Kaczmarek: W piłkę trzeba po prostu grać
2019-05-27 14:00:00(ost. akt: 2019-05-26 20:20:56)
- Jakby do UEFA należał Bangladesz, to byśmy i z klubem z tego kraju odpadli, chociaż mamy więcej akademii piłkarskich niż kiedyś akademii na 1 maja - mówi Bogusław Kaczmarek, który przed laty wprowadził Stomil do Ekstraklasy.
- Piast Gliwice na finiszu Ekstraklasy zaskoczył wszystkich w Polsce. Pana także?
- Najbardziej zaskoczył tych, którzy chcieli zwolnić Waldka Fornalika po ostatnim meczu w tamtym sezonie, kiedy to Piast do końca walczył o pozostanie w Ekstraklasie. Mówi się, że trener był już zwolniony, ale trzeba mu było zapłacić duże odszkodowanie, więc w Piaście poszli po rozum do głowy. Zaowocowało to mistrzem Polski. Ja od czterech lat powtarzam, że ta liga powinna nazywać się „3 x L i cała reszta”. Tzn. Legia, Lech, Lechia i ktoś taki jak Piast czy Jagiellonia. Te trzy pierwsze kluby mają największy potencjał, grają w dużych miastach, mają przyzwoite budżety i spory kapitał ludzki w postaci dużej liczby piłkarzy o sporym potencjale.
- W grupie mistrzowskiej Piast był niedoceniany, ale grał najrówniej i zdecydowanie zasłużył na tytuł mistrza Polski.
- Zasłużył przede wszystkim dobrą grą i bardzo mądrym coachingiem Waldka Fornalika, który był przeciwstawnym biegunem Sa Pinto (trener Legii Warszawa - red.). Siłą tej drużyny była składanka piłkarzy, którzy stracili kiedyś dużą szansę w wielkim klubie, mam na myśli np. Jakuba Czerwińskiego czy niechcianego też w Legii Tomasza Jodłowca. Joel Valencia z Ekwadoru chciał niedawno rzucić piłkę. Z tej mieszanki udało się stworzyć przyzwoity zespół. Patryk Dziczek to bardzo obiecujący piłkarz. Na bazie tego stworzył się tytuł mistrzowski. Piast zrobił wynik ponad stan i swoje aktualne możliwości. Gdybyśmy chcieli porównać punkty zdobyte przez Piasta na tle innych mistrzów z krajów europejskich to byłoby to miejsce praktycznie na samym końcu. Parę tygodni temu Piast miał siedem punktów straty do Legii i najgorszy kalendarz. W grupie mistrzowskiej gliwiczanie mieli wyjazdy do Warszawy i Gdańska, a mimo to jakoś sobie poradził.
- Czy Aleksander Vuković odmieni Legię? Co się musi zmienić w tym klubie, żeby kibice w Warszawie w końcu nie musieli narzekać na swój zespół?
- Kiedyś jeden z pańskich kolegów po fachu zapytał mnie, co jest obecnie największym atutem Legii. Zażartowałem, że hymn Legii „Sen o Warszawie” Czesława Niemena. Co do reszty to jest to słabo rokująca wieża Babel. Legia ma sporo zawodników, którzy bardzo często po podpisaniu kontraktu nie pokazują zasadności ich podpisania, siedzą na ławce albo w ogóle nie grają. Czy Vuković sobie poradzi? To jest paradoks. Trener podpisuje dwuletni kontrakt, a na boisko w meczu z Pogonią wychodzą zawodnicy, którzy powinni dać zasadność takiego kontraktu, a mimo to do przerwy nie oddają żadnego strzału na bramkę. To jest żenada. W Legii musi się wiele rzeczy zmienić, prezes Mioduski powinien otoczyć się grupą ludzi, którzy mają wiedzę na temat zarządzania klubem i podejmowania strategicznych decyzji. Dobrze się stało, że do sztabu szkoleniowego dołączył Marek Saganowski, bo to duże doświadczenie i kultura, ze swoją wiedzą na pewno będzie dużym wsparciem dla Vukovica.
- Lechia prowadziła po sezonie zasadniczym, ale ostatecznie zajęła trzecie miejsce. Z jednej strony niedosyt, lecz z drugiej strony gdańszczanie zdobyli Puchar Polski, dzięki czemu był to najlepszy sezon tego klubu w historii. Jak pan do tego podchodzi?
- Z faktami nie ma co dyskutować. Finał Pucharu Polski w Warszawie był bardzo słaby. Oprawa meczu bardzo piękna, ponad 20 tysięcy kibiców Lechii, ale widowisko piłkarskie było poniżej średniej. Jedna i druga drużyna męczyła sprzęt, który nazywa się piłką. W lidze Lechia straciła niepowtarzalną szansę zdobycia dubletu. Kilka tygodni wcześniej postawiłem tezę, gdy Lechia była liderem i miała 6-7 punktów nad Legią, że Lechii może zabraknąć odpowiednich zmienników, gdy pojawią się kartki i kontuzje. Piłkarze wchodzący na zmianę nie mieli na tyle jakości, żeby walczyć o mistrzostwo Polski. To się sprawdziło w stu procentach, bo Lechia zajęła trzecie miejsce. Na ostatnie mecze wypadł Artur Sobiech, a to dzięki jego sprytowi Lechia zdobyła Puchar Polski. W ostatniej minucie meczu wsadził nogę tam, gdzie dziesięciu innych napastników polskiej Ekstraklasy nogi by nie wsadziło. Puchar i trzecie miejsce to najlepszy wynik w historii Lechii, ale myślę, że szansa na dublet długo się nie powtórzy.
- Trener Piotr Stokowiec może jeszcze więcej wycisnąć z tego zespołu?
- Lechia spełnia wszystkie warunki, żeby co roku grać o mistrzostwo, ale przez długi czas była takim biało-zielonym tramwajem. Jedni wsiadali, drudzy wysiadali. Zmieniali się trenerzy, zmieniali się piłkarze. Na dobrą sprawę była to cały czas metoda prób i błędów. W pewnym momencie trener przygotowania fizycznego Adam Owen został pierwszym trenerem, a Piotr Nowak dyrektorem sportowym. Nic to nie dało. Takie paradoksy w polskiej lidze zdarzają się bardzo często. W Legii Dean Klafurić zdobył mistrzostwo oraz puchar i sam do tej pory nie wie, jak to zrobił, bo wcześniej pracował w II lidze kobiet. No i po trzech tygodniach w Legii już go nie było. Wracając do Stokowca, to podjął bardzo odważne decyzje. Pokazał, kto rządzi, odstawił kilku piłkarzy (m.in. Sławomira Paszkę czy Marco Paixão - red.), ściągnął odpowiednich zawodników.
- To może być trener Lechii na wiele lat? Taki, który wypracuje swój własny styl.
- Tego stylu nie ma i ciężko będzie można go osiągnąć przez wiele lat w polskiej Ekstraklasie. Będzie można się jedynie zbliżyć do piłkarskiego rzemiosła. Nie przekonują mnie argumenty, że np. w meczu derbowym w Gdyni nie będzie ważna taktyka i założenia, tylko walka i determinacja. To można jechać i bić się w rocznicę bitwy pod Grunwaldem, bo w piłkę trzeba po prostu grać. To pokazały nam kluby europejskie, jak chociażby bliski mojemu sercu Ajax Amsterdam. W polskiej Ekstraklasie są takie spotkania, gdzie największym sprzymierzeńcem jest powietrze, bo piłka wciąż jest w górze, a powinna mieć cały czas kontakt z murawą.
Piotr Stokowiec grał u mnie w Grodzisku Wielkopolskim. Znam go, więc wiem, że jest to niesamowicie ambitny facet. Ma też spory atut, bo skończył dzienną szkołę - AWF w Warszawie. Potrafi otaczać się mądrymi ludźmi i korzystać z ich wiedzy.
- W tym sezonie spadli beniaminkowie. Co zabrakło Miedzi i Sosnowcowi?
- Wstawiennictwa Jasnej Góry, bo zarówno trener Nowak z Miedzi i Litwin z Zagłębia nie mieli koneksji tam na górze. Dwa lata temu, gdy trenerem w Gdyni był Leszek Ojrzyński, Siemaszko z Arki strzelił bramkę ręką i sędzia tego nie widział. Potem wszyscy przepraszają wszystkich. Arka wygrywa z Ruchem i zostaje w lidze. Teraz - mówię to bez sarkazmu i ironii - trener mocno wierzący Ojrzyński przed meczem z Zabrzem zabrał Wisłę Płock do Częstochowy. Górnik miał później dwa słupki i poprzeczkę, ale to Wisła wygrała 1:0. W ostatnim meczu z Sosnowcem gość z Zagłębia nie wykorzystuje stuprocentowej sytuacji i Wisła zostaje w lidze, a jakby przegrała, to by się utrzymała Miedź. Zabrakło tym zespołom opatrzności Matki Boskiej Jasnogórskiej. Jakościowo te zespoły niczym się nie różniły.
- ŁKS Łódź i Raków będą lepszymi beniaminkami?
- Nie sądzę. Początek - jak to bywa w przypadku beniaminków - może być dobry, bo Miedź też dawała na początku pozytywne sygnały. Łódź to moje rodzinne miasto, więc życzę im jak najlepiej, ale wątpię, żeby byli rewelacją ligi. Raków? Trener Marek Papszun zdaje sobie sprawę z wielu ułomności swego zespołu. Dla mnie to jest paranoja, że do Ekstraklasy awansuje zespół, który nie ma stadionu (Raków będzie grał w Sosnowcu podczas modernizacji stadionu w Częstochowie - red.). ŁKS ze stadionem Formuły 1, bo ma tylko jedną trybunę, dobrze chociaż, że prezydent Łodzi zdeklarowała dalszą rozbudowę obiektu. W takich warunkach piłki się nie robi. Dla mnie to jest absurd.
W pierwszej fazie beniaminkowie będą chcieli się pokazać, że nie ma różnicy miedzy Ekstraklasą i I ligą. A różnica jest, bo w I lidze grają jeszcze słabi obcokrajowcy niż w Ekstraklasie.
- Kto pana najbardziej rozczarował w tym sezonie Ekstraklasy?
- Trudno znaleźć innego kandydata jak Lech Poznań. Problemem polskiej piłki są ludzie, którzy rządzą klubami. Brakuje im fachowości i cierpliwości. Piłkę nożną na zachodzie tworzą byli piłkarze. Przykład Bayernu Monachium, gdzie na straży od wielu lat stoi Karl-Heinz Rummenigge. A u nas? Bardzo często zmieniają się prezesi, a jeszcze częściej trenerzy. Czy polskie kluby stać na jakąś strategię, filozofię myśli szkoleniowej? Potrzebna jest cierpliwość, konsekwencja działania, systematyczność i czas. A u nas trenerów zwalnia się po 6-7 meczach, potem jest nowy szkoleniowiec, który odchodzi po kilku zmianach. Jesteśmy mistrzem zmian, które przeważnie nie są zmianami na lepsze. Tutaj jest największy problem polskich klubów. Brakuje menedżerów, ludzi zawodowych. Zmienia się trenerów, zawodników, ale klub powinien zawsze dbać o swoje DNA i tożsamość.
- Co pan sądzi o pomyśle obowiązku gry jednego młodzieżowca w nowym sezonie?
- Nie do końca mnie to przekonuje. Może inaczej rozumiałem ten zawód, ale zawsze w każdym klubie pracowałem nad wynikiem bieżącym i nad tym, co w klubie zostanie. Chciałem wprowadzać jak najwięcej młodych ludzi. W mojej 30-letniej działalności uzbierała się spora grupka takich piłkarzy, ale żaden przepis nie był mi do tego potrzebny. Jest to ważny krok, ale powinniśmy iść w kierunku szkolenia. Chciałbym, żebym na dole piramidy polskiego futbolu pracowali fachowcy. W Feyenoordzie Rotterdam z napastnikami pracuje Roy Makaay, bo nikt tego nie pokaże, jak praktyk. Pokazywanie slajdów nie przekona żadnego młodego zawodnika. W polskiej piłce powinniśmy dążyć do tego samego. Jesienią zapytałem prezesa Zbigniewa Bońka, dlaczego tak mało byłych piłkarzy pracuje w związku i w reprezentacjach młodzieżowych? Usłyszałem, że ci piłkarze najlepiej czują się w roli komentatorów lub ekspertów telewizyjnych. Inną sprawą jest, że jakby mieli godziwą zapłatę, to by w tym zawodzie chcieliby zaistnieć. Narodowy model gry czy Akademia Młodego Orła to są ważne sprawy, ale najważniejsi są ludzie, którzy będą wdrażali te wszystkie sprawy. To w większości są ludzie, którzy potrzebują wsparcia autorytetów.
- Co polskie zespoły mogą zdziałać w europejskich pucharach?
- Zadaje pan pytanie merytoryczno-retoryczne. A co mogła zrobić Legia, odpadając z zespołem z Luksemburga, gdzie grali listonosz, inkasent, nauczyciel i dwóch stolarzy. Gdyby rok temu zadał pan to samo pytanie, to otrzymałby pan odpowiedź, że przynajmniej jeden zespół trafiłby do fazy grupowej Ligi Europy. Teraz każdy kraj ma tam swojego przedstawiciela. Jakby do UEFA należał Bangladesz, to byśmy i z klubem z tego kraju odpadli. Obecnie trzeba na to pytanie odpowiadać z dużą rozwagą. Czy jeśli nawet jak przejdziemy dwie lub trzy rundy, to zmieni się obraz polskiej piłki? My mamy teraz więcej akademii piłkarskich niż kiedyś akademii na 1 maja w utopijnym socjalizmie. Pięć lat temu mistrzem Polski została Wisła Kraków, która w dwumeczu pokonała Cracovię 12:1. Ilu piłkarzy z tego meczu gra w Ekstraklasie? Nikt.
- Śledził pan losy Stomilu? Ten klub znowu dokonał niemożliwej sprawy i utrzymał się w lidze.
- Olbrzymi szacunek. W Olsztynie spędziłem 4 lata i bardzo cenię sobie pobyt w tym mieście. Jest mi podwójnie miło, że drużyną zajęli się Piotr Zajączkowski, Adam Zejer i Sylwek Czereszewski. To byli moi piłkarze i mocno im kibicowałem. Nawet nie byłem mocno zmartwiony, jak Termalica mojego syna (Marcin - red.) przegrała 0:3 w Olsztynie, bo w tym meczu kibicowałem Stomilowi. To był najważniejszy mecz Stomilu - gdyby przegrali, byłoby po nich. Cieszę się, że w tych trudnych warunkach klub się utrzymał. Wiem, jak to jest przez kilka miesięcy nie brać pensji, bo za czasów Haleksu doznaliśmy tego wszyscy. Dlatego ta drużyna zasługuje na uznanie i szacunek, to jest też zachęta dla władz miasta, żeby w końcu coś zrobić w tak pięknym regionie i zlikwidować ten dożynkowy stadion.
Przecież ja tam w 1979 roku grałem w takim propagandowym meczu! W końcu na horyzoncie pojawił się człowiek, który chce zainwestować w ten klub. Życzę Stomilowi, żeby to nie był kaprys jednego sezonu, a na stałe wpisał się w historię klubu.
EMIL MARECKI
- Najbardziej zaskoczył tych, którzy chcieli zwolnić Waldka Fornalika po ostatnim meczu w tamtym sezonie, kiedy to Piast do końca walczył o pozostanie w Ekstraklasie. Mówi się, że trener był już zwolniony, ale trzeba mu było zapłacić duże odszkodowanie, więc w Piaście poszli po rozum do głowy. Zaowocowało to mistrzem Polski. Ja od czterech lat powtarzam, że ta liga powinna nazywać się „3 x L i cała reszta”. Tzn. Legia, Lech, Lechia i ktoś taki jak Piast czy Jagiellonia. Te trzy pierwsze kluby mają największy potencjał, grają w dużych miastach, mają przyzwoite budżety i spory kapitał ludzki w postaci dużej liczby piłkarzy o sporym potencjale.
- W grupie mistrzowskiej Piast był niedoceniany, ale grał najrówniej i zdecydowanie zasłużył na tytuł mistrza Polski.
- Zasłużył przede wszystkim dobrą grą i bardzo mądrym coachingiem Waldka Fornalika, który był przeciwstawnym biegunem Sa Pinto (trener Legii Warszawa - red.). Siłą tej drużyny była składanka piłkarzy, którzy stracili kiedyś dużą szansę w wielkim klubie, mam na myśli np. Jakuba Czerwińskiego czy niechcianego też w Legii Tomasza Jodłowca. Joel Valencia z Ekwadoru chciał niedawno rzucić piłkę. Z tej mieszanki udało się stworzyć przyzwoity zespół. Patryk Dziczek to bardzo obiecujący piłkarz. Na bazie tego stworzył się tytuł mistrzowski. Piast zrobił wynik ponad stan i swoje aktualne możliwości. Gdybyśmy chcieli porównać punkty zdobyte przez Piasta na tle innych mistrzów z krajów europejskich to byłoby to miejsce praktycznie na samym końcu. Parę tygodni temu Piast miał siedem punktów straty do Legii i najgorszy kalendarz. W grupie mistrzowskiej gliwiczanie mieli wyjazdy do Warszawy i Gdańska, a mimo to jakoś sobie poradził.
- Czy Aleksander Vuković odmieni Legię? Co się musi zmienić w tym klubie, żeby kibice w Warszawie w końcu nie musieli narzekać na swój zespół?
- Kiedyś jeden z pańskich kolegów po fachu zapytał mnie, co jest obecnie największym atutem Legii. Zażartowałem, że hymn Legii „Sen o Warszawie” Czesława Niemena. Co do reszty to jest to słabo rokująca wieża Babel. Legia ma sporo zawodników, którzy bardzo często po podpisaniu kontraktu nie pokazują zasadności ich podpisania, siedzą na ławce albo w ogóle nie grają. Czy Vuković sobie poradzi? To jest paradoks. Trener podpisuje dwuletni kontrakt, a na boisko w meczu z Pogonią wychodzą zawodnicy, którzy powinni dać zasadność takiego kontraktu, a mimo to do przerwy nie oddają żadnego strzału na bramkę. To jest żenada. W Legii musi się wiele rzeczy zmienić, prezes Mioduski powinien otoczyć się grupą ludzi, którzy mają wiedzę na temat zarządzania klubem i podejmowania strategicznych decyzji. Dobrze się stało, że do sztabu szkoleniowego dołączył Marek Saganowski, bo to duże doświadczenie i kultura, ze swoją wiedzą na pewno będzie dużym wsparciem dla Vukovica.
- Lechia prowadziła po sezonie zasadniczym, ale ostatecznie zajęła trzecie miejsce. Z jednej strony niedosyt, lecz z drugiej strony gdańszczanie zdobyli Puchar Polski, dzięki czemu był to najlepszy sezon tego klubu w historii. Jak pan do tego podchodzi?
- Z faktami nie ma co dyskutować. Finał Pucharu Polski w Warszawie był bardzo słaby. Oprawa meczu bardzo piękna, ponad 20 tysięcy kibiców Lechii, ale widowisko piłkarskie było poniżej średniej. Jedna i druga drużyna męczyła sprzęt, który nazywa się piłką. W lidze Lechia straciła niepowtarzalną szansę zdobycia dubletu. Kilka tygodni wcześniej postawiłem tezę, gdy Lechia była liderem i miała 6-7 punktów nad Legią, że Lechii może zabraknąć odpowiednich zmienników, gdy pojawią się kartki i kontuzje. Piłkarze wchodzący na zmianę nie mieli na tyle jakości, żeby walczyć o mistrzostwo Polski. To się sprawdziło w stu procentach, bo Lechia zajęła trzecie miejsce. Na ostatnie mecze wypadł Artur Sobiech, a to dzięki jego sprytowi Lechia zdobyła Puchar Polski. W ostatniej minucie meczu wsadził nogę tam, gdzie dziesięciu innych napastników polskiej Ekstraklasy nogi by nie wsadziło. Puchar i trzecie miejsce to najlepszy wynik w historii Lechii, ale myślę, że szansa na dublet długo się nie powtórzy.
- Trener Piotr Stokowiec może jeszcze więcej wycisnąć z tego zespołu?
- Lechia spełnia wszystkie warunki, żeby co roku grać o mistrzostwo, ale przez długi czas była takim biało-zielonym tramwajem. Jedni wsiadali, drudzy wysiadali. Zmieniali się trenerzy, zmieniali się piłkarze. Na dobrą sprawę była to cały czas metoda prób i błędów. W pewnym momencie trener przygotowania fizycznego Adam Owen został pierwszym trenerem, a Piotr Nowak dyrektorem sportowym. Nic to nie dało. Takie paradoksy w polskiej lidze zdarzają się bardzo często. W Legii Dean Klafurić zdobył mistrzostwo oraz puchar i sam do tej pory nie wie, jak to zrobił, bo wcześniej pracował w II lidze kobiet. No i po trzech tygodniach w Legii już go nie było. Wracając do Stokowca, to podjął bardzo odważne decyzje. Pokazał, kto rządzi, odstawił kilku piłkarzy (m.in. Sławomira Paszkę czy Marco Paixão - red.), ściągnął odpowiednich zawodników.
- To może być trener Lechii na wiele lat? Taki, który wypracuje swój własny styl.
- Tego stylu nie ma i ciężko będzie można go osiągnąć przez wiele lat w polskiej Ekstraklasie. Będzie można się jedynie zbliżyć do piłkarskiego rzemiosła. Nie przekonują mnie argumenty, że np. w meczu derbowym w Gdyni nie będzie ważna taktyka i założenia, tylko walka i determinacja. To można jechać i bić się w rocznicę bitwy pod Grunwaldem, bo w piłkę trzeba po prostu grać. To pokazały nam kluby europejskie, jak chociażby bliski mojemu sercu Ajax Amsterdam. W polskiej Ekstraklasie są takie spotkania, gdzie największym sprzymierzeńcem jest powietrze, bo piłka wciąż jest w górze, a powinna mieć cały czas kontakt z murawą.
Piotr Stokowiec grał u mnie w Grodzisku Wielkopolskim. Znam go, więc wiem, że jest to niesamowicie ambitny facet. Ma też spory atut, bo skończył dzienną szkołę - AWF w Warszawie. Potrafi otaczać się mądrymi ludźmi i korzystać z ich wiedzy.
- W tym sezonie spadli beniaminkowie. Co zabrakło Miedzi i Sosnowcowi?
- Wstawiennictwa Jasnej Góry, bo zarówno trener Nowak z Miedzi i Litwin z Zagłębia nie mieli koneksji tam na górze. Dwa lata temu, gdy trenerem w Gdyni był Leszek Ojrzyński, Siemaszko z Arki strzelił bramkę ręką i sędzia tego nie widział. Potem wszyscy przepraszają wszystkich. Arka wygrywa z Ruchem i zostaje w lidze. Teraz - mówię to bez sarkazmu i ironii - trener mocno wierzący Ojrzyński przed meczem z Zabrzem zabrał Wisłę Płock do Częstochowy. Górnik miał później dwa słupki i poprzeczkę, ale to Wisła wygrała 1:0. W ostatnim meczu z Sosnowcem gość z Zagłębia nie wykorzystuje stuprocentowej sytuacji i Wisła zostaje w lidze, a jakby przegrała, to by się utrzymała Miedź. Zabrakło tym zespołom opatrzności Matki Boskiej Jasnogórskiej. Jakościowo te zespoły niczym się nie różniły.
- ŁKS Łódź i Raków będą lepszymi beniaminkami?
- Nie sądzę. Początek - jak to bywa w przypadku beniaminków - może być dobry, bo Miedź też dawała na początku pozytywne sygnały. Łódź to moje rodzinne miasto, więc życzę im jak najlepiej, ale wątpię, żeby byli rewelacją ligi. Raków? Trener Marek Papszun zdaje sobie sprawę z wielu ułomności swego zespołu. Dla mnie to jest paranoja, że do Ekstraklasy awansuje zespół, który nie ma stadionu (Raków będzie grał w Sosnowcu podczas modernizacji stadionu w Częstochowie - red.). ŁKS ze stadionem Formuły 1, bo ma tylko jedną trybunę, dobrze chociaż, że prezydent Łodzi zdeklarowała dalszą rozbudowę obiektu. W takich warunkach piłki się nie robi. Dla mnie to jest absurd.
W pierwszej fazie beniaminkowie będą chcieli się pokazać, że nie ma różnicy miedzy Ekstraklasą i I ligą. A różnica jest, bo w I lidze grają jeszcze słabi obcokrajowcy niż w Ekstraklasie.
- Kto pana najbardziej rozczarował w tym sezonie Ekstraklasy?
- Trudno znaleźć innego kandydata jak Lech Poznań. Problemem polskiej piłki są ludzie, którzy rządzą klubami. Brakuje im fachowości i cierpliwości. Piłkę nożną na zachodzie tworzą byli piłkarze. Przykład Bayernu Monachium, gdzie na straży od wielu lat stoi Karl-Heinz Rummenigge. A u nas? Bardzo często zmieniają się prezesi, a jeszcze częściej trenerzy. Czy polskie kluby stać na jakąś strategię, filozofię myśli szkoleniowej? Potrzebna jest cierpliwość, konsekwencja działania, systematyczność i czas. A u nas trenerów zwalnia się po 6-7 meczach, potem jest nowy szkoleniowiec, który odchodzi po kilku zmianach. Jesteśmy mistrzem zmian, które przeważnie nie są zmianami na lepsze. Tutaj jest największy problem polskich klubów. Brakuje menedżerów, ludzi zawodowych. Zmienia się trenerów, zawodników, ale klub powinien zawsze dbać o swoje DNA i tożsamość.
- Co pan sądzi o pomyśle obowiązku gry jednego młodzieżowca w nowym sezonie?
- Nie do końca mnie to przekonuje. Może inaczej rozumiałem ten zawód, ale zawsze w każdym klubie pracowałem nad wynikiem bieżącym i nad tym, co w klubie zostanie. Chciałem wprowadzać jak najwięcej młodych ludzi. W mojej 30-letniej działalności uzbierała się spora grupka takich piłkarzy, ale żaden przepis nie był mi do tego potrzebny. Jest to ważny krok, ale powinniśmy iść w kierunku szkolenia. Chciałbym, żebym na dole piramidy polskiego futbolu pracowali fachowcy. W Feyenoordzie Rotterdam z napastnikami pracuje Roy Makaay, bo nikt tego nie pokaże, jak praktyk. Pokazywanie slajdów nie przekona żadnego młodego zawodnika. W polskiej piłce powinniśmy dążyć do tego samego. Jesienią zapytałem prezesa Zbigniewa Bońka, dlaczego tak mało byłych piłkarzy pracuje w związku i w reprezentacjach młodzieżowych? Usłyszałem, że ci piłkarze najlepiej czują się w roli komentatorów lub ekspertów telewizyjnych. Inną sprawą jest, że jakby mieli godziwą zapłatę, to by w tym zawodzie chcieliby zaistnieć. Narodowy model gry czy Akademia Młodego Orła to są ważne sprawy, ale najważniejsi są ludzie, którzy będą wdrażali te wszystkie sprawy. To w większości są ludzie, którzy potrzebują wsparcia autorytetów.
- Co polskie zespoły mogą zdziałać w europejskich pucharach?
- Zadaje pan pytanie merytoryczno-retoryczne. A co mogła zrobić Legia, odpadając z zespołem z Luksemburga, gdzie grali listonosz, inkasent, nauczyciel i dwóch stolarzy. Gdyby rok temu zadał pan to samo pytanie, to otrzymałby pan odpowiedź, że przynajmniej jeden zespół trafiłby do fazy grupowej Ligi Europy. Teraz każdy kraj ma tam swojego przedstawiciela. Jakby do UEFA należał Bangladesz, to byśmy i z klubem z tego kraju odpadli. Obecnie trzeba na to pytanie odpowiadać z dużą rozwagą. Czy jeśli nawet jak przejdziemy dwie lub trzy rundy, to zmieni się obraz polskiej piłki? My mamy teraz więcej akademii piłkarskich niż kiedyś akademii na 1 maja w utopijnym socjalizmie. Pięć lat temu mistrzem Polski została Wisła Kraków, która w dwumeczu pokonała Cracovię 12:1. Ilu piłkarzy z tego meczu gra w Ekstraklasie? Nikt.
- Śledził pan losy Stomilu? Ten klub znowu dokonał niemożliwej sprawy i utrzymał się w lidze.
- Olbrzymi szacunek. W Olsztynie spędziłem 4 lata i bardzo cenię sobie pobyt w tym mieście. Jest mi podwójnie miło, że drużyną zajęli się Piotr Zajączkowski, Adam Zejer i Sylwek Czereszewski. To byli moi piłkarze i mocno im kibicowałem. Nawet nie byłem mocno zmartwiony, jak Termalica mojego syna (Marcin - red.) przegrała 0:3 w Olsztynie, bo w tym meczu kibicowałem Stomilowi. To był najważniejszy mecz Stomilu - gdyby przegrali, byłoby po nich. Cieszę się, że w tych trudnych warunkach klub się utrzymał. Wiem, jak to jest przez kilka miesięcy nie brać pensji, bo za czasów Haleksu doznaliśmy tego wszyscy. Dlatego ta drużyna zasługuje na uznanie i szacunek, to jest też zachęta dla władz miasta, żeby w końcu coś zrobić w tak pięknym regionie i zlikwidować ten dożynkowy stadion.
Przecież ja tam w 1979 roku grałem w takim propagandowym meczu! W końcu na horyzoncie pojawił się człowiek, który chce zainwestować w ten klub. Życzę Stomilowi, żeby to nie był kaprys jednego sezonu, a na stałe wpisał się w historię klubu.
EMIL MARECKI
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Szacunek dla Pana #2738744 | 188.146.*.* 27 maj 2019 22:06
chłop
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz
serpiko #2738687 | 5.172.*.* 27 maj 2019 20:10
wspaniały trener - coraz mniej takich ludzi
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)