Pół wieku wśród mechanicznych koni
2018-07-19 14:00:00(ost. akt: 2018-07-18 16:19:30)
W 1947 roku w Makowie Mazowieckim przyszedł na świat Wojciech Fijałkowski, który swoje życie związał ze sportami motorowymi. - W sumie byłem szefem ponad 500 imprez - przyznaje pan Wojciech, który obecnie jest wiceprezesem Automobilklubu Warmińskiego.
MAKÓW MAZOWIECKI
- To było małe miasteczko, tam skończyłem podstawówkę i szkołę średnią. Sport od początku odgrywał w moim życiu olbrzymią rolę. Zaczęło się od tzw. czwórboju lekkoatletycznego, w skład którego wchodziły: rzut piłeczką palantową, skok w dal, bieg na 60 metrów oraz skok wzwyż. Zawody te były bardzo popularne wśród młodzieży, bo trzeba pamiętać, że w tamtych czasach nie mieliśmy wielu innych możliwości spędzania wolnego czasu. Poza tym chodziliśmy do szkoły na tzw. SKS-y, na których głównie trenowaliśmy piłkę ręczną. Wtedy u nas w szczypiorniaka grali praktycznie wszyscy. Oczywiście graliśmy też w piłkę nożną, w Makowie mieliśmy nawet ligę, każda ulica miała swój zespół, więc w meczach na przykład Przasnyska grała z Ciechanowską. Był człowiek, który prowadził całą buchalterię, bo w pierwszej i drugiej lidze grało po sześć zespołów! Na Makowiance pod Grzanką, to był taki las, ganialiśmy za piłką od rana do nocy. Był to piękny teren, tam się biegało w zimie, tam latem były przełaje.
Biegało się też po bieżni na stadionie Makowianki, tam też skakało się w dal, a na koniec kąpało się w rzece Orzyc. Natomiast na byłym cmentarzu żydowskim w latach 50. XX wieku powstał plac, na którym we wtorki i środy zawsze był targ. Jednak w pierwszy dzień Wielkanocy zawsze był tam palant, z tym że grali tylko dorośli mężczyźni. A jak ktoś z młodszych chciał się dostać do drużyny, to musiał grać na tzw. osraniu, czyli na samym końcu (śmiech).
- To było małe miasteczko, tam skończyłem podstawówkę i szkołę średnią. Sport od początku odgrywał w moim życiu olbrzymią rolę. Zaczęło się od tzw. czwórboju lekkoatletycznego, w skład którego wchodziły: rzut piłeczką palantową, skok w dal, bieg na 60 metrów oraz skok wzwyż. Zawody te były bardzo popularne wśród młodzieży, bo trzeba pamiętać, że w tamtych czasach nie mieliśmy wielu innych możliwości spędzania wolnego czasu. Poza tym chodziliśmy do szkoły na tzw. SKS-y, na których głównie trenowaliśmy piłkę ręczną. Wtedy u nas w szczypiorniaka grali praktycznie wszyscy. Oczywiście graliśmy też w piłkę nożną, w Makowie mieliśmy nawet ligę, każda ulica miała swój zespół, więc w meczach na przykład Przasnyska grała z Ciechanowską. Był człowiek, który prowadził całą buchalterię, bo w pierwszej i drugiej lidze grało po sześć zespołów! Na Makowiance pod Grzanką, to był taki las, ganialiśmy za piłką od rana do nocy. Był to piękny teren, tam się biegało w zimie, tam latem były przełaje.
Biegało się też po bieżni na stadionie Makowianki, tam też skakało się w dal, a na koniec kąpało się w rzece Orzyc. Natomiast na byłym cmentarzu żydowskim w latach 50. XX wieku powstał plac, na którym we wtorki i środy zawsze był targ. Jednak w pierwszy dzień Wielkanocy zawsze był tam palant, z tym że grali tylko dorośli mężczyźni. A jak ktoś z młodszych chciał się dostać do drużyny, to musiał grać na tzw. osraniu, czyli na samym końcu (śmiech).
MOTOROWER RYŚ
- W Makowie zaczęły się też moje motoryzacyjne marzenia, z tym że na początku były to jedynie marzenia. Od początku mały Wojtuś lubił bawić się w kierowcę, miałem jakąś kierownicę, na kartonie rysowałem sobie prędkościomierz, do tego jakiś patyk udający dźwignię zmiany biegów i brrrrrm, można było jechać (śmiech). Moim największym marzeniem, ale i wszystkich kolegów, było przejechanie się samochodem. A że w soboty kierowcy z bazy transportowej myli w Orzycu swoje auta, więc biegliśmy tam, pomagaliśmy im, szorowaliśmy i spłukiwaliśmy wodą te ciężarówki, by w nagrodę przejechać się nimi w drodze powrotnej do bazy. Gdy byłem w szóstej klasie, to ojciec kupił motorower Ryś. Był podobny do popularnego Komara, ale miał taką fajną cechę, że wystarczyło odkręcić sześć śrub i zdejmowało się boczne osłony silnika, reflektor oraz siedzenie. No i gdy tylko ojciec gdzieś wyjechał, to z chłopakami odkręcaliśmy te śruby, zdejmowaliśmy rurę wydechową, bo myśleliśmy, że dzięki temu będzie szybszy, w miejsce siodełka wsadzało się jakieś pakuły i... jazda po żwirowni! Dlaczego zdejmowaliśmy te osłony? By ich nie uszkodzić, bo wtedy ojciec by się zorientował, że jeździliśmy jego Rysiem (śmiech). Takie były moje motoryzacyjne początki.
- W Makowie zaczęły się też moje motoryzacyjne marzenia, z tym że na początku były to jedynie marzenia. Od początku mały Wojtuś lubił bawić się w kierowcę, miałem jakąś kierownicę, na kartonie rysowałem sobie prędkościomierz, do tego jakiś patyk udający dźwignię zmiany biegów i brrrrrm, można było jechać (śmiech). Moim największym marzeniem, ale i wszystkich kolegów, było przejechanie się samochodem. A że w soboty kierowcy z bazy transportowej myli w Orzycu swoje auta, więc biegliśmy tam, pomagaliśmy im, szorowaliśmy i spłukiwaliśmy wodą te ciężarówki, by w nagrodę przejechać się nimi w drodze powrotnej do bazy. Gdy byłem w szóstej klasie, to ojciec kupił motorower Ryś. Był podobny do popularnego Komara, ale miał taką fajną cechę, że wystarczyło odkręcić sześć śrub i zdejmowało się boczne osłony silnika, reflektor oraz siedzenie. No i gdy tylko ojciec gdzieś wyjechał, to z chłopakami odkręcaliśmy te śruby, zdejmowaliśmy rurę wydechową, bo myśleliśmy, że dzięki temu będzie szybszy, w miejsce siodełka wsadzało się jakieś pakuły i... jazda po żwirowni! Dlaczego zdejmowaliśmy te osłony? By ich nie uszkodzić, bo wtedy ojciec by się zorientował, że jeździliśmy jego Rysiem (śmiech). Takie były moje motoryzacyjne początki.
RAJD 1000 JEZIOR
- Po maturze trafiłem do Studium Nauczycielskiego w Ostródzie, a tam był kluby Drwęca oraz wojskowe Czerwone Berety. Raz w tygodniu mieliśmy zajęcia wojskowe na Kajkowie, gdzie był tor motocrossowy, w tej chwili jest tam śliczne osiedle. No i nasz major, jak z nim się dobrze pogadało, pozwalał nam na kilkugodzinne oglądanie treningów.
W 1968 roku zorganizowano pierwszy Rajd 1000 Jezior - w województwie olsztyńskim była to pierwsza eliminacja Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Spora grupa ze Studium Nauczycielskiego została zaangażowana do pomocy, bo byliśmy pełnoletni oraz przeszliśmy odpowiednie szkolenia. Ja trafiłem na punkt kontroli czasu w Ostródzie, no i było to dla mnie, 20-letniego chłopaka, olbrzymie przeżycie, bo do tej pory Sobiesława Zasadę to ja mogłem co najwyżej w gazecie lub w telewizji zobaczyć. Zasada wygrał ten rajd, ale pamiętam też, że inny kierowca, który także jechał Porsche, za pilota miał Eugeniusza Pacha, bardzo popularnego wówczas telewizyjnego spikera (w latach 70. prowadził Turniej Miast - red.). Swoją drogą były to zupełnie inne czasy w sportach motorowych, bo wszędzie były tłumy, a zabezpieczeń praktycznie żadnych. To były też inne rajdy, bowiem podczas tej imprezy były bodajże 1683 kilometry jazdy okrężnej, a tylko 20 kilometrów to były próby. Od tamtej pory już praktycznie każdego roku robiłem coś związanego ze sportami motorowymi.
- Po maturze trafiłem do Studium Nauczycielskiego w Ostródzie, a tam był kluby Drwęca oraz wojskowe Czerwone Berety. Raz w tygodniu mieliśmy zajęcia wojskowe na Kajkowie, gdzie był tor motocrossowy, w tej chwili jest tam śliczne osiedle. No i nasz major, jak z nim się dobrze pogadało, pozwalał nam na kilkugodzinne oglądanie treningów.
W 1968 roku zorganizowano pierwszy Rajd 1000 Jezior - w województwie olsztyńskim była to pierwsza eliminacja Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Spora grupa ze Studium Nauczycielskiego została zaangażowana do pomocy, bo byliśmy pełnoletni oraz przeszliśmy odpowiednie szkolenia. Ja trafiłem na punkt kontroli czasu w Ostródzie, no i było to dla mnie, 20-letniego chłopaka, olbrzymie przeżycie, bo do tej pory Sobiesława Zasadę to ja mogłem co najwyżej w gazecie lub w telewizji zobaczyć. Zasada wygrał ten rajd, ale pamiętam też, że inny kierowca, który także jechał Porsche, za pilota miał Eugeniusza Pacha, bardzo popularnego wówczas telewizyjnego spikera (w latach 70. prowadził Turniej Miast - red.). Swoją drogą były to zupełnie inne czasy w sportach motorowych, bo wszędzie były tłumy, a zabezpieczeń praktycznie żadnych. To były też inne rajdy, bowiem podczas tej imprezy były bodajże 1683 kilometry jazdy okrężnej, a tylko 20 kilometrów to były próby. Od tamtej pory już praktycznie każdego roku robiłem coś związanego ze sportami motorowymi.
KARTING
- W końcówce lat 70. mocno zaangażowałem się w karting. W Drwęcy mieliśmy wtedy mistrzów Polski. Byli to ludzie, którzy ten sport kochali, ale jednocześnie mieli pieniądze do jego uprawiania. Klub był z Ostródy, ale jakieś 90 procent zawodników było z Olsztyna: bracia Kuńczykowie, Waldek Kogut, o którym mówiono, że jest jak Szarmach, bo tam gdzie inni nie włożą ręki, on głowę wsadzi. Byli też bracia Perkowscy - Marcin był znakomitym mechanikiem, który niemalże na polu odlewał cylindry do cezetki, po czym wygrywał ważne zawody. Bardzo popularna była klasa młodzieżowa - używano w niej silników od motocykli WSK i nie można było w nich nic zmieniać. Kiedyś po zawodach zmierzyli u Krzysia Hołowczyca grubość jakiejś uszczelki, wymiary były nieodpowiednie, no i został zdyskwalifikowany.
Na Stomilu przynajmniej raz w miesiącu organizowaliśmy zawody, w których niekiedy we wszystkich klasach rywalizowało w sumie nawet 70 kierowców: około 40 w młodzieżówce, 10-15 w pięćdziesiątkach, czyli takich małych bąkach, plus kilkunastu w kategorii popularnej. Toczyło się to do początku lat 90. XX wieku, niestety, potem dla kartingu nadeszły złe czasy, więc w Motoklubie rozwiązaliśmy sekcję, bo motocross całkowicie upadł w Zespole Szkół Samochodowych, który kiedyś był potęgą w tym sporcie. Warto przypomnieć, że Marcin Oppenkowski w 1979 roku był pierwszym mistrzem Polski z naszego województwa w kategorii młodzieżowej.
- W końcówce lat 70. mocno zaangażowałem się w karting. W Drwęcy mieliśmy wtedy mistrzów Polski. Byli to ludzie, którzy ten sport kochali, ale jednocześnie mieli pieniądze do jego uprawiania. Klub był z Ostródy, ale jakieś 90 procent zawodników było z Olsztyna: bracia Kuńczykowie, Waldek Kogut, o którym mówiono, że jest jak Szarmach, bo tam gdzie inni nie włożą ręki, on głowę wsadzi. Byli też bracia Perkowscy - Marcin był znakomitym mechanikiem, który niemalże na polu odlewał cylindry do cezetki, po czym wygrywał ważne zawody. Bardzo popularna była klasa młodzieżowa - używano w niej silników od motocykli WSK i nie można było w nich nic zmieniać. Kiedyś po zawodach zmierzyli u Krzysia Hołowczyca grubość jakiejś uszczelki, wymiary były nieodpowiednie, no i został zdyskwalifikowany.
Na Stomilu przynajmniej raz w miesiącu organizowaliśmy zawody, w których niekiedy we wszystkich klasach rywalizowało w sumie nawet 70 kierowców: około 40 w młodzieżówce, 10-15 w pięćdziesiątkach, czyli takich małych bąkach, plus kilkunastu w kategorii popularnej. Toczyło się to do początku lat 90. XX wieku, niestety, potem dla kartingu nadeszły złe czasy, więc w Motoklubie rozwiązaliśmy sekcję, bo motocross całkowicie upadł w Zespole Szkół Samochodowych, który kiedyś był potęgą w tym sporcie. Warto przypomnieć, że Marcin Oppenkowski w 1979 roku był pierwszym mistrzem Polski z naszego województwa w kategorii młodzieżowej.
GRAMY OD 25 LAT
- W latach 80. wciągnąłem się do organizacji imprez samochodowych - do tej pory byłem szefem ponad 500 różnego typu zawodów, nie liczę imprez, w których na przykład tylko biegałem z mikrofonem, a tych było też do diabła i trochę.
Od pięciu lat jestem stypendystą ZUS-u (śmiech), czyli inaczej mówiąc, jestem na emeryturze. I cieszę się, bo mogę uczestniczyć w wielu ciekawych historiach. Każdy rok zaczynamy od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, tak jest już od 25 lat! Z tej okazji w Olsztynie i Dobrym Mieście organizujemy „Jazdę z Mistrzem”, czyli zwykli kibice - po przekazaniu datku na rzecz Orkiestry - mogą przejechać się z którymś z naszych znanych kierowców rajdowych. Bardzo za to chciałbym podziękować Zbyszkowi Staniszewskiemu, Marcinowi Kurpowi i Krzysztofowi Hołowczycowi. „Hołek” jest zresztą naszym rekordzistą, bo w 2004 roku za przejazd z nim 1200 złotych zapłacił Czesław Małkowski, ówczesny prezydent Olsztyna. W sumie za każdym razem zbieramy od sześciu do dziesięciu tysięcy złotych.
NASZE IMPREZY
- Najważniejsze imprezy organizowane obecnie przez Automobilklub Warmiński to: Rajd Warmiński, od ubiegłego roku partnerem rajdu została Toyota, z czego bardzo się cieszymy. Warmiński od kilkunastu lat odbywa się tydzień przed Rajdem Polski. Są to dwie imprezy szutrowe, dlatego na Warmiński przyjeżdża wielu dobrych kierowców, bo jest to dla nich znakomite przetarcie przed Polskim. Trzy lata temu aż jedenastu rajdowców po Warmińskim pojechało w Polskim! Z dumą mogę powiedzieć, że gościliśmy wszystkich mistrzów i wicemistrzów kraju, wymienię chociażby Hołowczyca, Kuzaja, Bębenków i Chuchałę. Jedyny, który u nas nie był, to chyba tylko Kajetanowicz.
Poza tym organizujemy Rajd 1001 Jezior, z którym na dobre już przeprowadziliśmy się do Dobrego Miasta. Jest tam znakomity klimat dla tej imprezy, wspaniali ludzie i duże zainteresowanie wśród kibiców. Razem z policją, strażą pożarną, nauczycielami i pogotowiem ratunkowym chcemy też kontynuować akcję „Bezpieczny maluch”, na przykład w 2017 roku z okazji Dnia Dziecka na naszej imprezie rozdaliśmy cztery tysiące nagród! Oprócz tego robimy zawody na naszym torze szutrowym we Frączkach - w tym roku będzie ich od sześciu do ośmiu. Nie zapominajmy też o Grand Prix Olsztyna na stadionie przy Piłsudskiego - ostatnio moi młodsi koledzy zrobili tam fajne próby, z których kierowcy byli bardzo zadowoleni, bo to było coś innego. A przy tym było bezpiecznie, chociaż doktor Kulpaka zawsze narzeka, że co to za zawody motorowe, skoro nikomu nawet włos z głowy nie spadł (śmiech). Na naszych rajdach zawsze panuje sympatyczna atmosfera i nie ma „dachów”, bo w Automobilklubie Warmińskim obowiązują trzy zasady: bezpieczeństwo, bezpieczeństwo i jeszcze raz bezpieczeństwo. Nigdy nie ma u nas podejścia w stylu „jakoś się uda”, tylko zawsze i wszędzie wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Nie chcemy organizować imprez ogólnopolskich, ponieważ nie mamy takich pieniędzy. Poza tym mamy zbyt wielu urzędników, którzy są zainteresowani jedynie tym, by się nic nie odbyło, bo wtedy oni mają święty spokój. Ostatnio na przykład po raz pierwszy od 25 lat przy organizacji imprezy nie otrzymaliśmy pomocy od jednostek państwowych... My te trudności jednak z uporem pokonujemy,
NASI MISTRZOWIE
- Jako Automobilklub Warmiński jesteśmy dumni z Marcina Kurpa, naszego złotego dziecka, który jest dwukrotnym mistrzem Polski w klasie HR4. Poza tym mamy Sebastiana Chrzanowskiego, który z Adasiem Biniędą z Bartoszyc w ubiegłym sezonie wywalczył tytuł mistrzów Łotwy w klasie 1,6. No i jest jeszcze Sebastian Rozwadowski, który w 2014 roku po raz pierwszy dla naszego klubu zdobył - jako pilot Wojciecha Chuchały - tytuł mistrza Polski. Poza tym jest trzykrotnym uczestnikiem Rajdu Dakar. Obserwuję go od lat i cieszę się z postępów, jakie systematycznie czyni.
ARTUR DRYHYNYCZ
- W latach 80. wciągnąłem się do organizacji imprez samochodowych - do tej pory byłem szefem ponad 500 różnego typu zawodów, nie liczę imprez, w których na przykład tylko biegałem z mikrofonem, a tych było też do diabła i trochę.
Od pięciu lat jestem stypendystą ZUS-u (śmiech), czyli inaczej mówiąc, jestem na emeryturze. I cieszę się, bo mogę uczestniczyć w wielu ciekawych historiach. Każdy rok zaczynamy od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, tak jest już od 25 lat! Z tej okazji w Olsztynie i Dobrym Mieście organizujemy „Jazdę z Mistrzem”, czyli zwykli kibice - po przekazaniu datku na rzecz Orkiestry - mogą przejechać się z którymś z naszych znanych kierowców rajdowych. Bardzo za to chciałbym podziękować Zbyszkowi Staniszewskiemu, Marcinowi Kurpowi i Krzysztofowi Hołowczycowi. „Hołek” jest zresztą naszym rekordzistą, bo w 2004 roku za przejazd z nim 1200 złotych zapłacił Czesław Małkowski, ówczesny prezydent Olsztyna. W sumie za każdym razem zbieramy od sześciu do dziesięciu tysięcy złotych.
NASZE IMPREZY
- Najważniejsze imprezy organizowane obecnie przez Automobilklub Warmiński to: Rajd Warmiński, od ubiegłego roku partnerem rajdu została Toyota, z czego bardzo się cieszymy. Warmiński od kilkunastu lat odbywa się tydzień przed Rajdem Polski. Są to dwie imprezy szutrowe, dlatego na Warmiński przyjeżdża wielu dobrych kierowców, bo jest to dla nich znakomite przetarcie przed Polskim. Trzy lata temu aż jedenastu rajdowców po Warmińskim pojechało w Polskim! Z dumą mogę powiedzieć, że gościliśmy wszystkich mistrzów i wicemistrzów kraju, wymienię chociażby Hołowczyca, Kuzaja, Bębenków i Chuchałę. Jedyny, który u nas nie był, to chyba tylko Kajetanowicz.
Poza tym organizujemy Rajd 1001 Jezior, z którym na dobre już przeprowadziliśmy się do Dobrego Miasta. Jest tam znakomity klimat dla tej imprezy, wspaniali ludzie i duże zainteresowanie wśród kibiców. Razem z policją, strażą pożarną, nauczycielami i pogotowiem ratunkowym chcemy też kontynuować akcję „Bezpieczny maluch”, na przykład w 2017 roku z okazji Dnia Dziecka na naszej imprezie rozdaliśmy cztery tysiące nagród! Oprócz tego robimy zawody na naszym torze szutrowym we Frączkach - w tym roku będzie ich od sześciu do ośmiu. Nie zapominajmy też o Grand Prix Olsztyna na stadionie przy Piłsudskiego - ostatnio moi młodsi koledzy zrobili tam fajne próby, z których kierowcy byli bardzo zadowoleni, bo to było coś innego. A przy tym było bezpiecznie, chociaż doktor Kulpaka zawsze narzeka, że co to za zawody motorowe, skoro nikomu nawet włos z głowy nie spadł (śmiech). Na naszych rajdach zawsze panuje sympatyczna atmosfera i nie ma „dachów”, bo w Automobilklubie Warmińskim obowiązują trzy zasady: bezpieczeństwo, bezpieczeństwo i jeszcze raz bezpieczeństwo. Nigdy nie ma u nas podejścia w stylu „jakoś się uda”, tylko zawsze i wszędzie wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Nie chcemy organizować imprez ogólnopolskich, ponieważ nie mamy takich pieniędzy. Poza tym mamy zbyt wielu urzędników, którzy są zainteresowani jedynie tym, by się nic nie odbyło, bo wtedy oni mają święty spokój. Ostatnio na przykład po raz pierwszy od 25 lat przy organizacji imprezy nie otrzymaliśmy pomocy od jednostek państwowych... My te trudności jednak z uporem pokonujemy,
NASI MISTRZOWIE
- Jako Automobilklub Warmiński jesteśmy dumni z Marcina Kurpa, naszego złotego dziecka, który jest dwukrotnym mistrzem Polski w klasie HR4. Poza tym mamy Sebastiana Chrzanowskiego, który z Adasiem Biniędą z Bartoszyc w ubiegłym sezonie wywalczył tytuł mistrzów Łotwy w klasie 1,6. No i jest jeszcze Sebastian Rozwadowski, który w 2014 roku po raz pierwszy dla naszego klubu zdobył - jako pilot Wojciecha Chuchały - tytuł mistrza Polski. Poza tym jest trzykrotnym uczestnikiem Rajdu Dakar. Obserwuję go od lat i cieszę się z postępów, jakie systematycznie czyni.
ARTUR DRYHYNYCZ
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
kibic #2539745 | 176.97.*.* 19 lip 2018 20:29
Brawo Panie Wojtku pomału wymierają tacy jak Pan mohikanie sportu , życzę zdrowia i wytrzymałości w tym co Pan robi.
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz