koronawirus sprawił, że był dość... wyjątkowy. Życie toczyło się jednak dalej. Patrząc wstecz, mogę zaliczyć go do udanych. Zwłaszcza mając w pamięci warunki, w których przyszło nam wszystkim funkcjonować.
— 2020 rok był dla piłki jednym z najtrudniejszych w historii?
— Zdecydowanie. Szczególnie dlatego, że do wszystkiego, co się w nim wydarzyło, musieliśmy podchodzić jak debiutanci. Uczyliśmy się dopiero żyć w tych warunkach. Wcześniej wiele rzeczy działało niemal z automatu. Oczywiście staraliśmy się — i wciąż się staramy — o usprawnienia na każdej płaszczyźnie. Z reguły, w uproszczeniu, mieliśmy jednak pewien schemat: początek sezonu, runda jesienna, przerwa zimowa, runda rewanżowa, przerwa... Wszystko odbywało się co roku w podobnym tempie. Tym razem całość została wywrócona do góry nogami. Trzeba było się błyskawicznie przeformatować. Najmocniej było to widać po ostatniej rundzie wiosennej, która w ogóle się nie odbyła, przez co musieliśmy za wiążące uznać wyniki z jesieni.
— (śmiech) To prawda, mieliśmy dość specyficzną niespodziankę na zakończenie roku. Gdy byliśmy z żoną w Gdańsku, posłuszeństwa odmówił silnik naszego samochodu. Czy coś poważnego? Jeszcze nie wiem, czekam na wieści od mechanika. Niemniej przyznaję jednak, że — w czasie, w którym mieliśmy naprawdę bardzo dużo na głowie — ta przygoda sprawiła, że mieliśmy jeszcze bardziej pod górkę z realizacją naszych planów. Ostatecznie jednak wszystko się udało. Będzie co wspominać.
— Jaki dla pana był ten 2020 rok? Na plus czy na minus?
— Myślę, że rok był bardziej na plus, a koronawirus sprawił, że był dość... wyjątkowy. Życie toczyło się jednak dalej. Patrząc wstecz, mogę zaliczyć go do udanych. Zwłaszcza mając w pamięci warunki, w których przyszło nam wszystkim funkcjonować.
— 2020 rok był dla piłki jednym z najtrudniejszych w historii?
— Zdecydowanie. Szczególnie dlatego, że do wszystkiego, co się w nim wydarzyło, musieliśmy podchodzić jak debiutanci. Uczyliśmy się dopiero żyć w tych warunkach. Wcześniej wiele rzeczy działało niemal z automatu. Oczywiście staraliśmy się — i wciąż się staramy — o usprawnienia na każdej płaszczyźnie. Z reguły, w uproszczeniu, mieliśmy jednak pewien schemat: początek sezonu, runda jesienna, przerwa zimowa, runda rewanżowa, przerwa... Wszystko odbywało się co roku w podobnym tempie. Tym razem całość została wywrócona do góry nogami. Trzeba było się błyskawicznie przeformatować. Najmocniej było to widać po ostatniej rundzie wiosennej, która w ogóle się nie odbyła, przez co musieliśmy za wiążące uznać wyniki z jesieni.
Cała rozmowa we wtorkowej Gazecie Olsztyńskiej
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez