Czy babcia pamięta te bajki?

2014-08-04 12:47:17 (ost. akt: 2014-08-04 12:50:57)
Czy babcia pamięta te bajki?

Autor zdjęcia: GC

Dorastała w świecie pełnym legend i opowieści, a teraz to przelewa na papier. Leokadia Imielska z Olsztyna spisuje bajki dla swoich prawnuków.

Dawno, dawno temu... na Dalekim Wschodzie żyła sobie dziewczynka... — Pamiętam, kiedy miałam dziesięć lat i po przyjeździe do Gruzji zaczęłam zwiedzać podwórko przed domem — wspomina Leokadia Imielska z Olsztyna. Co zobaczyła? Żywopłoty z krzaków laurowych, a wzdłuż ulicy — drzewa orzechowe. I to, że u sąsiadki z naprzeciwka na długich stołach leżały żółte kulki. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że tak właśnie wyglądają jedwabniki. Od tego czasu często im się przyglądała. — Do dziś nie wiem, jak to jest — mówi pani Leokadia. — Co najpierw? Kokon, gąsienica czy motyl? A może motyl, kokon, a potem gąsienica, aby pleść nici?

Wyjątkowe miejsce
na mapie

Urodziła się w 1924 roku w wyjątkowym miejscu — Melitopolu, mieście położonym na południowo-wschodniej Ukrainie. Prawdopodobnie kiedyś w tych okolicach znajdowało się greckie miasto o tej samej nazwie. Tędy przez wieki przebiegał szlak handlowy łączący Wschód z Zachodem. Miejsce to zamieszkiwali Pieczyngowie, a od XI wieku Połowcy. Najnowsza historia miasta rozpoczyna się z końcem XVIII wieku, za panowania carycy Katarzyny II. — Aby zachęcić ludzi do osiedlania się na tych terenach, dawała im specjalne przywileje, a każdy z obywateli był wolnym człowiekiem — wyjaśnia pani Leokadia.

Zaczęli więc przyjeżdżać osadnicy z dalekich Prus i jeszcze odleglejszej Holandii... Carycy zależało na tym, aby te ziemie zagospodarować i ucywilizować. Dziki step przekształcić w kwitnący kraj. — Z Gdańska na przykład przyjechało trzydzieści rodzin — opowiada pani Leokadia. Ludzie różnych religii i wyznań ciągnęli tu ze swoimi maszynami i fachem w ręku. W ten sposób osiadło tu kilkanaście narodowości: Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie, Ormianie, Niemcy, Mołdawianie, Tatarzy, Cyganie, Żydzi, Bułgarzy, Grecy, Albańczycy i Polacy... Jej przodkowie ze strony ojca na te tereny przyjechali z Biłgoraja. Należeli do kolonistów katolickich, czynszowników wysiedlonych z terenów, które znajdowały się pod zaborem rosyjskim. Zajmowali się wytwarzaniem sit. Jej przodkowie ze strony matki przybyli z kolei z Prus, byli Niemcami.

Cóż więcej
potrzeba?

Kiedy na Ukrainie w latach trzydziestych nastał wielki głód, jej rodzice przenieśli się na Kaukaz. Najpierw do Osetii, a później do Gruzji. — Tu życie było lżejsze — wspomina pani Leokadia. — Jako dzieci jedliśmy placki kukurydziane z owczym serem i graliśmy w kości. Cóż więcej do szczęścia było nam potrzeba?
Zamieszkali w jednopiętrowym domu u gruzińskiej rodziny. Razem z mamą chodziła na bazar. — Pamiętam handlujące kobiety, a przed nimi stojące na ziemi małe kosze pełne fig oraz winogron — opowiada. — Rzędy osłów zaprzęgniętych w małe wozy, a na nich beczki z winem. W tym czasie w miasteczku przebywał gruziński książę. Pozbawiony majątku, ale nie wolności nadal był wesołkiem. Wynajmował kilka dorożek. W pierwszej siedział kataryniarz z małą papużką. W drugiej sam książę, w trzeciej — jego kapelusz, a w czwartej laska.
— Często przejeżdżał naszą ulicą, aby pokazać wszystkim, że cieszy się życiem — dodaje pani Leokadia.

Dorastała w tym bajkowym świecie. Poznała wówczas wiele legend. Najbardziej w pamięci utkwiła jej ta o carycy Tamarze. — Wysoko w górach, na skale, nad przepaścią stał piękny zamek. Z niego wśród nocy rozbrzmiewał srebrzysty głos kobiety. Blask świec w oknach i jej piękny głos wabił zbłąkanych wędrowców. Gościa mile witała, podejmowała winem i sutą kolacją, a swoim wdziękiem uwodziła. Po upojnej, pełnej rozkoszy miłosnych nocy zrzucała przybysza do przepaści. Taka była caryca Tamara. Kochała mocno i gorąco, ale tylko przez jedną noc... — opowiada pani Leokadia.

I tak zaczęło się
pisanie

Do Melitopola z rodzicami powróciła przed II wojną światową. W czasie wojny trafiła na roboty do Niemiec. Po niej, krótko, przebywała w Radomiu. Jeszcze w 1945 roku zamieszkała w Olsztynie. Tu poznała swojego męża Antoniego, który ze swoimi rodzicami przyjechał z Francji. Przez lata pracowała w księgowości.
— Te bajki, które dzisiaj spisuję, pamiętam ze swojego dzieciństwa — opowiada pani Leokadia. Właśnie dla swoich prawnuków w formie małej książeczki przygotowała drugą bajkę. W nakładzie dwudziestu pięciu egzemplarzy, aby starczyło dla rodziny i znajomych.
— Bajki opowiadałam swoim wnukom — mówi. Bardzo im się podobały. A kiedy dorośli i założyli rodziny, to, co usłyszeli w dzieciństwie, chcieli również opowiadać swoim dzieciom. — — pytali. — I tak zaczęło się moje pisanie — wyjaśnia pani Leokadia. Najpierw napisała bajkę „Masza”, a ostatnio „Mała Zuzia i studzienka”. Zarówno w jednej, jak i drugiej doceniane są dobro, prawda i pracowitość. Do bajek dołączone są rysunki, które w większości narysowała sama. Jej rękopisy zostały przepisane na komputerze, a rysunki zeskanowane. Całość ładnie obłożona. Już ma pomysł na następną książeczkę. Będzie to legenda o Amazonkach, które podobno zamieszkiwały tereny jej dzieciństwa. — Mężczyzn zdobywały siłą i brały do niewoli... — uchyla rąbka tajemnicy.

Kresowe historie: kliknij tutaj

Wojciech Kosiewicz
w.kosiewicz@gazetaolsztynska.pl