Pozostał po nim Festiwal Kultury Kresowej

2014-07-31 14:50:23 (ost. akt: 2014-07-31 14:56:35)
Pozostał po nim Festiwal Kultury Kresowej

Był pomysłodawcą i organizatorem Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie. Wielkim przyjacielem kresowiaków, laureatem Orderu Uśmiechu, który przyznano mu na wniosek polskich dzieci z Białorusi. Był też pierwszym starostą mrągowskim. Ryszard Soroko zmarł 5 lat temu.

Znałem go od 1995 roku, od początku Festiwalu Kultury Kresowej. Pan Rysiek, ojciec chrzestny tej imprezy, bardzo pozytywnie nastawiony do mediów, zawsze miał dla nas jakąś ciekawostkę o kulisach festiwalu.

Kołduny i zdechła ryba
Ryszard Soroko urodził się w 1944 roku w Wilnie. Rodzice, którzy mieszkali na Wielkiej Pohulance, mieli pralnię chemiczną. Kiedy potem odwiedzał Wilno, zawsze tam zaglądał. A potem szedł modlić się przed obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej i na cmentarz na Rossie, by złożyć kwiaty na grobie, gdzie pochowana jest matka Piłsudskiego i urna z jego sercem. Na koniec zaglądał do polskiego baru, w którym zamawiał sobie kołduny lub cepeliny (duże, owalne kluski, wypełnione farszem).

— Lubił bardzo gotować — wspomina pani Alina, wdowa po Ryszardzie Soroce. — Dlatego otworzył w centrum bar „Kresowy“.

W tym barze byli kiedyś moi koledzy dziennikarze Andrzej Mielnicki i Przemek Pawłowski. Pan Rysiek opowiedział im o miejscowych złodziejach i chuliganach, co potem wykorzystali w artykule. Informator był, co prawda, anonimowy, ale opisani swoje wiedzieli. Kiedy zajrzeliśmy do baru z Przemkiem po kilku dniach, ukradziono nam sprzed baru z redakcyjnego samochodu radio. Zaraz potem Ryszard Soroko znalazł na blacie baru zdechłą rybę, czyli ostrzeżenie, jakie wysyła przeciwnikom sycylijska mafia.

Z wizytąu karaimów
Na Warmię i Mazury przyjechał z rodzicami, kiedy miał rok. Po latach podjął studia w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie na wydziale zootechniki. Kiedyś usilnie szukał stancji.

— Znalazł pokoik w centrum Olsztyna, w mieszkaniu moich rodziców — mówi pani Alina, lekarka, która wówczas studiowała medycynę w Gdańsku. — I w taki sposób go poznałam.
Po ślubie przenieśli się do Płocka, a potem do Mrągowa, gdzie postawili dom. Interesował się projektem, uczestniczył w budowie.

W związku małżeńskim przeżyli 41 lat. Zaraził ją miłością do Wilna, podobnie jak po latach synów, Marcina i Rafała.

Kiedy po raz pierwszy byli razem w Wilnie w latach 60., wszędzie widzieli gruzy. Z czasem miasto stało się wielkim placem budowy.

— Widząc jak pięknieje, był szczęśliwy — opowiada pani Alina. — I kto tylko chciał, tego zabierał do Wilna, by mu je pokazać.

W Mrągowie założył z przyjaciółmi Towarzystwo Miłośników Wilna i Wileńszczyzny. Wozili tam polskie książki, wspomagali biednych. Któregoś dnia byłem z nim w delegacji i ja. Zaczęliśmy od zwiedzania Trok, gdzie mieszkali kiedyś dziadkowie pana Ryśka.

— Takich cepelinów jak w Trokach, nie robi nikt na świecie! — zachwalał.
Zaraz po posiłku poszliśmy do dzielnicy, gdzie mieszkają wyznawcy religii karaimskiej, których przodków z Krymu do Trok sprowadził na przełomie XIV i XV wieku wielki książę Witold. W pierwszym z domów jakiś staruszek rzucił mu się na szyję. Serdecznie witano go zresztą wszędzie.

Jeszcze tego samego dnia byliśmy w Wilnie. Panie, a była ich większość, skorzystały z okazji, żeby uczestniczyć w nabożeństwach w pięknych, wileńskich kościołach. Podczas którejś tam mszy tak mnie rozbolały kolana, że wymknąłem się na zewnątrz. Postanowiłem odpocząć w jakimś ogródku piwnym. Idąc ulicą, usłyszałem nagle wołanie. Przy piwku siedział pan Rysio.

Nazajutrz byliśmy w Niemenczynie, na festiwalu „Kwiaty Polskie“.

Wincuk i ciotka Franukowa

To właśnie podczas festiwalu „Kwiaty Polskie“, gdzie występują polskie zespoły z kresów, Ryszard Soroko wpadł na pomysł, że można taki sam organizować w Mrągowie. Spotkał się z dużym zrozumieniem ze strony ówczesnych władz miasta. W organizacji imprezy pomogło też Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Pierwszy festiwal odbył się w 1995 roku i od razu zyskał olbrzymią popularność. Z czasem zaczęto prezentować rzemiosło ludowe, jak palmy, twórczość malarzy i poetów.

Do popularyzacji polskiej kultury kresowej, prezentowanej w Mrągowie, przyczyniła się telewizja, z „matką chrzestną“ festiwalu Niną Tierentiew, wieloletnią szefową TVP2. Stałym konferansjerem mrągowskiego festiwalu została Agata Młynarska.

Zespoły, które chciał pokazać w Mrągowie, znajdował pan Rysiek nie tylko na „Kwiatach Polskich“ w Niemenczynie, ale też na innych imprezach. Poziom pierwszych festiwali nie był najwyższy, zbyt dużo amatorstwa. Gryzł się tym pan Rysiek, obiecywał sobie i przyjaciołom, że będzie dokonywał staranniejszej selekcji.

— Ale co począć, kiedy babcia znad Niemna, co śpiewa w wiejskim chórze, niemal całuje mnie po rękach, płacze i mówi: Kochanieńki, dajże mi choć trochi poprobować tej Polski! — tłumaczył się potem.

Od słowa „Kochanieńki, wy moji!“ rozpoczynał swoje monologi kresowe na festiwalu Dominik Kuziniewicz, czyli popularny Wincuk. On, ciotka Franukowa (Anna Adamowicz) i Rysiek Soroko stali się najbardziej rozpoznawalnymi osobami tej imprezy.

— Zawsze wzywano męża na scenę, żeby powitał gości, a następnie, by wręczał nagrody i upominki — opowiada pani Alina. — Dzięki niemu festiwal stał się sławny również na zachodzie Europy. Mąż zainteresował nim w Londynie, w 1999 roku, Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta Rzeczpospolitej na uchodźstwie.

Miał okazję opowiedzieć o festiwalu prezydentowi, kiedy Polonia zaprosiła małżeństwo Soroków na Sylwestra. Prezydent obiecał, że jak znajdzie czas, to przyjedzie.
Kilka lat temu, na wniosek polskich dzieci z Białorusi Ryszard Soroko otrzymał Order Uśmiechu. Wręczono go na festiwalu.

Żył tym festiwalem
— O festiwalu potrafił opowiadać godzinami! — wspomina pani Alina. — Wiele zespołów gościliśmy w domu, zapraszał ich do baru.
Kresowiacy, których nie brakuje w Mrągowie, znali dobrze adres baru „Kresowego“. Kiedy tu zachodzili, pan Rysiek stawał za ladą. Uczestnicy festiwalu mieli darmową wyżerkę i napitki. Z Wilna sprowadzał Soroko z tej okazji chleb wileński i kwas chlebowy.
Pewnego dnia trafiłem na taką dostawę. „Barman“ Soroko wyjął z torby butelkę kwasu chlebowego i zaczął ją otwierać. Nagle, aż pod sufit, strzeliła brązowa struga płynu.

Pan Rysio spojrzał w górę.
— Dobrze zrobiony, prawidłowo sika! — skwitował z uśmiechem.
Zespoły, które zostały tu tak ugoszczone, koncertowały potem z wdzięczności przed barem. Zaciągano, śpiewając po kresowemu tak, że czuło się, iż to miejsce w Mrągowie jest małym Wilnem.

Potem bar „Kresowy“ pan Rysiek wydzierżawił. Dziś ma inną nazwę.
Ledwie kończył się jeden festiwal, już myślał o następnym. Godzinami wydzwaniał z domu na Litwę, na Białoruś, na Ukrainę.
— A potem płaciliśmy horrendalne rachunki! — uśmiecha się pani Alina. — Chyba zapominał o tym festiwalu tylko na rybach.

W 1999 roku został pierwszym starostą mrągowskim. To on zapoczątkował akcję tworzenia rodzinnych domów dziecka. Organizował także obozy dla biednych dzieci i harcerzy z Kresów. Z jego inicjatywy w 2001 roku podpisano umowę o współpracy powiatu mrągowskiego z powiatem święciańskim na Wileńszczyźnie.

Starostą był tylko jedną kadencję. Następne wybory przegrał. W ostatnich latach został również odsunięty od festiwalu. Bardzo był tym rozgoryczony. Rozjaśniał się tylko wtedy, kiedy po koncercie otaczali go kresowiacy, z którymi tak bardzo się przyjaźnił. Kiedy zmarł, na ręce pani Aliny nadeszło wiele kondolencji właśnie ze Wschodu.

— Tuż przed śmiercią powiedział do mojej synowej: Wiesz, co sobie myślę? Za dużo czasu w życiu poświęciłem innym, za mało rodzinie.

Żegnaj, przyjacielu
— Odczuliśmy głęboko śmierć Ryszarda — powiedziała na uroczystościach pogrzebowych Apolonia Skakowska, prezes Centrum Kultury Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Wilnie. — Nie będzie już z nami wiernego przyjaciela ziemi wileńskiej, której był jej synem. Na Wileńszczyźnie nie ma chyba ani jednej miejscowości, w której by nie znano Ryszarda.

Władysław Katarzyński