Wiedza z odrobiną wyobraźni

2017-09-13 08:00:00(ost. akt: 2017-09-13 07:04:58)
Zdjęcie okładki 


— Wydawnictwo Napoleon V


Zdjęcie okładki 


— Wydawnictwo Napoleon V


Autor zdjęcia: Radek Niemczynowicz

Rozmawiamy ze Sławomirem Skowronkiem – autorem książki „Śnieg, ogień i krew 1807”, która w tych dniach ukazuje się na polskim rynku wydawniczym. Wydawca napisał: „Być może będzie to najlepsza powieść historyczna wydana w tym roku w Polsce.” Nam jako pierwszym autor opowiada o kulisach powstania książki.
— Jesteś historykiem i dotąd znamy Ciebie z artykułów i esejów naukowych. Kiedy przyszedł pierwszy impuls, by pokusić się o napisanie powieści historycznej?

— Pomysł na powieść przyszedł w ubiegłym roku, kiedy tłumaczyłem książkę prof. Olega Sokołowa. Przekład jego powieści szedł mi gładko i w pewnym momencie pomyślałem, że mógłbym napisać własną, osadzoną w realiach lidzbarskich sprzed 200 lat.

— Ile jest autentycznej historii w Twojej książce?

— Część postaci jest historyczna. One jednak odgrywają rolę drugoplanową. Najważniejsi dla fabuły są bohaterowie fikcyjni, którzy noszą niemal bez wyjątku nazwiska kiedyś istniejących ludzi. Mamy realizm ówczesnego pola walki i topografii. Realizm postaci to odzwierciedlenie ubioru, zachowań i elementów używanego wówczas języka. W drugiej części ukazuję m.in. losy bohaterów po ucieczce z niewoli francuskiej, do której się dostali podczas walk pod Jagotami. Rosyjskie źródło podaje tylko nazwiska i fakt ucieczki z niewoli. Cała reszta jest dopisana przeze mnie.
Wielu postaciom fikcyjnym przypisałem elementy życiorysu realnie żyjących ludzi sprzed 200 lat lub współczesnych, przetworzonych na potrzeby powieści. Nie ma czystego przeniesienia charakterów.

— Można będzie rozpoznać przemycone portrety obecnie żyjących ludzi?

— Będzie to bardzo trudne. Postanowiłem bowiem rozdzielić cechy ich osobowości między wiele postaci.

— Jakie ramy czasowe obejmuje fabuła powieści?

— Chciałem początkowo opisać tylko wydarzenia z 5 i 6 lutego 1807 roku, jednak to się rozrosło. Część pierwsza kończy się o świcie 8 lutego, zaś akcja drugiej części zamyka się w czerwcu 1807 roku jeszcze przed bitwą heilsberską, która miała miejsce 10 czerwca. Sama bitwa majaczy jeszcze w epilogu.

— Jak przebiegał sam proces tworzenia narracji?

— Paralelnie ukazuję losy bohaterów rosyjskich i francuskich. Raz opisuję epizody po jednej stronie, raz po drugiej. Postacie pozytywne i negatywne pojawiają się na kartach powieści po obu stronach. Takież zachowania i czyny. Tak bowiem podają źródła. Więcej jest jednak wątków po stronie rosyjskiej zwłaszcza w drugiej części.

— W jaki sposób wykorzystywałeś źródła?

— Fabularyzowałem je. Wiadomości źródłowe są przemycone w dialogach i opisach w ramach fabuły. Na przykład kiedy bohaterowie zauważają zegar słoneczny w Piotraszewie, to stanowi informację historyczną. Źródła podają też np. jak spłonęło Miłakowo, tyle że ja przypisałem udział w tym pożarze swoim bohaterom. W Nowej Wsi Wielkiej naprawdę mieszkała kiedyś rodzina karczmarzy o nazwisku Popihn. Ale umieszczenie ich w 1807 roku to mój autorski pomysł. Timofiej – jeden z głównych bohaterów – żył naprawdę i uciekł z niewoli, ale przypisanie mu udziału w wydarzeniach, które wówczas miały miejsce, jest moją licentia poetica. To wszystko było jednak prawdopodobne. Często w ten sposób konstruowałem akcję w mojej powieści. W niektórych wypadkach dokonuję niewielkiej hiperbolizacji dla udramatyzowania fabuły. Rozmijanie się ze źródłami jest wyjaśniane w przypisach.

— Czy rosyjski poeta, z którego zaczerpnąłeś motto do drugiej części, istniał naprawdę?

— Istniał. Nazywał się Konstantin Batiuszkow. Walczył pod Heilsbergiem i odniósł ranę, potem udał się do Rygi na leczenie. Pokłosiem jego uczestnictwa w bitwie jest wiersz „Pola lidzbarskie”. Puszkin uważał go za przyjaciela i jednego ze swoich mistrzów.

— Umberto Eco zanim napisał „Imię róży” sprawdzał wielokrotnie ile kroków musi zrobić mnich, aby przejść refektarz. Ty też liczyłeś?

— Osadziłem fabułę w terenie, który dobrze znam. Topografia odtworzona została na podstawie osobistych penetracji terenu i przeglądzie źródeł kartograficznych, głównie starych map.
Z pamięci potrafiłem oszacować odległości. Starałem się dosyć dokładnie odtworzyć topografię, również tę nieistniejącą. Stosuję miary ówczesne, np. krok i mila.

— Czy cały czas pisałeś „na fali”, czy były też momenty zwątpienia a może nawet chwilowego zarzucenia dzieła?

— Pisałem cały czas „na fali”. Prawie codziennie powstawał jakiś fragment. Wrzucałem go na Facebooka i obserwowałem komentarze czytelników. Pojawiały się one w formie doradczej, nigdy zaś krytycznej. Pod ich wpływem na bieżąco dokonywałem lekkich korekt. Ktoś np. zwracał mi uwagę, że w danej sytuacji koń powinien inaczej się zachować.

— Uczyłeś się pisania? Uczęszczałeś na modne ostatnio kursy twórczego pisania?

— Pisałem w sposób instynktowny. Nie korzystałem z poradników ani kursów kreatywnego pisania. Samo szło. Wydarzenia w źródłach historycznych są opisane na tyle ciekawie, że wystarczy tylko włożyć dialogi w usta bohaterów. Moja książka to wiedza połączona z odrobiną wyobraźni. Jak długo trwało pisanie? Zacząłem pisać w grudniu 2016 roku, a ostatnią kropkę postawiłem 7 marca 2017 roku.

— Czy epoka napoleońska ma dla Ciebie jeszcze jakieś tajemnice?

— Naturalnie. Najmniej tajemnic mają dla mnie wydarzenia lokalne związane z tamtą epoką i dlatego one zostały uznane za kanwę powieści.

— Odniosłem wrażenie, że to wielowątkowa i wielowymiarowa powieść, misterna konstrukcja. Imponujący jest ten rozmach.

— Zabierając się za pisanie nie przypuszczałem, że z lidzbarskiej tematyki można tyle wycisnąć. Można oczywiście więcej, ale to zostawiam na ewentualne „drugie danie”. To się samo rozwijało. Przypominała się jakaś osoba lub wydarzenie i aż prosiło się o wkomponowanie tego w fabułę.

— Ważnym aspektem w Twojej książce jest wątek przeżyć wewnętrznych postaci, ich uczuć, emocji, doświadczeń. Czy to coś zmienia w konstrukcji bohaterów powieści?

— Dodaje im głębi. Powszechnie twierdzi się, że powieść zaczęła się od Balzaca. On bowiem uważał, że postać musi mieć charakter. Poszedł o krok dalej od Stendhala, który w swoich książkach umieszczał często jednowymiarowych bohaterów. Jest w mojej powieści wątek balzakowski. Mianowicie pułkownika Chaberta przywieziono do Lidzbarka i tu wyleczył go doktor Sparchmann. U nas był szpital i jest oczywiste, że pracował w nim lekarz. Nadaję mu imię i nazwisko bohatera z książki Balzaca, rozbudowuję osobowość.

— Z jakich doświadczeń czerpałeś opisując emocje bohaterów?

— Na moje wyobrażenie i rozumienie ludzkich uczuć, będących udziałem opisywanych przeze mnie bohaterów składają się własne doświadczenia życiowe przeciętnego człowieka w średnim wieku, literatura, film, opowieści znajomych i przyjaciół. Moje postaci są z krwi i kości. Opisem ich emocji nadrabiałem niedostatek scen batalistycznych w drugiej części. Dramatyzm sytuacji musiał być odpowiednio budowany.

— Czy napisanie powieści pozostawiło na Twojej osobowości jakiś ślad? Coś zmieniło w Twoim życiu?

— Pisanie pozwoliło mi pogłębić i „wyżarzyć” pewne emocje, w konsekwencji oczyścić się i uzyskać wewnętrzny spokój a także zdystansować się do pewnych spraw, podobnie jak bohater japońskiego filmu „Zamek z piasku”.

— Jednocześnie z Twoją powieścią czytałem książkę Remarque’a „Czas życia i czas śmierci”. Znalazłem w niej taki opis: „[Graeber] myślał o tym, że nieraz na froncie, kiedy mówiło się o nieosiągalnych marzeniach, jednym z nich było właśnie to – dach nad głową, posłanie, kobieta i spokojna noc.”. Zdaje się, że Twoi bohaterowie pragną czegoś podobnego?

— Uważam, ze niezależnie od tego z jakimi intencjami młody człowiek wkracza w życie, nawet gdy ochotniczo rusza na wojnę traktowaną jako przygoda, dochodzi potem do wniosku, że to, co przywołałeś w cytacie jest najważniejsze.

[b]— Mówiliśmy o uczuciach. Co nam daje ich eksponowanie?

— Wzruszenie. Czytanie czy oglądanie historii z czyjegoś życia porusza nasze czułe struny. To jest człowiekowi potrzebne. W szarości naszych dni niewiele jest miejsca na silne emocje. Dostarczanie wzruszeń jest zadaniem literatury pięknej, filmu. Jeżeli ktoś zapłacze nad losem pacjentów z serialowego szpitala w Leśnej Górze, to obraz na ekranie spełnił swoją rolę. Chciałbym, aby moja powieść pomogła czytelnikom nie tylko przyswoić wiedzę historyczną, ale także pozwoliła wzruszyć się losami Timofieja, Wowki, Marfy, Elsy, Raymonda czy Lieselotte.

Rozmawiał Wojciech Karolonek

Fot. Radosław Niemczynowicz

Spotkanie

28 września 2017 roku o godz. 18.30 w Oranżerii Kultury odbędzie się spotkanie ze Sławomirem Skowronkiem połączone z promocją książki.

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co rhttps://redakcja.wm.pl/#obisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Alouette #2327963 | 83.6.*.* 14 wrz 2017 17:49

    Dziękuję, Wojtku, za miłą ponad dwugodzinną rozmowę, której niewielki (z przyczyn technicznych) fragment przybrał formę powyższego wywiadu.

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5