Ostatnie święta na Wołyniu i pierwsze święta w Olsztynie

2014-08-04 12:56:14 (ost. akt: 2014-08-04 12:59:54)
metoda krzyżykowa

metoda krzyżykowa

Autor zdjęcia: Kurier Mrągowski

Anna Szapiel pyta pochodzącego z Wołynia Jana Rutkowskiego o pierwszą Wielkanoc spędzoną w Olsztynie i kresowe tradycje przeniesione na nowy grunt.

— Przyjechał Pan do Olsztyna w maju 1945 roku. Pamięta Pan pierwszą Wielkanoc spędzoną tutaj?
— Mieszkaliśmy wtedy nad jeziorkiem przy cmentarzu komunalnym. To był dom, który zajmowały trzy rodziny z kresów. Do śniadania wielkanocnego siadaliśmy wszyscy razem. To były biedne i smutne święta, bo mój ojciec aż do śmierci myślał o powrocie w rodzinne strony, na Wołyń. Jeszcze nie czułem się w Olsztynie jak u siebie.

— Z czego składało się to skromne wielkanocne śniadanie?
— Oczywiście święciliśmy jajka, bo kościoły już funkcjonowały. Oprócz tego były gołąbki, sałatka, kiełbasa z konia, bo taką udało się kupić na targowisku w Olsztynie. Śpiewałem w chórze w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa, więc tam w niedzielę śpiewałem pieśni. W poniedziałek byliśmy u mojego stryja, który też osiedlił się w Olsztynie.

— Śmigus-dyngus też był?
— Był. Zwłaszcza że w pobliżu mieliśmy jeziorko. Starszych polewaliśmy symbolicznie, ale my, młodzi, nie żałowaliśmy sobie. Każdy wracał mokry do domu. Ale święta minęły na wspominaniu ostatniej Wielkanocy, jaką spędziliśmy na Wołyniu. Przenieśliśmy na nowy grunt wszystkie przedwojenne tradycje.

— Jakie?
— Zaczynało się już od postu. Babcia bardzo tego przestrzegała. Patelnię, na której zawsze smażyło się skwarki i tłuszcz, podgrzewała tak długo, aż wszystko się wypaliło. Dopiero wtedy można było na niej przygotowywać postne jedzenie. Jedliśmy postną kaszę pszenną, piekło się w piecu kapustę. Przez ostatnie trzy dni przed Wielkanocą nie można było pić nawet mleka. Przestrzegaliśmy tego i na Wołyniu, i w Olsztynie.

— A samą Wielkanoc, jak obchodziło się tam, na wschodzie?
— Gdy w święta spotykało się kogoś na drodze, mówiło się nie dzień dobry, ale „Chrystus Zmartwychwstał”. Przed świętami obowiązkowo zabijało się wieprzka i robiło wędliny. Na śniadanie był zawsze mały prosiaczek z jajkiem w pysku. Dzieciom mówiono, że tego dnia można na niebie zobaczyć skaczące baranki, które symbolizowały zmartwychwstałego Chrystusa. To był znak do rozpoczęcia śniadania. Przez całe święta biesiadowało się długo, śpiewając pieśni wielkanocne. Dzieci mogły wejść do każdego domu, gdzie czekała na nie pisanka. Później te pisanki biliśmy. Na przykład kładliśmy na podłodze koc i turlaliśmy jajka z ustawionej pochyło tarki do prania. Zwyciężało jajko, które rozbiło najwięcej innych.

— Te ostatnie święta w rodzinnym domu w 1945 roku też tak dobrze Pan pamięta?
— To były trudne święta. Nasza wieś została spalona. My czekaliśmy na wyjazd do Polski. Pamiętam, jak ksiądz wszedł na ostatni stopień grobu Pańskiego i łamiącym się głosem zaintonował „Wesoły nam dziś dzień nastał”, a cały kościół płakał. Czuliśmy, że wyjeżdżamy na zawsze.

Więcej kresowych opowieści: kliknij tutaj