Piękna i spokojna wieś pod Olsztynem. Do czasu, aż sąsiad zaczął planować zamach

2018-02-23 18:20:10(ost. akt: 2018-02-23 10:44:13)
Do Sądu Okręgowego w Olsztynie wpłynął akt oskarżenia wobec mieszkańca Marcinkowa, który miał przygotowywać zamach na konstytucyjne organy państwa

Do Sądu Okręgowego w Olsztynie wpłynął akt oskarżenia wobec mieszkańca Marcinkowa, który miał przygotowywać zamach na konstytucyjne organy państwa

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Marcinkowo, mimo że się rozrasta, umiera. Ludzie zamykają się w domach, nie rozmawiają ze sobą. A teraz, gdy okazało się, że jeden z sąsiadów gromadził amunicję w domu i planował zamach, zaufania jest jeszcze mniej. Wieś może i jest piękna, ale samotna.
Wsi spokojna, wsi wesoła. W Marcinkowie też cisza jak makiem zasiał. Czasem tylko pociąg przejedzie, czasem ktoś zahamuje z piskiem opon. Ostatnio jednak o wsi zrobiło się głośno. Za sprawą Wojciecha K., który w swoim domu miał prawie 300 kilogramów materiałów wybuchowych i substancji do ich wytwarzania.


— Gdy usłyszałam w mediach, że zatrzymali tego pana, nie mogłam uwierzyć. Powiedziałam nawet mężowi: zobacz kochanie, spokojna i piękna wieś, a tu takie rzeczy. Codziennie wychodzę z dziećmi na spacer i aż trudno uwierzyć, że to dzieje się właśnie u nas — opowiada Anna Orodzińska z Marcinkowa. — Ale ludzie o tym nie rozmawiają. Coś kiedyś wpadło mi w ucho. Jedno, może dwa zadania. Jest cisza.

Marcinkowo to wieś inna niż wszystkie. Rdzennych mieszkańców tu niewielu. Warmiacy wyjechali do Niemiec, do rodzin. Inni do większych miast za chlebem. A ci, co tu są, żyją własnym życiem. Ale gdy zaczęły przyjeżdżać radiowozy, jeden po drugim, zaczęto przecierać oczy ze zdziwienia. Wyglądało to jak w amerykańskim filmie. Pewnego słonecznego dnia w czerwcu z aut wyskoczyli funkcjonariusze w kominiarkach, w rękach mieli broń. Aż nie można było uwierzyć. Wyprowadzili sąsiada, swojego człowieka przecież. Faceta stąd, z Marcinkowa. A przecież to był taki spokojny człowiek…

— Kominiarz na niego mówili — opowiada Jadwiga Tarnowska z Marcinkowa. — Ale nie interesowałam się co robi. Nie znałam go nigdy, ale nie wyróżniał się niczym szczególnym. Za daleko mieszkam, nie mam czasu na plotki. Tutaj jest tak, że jak się kogoś spotka, mówi się tylko „dzień dobry” i idzie dalej. Nie zna się człowieka, ale przywitać się trzeba. Najwięcej to pewnie w sklepie można się dowiedzieć. Tam ludzie lubią rozmawiać. Przecież Marcinkowo jest długie, ma z dziesięć kilometrów. Wszyscy są mili. Może i z Kominiarzem się witałam kilka razy, ale żeby to człowiek wiedział…


— Dzisiaj sąsiad wsiada w samochód i wyjeżdża. Po całym dniu wraca. I to cała sąsiedzka znajomość. Jak sąsiad wprowadza auto do garażu, kiwnie głową na przywitanie. I tyle się znamy. Tak samo było z Kominiarzem — opowiada Grażyna Babiańska, która mieszka w Marcinkowie już 33 lata. Do domu Wojciecha K. ma kilkanaście metrów. — Ostatnio, gdy byłam u dentysty w Olsztynie, znowu o nim mówili. Myślałam, że to odgrzewane kotlety, bo przecież niedawno go zgarnęli.

Widziałam, co się działo przed domem. Ciepło wtedy było, CBA tu przyjechało, policja, „suki” różne. Uliczka przy naszych domach jest długa i cała była zastawiona. To była sensacja, jak to we wsi. Coś się działo. Poszłam nawet do policjantów, ale nic nie powiedzieli. O wszystkim dowiedziałam się z internetu. Było napisane, że jakieś bomby robił, amunicję zbierał. Ale między sobą, tak po sąsiedzku, nie rozmawialiśmy o tym, co się stało. Każdy ramionami wzruszył, że niemożliwe i sprawa dla nas się skończyła. Bo co tu gdybać. Chociaż może ludzie się bardziej zamknęli w sobie. Ze strachu zapewne. Ale Kominiarz to był spokojny człowiek. Był policjantem, przeszedł szybko na emeryturę i firmę przejął po ojcu. Teraz jego dzieci się nią zajmują. Mogę jeszcze powiedzieć, że szybko jeździł samochodem. Lubił przygazować przy moim domu, bo tu jest górka. Nawet się na niego denerwowałam za taką jazdę, bo się kurzyło i hałasował. Potem przestał tak szybko jeździć, ale nie wiem, dlaczego. Zniknął z pola widzenia. Spytałam się żonę, co się stało. Powiedziała, że nic takiego. Nie wnikałam. Wiem, że na pewno lubił sobie popić. Odbiło mu pewnie przez to picie. Zmienił się. Jak wszystko.
To, jak wieś się zmienia, pani Grażyna z mężem Janem odczuwają z każdym rokiem.

— Gdy się tu sprowadziliśmy, patrzono na nas krzywym okiem — wspomina pani Grażyna. — Dziwili się ludzie: jak to, dwoje ludzi po studiach przyszli na gospodarstwo. Idioci jacyś — mówili między sobą. Nigdy z nikim się nie kłóciliśmy, ale czuliśmy, że nie jesteśmy tu swoi. Z biegiem lat się to zmieniło, ale przyjaźni wielkiej też nie było. Po prostu nas zaakceptowali. Mąż nawet przez dziesięć lat był sołtysem. Wszystkich wtedy znałam, a teraz niewiele osób rozpoznaję. Nowe twarze, nowe samochody. Nawet w kościele nie ma się jak poznać, bo cztery osoby na krzyż przychodzą. Dziwna wieś się z tego zrobiła. Kiedyś, gdy wychodziłam, spotykałam ludzi i rozmawiałam. Dziś nikt piechotą nie chodzi, wszyscy jeżdżą autami.

— Każdy pozamykał się w swoich czterech ścianach — dodaje Jan Babiański. — Tu żyje się jak w mieście, jak w bloku. Niby blisko siebie, a jednak daleko. Stara wieś umiera.

— Na lipie, która rośnie w naszym ogrodzie, wisiał kiedyś dzwon — opowiada pani Grażyna. — Gdy ktoś umarł ze wsi, ludzie tu przychodzili i dzwonili. Żeby inni wiedzieli. Kiedy się wprowadziliśmy, ogrodziliśmy dom i to drzewo również. Nie zabranialiśmy dzwonić, ale sąsiedzi chyba się krępowali przychodzić. Nie rozumieliśmy tego: jak to, przecież nie zabraniamy. Ale podczas pewnego sylwestra powiedzieli nam, że nie mogą dojść do dzwonu, a chcieliby. Przecież to tradycja. Przenieśliśmy więc ogrodzenie, wybudowaliśmy dzwonnicę przy kapliczce, bo lipa już się zestarzała. Ale, mimo tego, ludzie nie dzwonią zbyt często… Ci młodzi nie chcą, a starych już niewielu.
Ludzie oddalili się od siebie. Widzi to też Grzegorz Całkowski, nowy sołtys Marcinkowa.

Mieszkańcy zamykają się w sobie. O Kominiarzu też nie chcą mówić, może nawet przez to są tacy skryci — opowiada sołtys. — Może się boją, może się tym nie interesują. Jeśli coś wiedzą, to tylko z plotek. Nikt oficjalnie im niczego nie tłumaczył. Między sobą też za bardzo nie rozmawiają. Przede wszystkim dlatego, że się nie znają. Marcinkowo to sypialnia Olsztyna. Na początku to frajda, że ma się dom w fajnym miejscu, ale potem zaczyna się nuda. Dlatego ludzi trzeba wyciągnąć z domu, zintegrować ich. Gdy zorganizowałem wigilię, potem sylwestra, karnawał, coś ruszyło. Ludzie znają się po imieniu, wiedzą, gdzie mieszkają. Widzę, że tego potrzebują. Mam nadzieję, że w końcu będziemy wsią ludzi, którzy otwierają bramy przed sobą, a nie budują coraz wyższe płoty. W mieście możemy być anonimowi, ale na wsi dobrze się jest znać. Tak jak kiedyś.
ar

Komentarze (31) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Richie #2447055 | 188.146.*.* 23 lut 2018 18:32

    To nie tylko ta wieś się zmieniła. Ja też wyniosłem się na wieś, zgodziłem się zostać sołtysem i wtedy dopiero przejrzałem na oczy. Zostało to co było charakterystyczne dla wsi w sferze plotek i pomówień, ale doszło separowanie się od sąsiadów, życzeniowe podejście do świata i niechęć do społecznego budowania oblicza wsi. Czasami się zastanawiam, czy to walka z wiatrakami, czy jest jakaś szansa na zbudowanie wiejskiego społeczeństwa obywatelskiego. Bo gdzie, jeżeli nie w małej społeczności. Czas pokaże, czy wieś jeszcze wróci do tradycji.

    Ocena komentarza: warty uwagi (17) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. wiola #2447275 | 81.190.*.* 24 lut 2018 08:54

      No dobrze, ale o czym jest ten artykuł? Może będzie druga część tym razem z treścią?

      Ocena komentarza: warty uwagi (16) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      1. Olsztyn #2447212 | 94.254.*.* 23 lut 2018 23:58

        Olsztyn to też była ładna miejscowość, wieś czy miasto ( niech każdy sobie nazwie jak mu z tym lepiej ) też ładna miejscowość była dopóki przyjezdny prowincjusz nie wprowadził tramwajów i wszelkich priorytetów przejazdu dla nich ( w ogóle nie wiem jakim prawem, albo jaką idiotyczną myślą) do tego dąży żeby surowo karać każdego kierowcę który spóźni się z przejazdem na zielonym o ułamek sekundy, a przecież jest jeszcze żółte a dopiero potem czerwone, podaje do publicznej wiadomości jakieś histerycznie wymyślone wykroczenia zarejestrowane przez ten jego obrzydliwie drogi ( ponad 65 mln jak ktoś zapomniał, a 10% z tego to jedyne 6.500.000 ) ITS i to w dziesięciotysięcznych ilościach na tydzień, to trzeba chyba być nie do końca rozumnym człowiekiem, przecież na skrzyżowaniach nie dochodzi do zdarzeń drogowych z tego powodu, a tak swoją drogą to od stwierdzenia wykroczenia jest policja a nie automat czy przyjezdny prezydencik z prowincji!!! jaki trzeba mieć w ogóle tupet by przyjechać do obcego miasta i podpi***ć ich mieszkańców??? wstyd i wieśniacki obciach obciach to mało powiedziane

        Ocena komentarza: warty uwagi (14) odpowiedz na ten komentarz

      2. drew #2447143 | 83.3.*.* 23 lut 2018 20:37

        teraz to już na każdej wsi tak jest

        Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz

      3. Dupczewska Eulalia córka Melhiora i Kleopatry #2447122 | 89.228.*.* 23 lut 2018 20:03

        takie teraz czasy że trza coraz większe płoty i mury robić bo tyle teraz się narobiło różnych dziwaków którzy na przykład zbierają materiały wybuchowe i inne głupoty robią że stanowią zagrożenie dla normalnych ludzi więc chyba nie powinno dziwić że normalni aby poczuć się bezpieczniej robią coraz większe płoty a że wszystko ewoluuje na tym padole to należy się spodziewać że za jakiś czas te płoty będą pod napięciem

        Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

        Pokaż wszystkie komentarze (31)
        2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5