Chodziło o to, aby nie było planu
2013-07-29 08:27:23(ost. akt: 2013-07-29 08:34:54)
To wywiad o backpackerskim podróżowaniu po Ameryce Płd., o przetrwaniu, przygodzie i niespodziankach losu. Bez planu, zdany na łaskę Boga i ludzi chłopak z Korsz pakuje do plecaka namiot i marzenia i rusza w nieznane.
Wędrówka przez nieznany kontynent i zakamarki własnej duszy. Odkrywanie własnych granic i nauka przebywania tylko ze sobą. Doświadczanie opieki Boga i serdeczności obcych ludzi. Po prostu życie z dnia na dzień, nie wiedząc co się wydarzy nazajutrz.
— Kim jesteś?
— Cześć. Jestem Damian Wolf Wagabunda. Damian – bo takie imię otrzymałem na chrzcie, Wolf – bo zwykle samotnie kroczę przez życie i Wagabunda – bo uwielbiam się włóczyć.
— Cześć. Jestem Damian Wolf Wagabunda. Damian – bo takie imię otrzymałem na chrzcie, Wolf – bo zwykle samotnie kroczę przez życie i Wagabunda – bo uwielbiam się włóczyć.
— Dlaczego z małych Korsz poniosło Cię w wielki świat?
— Jestem marzycielem. Zawsze marzyłem o dalekich podróżach, a kilka lat temu po prostu postanowiłem, że czas to marzenie zrealizować. Nic mnie nie wiązało – nie mam jeszcze rodziny, jestem jeszcze dość młody (śmiech) i pełen pasji i przestraszyłem się, że życie mi przeleci przez palce nim się obejrzę i umrę za biurkiem. Dodatkowym impulsem było obejrzenie filmu „Into the Wild” („Wszystko za życie”) – poczułem wielką więź z głównym bohaterem. Po jego obejrzeniu poczułem, że już nie mam wyboru – muszę wziąć plecak i pójść przed siebie. Chciałem czuć życie, nie wiedzieć, co będzie jutro, sprawdzić, czy poradzę sobie w całkiem obcym miejscu – taki mój osobisty egzamin dojrzałości. Mój serdeczny przyjaciel, także korszanin, który już kilka razy odwiedził Amerykę Południową, powiedział, że zakocham się w tym kontynencie, więc kierunek został obrany.
— Jestem marzycielem. Zawsze marzyłem o dalekich podróżach, a kilka lat temu po prostu postanowiłem, że czas to marzenie zrealizować. Nic mnie nie wiązało – nie mam jeszcze rodziny, jestem jeszcze dość młody (śmiech) i pełen pasji i przestraszyłem się, że życie mi przeleci przez palce nim się obejrzę i umrę za biurkiem. Dodatkowym impulsem było obejrzenie filmu „Into the Wild” („Wszystko za życie”) – poczułem wielką więź z głównym bohaterem. Po jego obejrzeniu poczułem, że już nie mam wyboru – muszę wziąć plecak i pójść przed siebie. Chciałem czuć życie, nie wiedzieć, co będzie jutro, sprawdzić, czy poradzę sobie w całkiem obcym miejscu – taki mój osobisty egzamin dojrzałości. Mój serdeczny przyjaciel, także korszanin, który już kilka razy odwiedził Amerykę Południową, powiedział, że zakocham się w tym kontynencie, więc kierunek został obrany.
— Jaki miałeś plan?
— Zwykle biura turystyczne określają, co do minuty, jak będzie wyglądała podróż, a jak to było z Tobą? — Właśnie chodziło o to, by tego planu nie było, chciałem poddać się temu, co przyniesie mi życie. Wolałem byś zaskakiwany niż rozczarowywany, że coś idzie inaczej niż sobie zaplanowałem. I w sumie wymyśliłem sobie, że moim planem jest brak planu. Tak, więc wylądowałem na samym południu Ameryki Południowej, w chilijskim mieście Punta Arenas, wysiadłem z samolotu, uśmiechnąłem się i pomyślałem: no to się zaczęło, masz to, czego chciałeś.
— Zwykle biura turystyczne określają, co do minuty, jak będzie wyglądała podróż, a jak to było z Tobą? — Właśnie chodziło o to, by tego planu nie było, chciałem poddać się temu, co przyniesie mi życie. Wolałem byś zaskakiwany niż rozczarowywany, że coś idzie inaczej niż sobie zaplanowałem. I w sumie wymyśliłem sobie, że moim planem jest brak planu. Tak, więc wylądowałem na samym południu Ameryki Południowej, w chilijskim mieście Punta Arenas, wysiadłem z samolotu, uśmiechnąłem się i pomyślałem: no to się zaczęło, masz to, czego chciałeś.
Pożałowałem kilku dolarów na busa do miasta, które jest oddalona o 17 km od lotniska, i poszedłem przed siebie z myślą, że jak zobaczę dobre miejsce na rozbicie namiotu to tam spędzę noc i rano ruszę dalej. Cieszyłem się głownie z tego, że nie czułem w tym momencie strachu, byłem przepełniony pozytywną energią, co na pewno pomaga. Jeszcze w samolocie przeżywając największe w życiu turbulencje nad Andami, odmówiłem różaniec. Ogólnie moje wędrowanie miało określone tylko miejsce końcowe – Caracas w Wenezueli, skąd po 6 miesiącach miałem samolot powrotny. Wszystko, co było pomiędzy Ziemią Ognistą a wybrzeżem karaibskim było niewiadomą.
Miałem kilka miejsc, które musiałem zobaczyć, o których uczyłem się na lekcjach geografii jeszcze w podstawówce i nie mogłem ich ominąć – m.in. pustynia Atacama, czy Machu Picchu. Do innych miejsc kierowałem się po tym, jak spotkani po drodze ludzie opowiadali mi o nich i zachwalali je. Większość czasu spędzałem sam. Miałem czas na myślenie. Chodząc po górach Chile w głowie wybudowałem już sobie dom, umeblowałem go. Był to także czas bliskiego kontaktu z Bogiem. Gdyby nie wiara, że On się mną opiekuje to chyba nie miałbym odwagi na zrobienie tego. Spotkałem też wiele wspaniałych osób, które były mi bardzo życzliwe i pomagały, jak tylko mogły. Kilka osób zapewniło mi dach nad głową, inni pomagali miłą rozmową, wspólnie spędzonym czasem, dzielili się jedzeniem, wodą – po prostu spotykałem Anioły.
Oczywiście nie było tylko pięknie i kolorowo – zdarzyło mi się kilka wielkich dołów, kiedy dopadał mnie ogromny smutek i poczucie totalnej samotności. Na szczęście, gdy byłem w cywilizacji to kontaktowałem się przez Internet z bliskimi memu sercu ludźmi, którzy podtrzymywali mnie na duchu i dodawali otuchy. Bardzo im za to dziękuję!
Przemierzając ten piękny kontynent dokumentowałem przy okazji moje przygody, piękne miejsca, które odwiedzałem, momenty radości i smutku. Postanowiłem zrobić pełnometrażowy film dokumentalny z mojej wędrówki.
Sam zająłem się całym montażem, jednak nie dałbym rady ze zrobieniem muzyki, gdyby nie moi serdeczni przyjaciele: Ola Ławrynowicz i Piotr Janik. Przygotowali specjalnie do filmu piękną muzykę, która jeszcze bardziej oddaje emocje, które wówczas przeżywałem. Marzę, aby film mogło obejrzeć jak najwięcej osób. Chcę pokazać, że marzenia można zrealizować, a przede wszystkim, że trzeba marzyć. Wymyśliłem sobie, że postaram się, aby zapowiedź filmu zobaczyło na YouTube jak najwięcej ludzi. Następnie pójdę z tym wynikiem do szefów telewizji i pokażę, że ludzie chcieliby zobaczyć mój film, a oni będą się bili by zakupić go dla swojej stacji.
Wymarzoną stacją jest Discovery Channel, ale prócz bycia marzycielem potrafię też stąpać po ziemi i wiem, że to raczej niemożliwe… ale zostawiam sobie mały procent możliwości ;) Tak, więc serdecznie zapraszam do obejrzenia krótkiego trailera mojego filmu na YouTube i rozpowszechnianie go wśród swoich znajomych. Film ma dość tajemniczy tytuł „181”, a znaleźć go można wpisując na YouTube: „Damian Lemański 181”.
Ewa Izdebska
Ewa Izdebska
Komentarze (8) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Krzychu G #1162279 | 83.9.*.* 5 sie 2013 19:51
Wy chyba zazdrościcie temu chłopakowi, że takie dajecie komentarze. Moim zdaniem jest to człowiek który w życiu na pewno osiągnie swój cel nie to co większa połowa Korsz tylko zajmuje się plotami i tylko ich na to stać. Damian Życzę Ci Sukcesów.
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz
wagabunda #1160245 | 89.229.*.* 2 sie 2013 22:43
jaki żałosny gostek i jakie loty. co ty bierzesz?
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz
lol #1157845 | 89.229.*.* 31 lip 2013 17:50
Damian, rewelacja! Super ze zdecydowales sie na taka przygode... Pozdrawiam
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz
marek #1156923 | 83.31.*.* 30 lip 2013 18:24
Panie Lemański nie czuj się pan jak CELEBRYTA. Do tego jeszcze daleka droga.
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz
rolnik #1156421 | 37.30.*.* 30 lip 2013 09:16
Co za narcyzm i pycha. Discovery? Chyba Cbeebies?
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz