Sama perła nigdy nie wystarczy
2024-10-10 15:00:00(ost. akt: 2024-10-10 13:12:23)
Polski sport od dołu do góry jest kompletnie nieprzygotowany. W zakresie organizacji, finansów, marketingu, kreowania produktu i promocji. Te 10 medali w Paryżu to i tak za dużo - uważa specjalista ds. marketingu sportowego Tomasz Redwan.
- Polscy olimpijczycy zdobyli 10 medali w Paryżu. To liczba adekwatna do stanu poziomu polskiego sportu?
- Z całą pewnością nie zdobyliśmy medali, które mieliśmy wywalczyć. Może z wyjątkiem Oli Mirosław we wspinaczce i siatkarzy. Jak liczymy na jednych, a sukces osiągają inni sportowcy, a liczba mniej więcej się zgadza, to jak wypośrodkować tę adekwatność? Aby mieć szansę medalową, trzeba prezentować określony poziom, a my go nie znamy. Na tym polega nasz problem. Wyskakują nam z kapelusza króliki, o których nie mieliśmy pojęcia. Polski sport nie ma diagnozy. Jeśli tego nie ma, to i nie ma prognozy. Polski sport jest niezdefiniowany. Te 10 medali to i tak za dużo. 40 procent naszych miejsc na podium to fuksy. Jesteśmy liczebnie potęgą jako naród, ale sportową już nie. Po pierwsze nie myślimy o sporcie, ale też nie potrafimy się do igrzysk przygotować. Niektóre państwa nie przywiązują specjalnej uwagi do startu w mistrzostwach kontynentu czy nawet w mistrzostwach świata. Dla nich liczą się wyłącznie igrzyska. To głównie USA, Australia, Korea Płd. czy Holandia. Tam liczy się przede wszystkim impreza czterolecia. Na igrzyskach zdobywają tyle medali, że są w stanie zapewnić paliwo na kolejne cztery lata. My takiego systemu nie mamy. U nas liczy się zdobywanie medali "po drodze", bo za to związki sportowe dostają pieniądze.
- Czy rzeczywiście był to najgorszy start Polski od igrzysk w Melbourne?
- Teraz było jeszcze gorzej. W Paryżu wystąpiła ogromna ekipa. A w Australii, o ile dobrze pamiętam, wystąpiło sześćdziesiąt kilka osób. Sport zawsze był orężem politycznym. Kraj, który stać na dużo medali, jest po prostu silny. Nie zdziwię się, jak Amerykanie w Los Angeles sięgną po 200 medali. Zresztą gospodarze zawsze dobrze się przygotowują do igrzysk. Tak było w przypadku Wielkiej Brytanii i Chin. Ciekawym przykładem jest Hiszpania. Reprezentanci tego kraju w Barcelonie zdobyli 13 złotych medali, czyli więcej niż mieli wcześniej w dorobku wszystkich krążków olimpijskich. Igrzyska w Barcelonie były dla Hiszpanii rozpoczęciem znakomitego okresu sportowego. Dla nich to ważny element życia. Pamiętajmy, że szefem ich przygotowań olimpijskich był nieodżałowany Stefan Stanisław Paszczyk.
- Ten przykład pokazuje, że nie potrafimy zagospodarować naszych pereł?
- Sama perła nie wystarczy. Taka osoba musi być przez kogoś zagospodarowana. My nie szkolimy trenerów, nie ma systemu przygotowania szkoleniowców do zawodu. Nie ma systemu kariery. Nie ma w nim młodych ludzi, sportowcy po zakończeniu kariery nie chcą pracować dla następców. To kto ma wyławiać talenty i je obrabiać?
- Czy pana zdaniem w przestrzeni publicznej potrzebna jest rzetelna debata o stanie polskiego sportu? Czy to coś by zmieniło?
- To drugie pytanie jest ważniejsze, bo... to nic nie zmieni. Potrzebne są działania absolutnie od podstaw. Debat było mnóstwo, ale po czasie, a to nie ma sensu. Żeby debatować to trzeba mieć temat. Hasło "stan polskiego sportu" jest zbyt ogólne. Można zapytać się, jak wyglądają rozliczenia poszczególnych związków po igrzyskach. Jakie były założenia, na podstawie czego opracowane. Kajakarze zapowiadali pięć medali, a wrócili z jednym i to w dość egzotycznej, jak na polskie kajakarstwo, konkurencji... Debata byłaby potrzeba, gdy wnioski z niej przełożyłyby się na działanie władz, rządu, ministerstwa, itd.
- Istnieje duże ryzyko, że podobna dyskusja i narzekania o liczbie zdobytych medali nie powtórzą się po igrzyskach Los Angeles?
- Ależ tak. Będzie jeszcze gorzej. Nie ma skąd wziąć sukcesów. Nasi mistrzowie odchodzą w niebyt. Cała lekkoatletyka odchodzi. Jeśli ktoś mi powie, że Ewa Swoboda zdobędzie medal olimpijski za cztery lata, to będę śmiał wątpić. O ile ona w ogóle "dobiega" do Los Angeles. Podobnie jest z rzutnikami, pchaczami, skoczkami... Może inaczej będzie z wieloboistką Adrianną Sułek. W każdej dyscyplinie nie mamy sportowego narybku. Nie chodzi o juniorów, to powinni być dziś 20-25-latkowie, którzy pukają do bram światowego sportu.
- Czy włodarze polskiego sportu powinni postawić na wybrane dyscypliny, abyśmy zaczęli jako kraj się w nich specjalizować i tym samym zdobywać więcej medali, czy też nie ma takiej potrzeby?
- Nie mamy tradycji wybierania dyscyplin, które chcielibyśmy ogrywać, choć to jest bardzo dobry pomysł. Jesteśmy narodem sportów zespołowych, które kochamy. Była piłka nożna w latach 70. i 80. XX wieku, później pojawiła się siatkówka, która dobrze radzi sobie do dziś, była piłka ręczna, koszykówka zabłysnęła, ale zgasła. W hokeju na trawie i piłce wodnej raczej nie będziemy odnosić sukcesów. To powinniśmy ogłosić i trzymać się tego programu. Proszę sobie wyobrazić opór w dyscyplinach, które nie zostałyby wybrane. Sport polski opiera się na pieniądzach państwowych. Całkowicie został ubezwłasnowolniony, jeśli chodzi o pozyskiwanie środków komercyjnych. Działacze w związkach czekają z wyciągniętą łapką. Jak coś skapnie, to mówią: "bardzo dziękuję, a gdyby jeszcze dołożył pan milion, panie ministrze, to bylibyśmy bardzo wdzięczni". Minister jednym dokłada, a drugim zabiera. Za Kamila Bortniczuka była to wręcz tragifarsa. Każdy jeden, który się pokłonił i ucałował ministerialny pierścień, dostawał pieniądze. Lekkoatletyka - 70 mln złotych, kajakarstwo - 40 mln... Co to w ogóle jest? Od tego rozpocząłbym debatę. Niech związki sportowe pokażą swoje założenia, dokumenty, plany szkoleniowe. Jak się przygotowywały do igrzysk. Tam się cieszą, że cały atak poszedł w kierunku szefa PKOl Radosława Piesiewicza. Oni cicho siedzą i liczą, że nikt ich nie spyta, czy zrobili podsumowanie, czy wiedzą, dlaczego przegrali. Może celem było samo uczestnictwo? Polski sport od dołu do góry jest kompletnie nieprzygotowany. W zakresie organizacji, finansów, strategicznego marketingu, kreowania produktu i promocji własnych osiągnięć.
Polski sport nie zna się na biznesie, stawianiu sobie celów, nie kreuje wizji i misji swojej dyscypliny. Dlatego nie osiąga sukcesów. Jeśli jednak one się przytrafią, to będzie jeszcze gorzej. Bo nie będzie wiadomo dlaczego tak się stało.
- Osiem z tych 10 medali zdobyły kobiety. To przypadek?
- Nie. To tendencja światowa. Poziom sportu mężczyzn tak się nieprawdopodobnie podniósł, że zdobyć medal w tym gronie jest bardzo trudno. Panie nie realizują się jeszcze w sporcie tak, jak mogą i powinny, ale to wkrótce się zmieni. We wspinaczce na czas mamy Olę Mirosław i siostry Kałuckie. Za nimi w Polsce nie ma dobrych zawodniczek. W dwóch pozostałych olimpijskich konkurencjach ściankowych, czyli boulderingu i prowadzeniu na świecie, jest nieprawdopodobna rywalizacja Austriaków, Japończyków, Amerykanów, Słoweńców. Tamte konkurencje dla nich są bardziej widowiskowe niż sprint po ścianie. Sportowo każdy medal ma taką samą wartość, ale marketingowo, promocyjnie i społecznie już nie. Na przykład lepiej zdobyć złoty medal w maratonie niż w chodzie. Podobnie w biegu na 400 m niż na 3000 m z przeszkodami. Tak jest i z kolarstwem, gdzie lepiej wygrać ze startu wspólnego niż w sprincie na torze. A z kolei w sportach zimowych więcej profitów jest ze zwycięstwa w zjeździe czy slalomie, a nie w biegu na 15 km. My przez całe lata zdobywaliśmy medale w tych drugich konkurencjach. Np. w rzucie młotem kobiet. Ile kobiet na świecie tym się zajmuje?
- Komu służy spór pomiędzy ministerstwem sportu a PKOl?
- Generalnie nikomu. PKOl we wszystkich rankingach był do tej pory obdarowany ogromnym zaufaniem. W nim przez lata nic się specjalnie nie działo, przede wszystkim złego. Były igrzyska, prezesi pokazywali się rzadko. Oni nic nie zrobili złego, aby psuć wizerunek. I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki od kwietnia 2023 tę piękną instytucję zaczęto gnoić. Ktoś wyciska z tej idei olimpijskiej samo zło za przyzwoleniem dużej części polskiego sportu. Biznes całkowicie odwrócił się od PKOl, odwracając się od Piesiewicza. Nikt poważny ze sponsorów tam nie przyjdzie, bo będą to pieniądze wrzucone w głęboką studnię.
- Czy ten spór będzie miał koniec, a jeśli tak, to jaki?
- Minister Nitras tym wszystkim, którzy nie będą chcieli się podporządkować, pewnie przykręci kurek z finansami. To spowoduje, że związki nie będą otrzymywać dotacji państwowych. Związki to taki dziwny twór, którego de facto nie można ruszyć przez cztery lata. Mam na myśli prezesa i zarząd, chyba że zostanie popełniona jakaś straszna zbrodnia. Jeżeli jednak jest niegospodarny, kłamie, oszukuje i kradnie, to światowa federacja go wybroni. MKOl oświadczył, że z uwagą przygląda się sytuacji wokół PKOl, zastrzegając że jednak nie będzie Piesiewicza bronił. Jeżeli będą naciski na związki sportowe w fazie wyborczej, to przyjdą nowi ludzie. Oni mogą dać votum nieufności wobec Piesiewicza. On teraz nie ma żadnych możliwości, aby w jakiś sposób ich utrzymać, co może sprawić, że związki odwrócą się od PKOl. Bardzo możliwe, że jego kadencja potrwa jednak do następnych wyborów. Chyba że do działania wkroczy prokuratura. Każdy dzień tego konfliktu powoduje zniechęcenie u ludzi, a z drugiej strony siła rażenia tej sprawy jest coraz mniejsza. Ktoś tego Piesiewicza do polskiego sportu wprowadził. On o tym, że będzie prezesem PKOl, mówił w 2016 roku. Polski sport ma tą przypadłość, że garną się do niego "dziwni" ludzie, jak m.in. Ryszard Czarnecki, Tomasz Poręba czy kiedyś Adam Hofman. Z każdym ruchem przychodzą duże pieniądze, które w sposób skuteczny są przejadane. Sport polski jest w stanie "przepalić" każdą ilość pieniędzy.
- Z całą pewnością nie zdobyliśmy medali, które mieliśmy wywalczyć. Może z wyjątkiem Oli Mirosław we wspinaczce i siatkarzy. Jak liczymy na jednych, a sukces osiągają inni sportowcy, a liczba mniej więcej się zgadza, to jak wypośrodkować tę adekwatność? Aby mieć szansę medalową, trzeba prezentować określony poziom, a my go nie znamy. Na tym polega nasz problem. Wyskakują nam z kapelusza króliki, o których nie mieliśmy pojęcia. Polski sport nie ma diagnozy. Jeśli tego nie ma, to i nie ma prognozy. Polski sport jest niezdefiniowany. Te 10 medali to i tak za dużo. 40 procent naszych miejsc na podium to fuksy. Jesteśmy liczebnie potęgą jako naród, ale sportową już nie. Po pierwsze nie myślimy o sporcie, ale też nie potrafimy się do igrzysk przygotować. Niektóre państwa nie przywiązują specjalnej uwagi do startu w mistrzostwach kontynentu czy nawet w mistrzostwach świata. Dla nich liczą się wyłącznie igrzyska. To głównie USA, Australia, Korea Płd. czy Holandia. Tam liczy się przede wszystkim impreza czterolecia. Na igrzyskach zdobywają tyle medali, że są w stanie zapewnić paliwo na kolejne cztery lata. My takiego systemu nie mamy. U nas liczy się zdobywanie medali "po drodze", bo za to związki sportowe dostają pieniądze.
- Czy rzeczywiście był to najgorszy start Polski od igrzysk w Melbourne?
- Teraz było jeszcze gorzej. W Paryżu wystąpiła ogromna ekipa. A w Australii, o ile dobrze pamiętam, wystąpiło sześćdziesiąt kilka osób. Sport zawsze był orężem politycznym. Kraj, który stać na dużo medali, jest po prostu silny. Nie zdziwię się, jak Amerykanie w Los Angeles sięgną po 200 medali. Zresztą gospodarze zawsze dobrze się przygotowują do igrzysk. Tak było w przypadku Wielkiej Brytanii i Chin. Ciekawym przykładem jest Hiszpania. Reprezentanci tego kraju w Barcelonie zdobyli 13 złotych medali, czyli więcej niż mieli wcześniej w dorobku wszystkich krążków olimpijskich. Igrzyska w Barcelonie były dla Hiszpanii rozpoczęciem znakomitego okresu sportowego. Dla nich to ważny element życia. Pamiętajmy, że szefem ich przygotowań olimpijskich był nieodżałowany Stefan Stanisław Paszczyk.
- Ten przykład pokazuje, że nie potrafimy zagospodarować naszych pereł?
- Sama perła nie wystarczy. Taka osoba musi być przez kogoś zagospodarowana. My nie szkolimy trenerów, nie ma systemu przygotowania szkoleniowców do zawodu. Nie ma systemu kariery. Nie ma w nim młodych ludzi, sportowcy po zakończeniu kariery nie chcą pracować dla następców. To kto ma wyławiać talenty i je obrabiać?
- Czy pana zdaniem w przestrzeni publicznej potrzebna jest rzetelna debata o stanie polskiego sportu? Czy to coś by zmieniło?
- To drugie pytanie jest ważniejsze, bo... to nic nie zmieni. Potrzebne są działania absolutnie od podstaw. Debat było mnóstwo, ale po czasie, a to nie ma sensu. Żeby debatować to trzeba mieć temat. Hasło "stan polskiego sportu" jest zbyt ogólne. Można zapytać się, jak wyglądają rozliczenia poszczególnych związków po igrzyskach. Jakie były założenia, na podstawie czego opracowane. Kajakarze zapowiadali pięć medali, a wrócili z jednym i to w dość egzotycznej, jak na polskie kajakarstwo, konkurencji... Debata byłaby potrzeba, gdy wnioski z niej przełożyłyby się na działanie władz, rządu, ministerstwa, itd.
- Istnieje duże ryzyko, że podobna dyskusja i narzekania o liczbie zdobytych medali nie powtórzą się po igrzyskach Los Angeles?
- Ależ tak. Będzie jeszcze gorzej. Nie ma skąd wziąć sukcesów. Nasi mistrzowie odchodzą w niebyt. Cała lekkoatletyka odchodzi. Jeśli ktoś mi powie, że Ewa Swoboda zdobędzie medal olimpijski za cztery lata, to będę śmiał wątpić. O ile ona w ogóle "dobiega" do Los Angeles. Podobnie jest z rzutnikami, pchaczami, skoczkami... Może inaczej będzie z wieloboistką Adrianną Sułek. W każdej dyscyplinie nie mamy sportowego narybku. Nie chodzi o juniorów, to powinni być dziś 20-25-latkowie, którzy pukają do bram światowego sportu.
- Czy włodarze polskiego sportu powinni postawić na wybrane dyscypliny, abyśmy zaczęli jako kraj się w nich specjalizować i tym samym zdobywać więcej medali, czy też nie ma takiej potrzeby?
- Nie mamy tradycji wybierania dyscyplin, które chcielibyśmy ogrywać, choć to jest bardzo dobry pomysł. Jesteśmy narodem sportów zespołowych, które kochamy. Była piłka nożna w latach 70. i 80. XX wieku, później pojawiła się siatkówka, która dobrze radzi sobie do dziś, była piłka ręczna, koszykówka zabłysnęła, ale zgasła. W hokeju na trawie i piłce wodnej raczej nie będziemy odnosić sukcesów. To powinniśmy ogłosić i trzymać się tego programu. Proszę sobie wyobrazić opór w dyscyplinach, które nie zostałyby wybrane. Sport polski opiera się na pieniądzach państwowych. Całkowicie został ubezwłasnowolniony, jeśli chodzi o pozyskiwanie środków komercyjnych. Działacze w związkach czekają z wyciągniętą łapką. Jak coś skapnie, to mówią: "bardzo dziękuję, a gdyby jeszcze dołożył pan milion, panie ministrze, to bylibyśmy bardzo wdzięczni". Minister jednym dokłada, a drugim zabiera. Za Kamila Bortniczuka była to wręcz tragifarsa. Każdy jeden, który się pokłonił i ucałował ministerialny pierścień, dostawał pieniądze. Lekkoatletyka - 70 mln złotych, kajakarstwo - 40 mln... Co to w ogóle jest? Od tego rozpocząłbym debatę. Niech związki sportowe pokażą swoje założenia, dokumenty, plany szkoleniowe. Jak się przygotowywały do igrzysk. Tam się cieszą, że cały atak poszedł w kierunku szefa PKOl Radosława Piesiewicza. Oni cicho siedzą i liczą, że nikt ich nie spyta, czy zrobili podsumowanie, czy wiedzą, dlaczego przegrali. Może celem było samo uczestnictwo? Polski sport od dołu do góry jest kompletnie nieprzygotowany. W zakresie organizacji, finansów, strategicznego marketingu, kreowania produktu i promocji własnych osiągnięć.
Polski sport nie zna się na biznesie, stawianiu sobie celów, nie kreuje wizji i misji swojej dyscypliny. Dlatego nie osiąga sukcesów. Jeśli jednak one się przytrafią, to będzie jeszcze gorzej. Bo nie będzie wiadomo dlaczego tak się stało.
- Osiem z tych 10 medali zdobyły kobiety. To przypadek?
- Nie. To tendencja światowa. Poziom sportu mężczyzn tak się nieprawdopodobnie podniósł, że zdobyć medal w tym gronie jest bardzo trudno. Panie nie realizują się jeszcze w sporcie tak, jak mogą i powinny, ale to wkrótce się zmieni. We wspinaczce na czas mamy Olę Mirosław i siostry Kałuckie. Za nimi w Polsce nie ma dobrych zawodniczek. W dwóch pozostałych olimpijskich konkurencjach ściankowych, czyli boulderingu i prowadzeniu na świecie, jest nieprawdopodobna rywalizacja Austriaków, Japończyków, Amerykanów, Słoweńców. Tamte konkurencje dla nich są bardziej widowiskowe niż sprint po ścianie. Sportowo każdy medal ma taką samą wartość, ale marketingowo, promocyjnie i społecznie już nie. Na przykład lepiej zdobyć złoty medal w maratonie niż w chodzie. Podobnie w biegu na 400 m niż na 3000 m z przeszkodami. Tak jest i z kolarstwem, gdzie lepiej wygrać ze startu wspólnego niż w sprincie na torze. A z kolei w sportach zimowych więcej profitów jest ze zwycięstwa w zjeździe czy slalomie, a nie w biegu na 15 km. My przez całe lata zdobywaliśmy medale w tych drugich konkurencjach. Np. w rzucie młotem kobiet. Ile kobiet na świecie tym się zajmuje?
- Komu służy spór pomiędzy ministerstwem sportu a PKOl?
- Generalnie nikomu. PKOl we wszystkich rankingach był do tej pory obdarowany ogromnym zaufaniem. W nim przez lata nic się specjalnie nie działo, przede wszystkim złego. Były igrzyska, prezesi pokazywali się rzadko. Oni nic nie zrobili złego, aby psuć wizerunek. I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki od kwietnia 2023 tę piękną instytucję zaczęto gnoić. Ktoś wyciska z tej idei olimpijskiej samo zło za przyzwoleniem dużej części polskiego sportu. Biznes całkowicie odwrócił się od PKOl, odwracając się od Piesiewicza. Nikt poważny ze sponsorów tam nie przyjdzie, bo będą to pieniądze wrzucone w głęboką studnię.
- Czy ten spór będzie miał koniec, a jeśli tak, to jaki?
- Minister Nitras tym wszystkim, którzy nie będą chcieli się podporządkować, pewnie przykręci kurek z finansami. To spowoduje, że związki nie będą otrzymywać dotacji państwowych. Związki to taki dziwny twór, którego de facto nie można ruszyć przez cztery lata. Mam na myśli prezesa i zarząd, chyba że zostanie popełniona jakaś straszna zbrodnia. Jeżeli jednak jest niegospodarny, kłamie, oszukuje i kradnie, to światowa federacja go wybroni. MKOl oświadczył, że z uwagą przygląda się sytuacji wokół PKOl, zastrzegając że jednak nie będzie Piesiewicza bronił. Jeżeli będą naciski na związki sportowe w fazie wyborczej, to przyjdą nowi ludzie. Oni mogą dać votum nieufności wobec Piesiewicza. On teraz nie ma żadnych możliwości, aby w jakiś sposób ich utrzymać, co może sprawić, że związki odwrócą się od PKOl. Bardzo możliwe, że jego kadencja potrwa jednak do następnych wyborów. Chyba że do działania wkroczy prokuratura. Każdy dzień tego konfliktu powoduje zniechęcenie u ludzi, a z drugiej strony siła rażenia tej sprawy jest coraz mniejsza. Ktoś tego Piesiewicza do polskiego sportu wprowadził. On o tym, że będzie prezesem PKOl, mówił w 2016 roku. Polski sport ma tą przypadłość, że garną się do niego "dziwni" ludzie, jak m.in. Ryszard Czarnecki, Tomasz Poręba czy kiedyś Adam Hofman. Z każdym ruchem przychodzą duże pieniądze, które w sposób skuteczny są przejadane. Sport polski jest w stanie "przepalić" każdą ilość pieniędzy.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez