Leszek Jobs: Sport jest moją wielką pasją
2018-01-18 15:00:00(ost. akt: 2018-01-18 14:57:27)
- Mam tych obowiązków tyle, że sam nie wiem, jak znajduję na to czas - uśmiecha się Leszek Jobs, jeden ze współtwórców kick-boxingu w Kurzętniku, prezes klubu, trener, nadal zawodnik, szkoleniowiec kadry narodowej i radny gminy.
- Przełom roku to czas podsumowań, więc jaki był ten 2017 rok dla pana?
- Powiedzmy, że dość udany: zdobyłem mistrzostwo Polski w kategorii masters, no i były też mistrzostwa świata w Budapeszcie, na które pojechałem jako trener kadry narodowej seniorów, a przy okazji sobie też wystartowałem w mastersach. No, ale tak niefortunnie, że w drugiej walce przytrafiła mi się kontuzja: zerwanie ścięgna Achillesa. I do tej pory siedzę w domu i leczę kontuzję. Operację miałem na miejscu, w Budapeszcie, a teraz trzy razy w tygodniu mam rehabilitację. Lekki niedosyt był, bo z Węgier wróciłem z brązowym medalem, a złoto zdobył Włoch, którego rok temu w cuglach pokonałem w finale mistrzostw Europy w Mariborze. No, ale nie ma co na próżno dywagować, nie wiadomo, jak by było teraz...
- Cofając się do źródeł: jak zaczęła się pana przygoda z kick-boxingiem?
- Sam kick-boxing zacząłem dość późno trenować, bo dopiero w wieku 20 lat. A wcześniej dość intensywnie grałem w piłkę: zaczynałem w Drwęcy Nowe Miasto, a później jak ta przygoda z kick-boxingiem już się zaczęła, to równocześnie przez prawie 20 lat grałem w Zamku Kurzętnik, na poziomie okręgówki, choć zdarzało się i w IV lidze. Grałem przeważnie na prawej obronie.
- No to skąd się wziął i dlaczego akurat kick-boxing?
- Od zawsze ciągnęło mnie do sportów walki, najbardziej do boksu, od zawsze podobała mi się ta dyscyplina. W środowisku, w którym żyłem i dorastałem, niestety, nie był to zbyt popularny sport, rozwijana była tylko piłka nożna i jeszcze trochę kolarstwo. Wziąłem się więc za piłkę, ale kiedy nadarzyła się tylko okazja, że w Lubawie organizowane są treningi kick-boxingu, skorzystałem z okazji i przez rok trenowałem pod okiem Józefa Szydłowskiego. I tak to się zaczęło. Ale że później ta sekcja się rozpadła, więc zaczęliśmy na własną rękę coś robić, z kuzynem, z kolegami; najpierw w Marzęcicach, a potem już w Kurzętniku. Początki były trudne, bo trenowaliśmy a to w ruinach zamku w Kurzętniku, a to gdzieś po lasach zawieszaliśmy butelki z piaskiem, obwiązywaliśmy drzewa gąbką i kopaliśmy (uśmiech). Później było już lepiej, bo wynajęliśmy sobie salę, a że chętnych nie brakowało, bo 30-40 zawodników przychodziło na treningi, to sala zawsze pękała w szwach. I jakoś ten kick-boxing został w moim życiu, już prawie od 27 lat. Rozkręciło się to, bo teraz jest nas blisko 60 trenujących osób: kilkanaście z samego Kurzętnika, a tak poza tym przyjezdni z okolicznych powiatów, m.in. z Brodnicy, Jamielnika, Grodziczna czy Brzozia.
- Przez tyle lat nazbierało się sporo sukcesów. Jakie ceni pan sobie najbardziej?
