Elblążanka Halina Koziej przeżyła tułaczkę podczas zawieruchy wojennej. Razem z rodzicami i młodszą siostrą wędrowała z Syberii do Uzbekistanu, Kirgistanu, Iranu, Indii. Po wojnie wróciła do Polski.
— Miałam szczęście — mówi Halina Koziej. — Pociąg, którym wywieźli nas na Syberię, ruszył 22 czerwca 1941 roku, w dzień ataku Niemiec na Związek Radziecki. W Rosji byłam rok. Potem pojechaliśmy do Uzbekistanu. Zatrzymaliśmy się w kołchozie. Ojciec trafił do warsztatu naprawczego, a ja i siostra chodziłyśmy kopać ziemię motyką. Byłam słaba i trudno mi było ciężko pracować.
Pani Halina miała zawsze problemy z gardłem. Zamierzała więc iść do lekarza i dostać usprawiedliwienie swojej nieobecności w pracy. Po drodze zobaczyła samochody z wojskiem i dowiedziała się, że to polskie wojsko z armii Andersa. Żołnierze polscy stacjonowali 30 km od kołchozu, w Kara-Su w Kirgistanie.
— Tam się przeprowadziliśmy — mówi Halina Koziej. — Zameldowałam gotowość do pracy u komendanta, majora.
Komendant zapytał, czy ukończyła szkołę, czy umie kreślić? Umiała.
— Angażujemy cię do pracy w kancelarii w wojsku. Powiedział mi major. Oni uczyli żołnierzy, ale mieli tylko jedną książeczkę. Miałam powiększać obrazki z książki, żeby można je było przyczepić na tablicy — wspomina kobieta.
W marcu pani Halina przyjechała do Kirgistanu, a w lipcu zaczęto mówić, że wojsko polskie wyjeżdża do Iranu.
— Żołnierze powiedzieli, że my jesteśmy ich rodziną i pojechaliśmy z nimi do Iranu — wspomina Halina Koziej. — To był sierpień 1942 r. Trafiliśmy do Teheranu. Był tam zorganizowany dla nas obóz w barakach. Dla każdej osoby 3 deski. Ludzie jakoś się tam urządzali, odgradzali kocami. Po jedzenie chodziliśmy do ogólnego kotła. Nie było ono najgorsze, ale ludzie byli schorowani, umierali. Mieszkali w Teheranie i czekali.
— Żołnierze powiedzieli, że my jesteśmy ich rodziną i pojechaliśmy z nimi do Iranu — wspomina Halina Koziej. — To był sierpień 1942 r. Trafiliśmy do Teheranu. Był tam zorganizowany dla nas obóz w barakach. Dla każdej osoby 3 deski. Ludzie jakoś się tam urządzali, odgradzali kocami. Po jedzenie chodziliśmy do ogólnego kotła. Nie było ono najgorsze, ale ludzie byli schorowani, umierali. Mieszkali w Teheranie i czekali.
— Starałam się wykorzystać ten czas — mówi Halina Koziej. — Zapisałam się na różne kursy: prawno-administracyjny, buchalteryjny, pedagogiczny. Nauczyłam się też angielskiego.
W Teheranie mieszkali 2 lata. Gdy zaczęto likwidować obozy, rodzina zdecydowała się na wyjazd do Indii.
— Podróż do Indii była bardzo niebezpieczna. To był rok 1944. Płynęliśmy w ogromnym konwoju. Dopłynęliśmy do Bombaju. Tam się zaczęło inne życie. Pod miastem zorganizowano obóz dla ok. 5 tys. Polaków, w większości kobiet i dzieci — opowiada kobieta.
W tym obozie pani Halina mieszkała do 1947 roku. W barakach dostali dwa pokoje. Każda rodzina miała solidny stół, bo gdy zbliżał się monsun, wtedy można było schować się pod takim stołem.
Na terenie obozu, który nazwano Valivade, utworzono kilka polskich szkół podstawowych, liceum ogólnokształcące, liceum pedagogiczne. Pani Halina pracowała w szkole podstawowej jako nauczycielka języka angielskiego.
W 1947 roku mogli już wrócić do Polski. Pani Halina wróciła z matką i siostrą, ale bez ojca (zmarł w Indiach, w roku 1946). Zamieszkały przy ul. Żeromskiego.
— Pierwsze lata po wojnie były ciężkie, bo było mi zimno — wspomina. — W sierpniu już marzłam. Ale przyzwyczaiłam się do tych polskich chłodów.
Nie chcieli żyć pod rządami Rosjan
Na Syberii zmarł mój ojciec
[url=http://kresy.wm.pl/125318,Z-Wilna-na-Syberie-moje-tragiczne-dziecinstwo.html#axzz3A4pnHZHV]Moje tragiczne dzieciństwo: Z Wilna na Syberię
[/url]
Bolszewicy to była najgorsza szarańcza, zła i bez serca
Pod jodłą zdechniesz jak sabaka
Komentarze (0)
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez