Maciej Sarnacki przeciera szlaki
2018-01-23 13:00:00(ost. akt: 2018-01-23 13:26:54)
Udaną końcówką 2017 roku Maciej Sarnacki, judoka Gwardii Olsztyn, zapracował sobie na miejsce w czołowej dziesiątce światowego rankingu (w kat. +100 kg). Przed 31-letnim olsztynianinem taka sztuka nie udała się żadnemu z polskich judoków!
- W weekend miał pan otworzyć sezon turniejem Grand Prix w Tunisie, ale nie znalazłem pana na liście startujących w Tunezji.
- Zgadza się, ostatecznie nie poleciałem do Tunezji, bo nastąpiła korekta planów startowych. I to nie tylko moich, ale generalnie kadry narodowej. Po prostu ten turniej był na tyle wcześnie zorganizowany, że Polski Związek Judo jeszcze nie zdążył otrzymać środków na działalność z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Zresztą nawet ostatni obóz kadrowy w Austrii na razie był finansowany za pieniądze klubowe. Tak że plany się zmieniły i - zamiast Tunezji - wystartuję na Grand Slamie w Paryżu, który jest turniejem o wielkich tradycjach, a w tym roku odbędzie się 10 lutego. Czyli akurat w moje urodziny (uśmiech).
- A w Tunisie miał pan być rozstawiony z numerem drugim, tylko za Czechem Lukasem Krpalkiem, mistrzem olimpijskim z Rio de Janeiro, ale w niższej wadze: do 100 kg...
- W tym sezonie tak już powinno być: że będę rozstawiany, a więc mogę liczyć na wolny los w pierwszej rundzie, no i na jakiegoś łatwiejszego przeciwnika na początek. Taki miły bonus za udany poprzedni rok.
- Szczególnie udany miał pan finisz roku 2017: srebro na Grand Slamie w Abu Dhabi, srebro turnieju Grand Prix w Hadze, a na koniec piąte miejsce w World Judo Masters w Sankt Petersburgu, gdzie startowała tylko czołowa szesnastka ze światowego rankingu.
- Faktycznie, to była dobra końcówka roku. Te dwa finały, no i piąte miejsce na Masters, gdzie nikt z polskich judoków jeszcze nigdy nie zdobył medalu, więc ta piąta pozycja jest najlepszym wynikiem - a niewiele zabrakło do podium - to wszystko mocno ustawiło mi ten nadchodzący sezon.
- Efekt jest taki, że jest pan dziewiąty w rankingu Międzynarodowej Federacji Judo (IJF) w kat. +100 kg. A takiego sukcesu jeszcze pan w karierze nie miał.
- To prawda. A ostatnio właśnie usłyszałem od trenera kadry, że podobno jestem w ogóle pierwszym Polakiem w dziesiątce słynnego World Tour w judo. Tak że taka ciekawa historia (uśmiech).
- Rok się ledwo zaczął, a pan ma już za sobą litry potu wylane w austriackim Mitersill. Zdaje się, że to było nie byle jakie przedsięwzięcie...
- No tak, w tym roku na camp do Austrii przyjechało grubo ponad 1000 zawodników z całego świata, w tym wszyscy moi najgroźniejsi przeciwnicy, a z drugiej strony: także moi dobrzy koledzy. Można było trochę popodglądać, jak trenują i co robią poza treningiem na macie, no i można było się zmierzyć z nimi w walkach szkoleniowych. Tak że był to pracowity początek roku, bo już 5 stycznia zacząłem treningi, właśnie od Austrii, niedawno wróciłem do domu i też nie po to, żeby sobie odpoczywać. Trzeba brać się ostro do roboty.
- Jak wygląda przeciętny dzień podczas takiego obozu, jak ten w Austrii?
- Treningi mieliśmy na zmianę z dziewczynami, a pierwsza tura naszych zajęć zaczynała się o godz. 8.45. I już musieliśmy być wtedy rozgrzani, więc około ósmej mieliśmy rozgrzewkę, a 45 minut później startowaliśmy z walkami. Najpierw, tak na dogrzanie, były walki w parterze, a później już w stójce - w mniejszych grupach, co przekładało się zazwyczaj na sześć, siedem walk. Choć jeżeli ktoś by chciał się pokusić o walki na przykład w trzech grupach, to razem wychodziło z tego dwadzieścia parę pojedynków. Ja - ze względu na swój staż treningowy, wiek i wagę - pozwalałem sobie wykonać pięć, sześć randori (walki treningowe w judo - red.) w stójce rano i po południu, tak że nie przesadzałem z tymi walkami. Poza tym był czas także na siłownię, odnowę na saunie i spacery po górach. Ogólnie: bardzo pozytywny wyjazd.
- Takie obozy chyba szczególnie przydają się właśnie najcięższym zawodnikom, bo na co dzień ciężko jest wam znaleźć sparingpartnerów.
- To jest największy problem, choć ja - na szczęście - mam sparingpartnera w Olsztynie, bo mam przyjemność trenować tu z Bartkiem Sawińcem (judoka Gwardii Olsztyn, aktualny wicemistrz Polski juniorów w kat. +100 kg - red.). Ale jeżeli chodzi o walki, to jeden rywal to jest za mało. A w Austrii była o tyle miła sytuacja, że - dzięki mojemu wysokiemu rankingowi - po zakończeniu rozgrzewki podeszło do mnie tylu zawodników chętnych do powalczenia ze mną, że miałem praktycznie umówiony cały trening (uśmiech). Poprzednim rokiem zapracowałem sobie na to, że nie musiałem się martwić o to, z kim będę trenował, bo także do mnie ustawiała się kolejka.
- Odwołanie startu w Tunezji skomplikuje panu przygotowania do sezonu?
- Tych startów w ciągu roku jest tak dużo, że naprawdę nie ma co przesadzać, że gdzieś tam z wyjazdem nie wyszło. Wypadła mi Tunezja, to wskakuję do Paryża, gdzie pierwotnie miałem nie startować. Żaden problem. Tydzień potrenuję w Olsztynie pod okiem taty, co też mi dobrze zrobi (Wojciech Sarnacki jest klubowym trenerem swojego syna - red.), no i zaraz wyjeżdżam na obóz do Zakopanego. A potem już ruszy turniejowa machina, w której najważniejsze będą pod koniec kwietnia mistrzostwa Europy w Izraelu, a w drugiej połowie roku mistrzostwa świata. Po drodze mnóstwo Grand Prix i Grand Slamów, więc jest co robić. I tu wielkie ukłony w stronę moich bezpośrednich przełożonych z Oddziału Prewencji Policji w Olsztynie oraz komendanta wojewódzkiego - za to, że tak przychylnym okiem na mnie patrzą. Dzięki nim można mnie zobaczyć w dziesiątce najlepszych judoków na świecie. Bardzo dziękuję (uśmiech). pes
- Zgadza się, ostatecznie nie poleciałem do Tunezji, bo nastąpiła korekta planów startowych. I to nie tylko moich, ale generalnie kadry narodowej. Po prostu ten turniej był na tyle wcześnie zorganizowany, że Polski Związek Judo jeszcze nie zdążył otrzymać środków na działalność z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Zresztą nawet ostatni obóz kadrowy w Austrii na razie był finansowany za pieniądze klubowe. Tak że plany się zmieniły i - zamiast Tunezji - wystartuję na Grand Slamie w Paryżu, który jest turniejem o wielkich tradycjach, a w tym roku odbędzie się 10 lutego. Czyli akurat w moje urodziny (uśmiech).
- A w Tunisie miał pan być rozstawiony z numerem drugim, tylko za Czechem Lukasem Krpalkiem, mistrzem olimpijskim z Rio de Janeiro, ale w niższej wadze: do 100 kg...
- W tym sezonie tak już powinno być: że będę rozstawiany, a więc mogę liczyć na wolny los w pierwszej rundzie, no i na jakiegoś łatwiejszego przeciwnika na początek. Taki miły bonus za udany poprzedni rok.
- Szczególnie udany miał pan finisz roku 2017: srebro na Grand Slamie w Abu Dhabi, srebro turnieju Grand Prix w Hadze, a na koniec piąte miejsce w World Judo Masters w Sankt Petersburgu, gdzie startowała tylko czołowa szesnastka ze światowego rankingu.
- Faktycznie, to była dobra końcówka roku. Te dwa finały, no i piąte miejsce na Masters, gdzie nikt z polskich judoków jeszcze nigdy nie zdobył medalu, więc ta piąta pozycja jest najlepszym wynikiem - a niewiele zabrakło do podium - to wszystko mocno ustawiło mi ten nadchodzący sezon.
- Efekt jest taki, że jest pan dziewiąty w rankingu Międzynarodowej Federacji Judo (IJF) w kat. +100 kg. A takiego sukcesu jeszcze pan w karierze nie miał.
- To prawda. A ostatnio właśnie usłyszałem od trenera kadry, że podobno jestem w ogóle pierwszym Polakiem w dziesiątce słynnego World Tour w judo. Tak że taka ciekawa historia (uśmiech).
- Rok się ledwo zaczął, a pan ma już za sobą litry potu wylane w austriackim Mitersill. Zdaje się, że to było nie byle jakie przedsięwzięcie...
- No tak, w tym roku na camp do Austrii przyjechało grubo ponad 1000 zawodników z całego świata, w tym wszyscy moi najgroźniejsi przeciwnicy, a z drugiej strony: także moi dobrzy koledzy. Można było trochę popodglądać, jak trenują i co robią poza treningiem na macie, no i można było się zmierzyć z nimi w walkach szkoleniowych. Tak że był to pracowity początek roku, bo już 5 stycznia zacząłem treningi, właśnie od Austrii, niedawno wróciłem do domu i też nie po to, żeby sobie odpoczywać. Trzeba brać się ostro do roboty.
- Jak wygląda przeciętny dzień podczas takiego obozu, jak ten w Austrii?
- Treningi mieliśmy na zmianę z dziewczynami, a pierwsza tura naszych zajęć zaczynała się o godz. 8.45. I już musieliśmy być wtedy rozgrzani, więc około ósmej mieliśmy rozgrzewkę, a 45 minut później startowaliśmy z walkami. Najpierw, tak na dogrzanie, były walki w parterze, a później już w stójce - w mniejszych grupach, co przekładało się zazwyczaj na sześć, siedem walk. Choć jeżeli ktoś by chciał się pokusić o walki na przykład w trzech grupach, to razem wychodziło z tego dwadzieścia parę pojedynków. Ja - ze względu na swój staż treningowy, wiek i wagę - pozwalałem sobie wykonać pięć, sześć randori (walki treningowe w judo - red.) w stójce rano i po południu, tak że nie przesadzałem z tymi walkami. Poza tym był czas także na siłownię, odnowę na saunie i spacery po górach. Ogólnie: bardzo pozytywny wyjazd.
- Takie obozy chyba szczególnie przydają się właśnie najcięższym zawodnikom, bo na co dzień ciężko jest wam znaleźć sparingpartnerów.
- To jest największy problem, choć ja - na szczęście - mam sparingpartnera w Olsztynie, bo mam przyjemność trenować tu z Bartkiem Sawińcem (judoka Gwardii Olsztyn, aktualny wicemistrz Polski juniorów w kat. +100 kg - red.). Ale jeżeli chodzi o walki, to jeden rywal to jest za mało. A w Austrii była o tyle miła sytuacja, że - dzięki mojemu wysokiemu rankingowi - po zakończeniu rozgrzewki podeszło do mnie tylu zawodników chętnych do powalczenia ze mną, że miałem praktycznie umówiony cały trening (uśmiech). Poprzednim rokiem zapracowałem sobie na to, że nie musiałem się martwić o to, z kim będę trenował, bo także do mnie ustawiała się kolejka.
- Odwołanie startu w Tunezji skomplikuje panu przygotowania do sezonu?
- Tych startów w ciągu roku jest tak dużo, że naprawdę nie ma co przesadzać, że gdzieś tam z wyjazdem nie wyszło. Wypadła mi Tunezja, to wskakuję do Paryża, gdzie pierwotnie miałem nie startować. Żaden problem. Tydzień potrenuję w Olsztynie pod okiem taty, co też mi dobrze zrobi (Wojciech Sarnacki jest klubowym trenerem swojego syna - red.), no i zaraz wyjeżdżam na obóz do Zakopanego. A potem już ruszy turniejowa machina, w której najważniejsze będą pod koniec kwietnia mistrzostwa Europy w Izraelu, a w drugiej połowie roku mistrzostwa świata. Po drodze mnóstwo Grand Prix i Grand Slamów, więc jest co robić. I tu wielkie ukłony w stronę moich bezpośrednich przełożonych z Oddziału Prewencji Policji w Olsztynie oraz komendanta wojewódzkiego - za to, że tak przychylnym okiem na mnie patrzą. Dzięki nim można mnie zobaczyć w dziesiątce najlepszych judoków na świecie. Bardzo dziękuję (uśmiech). pes
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Kibic #2424560 | 109.241.*.* 23 sty 2018 20:42
Media i kronikarze podają, że jedyny medal dla Polski w dotychczasowych turniejach Masters zdobyła Urszula Sadkowska, był to brązowy medal na pierwszym tego typu turnieju w Korei Płd., także w rankingu światowym przez długi czas plasowała się w ścisłej czołówce swojej kategorii, dopiero przed igrzyskami w Londynie spadła na 9 miejsce:)))
odpowiedz na ten komentarz