- Zaczynając rozkręcać ten kick-boxing nigdy sobie nawet nie wyobrażałem, że mogę tak daleko zajść, ja prosty chłopak z Marzęcic. Od dwóch lat jestem trenerem kadry narodowej seniorów w formule light-contact, w której się specjalizuję i która jest u nas w klubie dominująca. Przez ten cały czas zdobyłem m.in. osiem tytułów mistrza Polski seniorów, miałem też zawodowego mistrza Polski w full-contakcie, zdobyłem Puchar Świata w kick-boxingu na Węgrzech, a ostatnio przywożę medale w mastersach. Nie chcę się przechwalać, ale w swojej kategorii do 94 kg za bardzo przeciwników w kraju nie mam (uśmiech). A w międzyczasie miałem też np. kilka tytułów mistrza kraju w karate uniwersalnym czy międzynarodowego mistrza kraju w taekwondo. Do wszystkiego doszedłem ciężką pracą, bo byłem tytanem pracy: jak zaczynałem trenować, to potrafiłem po trzy, cztery godziny sam ćwiczyć, już po normalnej pracy u murarza... Mogę się też pochwalić mnóstwem utytułowanych wychowanków, nawet z mistrzami świata włącznie, bo miałem taką juniorkę, mistrzynię świata w full-contakcie Katarzynę Bedrę, oraz medalistów mistrzostw świata i Pucharów Świata Wojciecha Wiśniewskiego i Michała Szulwica.
- Komu w swojej karierze sportowej zawdzięcza pan najwięcej?
- Szczęśliwie na tej mojej drodze życiowej jakoś zawsze się znajdowały osoby, które wyciągały pomocną dłoń. Sponsorzy, pracodawca, wójt gminy... Obecnie jestem radnym w gminie Kurzętnik i muszę powiedzieć, że współpraca z wójtem Wojciechem Dereszewskim układa się idealnie. Wójt mocno nam pomaga, może także dlatego, że sam uprawia sport. To znaczy biega, ma za sobą już trzy maratony. Jako gospodarz gminy duży nacisk kładzie na promocję i rozwój różnych dyscyplin sportowych w naszej gminie, bo jak mawia „Kurzętnik sportem stoi.”
- A jak pan godzi pracę zawodową ze sportem?
- W Grupie Szynaka Meble pracuję już 10 lat, czyli od kiedy pan Jan Szynaka przejął naszą upadłą firmę. No i od samego początku mogę liczyć na życzliwe podejście do mojej przygody ze sportem. Kiedy chcę wyjechać na zawody, to mogę bez problemu wziąć urlop, bo pan Jan Borowski, prezes spółki MM Szynaka Interline, w której pracuję, zawsze idzie mi na rękę. Zawsze mogę liczyć na jego wsparcie i pomoc. Jego syn Sławomir, który jest ortopedą w Gdańsku, w pierwszych dniach po operacji służył mi pomocą lekarską. Widać, że obydwaj prezesi kochają sport i są jego zagorzałymi kibicami. To bardzo ważne mieć takie wsparcie. Dziękuję im za to i życzę każdemu sportowcowi takiego pracodawcy.
- Jak do tego pana pracowitego życia podchodzi pańska żona? Domyślam się, że życie prywatne ma pan mocno okrojone...
- Ma pan rację. No ale jak poznałem swoją przyszłą, a teraz już obecną żonę, to już trenowałem, więc po części ona wiedziała, na co się pisze (uśmiech). Chociaż wtedy nie miałem jeszcze aż tylu obowiązków. Teraz same treningi, jak się zbliżają zawody, zajmują naszym zawodnikom pięć, sześć razy w tygodniu po dwie godziny dziennie. A jakby tych zajęć było mało, to prowadzimy jeszcze grupę chyba z 30 dzieciaków, takich od piątego roku
życia.
- Powiedzmy, że dość udany: zdobyłem mistrzostwo Polski w kategorii masters, no i były też mistrzostwa świata w Budapeszcie, na które pojechałem jako trener kadry narodowej seniorów, a przy okazji sobie też wystartowałem w mastersach. No, ale tak niefortunnie, że w drugiej walce przytrafiła mi się kontuzja: zerwanie ścięgna Achillesa. I do tej pory siedzę w domu i leczę kontuzję. Operację miałem na miejscu, w Budapeszcie, a teraz trzy razy w tygodniu mam rehabilitację. Lekki niedosyt był, bo z Węgier wróciłem z brązowym medalem, a złoto zdobył Włoch, którego rok temu w cuglach pokonałem w finale mistrzostw Europy w Mariborze. No, ale nie ma co na próżno dywagować, nie wiadomo, jak by było teraz...
- Cofając się do źródeł: jak zaczęła się pana przygoda z kick-boxingiem?
- Sam kick-boxing zacząłem dość późno trenować, bo dopiero w wieku 20 lat. A wcześniej dość intensywnie grałem w piłkę: zaczynałem w Drwęcy Nowe Miasto, a później jak ta przygoda z kick-boxingiem już się zaczęła, to równocześnie przez prawie 20 lat grałem w Zamku Kurzętnik, na poziomie okręgówki, choć zdarzało się i w IV lidze. Grałem przeważnie na prawej obronie.
- No to skąd się wziął i dlaczego akurat kick-boxing?
- Od zawsze ciągnęło mnie do sportów walki, najbardziej do boksu, od zawsze podobała mi się ta dyscyplina. W środowisku, w którym żyłem i dorastałem, niestety, nie był to zbyt popularny sport, rozwijana była tylko piłka nożna i jeszcze trochę kolarstwo. Wziąłem się więc za piłkę, ale kiedy nadarzyła się tylko okazja, że w Lubawie organizowane są treningi kick-boxingu, skorzystałem z okazji i przez rok trenowałem pod okiem Józefa Szydłowskiego. I tak to się zaczęło. Ale że później ta sekcja się rozpadła, więc zaczęliśmy na własną rękę coś robić, z kuzynem, z kolegami; najpierw w Marzęcicach, a potem już w Kurzętniku. Początki były trudne, bo trenowaliśmy a to w ruinach zamku w Kurzętniku, a to gdzieś po lasach zawieszaliśmy butelki z piaskiem, obwiązywaliśmy drzewa gąbką i kopaliśmy (uśmiech). Później było już lepiej, bo wynajęliśmy sobie salę, a że chętnych nie brakowało, bo 30-40 zawodników przychodziło na treningi, to sala zawsze pękała w szwach. I jakoś ten kick-boxing został w moim życiu, już prawie od 27 lat. Rozkręciło się to, bo teraz jest nas blisko 60 trenujących osób: kilkanaście z samego Kurzętnika, a tak poza tym przyjezdni z okolicznych powiatów, m.in. z Brodnicy, Jamielnika, Grodziczna czy Brzozia.
- Przez tyle lat nazbierało się sporo sukcesów. Jakie ceni pan sobie najbardziej?
- Zaczynając rozkręcać ten kick-boxing nigdy sobie nawet nie wyobrażałem, że mogę tak daleko zajść, ja prosty chłopak z Marzęcic. Od dwóch lat jestem trenerem kadry narodowej seniorów w formule light-contact, w której się specjalizuję i która jest u nas w klubie dominująca. Przez ten cały czas zdobyłem m.in. osiem tytułów mistrza Polski seniorów, miałem też zawodowego mistrza Polski w full-contakcie, zdobyłem Puchar Świata w kick-boxingu na Węgrzech, a ostatnio przywożę medale w mastersach. Nie chcę się przechwalać, ale w swojej kategorii do 94 kg za bardzo przeciwników w kraju nie mam (uśmiech). A w międzyczasie miałem też np. kilka tytułów mistrza kraju w karate uniwersalnym czy międzynarodowego mistrza kraju w taekwondo. Do wszystkiego doszedłem ciężką pracą, bo byłem tytanem pracy: jak zaczynałem trenować, to potrafiłem po trzy, cztery godziny sam ćwiczyć, już po normalnej pracy u murarza... Mogę się też pochwalić mnóstwem utytułowanych wychowanków, nawet z mistrzami świata włącznie, bo miałem taką juniorkę, mistrzynię świata w full-contakcie Katarzynę Bedrę, oraz medalistów mistrzostw świata i Pucharów Świata Wojciecha Wiśniewskiego i Michała Szulwica.
- Komu w swojej karierze sportowej zawdzięcza pan najwięcej?
- Szczęśliwie na tej mojej drodze życiowej jakoś zawsze się znajdowały osoby, które wyciągały pomocną dłoń. Sponsorzy, pracodawca, wójt gminy... Obecnie jestem radnym w gminie Kurzętnik i muszę powiedzieć, że współpraca z wójtem Wojciechem Dereszewskim układa się idealnie. Wójt mocno nam pomaga, może także dlatego, że sam uprawia sport. To znaczy biega, ma za sobą już trzy maratony. Jako gospodarz gminy duży nacisk kładzie na promocję i rozwój różnych dyscyplin sportowych w naszej gminie, bo jak mawia „Kurzętnik sportem stoi.”
- A jak pan godzi pracę zawodową ze sportem?
- W Grupie Szynaka Meble pracuję już 10 lat, czyli od kiedy pan Jan Szynaka przejął naszą upadłą firmę. No i od samego początku mogę liczyć na życzliwe podejście do mojej przygody ze sportem. Kiedy chcę wyjechać na zawody, to mogę bez problemu wziąć urlop, bo pan Jan Borowski, prezes spółki MM Szynaka Interline, w której pracuję, zawsze idzie mi na rękę. Zawsze mogę liczyć na jego wsparcie i pomoc. Jego syn Sławomir, który jest ortopedą w Gdańsku, w pierwszych dniach po operacji służył mi pomocą lekarską. Widać, że obydwaj prezesi kochają sport i są jego zagorzałymi kibicami. To bardzo ważne mieć takie wsparcie. Dziękuję im za to i życzę każdemu sportowcowi takiego pracodawcy.
- Jak do tego pana pracowitego życia podchodzi pańska żona? Domyślam się, że życie prywatne ma pan mocno okrojone...
- Ma pan rację. No ale jak poznałem swoją przyszłą, a teraz już obecną żonę, to już trenowałem, więc po części ona wiedziała, na co się pisze (uśmiech). Chociaż wtedy nie miałem jeszcze aż tylu obowiązków. Teraz same treningi, jak się zbliżają zawody, zajmują naszym zawodnikom pięć, sześć razy w tygodniu po dwie godziny dziennie. A jakby tych zajęć było mało, to prowadzimy jeszcze grupę chyba z 30 dzieciaków, takich od piątego roku
życia.
- Co by pan powiedział, jak by ktoś pana zapytał, co panu daje sport?
- Samozadowolenie, bo to jest moja pasja. I to pasja przez duże "P" (śmiech). No i przygoda, bo przy okazji zawodów można zobaczyć kawał świata i poznać wielu ciekawych ludzi. A czy sport to także zdrowie? Na pewno, choć moja kontuzja mogłaby temu przeczyć, ale jak tyle lat trenuję, to taka kontuzja przydarzyła mi się pierwszy raz.
- W dobie smartfonów i tabletów jak się panu udaje przyciągnąć młodzież do uprawiania sportu?
- Lubię swoje doświadczenia przekazywać innym i zarażać tą swoją pasją młodych ludzi. A jak mi się to udaje? Sam nie wiem, bo ani ja jestem ładny, ani przystojny, a te dzieciaki jakoś się do mnie garną (śmiech). Chyba mam jakieś podejście do dzieci... Trzeba mieć dużo cierpliwości, czasami trzeba lekko krzyknąć, czasem pogłaskać. To jest praca, która przynosi mi mnóstwo satysfakcji.
- Samozadowolenie, bo to jest moja pasja. I to pasja przez duże "P" (śmiech). No i przygoda, bo przy okazji zawodów można zobaczyć kawał świata i poznać wielu ciekawych ludzi. A czy sport to także zdrowie? Na pewno, choć moja kontuzja mogłaby temu przeczyć, ale jak tyle lat trenuję, to taka kontuzja przydarzyła mi się pierwszy raz.
- W dobie smartfonów i tabletów jak się panu udaje przyciągnąć młodzież do uprawiania sportu?
- Lubię swoje doświadczenia przekazywać innym i zarażać tą swoją pasją młodych ludzi. A jak mi się to udaje? Sam nie wiem, bo ani ja jestem ładny, ani przystojny, a te dzieciaki jakoś się do mnie garną (śmiech). Chyba mam jakieś podejście do dzieci... Trzeba mieć dużo cierpliwości, czasami trzeba lekko krzyknąć, czasem pogłaskać. To jest praca, która przynosi mi mnóstwo satysfakcji.
* Leszek Jobs jest kandydatem w 57. Plebiscycie na 10 Najpopularniejszych Sportowców Województwa.
pes
pes
Leszek Jobs na swojej bardzo długiej liście sukcesów ma m.in. osiem tytułów mistrza Polski seniorów
Fot. archiwum domowe
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Gratek19 #2420932 | 86.111.*.* 18 sty 2018 19:36
Gratulacje Panie Leszku ! Tak trzymac sport to swietna sprawa ;)) Oprocz pilki noznej rowniez obstawiam boks i inne szutki walki , najlepsze bonusy dla grajacych obstawiajacych sporty i nie tylko zagranie.com/bukmacherzy/
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz